He gave me seventeen years. I couldn’t even give him one goodbye
: czw sie 07, 2025 9:19 pm
I samo ciasteczko z wróżbą się nie liczy, bo czytasz wróżbę, weźmiesz gryza i resztę wyrzucasz
— Przepraszam bardzo, od kiedy w twoje służby ochroniarskie wchodzi też monitoring? — spytała, przełamując ciasteczko, łypiąc na niego dość wymownie. — Nie zjadam, bo zostawiam dla ciebie, bo wiem, że ci smakują, ale nigdy się do tego nie przyznasz, bo przywożą je z zabobonem w środku. — Pomachała wyciągniętą z jednej połówki karteczką, która miała być właśnie tym zabobonem.
Tym samym, które ona sobie lubiła poczytać. Dla frajdy, nie dla prawdziwego wierzenia.
— Spotka cię szczęście i przezwyciężysz trudności — odczytała na głos, bo przecież na pewno chciał poznać treść jej zabobona. — No, ale trochę spóźnione — skomentowała sarkastycznie. — Wielkie szczęście to mnie już spotkało — rzuciła z teatralnym dramatyzmem. — Kiedy wyciągnęłam wyrośniętego dziada z krzaków na poboczu. — Nie spojrzała na niego, ale pewnym przecież było, do kogo piła.
I tak naprawdę nie narzekała na ten dzień. Bo po ciężkich perturbacjach doszło do tego, że czuła się w jego towarzystwie dobrze.
No a potem ten przełamany sucholec odłożyła na bok, żeby poprosić o drugie ciastko. Bo zawsze zamawiała dwa, i zawsze przy tym drugim mówiła, że ta wróżba jest dla niego. Nawet jeśli wiedziała, że on tego nie chciał, nie wierzył w to – nie żeby ona wierzyła – i w ogóle uważał to za skrajny debilizm. Druga wróżba była dla niego. Kropka. Rozłamała ciasteczko, aby wyciągnąć z niego świstek, a samo jedzenie, znów, odłożyć na bok. Dla Damona. Na później. Zerknęła na popisany, cienki pasek papieru.
— Jedno życzliwe słowo potrafi ogrzać przez lata. — Zerknęła znad zapisków na niego. — Znasz w ogóle jakieś? — spytała z tą swoją miękką uszczypliwością wszytą w ton głosu. Nie, żeby mu dokuczała, ale dokuczała.
Wróżby odłożyła na bok, aby zająć się przekładaniem na zrozumiały dla niego język powiedzeń i powiedzonek. Konkretniej tego jednego, którego użyła, a które – no zaskoczenie – spotkało się z jego pełnym niezrozumieniem.
— Tak się mówi. Jak koleżanka trzyma koleżance włosy w czasie gdy ona rzyga, to oznacza wielkie oddanie i lojalność. I że ktoś nie opuści cię nawet w takiej sytuacji. Więc to wyraz głębokiego oddania, Demonie. — Uderzyła się dwukrotnie pięścią w pierś, niczym Zdzichu (albo Edek) w Epoce Lodowcowej.
Powiedziała mu, że włosy mu potrzyma. Bo naprawdę było co. Jakby faktycznie było, to pewnego dnia obudziłby się ze snu z nią nad swoją głową. Uzbrojoną w nożyczki. Bo niby pozwalała mu, aby nosił się jak chciał – w końcu kim była, aby ingerować w jego życie i wizerunek, ale w jej domu wyrośniętego mopa nie będzie tolerowała.
Uśmiechnęła się słabo, ledwie dostrzegalnie, na jego stanowczość. I coś, co teoretycznie mogłaby podpiąć pod faktyczną troskę. Mogłaby, ale Damon, jak wiadomo, nauczył ją że dopóki sam czegoś nie wyłoży, jak czarno na białym, to nie musiało być realne.
Więc na niektóre rzeczy sobie poczeka. Niektórych się pewnie nie doczeka.
