Strona 2 z 2

i run away from my problems

: śr wrz 03, 2025 5:40 pm
autor: Cassian Lennox
Gdyby nie to, że myśli samobójcze pojawiały się w jego głowie codziennie (teraz naprzemiennie z myślami o wkurzająco-idealnej pani adwokat) to mógłby powiedzieć, że przecież ich rozstanie przeszedł znakomicie. Oczywiście, że siebie nienawidził, w tym punkcie spotykał się z punktem myślenia Cynthii - też uważał, że jest magnesem, który niezwykle dobrze przyciąga do siebie nieszczęścia. Może nie dostał diagnozy nowotworu, ale całe życie, od dzieciaka, musiał się zmierzyć z problemami. Jak nie wymagający ojciec i wyznaczona ścieżka życiowa, którą musiał spełnić to poczucie, że nie wie jak to jest być sobą i inne trudności związane ze zdrowiem psychicznym.
Nie porównywał się do Ward, to co przeszła było okropne, a fakt, że przyczynił się w pewnym sensie do tego, jeszcze gorszy. Każde z nich miało swoje wielkie końce świata, które ostatecznie udawało im się ledwo przetrwać.
Uznałem, że wypada — odbił piłeczkę.
Dawno nie rozmawiali normalnie, nie spodziewał się, że w ogóle odpowie na jego pytanie, nie był przygotowany. On po prostu chciał się dowiedzieć co u niej, minęło dużo czasu od ich rozstania, wcześniej nie był gotów. Zaczynał żałować, że coś go przekonało do pozostania tutaj dłużej niż tyle, ile powinien. Skończyła odpowiadać, powinien zabrać manatki i wyjść stąd.
Uniósł brew. Chyba trochę rozjaśniła mu w głowie, bo wcześniej zastanawiał się co go w ogóle podkusiło na powiedzenie tego, co powiedział. Otworzył szerzej oczy, tętno zaczęło mu szybciej bić, a on czuł się trochę tak, jakby go sparaliżowało. Nieważne ile nie mieli ze sobą kontaktu, Cynthia znała go zbyt dobrze, skoro doszła do takiego wniosku przed nim.
Zazdrosna jesteś, że tak gadasz? — mruknął bez namysłu i potarł palcami swoje czoło, próbując wyrzucić ze swojej głowy to, co przed chwilą w niej się pojawiło. Będzie o tym myślał przez następny tydzień, bo… chyba to było ostatecznym dowodem na to, że mur już nie istniał. I doskonale wiedział, kto był tego powodem.
Już nie mogę być miły?
Kiwnął głową, gdy powiedziała, że nic się nie zmieniło.
Do tej pory nie czuł potrzeby pytania o to, bo wszystko miał w dupie - ją, a przede wszystkim swoje życie - liczyło się jedynie chodzenie do pracy, zajmowanie się aktami, bo dzięki temu czuł, że dużo brakuje mu do całkowitego stracenia zmysłów. Chciał dać jej przestrzeń, bo wiedział, że zrobił wielką głupotę, ale tłumaczył sobie tym, że było to słuszne. Minęło tyle lat, że powinni mieć względnie neutralne relacje. Oczywiście, że nawet jeśli mógłby jej pomóc to nie zapytałaby o to.
To chyba przelało czarę goryczy.
Nie oczekiwał, że może z grzeczności ona zapyta go jak on się czuje - nikt nigdy, w kurwa, całym jego, pierdolonym kurwa mać, życiu nie zapytał go jak on się, do pizdy, czuje.
Ale gdzieś w środku zrobiło mu się przykro. Dawno nie czuł tego uczucia.
W porządku — mruknął, zmierzył ją spojrzeniem i zrobił kilka kroków w stronę wyjścia. Zatrzymał się zanim przeszedł przez futrynę. — Ode mnie masz błogosławieństwo, jeśli sobie kogoś znalazłaś.


