Between Duty and Need
: ndz sie 17, 2025 11:59 am
Uciekaj.
To była główna myśl, która w tej chwili wypełniała jego umysł. Tej się trzymał. Wiedział z kim miał do czynienia, kim byli ci ludzie i co mogło jej grozić, jeśli tylko by się zorientowali, że jest tutaj sama. Nie wiedział jakim cudem się tu znalazła, ale jeśli nie była jego halucynacją spowodowaną urazami oraz wycieńczeniem, to nie chciał, aby ktokolwiek ją znalazł, bo to się źle skończy. A sądząc po sobie, niewiele będzie mógł zrobić, gdy do tego dojdzie.
A przyszli. Znowu.
Nawet nie patrzył w jej stronę, gdy się ukrywała za świńskimi truchłami. Nie chciał, aby nawet jego spojrzenie zdradzało, że nie są tu sami. Dlatego skupił się na dobrze już mu znanych sylwetkach, które bez litości się nim zajmowały. Bo nawet jeśli jego ciało było obolałe i wykończone, to nie zamierzał się poddawać. I na pytania czy już zmądrzał, odpowiadał tak samo - że mają spierdalać.
I wtedy nadszedł cios. Potem kolejny. I kolejny.
Czuł jak przez jego ciało przepływają kolejne fale bólu, które wydawały się już zlewać w jedno. Do ust napływała krew, którą z siebie wypluwał wraz z kolejnymi atakami na jego ciało. Nawet nie mógł się bronić. Po prostu poddawał się, trzymając się z całych sił swojej świadomości, że po prostu nie może odpłynąć nawet jeśli ledwo już patrzył na oczy. Fakt, że Senna była nieopodal był odpowiednią motywacją, aby skupiać uwagę mężczyzn przede wszystkim na sobie. Nie chciał, aby się rozglądali. Aby szukali. Aby cokolwiek podejrzewali.
Wtedy też się zdradziła. Metaliczny dźwięk rurki zadźwięczał mu w uszach, sprawiając, że serducho boleśnie zabiło mu w piersi. Dlatego też szybko próbował na nowo skupić mężczyzn na sobie. Opluł ich własną krwią, pytając czy to wszystko na co ich stać, ale… tylko jeden mu odpowiedział. Drugi poszedł szukać źródła hałasu i teraz Tae nie mógł już nic zrobić, będąc okładanym bez opamiętania.
Miał wrażenie, że z każdym kolejnym ciosem odpływa coraz bardziej, ale wtedy jego świadomość ponownie się rozbudziła, gdy usłyszał głośniejszy łomot. Coś się działo. Z całych sił starał się kontaktować, chociaż w jego stanie było to ciężkie zadanie. Nawet ruch gałek ocznych go bolał, ale nie mógł nie powieść spojrzeniem w kierunku, gdzie zniknął drugi napastnik. Wtedy też pojawiła się Senna z zamiarem powalenia Włocha… tylko nie wyszło to tak, jak miało.
Rozbudził się na widok ich starcia. Szarpnął się resztkami sił, próbując w ten sposób nie tylko zwrócić na siebie uwagę, ale też wyrwać się z tego zawieszenia, ale nie miał szans. Jedyne co mógł zrobić, to obserwować jak mężczyzna atakuje dziewczynę, co rozbudzało w Damonie tylko adrenalinę i wściekłość, które zagrzewały go do bolesnego ruchu. Do szarpania się. I chociaż wydawało mu się, że wkłada w to wszystkie siły, jego ciało tylko ledwo się poruszało w oznace, że jeszcze żyje i walczy.
Ale co mu po tym? Mógł jedynie bezsilnie obserwować, jak Włoch ciągnie za sobą Sennę, domyślając się co zamierza z nią zrobić. I szarpał się na tym haku, ale nic to nie dawało. Miał tak niewiele sił, a jego ciało było tak obolałe, że nic to nie dawało. Zniknęli mu z pola zasięgu, które teraz i tak było ograniczone. Nie słyszał i nie widział co się działo, ale jego umysł podpowiadał wszystkie najgorsze scenariusze.
Przynajmniej do momentu, w którym nie pojawiła się przed nim. Sama.
To go uspokoiło na tyle, aby przestać się rzucać i nie marnować już więcej sił. Nie mógł się jednak powstrzymać przed tym, aby swoim ledwo przytomnym spojrzeniem, jej nie zlustrować czy nic jej nie jest. Ale poza smrodem i brudem, wydawało się, że była cała. W miarę.