— Stawiam dychę — znowu, szajbuska — że do rana to nie pociągnie, bo opędzlujesz to w środku nocy mając kolejne ssanie. — Jakkolwiek to brzmiało. Chodziło o ssanie w żołądku. O ile dobrze kojarzyła, a kojarzyła dobrze innego ssania w jej domu nie miał i całe szczęście. Nie to, żeby była zazdrosna, ale to już dało się ustalić, że trochę była.
Nie przyznawała tego oficjalnie, ale te jego wyjścia niewiadomego powodu były dla niej pewną solą w oku. Zwłaszcza, że on sam nie do końca wyglądał na szczęśliwego, kiedy ona szykowała się do wyjścia i spotkania z mężczyzną.
Tyle, że ona dla niego została. I nawet nie rozwałkowywała tego tematu. Po prostu wystarczyło jej, aby odpowiedział na pytanie, czy chciał, aby została.
Westchnęła ciężko, może nawet trochę dramatycznie, słysząc jak się ugina.
— Nie podobasz mi się, jak jesteś taki uległy — powiedziała, odwracając się nieznacznie w jego stronę (oficjalnie sygnalizując, że film to średnio ją ciekawił).
Nie podejmował walki, ustępował i jeszcze chciał jej dać sesję głaszczącą. Może i by się cieszyła, gdyby nie było rzucone to na oślep, bo jak miała się nad tym głębiej zastanowić, to nawet nie była pewna, czy jej skóra była na to gotowa. Dopiero byli na etapie niezobowiązującego trącania jej kolanem przez niego. Z jej strony było trochę więcej, ale to było łatwiejsze, bo to była bliskość, którą ona kontrolowała.
— Jak raz będę dla ciebie miła i zgodzę się oddać ci walkowerem tę sesję. I tak ci ją obiecałam. — W tym głupim, nawiedzonym motelu. Ciekawe czy babushka zorientowała się, że nie ma już syna. A może ona też nie żyła? — Ale jak coś, nie będę tego robić na podłodze. Już mnie dupa boli. — Koreańczycy, choć nie wiadomo jak Północni, to lubili tak sobie mieć meble do siedzenia tylko po to, aby na nich nie siedzieć tylko siedzieć obok nich. Ona Koreanką nie była (już).
Damon Tae
— Przepraszam bardzo, od kiedy w twoje służby ochroniarskie wchodzi też monitoring? — spytała, przełamując ciasteczko, łypiąc na niego dość wymownie. — Nie zjadam, bo zostawiam dla ciebie, bo wiem, że ci smakują, ale nigdy się do tego nie przyznasz, bo przywożą je z zabobonem w środku. — Pomachała wyciągniętą z jednej połówki karteczką, która miała być właśnie tym zabobonem.
Tym samym, które ona sobie lubiła poczytać. Dla frajdy, nie dla prawdziwego wierzenia.
— Spotka cię szczęście i przezwyciężysz trudności — odczytała na głos, bo przecież na pewno chciał poznać treść jej zabobona. — No, ale trochę spóźnione — skomentowała sarkastycznie. — Wielkie szczęście to mnie już spotkało — rzuciła z teatralnym dramatyzmem. — Kiedy wyciągnęłam wyrośniętego dziada z krzaków na poboczu. — Nie spojrzała na niego, ale pewnym przecież było, do kogo piła.
I tak naprawdę nie narzekała na ten dzień. Bo po ciężkich perturbacjach doszło do tego, że czuła się w jego towarzystwie dobrze.
No a potem ten przełamany sucholec odłożyła na bok, żeby poprosić o drugie ciastko. Bo zawsze zamawiała dwa, i zawsze przy tym drugim mówiła, że ta wróżba jest dla niego. Nawet jeśli wiedziała, że on tego nie chciał, nie wierzył w to – nie żeby ona wierzyła – i w ogóle uważał to za skrajny debilizm. Druga wróżba była dla niego. Kropka. Rozłamała ciasteczko, aby wyciągnąć z niego świstek, a samo jedzenie, znów, odłożyć na bok. Dla Damona. Na później. Zerknęła na popisany, cienki pasek papieru.
