it happens every five years or so - helps to get rid of bad blood
: wt wrz 23, 2025 9:22 pm
				
				Santana wywrócił oczami i nieco głośniej wypuścił powietrze przez nos, ale zgodnie z wojskowym obyczajem zbył jej uwagi milczeniem. Wbrew pozorom bowiem – protokół dyplomatyczny w półświatku wcale tak bardzo nie różnił się od politycznego drylu w armii. Gangsterzy, podobnie jak różnoracy oficerowie (złośliwie przezywani przez niższych rangą żołnierzy gryzipiórkami), bardzo przejmowali się swoją pozycją w przestępczej hierarchii i nie tylko przy każdej podkreślali ją z namiętnością, ale i wykorzystywali ją do granic możliwości. Ten mechanizm najłatwiej było widać, kiedy ktoś zaliczał awans: świeżo upieczony chorąży niemal z dnia na dzień zaczynał poprawiać zaprzyjaźnionych sierżantów i przejścia na „pan” (pani), dokładnie tak jak nowo mianowany żołnierz mafii robił się nieznośny dla swoich wspólników, z którymi jeszcze do niedawna siedział przy tym samym stole. Nic dziwnego zatem, że zdobyty w taki sposób szacunek nie miał realnego przełożenia na panujące w grupie relacje i prowadził do wielu niefortunnych sytuacji, w których jedyną bronią było milczenie. Cisza bywa wszak wymowna i czasami opowiada znacznie lepszą historię niż słowa; to przecież przez niedopowiedzenia burzą się albo budują związki, więc w większych grupach są jeszcze bardziej wymowne. Moe nie powiedział więc nic, choć powiedzieć chciał dużo – że chętnie zobaczyłby, jak przyboczni Dante przyjmują rozkazy od kobiety (chciała tego czy nie, otaczali go ludzie wychowani „po staremu”, dla którzy w kontekście ich „branży” nie bardzo poważali płeć piękną) albo zapytał, jak zamierzała wytłumaczyć mężowi, że jakiś czas temu podzielił się nią ze swoim ochroniarskim podnóżkiem i że trzymała to przed nim w tajemnicy. Bo jeśli sądziła, że tak jak w normalnym świecie – tu też mogłaby liczyć na empatię i zrozumienie, to mijała się z prawdą. Obrączka nie zapewniała jej nieśmiertelności; nie była horkruksem.
Wydawało mu się zresztą, że mimo wszystko Alba raczej nie próbowała robić mu na złość czy stawiać się tylko po to, żeby się postawić. Owszem – jak wszystkie kobiety, które decydowały się na „to” życie, miała silny charakter i twardo dyktowała warunki, ale w obecnej sytuacji po prostu odreagowywała to okropne niebezpieczeństwo, w którym się znalazła. Maurice widział to nieraz za drutem – na polu bitwy – na przykład przy wyzwalaniu porwanych cywilów. Ludzie, którym niegdyś siłą odebrano wolność, często bardzo szybko chcieli odzyskać kontrolę nad swoim życiem, dlatego czasami zachowywali się zupełnie nielogicznie i naprzykrzali się ratującym ich żołnierzom, mimo że zawdzięczali im życie i byli tego w pełni świadomi. Najbardziej podatni – przynajmniej w obserwacjach Moe – na takie zachowania byli ci najbardziej uprzywilejowani i przyzwyczajeni do władzy, i to ich „przedstawienia” najbardziej zapadały w pamięć, kiedy padało to słynne „jesteśmy Amerykanami i jesteśmy tu, żeby ci pomóc”. Jeśli więc Alba straciła wolność, kiedy znalazła się w sytuacji realnego zagrożenia życia, to nic dziwnego, że tak pazernie próbowała odzyskać nad wszystkim kontrolę i tak nachalnie próbowała go sobie podporządkować. Nie miał urazu, nie zamierzał tego zbyt długo rozpamiętywać. Miał tylko nadzieję, że w szerszej perspektywie to nie odbije mu się czkawką i że Dante nigdy nie będzie musiał się wykazywać wyrozumiałością wobec żony. Zdechnąć za siedem minut (z groszami) przyjemności to byłby strasznie kiepski interes. Dla Maurice i dla agencji.
Podczas gdy Alba pytlowała przez telefon, Moe przygotował w garażu miejsce dla cadillaka. O tym, że komórka go zmieści, wiedział, ale jeszcze nigdy nie miał potrzeby parkować w środku, więc wykorzystywał tę dodatkową przestrzeń na różne fanty, które czasem przypadały mu ze względu na przynależność do grupy Boucharda. Czasami różnoraki towar był formą wyrównywania zaciągniętych długów, innym razem „kupowano” nim względy, a najczęściej obdarowywano nim Dante po udanych napadach na tiry czy magazyny i zawsze obecny przy Butcherze Santana rzadko zostawał z pustymi rękami. W przeciwieństwie do innych członków bandy jednak – Moe wcale (no, prawie wcale) nie korzystał z luksusów w stylu ogromnego telewizora, nowego odkurzacza czy nawet błahostek w stylu butów albo bielizny; nie korzystał, bo nie mógł zarabiać na swojej pracy pod przykrywką, a fanty – przy okazji – podrzucał swoim przełożonym, żeby powiększyć kryminalne portfolio grupy. W każdym razie – teraz odsunął jakąś miniaturową lodówkę i skrzynkę wina, a kiedy wyciągał z szafki tarp, znalazł fabrycznie zapakowany smartwatch, o którym zupełnie zapomniał. W życiu naprawdę nie opłaca się być uczciwym.