Gdy w końcu przestał zwisać, upadł na ziemię, bo nogi się pod nim po prostu ugięły. Wisiał już tak długo, że miał wrażenie, że jego ciało zapomniało już jak normalnie funkcjonować. Musiał sobie jednak szybko przypomnieć.
Z jej pomocą podparł się w siadzie plecami o ścianę, czując jak każdy mięsień i każda komórka w jego ciele praktycznie jest rozrywana przez pulsujący ból. Nie chciał jej pozwolić odchodzić samej, nawet jeśli był beznadziejną kulą u nogi, a nie pomocą, ale nawet nie mógł się stawiać. Nie zdążył cokolwiek powiedzieć, bo Senna ponownie zniknęła, tym razem w poszukiwaniu auta. Oddychał ciężko, co jakiś czas musząc wypluć krew, która gromadziła się w jego ustach. Z całych sił próbował nie odpłynąć, chociaż czuł jak zmęczenie i osłabienie stają się coraz wyraźniejsze.
Ale psychicznie się nie poddawał. Dopóki nie wróciła.
Nie był pomocą przy poruszaniu się, ale starał się ją jakkolwiek odciążyć. Nie stawiał kroków, tylko szurał stopami o ziemię, mocno się na niej opierając, aż do pojazdu. Walnął się na siedzenie i o nic nie pytał. Wlepił swoje puste, mętne spojrzenie w przednią szybę, w dalszym ciągu próbując utrzymać resztki przytomności dopóki nie dotrą… gdziekolwiek.
Gdy auto się zatrzymało na jakiejś wąskiej uliczce, sam otworzył drzwi od auta, ale nie mógł sam wysiąść. Wsparł się na niej, aby dotrzeć do środka pustej, wynajętej miejscówki, gdzie mieli zostać nienamierzeni. Przynajmniej przez jakiś czas. I jak został walnięty na jakąś starą kanapę, tak jeszcze jakiś czas walczył ze sobą, aby utrzymać przytomność, chociaż całe ciało go paliło niemiłosiernie. Każdy oddech wbijał igły w jego płuca, a krew co jakiś czas napływała do jego ust. Nie wyglądał teraz nawet jak człowiek, tylko jak sponiewierana, skatowana jednostka. Jak ta świnia przy których wisiał niewiadomo jak długo.
Ale zanim odleciał, musiał wiedzieć jedno.
— Zrobił ci coś?
Candace Callahan
To była główna myśl, która w tej chwili wypełniała jego umysł. Tej się trzymał. Wiedział z kim miał do czynienia, kim byli ci ludzie i co mogło jej grozić, jeśli tylko by się zorientowali, że jest tutaj sama. Nie wiedział jakim cudem się tu znalazła, ale jeśli nie była jego halucynacją spowodowaną urazami oraz wycieńczeniem, to nie chciał, aby ktokolwiek ją znalazł, bo to się źle skończy. A sądząc po sobie, niewiele będzie mógł zrobić, gdy do tego dojdzie.
A przyszli. Znowu.
Nawet nie patrzył w jej stronę, gdy się ukrywała za świńskimi truchłami. Nie chciał, aby nawet jego spojrzenie zdradzało, że nie są tu sami. Dlatego skupił się na dobrze już mu znanych sylwetkach, które bez litości się nim zajmowały. Bo nawet jeśli jego ciało było obolałe i wykończone, to nie zamierzał się poddawać. I na pytania czy już zmądrzał, odpowiadał tak samo - że mają spierdalać.
I wtedy nadszedł cios. Potem kolejny. I kolejny.
Czuł jak przez jego ciało przepływają kolejne fale bólu, które wydawały się już zlewać w jedno. Do ust napływała krew, którą z siebie wypluwał wraz z kolejnymi atakami na jego ciało. Nawet nie mógł się bronić. Po prostu poddawał się, trzymając się z całych sił swojej świadomości, że po prostu nie może odpłynąć nawet jeśli ledwo już patrzył na oczy. Fakt, że Senna była nieopodal był odpowiednią motywacją, aby skupiać uwagę mężczyzn przede wszystkim na sobie. Nie chciał, aby się rozglądali. Aby szukali. Aby cokolwiek podejrzewali.
Wtedy też się zdradziła. Metaliczny dźwięk rurki zadźwięczał mu w uszach, sprawiając, że serducho boleśnie zabiło mu w piersi. Dlatego też szybko próbował na nowo skupić mężczyzn na sobie. Opluł ich własną krwią, pytając czy to wszystko na co ich stać, ale… tylko jeden mu odpowiedział. Drugi poszedł szukać źródła hałasu i teraz Tae nie mógł już nic zrobić, będąc okładanym bez opamiętania.
