(un)perfect family
: czw sie 21, 2025 5:30 pm
Trochę było mu głupio, że pozował do zdjęć jako ktoś kim naprawdę nie był. Gdyby nie fakt, że nie chciał, aby tamta dziewczynka się rozpłakała to pewnie machnąłby ręką i poszedł dalej, nawet jeśli połechtało to jego i tak za duże ego. Wiedział, że Diane będzie psioczyć, bo mieli ten dzień spędzić we trójkę, a go znowu gdzieś wcięło i nie szedł za nimi. Dobrze, że ich później odnalazł, bo w końcu byli na cholernie głośnym festiwalu, nie dodzwoniłby się za żadne skarby świata.
Usiadł na ławkę, ciesząc się, że w końcu odciąży na chwilę kręgosłup, bo ostatnimi czasy bardzo się garbił (thanks praca biurowa), no i nie był w wieku, by chodzić godzinami. Raczej peakiem jego aktywności fizycznej było wyjście na siłownię raz w tygodniu, o ile akurat nie przeciążył sobie znów ramienia. Jednak jego szczęście nie trwało długo, bo zanim zdążył odsapnąć to usłyszał najsłodszy głos na świecie i cicho westchnął.
Kiwnął głową jeszcze zanim Diane go poprosiła. Nie musiał czekać na jej pozwolenie, Lily była ich wspólną córką i nie miał zamiaru jej odmawiać niczego. Nawet gdyby chciała gwiazdkę z nieba to postarałby się jej taką przynieść.
Chwycił młodą za rękę i oddalił się, jeszcze upewniając się, że mniej więcej pamięta scenerię i miejsce, w którym siedziała matka. Wstyd by był jakby znów zgubił byłą żonę, wtedy musiałby się tłumaczyć dziecku, że ojciec to ma problemy z orientacją w miejscach, gdzie jest dużo osób. Poszli wprost przed siebie, by później po prostu kierować się tą samą drogą, szukając jakiegoś miejsca z frytkami z posypką.
Los tak chciał, że nie było ono wcale blisko, musieli przejść duży kawałek, a gdy im się udało to w budce kazali im czekać tak minimalnie piętnaście minut, więc dla urozmaicenia czasu poszli wygrać jakiegoś miśka, w durnowatej grze. Mimo tego, że gra była stricte pod dzieci, a Lily bardzo chciała tego różowego pluszaka co wyglądał jak z troskliwych misiów, to Rourke zdecydował się zagrać za nią, by nagroda była pewna.
Po trzydziestu minutach wracali całą ekipą: Lily z frytkami z posypką a ojciec z misiem, którego trzymał pod pachą.
— Pamiętasz, gdzie mama siedziała? — zapytał, gdy zbliżali się do ławek, na których wcześniej siedzieli, ale Anderson nie było w zasięgu jego wzroku.
— Chyba tam — mruknęła młoda, wskazując coś przed sobą i chociaż wątpił, bo on pamiętał zupełnie inne miejsce, to zaufał jej i szedł za nią, rozglądając się przy okazji.
Diane Anderson
Usiadł na ławkę, ciesząc się, że w końcu odciąży na chwilę kręgosłup, bo ostatnimi czasy bardzo się garbił (thanks praca biurowa), no i nie był w wieku, by chodzić godzinami. Raczej peakiem jego aktywności fizycznej było wyjście na siłownię raz w tygodniu, o ile akurat nie przeciążył sobie znów ramienia. Jednak jego szczęście nie trwało długo, bo zanim zdążył odsapnąć to usłyszał najsłodszy głos na świecie i cicho westchnął.
Kiwnął głową jeszcze zanim Diane go poprosiła. Nie musiał czekać na jej pozwolenie, Lily była ich wspólną córką i nie miał zamiaru jej odmawiać niczego. Nawet gdyby chciała gwiazdkę z nieba to postarałby się jej taką przynieść.
Chwycił młodą za rękę i oddalił się, jeszcze upewniając się, że mniej więcej pamięta scenerię i miejsce, w którym siedziała matka. Wstyd by był jakby znów zgubił byłą żonę, wtedy musiałby się tłumaczyć dziecku, że ojciec to ma problemy z orientacją w miejscach, gdzie jest dużo osób. Poszli wprost przed siebie, by później po prostu kierować się tą samą drogą, szukając jakiegoś miejsca z frytkami z posypką.
Los tak chciał, że nie było ono wcale blisko, musieli przejść duży kawałek, a gdy im się udało to w budce kazali im czekać tak minimalnie piętnaście minut, więc dla urozmaicenia czasu poszli wygrać jakiegoś miśka, w durnowatej grze. Mimo tego, że gra była stricte pod dzieci, a Lily bardzo chciała tego różowego pluszaka co wyglądał jak z troskliwych misiów, to Rourke zdecydował się zagrać za nią, by nagroda była pewna.
Po trzydziestu minutach wracali całą ekipą: Lily z frytkami z posypką a ojciec z misiem, którego trzymał pod pachą.
— Pamiętasz, gdzie mama siedziała? — zapytał, gdy zbliżali się do ławek, na których wcześniej siedzieli, ale Anderson nie było w zasięgu jego wzroku.
— Chyba tam — mruknęła młoda, wskazując coś przed sobą i chociaż wątpił, bo on pamiętał zupełnie inne miejsce, to zaufał jej i szedł za nią, rozglądając się przy okazji.
Diane Anderson