no corpses on the dance floor
: ndz sie 24, 2025 11:40 pm
Może gdyby Lawrence wiedział, że to nie zasługa jego słów, ani nawet tego drinka, tylko antydepresantów, to nie wykorzystałby okazji? Może.
Ale teraz wierzył, że to jednak ten absynt, że to jednak ta atmosfera, że to te jego teksty i troszeczkę też te niebieskie oczy. I to, że naprawdę zdążyła go polubić.
- Zawsze liczyłem na to, że to taka gra wstępna - rzucił, ale bardziej tak, żeby się z nią podrażnić. Bo prawda jest taka, że nigdy nie rozmawiali tak długo, nigdy na takie tematy, chociaż Lawrence czasami nie mógł się powstrzymać i starał się je prowokować, to wtedy Cynthia, zimna jak lód, gasiła każdy jego zapał. A dzisiaj było inaczej, zupełnie inaczej. Dzisiaj każde jej słowo tylko wzniecało jego ogień. Podsycało tę atmosferę jeszcze bardziej i bardziej.
Kiedy powiedziała o tym grzechu, to Lawrence przełknął ślinę. Kusiła go do granic wytrzymałości. Lawrence już nie myślał o żadnych kolegach z roku, ani nawet o żadnym profesorze, ani nawet w ogóle o swoich studiach, bo myślał już tylko o niej i tym jej grzechu, którym dzisiaj mógł być on.
Dopiero kiedy powiedziała o tym zakopywaniu zwłok, że słyszało by ich całe miasto, to wyrwała go z tego stanu, sprowadziła trochę na ziemię, parsknął śmiechem.
- To wtedy kazałabyś mi wyjść, zresztą już troszeczkę nauczyłaś mnie ciszy - tego by się nie spodziewał, że Cynthia Ward potrafi żartować. Niesłychane. Nabrał do płuc powietrza, gdy powiedziała, że powinni razem zrobić coś innego, czekał na to słowo, które teraz chyba nie tylko wierciło dziurę w jego głowie, ale w jej też. Ono jednak nie padło, ale może to i dobrze, bo Lawrencowi już zrobiło się gorąco. Wypuścił powietrze ze świstem, coś tajemniczego, jasne.
- Bo tak naprawdę jej nie lubisz, tylko jeszcze może sama o tym nie wiesz - powiedział zaczepnie. Do tej pory sam myślał, że Cynthia Ward lubi ciszę, że lubi dystans i zimno, które otula nie tylko jej ciało, ale i całą duszę, a dzisiaj pozwalała sobie igrać z ogniem.
- Bardzo bym chciał... - to zdanie powiedział takim tonem, jak ten chłopiec, który właśnie widzi pod choinką swój wymarzony prezent i prosi, żeby już w tej chwili mógł go otworzyć. Takim jego prezentem była dzisiaj Cynthia.
- Raczej takie, których już tutaj nie zrealizujemy - wywrócił oczami, bo tak, przypomniał sobie w końcu, że wciąż byli na tej uczelnianej imprezie. Może gdyby był jakimś profesorem, to mógłby sobie pozwolić na więcej, ale on był jej studentem. Nie przeszkadzało mu to w zupełności, ale nie tutaj...
- Ktoś pomyśli Cynthio, że Ty również... - nie spuszczał z niej wzroku, nawet na moment. W tym momencie Cynthia Ward również była czarująca, zaczarowała go całego. Tylko niebawem się okaże, czy jak ta zła czarownica, czy dobra wróżka.
- Mogę nawet sprzątać prosektorium, a najpierw wyjść i wrócić - odpowiedział na jej słowa, już trzymając w dłoni jej rękę.
Lawrence umiał tańczyć, może nie pokazowo, ale miał wyczucie rytmu, a przede wszystkim umiał poprowadzić kobietę jakoś tak nienachalnie, z klasą, żeby czuła się swobodnie, tak jak on się czuł.
Muzyka stawała się wolniejsza, cichła, a Lawrence chyba pochylił się za bardzo w jej kierunku, za blisko, bo przez chwilę zapomniał gdzie oni właściwie są. Na szczęście Cynthia sprowadziła go do porządku tym swoim - jadę do domu. Prawie wydał z siebie jęk zawodu, ale to co powiedziała później, a do tego jej ciepły oddech w okolicy jego policzka i ucha sprawiły, że ledwo, ale jednak, nie stracił rezonu.
Odchrząknął, wyprostował się i skinął jej głową dziękując za taniec.
Kiedy odeszła jeszcze na moment zatrzymał się przy barze, tylko po to żeby na nią popatrzeć, gdy wyszła z sali, on też rozpłynął się w powietrzu. Po drodze zgarnął tylko z szatni swój kask.
Powinien dać jej chwilę?