Cynthia A. Ward

i run away from my problems

: pt wrz 05, 2025 9:53 pm
autor: Cynthia A. Ward
Cassian Lennox

Wypada to byś zwracał się do mnie z większym szacunkiem — mruknęła pod nosem, wbijając w niego swoje chłodne spojrzenie, niczym prawdziwy sztylet. Pewnie gdyby miała lasery w oczach, Cassiana już by tu nie było. Ona zamiast badać jego zwłoki, siedziałaby w areszcie. Tylko życie nie wydawało sie być dla niej aż tak proste. Czuła momentami dziwne obciążenie, które ciążyło jej na żołądku. Za każdym razem, kiedy przekraczał próg jej prosektorium, czuła na swoim karku dziwne dreszcze. Jednocześnie chciała się pogodzić z Cassianem, a z drugiej strony wolała trzymać go z daleka. Na bezpieczną odległość. Jeszcze mógł nadejść dzień, w którym on zrani jej serce ponownie. Nawet po tylu latach czuła, że jakaś jej część dalej darzy go uczuciami. To właśnie ta porzucona kobieta się w niej obudziła i trzymała stery. Chciała dowieść przed samą sobą, że nie liczył się dla niej.
Byłabym, jakbym zaczęła pytać — o jej wygląd, zawód, charakter. Tylko że ona nie chciała wiedzieć. Chociaż dopuszczała do siebie myśl, że mógłby to byś też on. Tyle ze nie mówiła tego głośno, przyjmowała sprawę taką, jaką w zasadzie była. Przez tyle lat nic się nie zmieniło, a on nagle zadał to pytanie. Coś musiało się zmienić w Cassianie, ale nie była w stanie pojąć co. Kobieta jako jedyna byłaby w stanie zmącić do jego klarowne spojrzenie — nie widzę powodu, by nagle nasz milczący układ zniknął — bo jej odpowiadało to milczenie. Dalej je lubiła. Nie pytała. Nie rozmawiała o głupotach. Dawała życiu, płynąc powoli. Mimo że teraz czuła jak uczucie złości ją rozpiera. Czuła się, jakby ktoś na nowo rozdrapywał stare rany.
Nie potrzebuję go — skwitowała krótko błogosławieństwo, wbijając mocne spojrzenie w Lennoxa — do zobaczenia w sądzie — dodała, wracając do sekcji. Jutro będzie miała ciężki dzień. Znowu będzie musiała udawać, że Cassian Lennox jest dla niej obojętny.

i run away from my problems

: wt wrz 09, 2025 1:06 pm
autor: Cassian Lennox
Cassian uniósł brew, gdy rzuciła o tym braku szacunku. W końcu miał go wiele, pokazywał go na każdym kroku, był tak wychowany. Inaczej zachowują się ludzie, którzy go nie mają, najwidoczniej Cynthia się myliła, bo nikogo takiego jeszcze nie poznała.
Wydaje ci się — odparł bez większych emocji, choć dobrze wiedział, że ona wyczuwa najmniejszy drgnięcie w jego głosie. Przecież zawsze miała ten dar, potrafiła go odczytać jak otwartą księgę, przynajmniej wtedy, kiedy byli razem.
To wkurwiało go podwójnie. Bo gdyby kiedykolwiek miał dość siły, żeby rzeczywiście zamknąć drzwi między nimi, nie stałby teraz tutaj i nie wysłuchiwał wyrzutów. Może znowu próbował się usprawiedliwić, a może po prostu sam siebie karmił kłamstwami, że jeszcze ma nad czym panować. Zamiast wchodzić głębiej w tę wymianę zdań, odwrócił wzrok na ścianę prosektorium. Jeszcze moment i naprawdę nie miałby siły dalej udawać, że jego serce nie reaguje na dźwięk jej głosu. Skrzywił się, słysząc o ich milczącym układzie.
To nie był układ, Cynthia — mruknął, ale sam nie wiedział czy bardziej do niej, czy do siebie.
Ona widziała w tym wygodę, on przez lata próbował wmówić sobie, że tak musi być. Tak naprawdę przez ten cały czas bał się z nią normalnie porozmawiać, a fenomenalnie to tuszował. Zależało mu na niej, inaczej wybierałby sobie innego lekarza medycyny sądowej. Ta bliskość, którą otrzymywał pozwalała mu żyć, bo wiedział, że jest cała i zdrowa.
Zatrzymał się na chwilę przy drzwiach, kiedy usłyszał jej zimną ripostę o błogosławieństwie. Oczywiście, że go nie potrzebowała. Nikt nigdy nic od niego nie potrzebował, a jeśli potrzebował, to i tak kończyło się tym, że zawodził. Zacisnął szczękę.
Do zobaczenia — odpowiedział, ale nie sprecyzował gdzie. Brzmiało to gorzej, niż chciał, choć może właśnie tak powinno.
Wyszedł, nie oglądając się za siebie, jakby każde spojrzenie miało go jeszcze bardziej zniszczyć. Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a każdy krok tylko potwierdzał, że powinien był odpuścić budynek już dawno. Gdyby naprawdę jej życzył spokoju, to nigdy by tu nie przyszedł, prawda? Wsiadł do samochodu, odpalając silnik, ale przez chwilę siedział w miejscu, wpatrzony w kierownicę. Pojawiła się myśl, żeby zawrócić, cokolwiek jeszcze powiedzieć. Ale co? Przepraszam już dawno straciło jakąkolwiek wartość, a wszystkie inne słowa były tylko próbą zalepienia czegoś, co dawno się rozpadło. Nie powinna go interesować aż tak bardzo.
Ruszył powoli, wbijając wzrok w drogę przed sobą.
I znowu będzie rozkładał wszystko na czynniki pierwsze przez kolejne noce, aż sam siebie doprowadzi do granicy wytrzymałości.
Nie wiedział tylko, czy bardziej nienawidzi jej za to, że wciąż potrafiła wytrącić go z równowagi.
Czy siebie, że pozwolił jej na to po raz kolejny.


Cynthia A. Ward
z/t x2