Miał wrażenie, że z każdym kolejnym ciosem odpływa coraz bardziej, ale wtedy jego świadomość ponownie się rozbudziła, gdy usłyszał głośniejszy łomot. Coś się działo. Z całych sił starał się kontaktować, chociaż w jego stanie było to ciężkie zadanie. Nawet ruch gałek ocznych go bolał, ale nie mógł nie powieść spojrzeniem w kierunku, gdzie zniknął drugi napastnik. Wtedy też pojawiła się Senna z zamiarem powalenia Włocha… tylko nie wyszło to tak, jak miało.
Rozbudził się na widok ich starcia. Szarpnął się resztkami sił, próbując w ten sposób nie tylko zwrócić na siebie uwagę, ale też wyrwać się z tego zawieszenia, ale nie miał szans. Jedyne co mógł zrobić, to obserwować jak mężczyzna atakuje dziewczynę, co rozbudzało w Damonie tylko adrenalinę i wściekłość, które zagrzewały go do bolesnego ruchu. Do szarpania się. I chociaż wydawało mu się, że wkłada w to wszystkie siły, jego ciało tylko ledwo się poruszało w oznace, że jeszcze żyje i walczy.
Ale co mu po tym? Mógł jedynie bezsilnie obserwować, jak Włoch ciągnie za sobą Sennę, domyślając się co zamierza z nią zrobić. I szarpał się na tym haku, ale nic to nie dawało. Miał tak niewiele sił, a jego ciało było tak obolałe, że nic to nie dawało. Zniknęli mu z pola zasięgu, które teraz i tak było ograniczone. Nie słyszał i nie widział co się działo, ale jego umysł podpowiadał wszystkie najgorsze scenariusze.
Przynajmniej do momentu, w którym nie pojawiła się przed nim. Sama.
To go uspokoiło na tyle, aby przestać się rzucać i nie marnować już więcej sił. Nie mógł się jednak powstrzymać przed tym, aby swoim ledwo przytomnym spojrzeniem, jej nie zlustrować czy nic jej nie jest. Ale poza smrodem i brudem, wydawało się, że była cała. W miarę.
Gdy w końcu przestał zwisać, upadł na ziemię, bo nogi się pod nim po prostu ugięły. Wisiał już tak długo, że miał wrażenie, że jego ciało zapomniało już jak normalnie funkcjonować. Musiał sobie jednak szybko przypomnieć.
Z jej pomocą podparł się w siadzie plecami o ścianę, czując jak każdy mięsień i każda komórka w jego ciele praktycznie jest rozrywana przez pulsujący ból. Nie chciał jej pozwolić odchodzić samej, nawet jeśli był beznadziejną kulą u nogi, a nie pomocą, ale nawet nie mógł się stawiać. Nie zdążył cokolwiek powiedzieć, bo Senna ponownie zniknęła, tym razem w poszukiwaniu auta. Oddychał ciężko, co jakiś czas musząc wypluć krew, która gromadziła się w jego ustach. Z całych sił próbował nie odpłynąć, chociaż czuł jak zmęczenie i osłabienie stają się coraz wyraźniejsze.
Ale psychicznie się nie poddawał. Dopóki nie wróciła.
Nie był pomocą przy poruszaniu się, ale starał się ją jakkolwiek odciążyć. Nie stawiał kroków, tylko szurał stopami o ziemię, mocno się na niej opierając, aż do pojazdu. Walnął się na siedzenie i o nic nie pytał. Wlepił swoje puste, mętne spojrzenie w przednią szybę, w dalszym ciągu próbując utrzymać resztki przytomności dopóki nie dotrą… gdziekolwiek.
Gdy auto się zatrzymało na jakiejś wąskiej uliczce, sam otworzył drzwi od auta, ale nie mógł sam wysiąść. Wsparł się na niej, aby dotrzeć do środka pustej, wynajętej miejscówki, gdzie mieli zostać nienamierzeni. Przynajmniej przez jakiś czas. I jak został walnięty na jakąś starą kanapę, tak jeszcze jakiś czas walczył ze sobą, aby utrzymać przytomność, chociaż całe ciało go paliło niemiłosiernie. Każdy oddech wbijał igły w jego płuca, a krew co jakiś czas napływała do jego ust. Nie wyglądał teraz nawet jak człowiek, tylko jak sponiewierana, skatowana jednostka. Jak ta świnia przy których wisiał niewiadomo jak długo.
Ale zanim odleciał, musiał wiedzieć jedno.
— Zrobił ci coś?
Candace Callahan