Tylko, że Lawrence zawsze był niecierpliwy, a ścigacz niemiłosiernie szybki.
Cynthia A. Ward
/koniec
Ale teraz wierzył, że to jednak ten absynt, że to jednak ta atmosfera, że to te jego teksty i troszeczkę też te niebieskie oczy. I to, że naprawdę zdążyła go polubić.
- Zawsze liczyłem na to, że to taka gra wstępna - rzucił, ale bardziej tak, żeby się z nią podrażnić. Bo prawda jest taka, że nigdy nie rozmawiali tak długo, nigdy na takie tematy, chociaż Lawrence czasami nie mógł się powstrzymać i starał się je prowokować, to wtedy Cynthia, zimna jak lód, gasiła każdy jego zapał. A dzisiaj było inaczej, zupełnie inaczej. Dzisiaj każde jej słowo tylko wzniecało jego ogień. Podsycało tę atmosferę jeszcze bardziej i bardziej.
Kiedy powiedziała o tym grzechu, to Lawrence przełknął ślinę. Kusiła go do granic wytrzymałości. Lawrence już nie myślał o żadnych kolegach z roku, ani nawet o żadnym profesorze, ani nawet w ogóle o swoich studiach, bo myślał już tylko o niej i tym jej grzechu, którym dzisiaj mógł być on.
Dopiero kiedy powiedziała o tym zakopywaniu zwłok, że słyszało by ich całe miasto, to wyrwała go z tego stanu, sprowadziła trochę na ziemię, parsknął śmiechem.
- To wtedy kazałabyś mi wyjść, zresztą już troszeczkę nauczyłaś mnie ciszy - tego by się nie spodziewał, że Cynthia Ward potrafi żartować. Niesłychane. Nabrał do płuc powietrza, gdy powiedziała, że powinni razem zrobić coś innego, czekał na to słowo, które teraz chyba nie tylko wierciło dziurę w jego głowie, ale w jej też. Ono jednak nie padło, ale może to i dobrze, bo Lawrencowi już zrobiło się gorąco. Wypuścił powietrze ze świstem, coś tajemniczego, jasne.
- Bo tak naprawdę jej nie lubisz, tylko jeszcze może sama o tym nie wiesz - powiedział zaczepnie. Do tej pory sam myślał, że Cynthia Ward lubi ciszę, że lubi dystans i zimno, które otula nie tylko jej ciało, ale i całą duszę, a dzisiaj pozwalała sobie igrać z ogniem.
- Bardzo bym chciał... - to zdanie powiedział takim tonem, jak ten chłopiec, który właśnie widzi pod choinką swój wymarzony prezent i prosi, żeby już w tej chwili mógł go otworzyć. Takim jego prezentem była dzisiaj Cynthia.
- Raczej takie, których już tutaj nie zrealizujemy - wywrócił oczami, bo tak, przypomniał sobie w końcu, że wciąż byli na tej uczelnianej imprezie. Może gdyby był jakimś profesorem, to mógłby sobie pozwolić na więcej, ale on był jej studentem. Nie przeszkadzało mu to w zupełności, ale nie tutaj...
- Ktoś pomyśli Cynthio, że Ty również... - nie spuszczał z niej wzroku, nawet na moment. W tym momencie Cynthia Ward również była czarująca, zaczarowała go całego. Tylko niebawem się okaże, czy jak ta zła czarownica, czy dobra wróżka.
- Mogę nawet sprzątać prosektorium, a najpierw wyjść i wrócić - odpowiedział na jej słowa, już trzymając w dłoni jej rękę.
Lawrence umiał tańczyć, może nie pokazowo, ale miał wyczucie rytmu, a przede wszystkim umiał poprowadzić kobietę jakoś tak nienachalnie, z klasą, żeby czuła się swobodnie, tak jak on się czuł.
Muzyka stawała się wolniejsza, cichła, a Lawrence chyba pochylił się za bardzo w jej kierunku, za blisko, bo przez chwilę zapomniał gdzie oni właściwie są. Na szczęście Cynthia sprowadziła go do porządku tym swoim - jadę do domu. Prawie wydał z siebie jęk zawodu, ale to co powiedziała później, a do tego jej ciepły oddech w okolicy jego policzka i ucha sprawiły, że ledwo, ale jednak, nie stracił rezonu.
Odchrząknął, wyprostował się i skinął jej głową dziękując za taniec.
Kiedy odeszła jeszcze na moment zatrzymał się przy barze, tylko po to żeby na nią popatrzeć, gdy wyszła z sali, on też rozpłynął się w powietrzu. Po drodze zgarnął tylko z szatni swój kask.
Powinien dać jej chwilę?
Tylko, że Lawrence zawsze był niecierpliwy, a ścigacz niemiłosiernie szybki.
Cynthia A. Ward
/koniec