— Jedno życzliwe słowo potrafi ogrzać przez lata. — Zerknęła znad zapisków na niego. — Znasz w ogóle jakieś? — spytała z tą swoją miękką uszczypliwością wszytą w ton głosu. Nie, żeby mu dokuczała, ale dokuczała.
Wróżby odłożyła na bok, aby zająć się przekładaniem na zrozumiały dla niego język powiedzeń i powiedzonek. Konkretniej tego jednego, którego użyła, a które – no zaskoczenie – spotkało się z jego pełnym niezrozumieniem.
— Tak się mówi. Jak koleżanka trzyma koleżance włosy w czasie gdy ona rzyga, to oznacza wielkie oddanie i lojalność. I że ktoś nie opuści cię nawet w takiej sytuacji. Więc to wyraz głębokiego oddania, Demonie. — Uderzyła się dwukrotnie pięścią w pierś, niczym Zdzichu (albo Edek) w Epoce Lodowcowej.
Powiedziała mu, że włosy mu potrzyma. Bo naprawdę było co. Jakby faktycznie było, to pewnego dnia obudziłby się ze snu z nią nad swoją głową. Uzbrojoną w nożyczki. Bo niby pozwalała mu, aby nosił się jak chciał – w końcu kim była, aby ingerować w jego życie i wizerunek, ale w jej domu wyrośniętego mopa nie będzie tolerowała.
Uśmiechnęła się słabo, ledwie dostrzegalnie, na jego stanowczość. I coś, co teoretycznie mogłaby podpiąć pod faktyczną troskę. Mogłaby, ale Damon, jak wiadomo, nauczył ją że dopóki sam czegoś nie wyłoży, jak czarno na białym, to nie musiało być realne.
Więc na niektóre rzeczy sobie poczeka. Niektórych się pewnie nie doczeka.
— Stawiam dychę — znowu, szajbuska — że do rana to nie pociągnie, bo opędzlujesz to w środku nocy mając kolejne ssanie. — Jakkolwiek to brzmiało. Chodziło o ssanie w żołądku. O ile dobrze kojarzyła, a kojarzyła dobrze innego ssania w jej domu nie miał i całe szczęście. Nie to, żeby była zazdrosna, ale to już dało się ustalić, że trochę była.
Nie przyznawała tego oficjalnie, ale te jego wyjścia niewiadomego powodu były dla niej pewną solą w oku. Zwłaszcza, że on sam nie do końca wyglądał na szczęśliwego, kiedy ona szykowała się do wyjścia i spotkania z mężczyzną.
Tyle, że ona dla niego została. I nawet nie rozwałkowywała tego tematu. Po prostu wystarczyło jej, aby odpowiedział na pytanie, czy chciał, aby została.
Westchnęła ciężko, może nawet trochę dramatycznie, słysząc jak się ugina.
— Nie podobasz mi się, jak jesteś taki uległy — powiedziała, odwracając się nieznacznie w jego stronę (oficjalnie sygnalizując, że film to średnio ją ciekawił).
Nie podejmował walki, ustępował i jeszcze chciał jej dać sesję głaszczącą. Może i by się cieszyła, gdyby nie było rzucone to na oślep, bo jak miała się nad tym głębiej zastanowić, to nawet nie była pewna, czy jej skóra była na to gotowa. Dopiero byli na etapie niezobowiązującego trącania jej kolanem przez niego. Z jej strony było trochę więcej, ale to było łatwiejsze, bo to była bliskość, którą ona kontrolowała.
— Jak raz będę dla ciebie miła i zgodzę się oddać ci walkowerem tę sesję. I tak ci ją obiecałam. — W tym głupim, nawiedzonym motelu. Ciekawe czy babushka zorientowała się, że nie ma już syna. A może ona też nie żyła? — Ale jak coś, nie będę tego robić na podłodze. Już mnie dupa boli. — Koreańczycy, choć nie wiadomo jak Północni, to lubili tak sobie mieć meble do siedzenia tylko po to, aby na nich nie siedzieć tylko siedzieć obok nich. Ona Koreanką nie była (już).
Damon Tae