i run away from my problems
: śr wrz 03, 2025 5:40 pm
Gdyby nie to, że myśli samobójcze pojawiały się w jego głowie codziennie (teraz naprzemiennie z myślami o wkurzająco-idealnej pani adwokat) to mógłby powiedzieć, że przecież ich rozstanie przeszedł znakomicie. Oczywiście, że siebie nienawidził, w tym punkcie spotykał się z punktem myślenia Cynthii - też uważał, że jest magnesem, który niezwykle dobrze przyciąga do siebie nieszczęścia. Może nie dostał diagnozy nowotworu, ale całe życie, od dzieciaka, musiał się zmierzyć z problemami. Jak nie wymagający ojciec i wyznaczona ścieżka życiowa, którą musiał spełnić to poczucie, że nie wie jak to jest być sobą i inne trudności związane ze zdrowiem psychicznym.
Nie porównywał się do Ward, to co przeszła było okropne, a fakt, że przyczynił się w pewnym sensie do tego, jeszcze gorszy. Każde z nich miało swoje wielkie końce świata, które ostatecznie udawało im sięledwo przetrwać.
— Uznałem, że wypada — odbił piłeczkę.
Dawno nie rozmawiali normalnie, nie spodziewał się, że w ogóle odpowie na jego pytanie, nie był przygotowany. On po prostu chciał się dowiedzieć co u niej, minęło dużo czasu od ich rozstania, wcześniej nie był gotów. Zaczynał żałować, że coś go przekonało do pozostania tutaj dłużej niż tyle, ile powinien. Skończyła odpowiadać, powinien zabrać manatki i wyjść stąd.
Uniósł brew. Chyba trochę rozjaśniła mu w głowie, bo wcześniej zastanawiał się co go w ogóle podkusiło na powiedzenie tego, co powiedział. Otworzył szerzej oczy, tętno zaczęło mu szybciej bić, a on czuł się trochę tak, jakby go sparaliżowało. Nieważne ile nie mieli ze sobą kontaktu, Cynthia znała go zbyt dobrze, skoro doszła do takiego wniosku przed nim.
— Zazdrosna jesteś, że tak gadasz? — mruknął bez namysłu i potarł palcami swoje czoło, próbując wyrzucić ze swojej głowy to, co przed chwilą w niej się pojawiło. Będzie o tym myślał przez następny tydzień, bo… chyba to było ostatecznym dowodem na to, że mur już nie istniał. I doskonale wiedział, kto był tego powodem.
— Już nie mogę być miły?
Kiwnął głową, gdy powiedziała, że nic się nie zmieniło.
Do tej pory nie czuł potrzeby pytania o to, bo wszystko miał w dupie - ją, a przede wszystkim swoje życie - liczyło się jedynie chodzenie do pracy, zajmowanie się aktami, bo dzięki temu czuł, że dużo brakuje mu do całkowitego stracenia zmysłów. Chciał dać jej przestrzeń, bo wiedział, że zrobił wielką głupotę, ale tłumaczył sobie tym, że było to słuszne. Minęło tyle lat, że powinni mieć względnie neutralne relacje. Oczywiście, że nawet jeśli mógłby jej pomóc to nie zapytałaby o to.
To chyba przelało czarę goryczy.
Nie oczekiwał, że może z grzeczności ona zapyta go jak on się czuje - nikt nigdy, w kurwa, całym jego, pierdolonym kurwa mać, życiu nie zapytał go jak on się, do pizdy, czuje.
Ale gdzieś w środku zrobiło mu się przykro. Dawno nie czuł tego uczucia.
— W porządku — mruknął, zmierzył ją spojrzeniem i zrobił kilka kroków w stronę wyjścia. Zatrzymał się zanim przeszedł przez futrynę. — Ode mnie masz błogosławieństwo, jeśli sobie kogoś znalazłaś.
Cynthia A. Ward
Nie porównywał się do Ward, to co przeszła było okropne, a fakt, że przyczynił się w pewnym sensie do tego, jeszcze gorszy. Każde z nich miało swoje wielkie końce świata, które ostatecznie udawało im się
— Uznałem, że wypada — odbił piłeczkę.
Dawno nie rozmawiali normalnie, nie spodziewał się, że w ogóle odpowie na jego pytanie, nie był przygotowany. On po prostu chciał się dowiedzieć co u niej, minęło dużo czasu od ich rozstania, wcześniej nie był gotów. Zaczynał żałować, że coś go przekonało do pozostania tutaj dłużej niż tyle, ile powinien. Skończyła odpowiadać, powinien zabrać manatki i wyjść stąd.
Uniósł brew. Chyba trochę rozjaśniła mu w głowie, bo wcześniej zastanawiał się co go w ogóle podkusiło na powiedzenie tego, co powiedział. Otworzył szerzej oczy, tętno zaczęło mu szybciej bić, a on czuł się trochę tak, jakby go sparaliżowało. Nieważne ile nie mieli ze sobą kontaktu, Cynthia znała go zbyt dobrze, skoro doszła do takiego wniosku przed nim.
— Zazdrosna jesteś, że tak gadasz? — mruknął bez namysłu i potarł palcami swoje czoło, próbując wyrzucić ze swojej głowy to, co przed chwilą w niej się pojawiło. Będzie o tym myślał przez następny tydzień, bo… chyba to było ostatecznym dowodem na to, że mur już nie istniał. I doskonale wiedział, kto był tego powodem.
— Już nie mogę być miły?
Kiwnął głową, gdy powiedziała, że nic się nie zmieniło.
Do tej pory nie czuł potrzeby pytania o to, bo wszystko miał w dupie - ją, a przede wszystkim swoje życie - liczyło się jedynie chodzenie do pracy, zajmowanie się aktami, bo dzięki temu czuł, że dużo brakuje mu do całkowitego stracenia zmysłów. Chciał dać jej przestrzeń, bo wiedział, że zrobił wielką głupotę, ale tłumaczył sobie tym, że było to słuszne. Minęło tyle lat, że powinni mieć względnie neutralne relacje. Oczywiście, że nawet jeśli mógłby jej pomóc to nie zapytałaby o to.
To chyba przelało czarę goryczy.
Nie oczekiwał, że może z grzeczności ona zapyta go jak on się czuje - nikt nigdy, w kurwa, całym jego, pierdolonym kurwa mać, życiu nie zapytał go jak on się, do pizdy, czuje.
Ale gdzieś w środku zrobiło mu się przykro. Dawno nie czuł tego uczucia.
— W porządku — mruknął, zmierzył ją spojrzeniem i zrobił kilka kroków w stronę wyjścia. Zatrzymał się zanim przeszedł przez futrynę. — Ode mnie masz błogosławieństwo, jeśli sobie kogoś znalazłaś.
Cynthia A. Ward