– Na razie go trzymaj – odparł krótko, w bardzo niesubtelny sposób urywając temat przytoczonego pseudonimu. Nie lubił o nim rozmawiać – po pierwsze przypominał mu o starych czasach i momencie, w którym te czasy się skończyły, a po drugie zwyczajnie mierziło go, kiedy zwracał się do niego w ten sposób ktoś, z kim nie służył w wojsku. Dante miał dyspensę, bo był jego szefem i byłoby ciężko mu czegoś zabronić, ale to nie znaczyło, że wszyscy dookoła mieliby mu mówić w ten sposób. Alba też nie do wszystkich mówiła „skarbie” albo „kochanie”. Powinna to zrozumieć. – I powiedziałaś mi o tym, żeby mieć wymówkę, dlaczego jesteś posłuszna, czy żebym się bardziej wściekał, jak jednak nie będziesz słuchać? – Zapytał, ale dopiero po tym, jak wprowadził auto do komórki. Garaż nie był zbyt duży, więc suv zajmował mnóstwo miejsca, a żeby nakryć go płachtą tarpu, Moe musiał się nieźle nagimnastykować przy przeciskaniu się pod ścianą. – Lubię ten samochód. Strasznie mi go szkoda – stwierdził, kiedy robota doprowadziła go do miejsca, w którym opierała się o auto. Skinięciem głowy przeprosił ją na bok, zupełnie ignorując bezczelność w jej spojrzeniu, kiedy zaciągała się dymem. Nadal uważał, że targały nią nerwy, więc nie zamierzał niczego wyolbrzymiać, ale jednocześnie prawie natychmiast przyszły mu na myśl przynajmniej trzy osoby z ich wspólnego otoczenia, które taki gest mogłyby odebrać za straszną potwarz i wynagrodzić siarczystym policzkiem, więc targnął nim niemal bolesny dysonans. Sprawdzała go? Znalazła się już kiedyś w takiej sytuacji? Bolało? – Nie, to jest garaż. Mieszkam w mieszkaniu. Na czwartym piętrze – odparł, podrywając kącik warg w ironicznym uśmieszku. Satysfakcja z udanego żartu była podwójna: nie było mowy o windzie, trzeba było się wspiąć po schodach. Ale o tym za chwilę. – Przekonamy się o tym, nie? – Podrzucił ramionami. Zanim wyszedł z komórki, jeszcze przez chwilę rozglądał się po jej wnętrzu, a potem zaczekał aż Alba łaskawie stanie na zewnątrz i zabrał się za zamykanie bramy. – Powiem to tylko raz, a ty zrób z tym co chcesz. To ty do tego wracasz, Alba. Ty o tym mówisz – rzucił, zamykając kłódkę przy pomocy małego kluczyka, a potem wyciągnął skryty pod bluzą pistolet i odbezpieczywszy zamek, poprowadził ją za sobą.
Po schodach wspinali się w ciszy – Moe szedł pierwszy, trzymając broń za plecami i cały czas czujnie wyglądając przed siebie. Nawet jeśli nikogo nie spodziewał się tu spotkać – a nie spodziewał się, szli zapomnianą klatką dla obsługi hotelu, który potem przekształcono w apartamentowiec – wolał pozostawać w pełnej gotowości. Nie miał zamiaru jeszcze raz dać się przyłapać na wykroku. Zanim więc wypuścił Albę na korytarz, najpierw sam postawił kilka kroków w tę i tamtą, i dopiero kiedy upewnił się, że byli sami, pozwolił jej wyjść z ukrycia i zaprowadził do swojego mieszkania.
– Na wstępie zaznaczam, że tu mieszka kot, więc jeśli masz uczulenie na sierść, to… Lepiej, żebyś nie miała. Po prostu – powiedział, przekręcając klucz w zamku i wpuścił ją do środka przodem. Po zamknięciu drzwi, wklepał odpowiedni kod na panelu alarmu i zapalił światło, a potem skierował kroki prosto do kuchennej części salonu. Tymczasowo po futrzaku nie było ani śladu, ale fontanna z wodą, zabawki czy kuweta jasno wskazywały, że gdzieś się tu czaił. – Salon, łazienka, sypialnia i garderoba. Ale do garderoby nie wchodzisz – tłumaczył z daleka, pokazując palcem w stronę poszczególnych pomieszczeń. W międzyczasie wysypał na tackę wszystkie klucze i telefony, a także pistolet, chociaż akurat z nim nie zamierzał się tej nocy rozstawać. To, że do tej pory nikt jeszcze się tu nie pojawił, nie znaczyło, że już nic im nie groziło. Po pierwsze czujność. – Normalnie spałabyś na kanapie, ale czeka mnie noc pod telefonem, więc pościelę ci w sypialni. Piwo? Whisky? Mleko? Woda? – Zaproponował, zaglądając do lodówki. Pierwszy raz zrobiło mu się wstyd, że było w niej tak pusto i że właściwie to nie byłby w stanie podjąć nawet najmniej wymagającego gościa. To, że przychodziła tu niezapowiedziana niczego nie zmieniało. I wcale za dobrze o nim nie świadczyło. Teraz to dopiero sobie zacznie myśleć o jego życiu prywatnym. – Tam gdzieś powinien być pilot. Włącz coś. Może już coś wiedzą – zarządził, otwierając sobie butelkę corony o rant szafki i kilka łyków później ruszył w stronę garderoby, po drodze ściągając bluzę i buty.
Alba Boucher
			Wydawało mu się zresztą, że mimo wszystko Alba raczej nie próbowała robić mu na złość czy stawiać się tylko po to, żeby się postawić. Owszem – jak wszystkie kobiety, które decydowały się na „to” życie, miała silny charakter i twardo dyktowała warunki, ale w obecnej sytuacji po prostu odreagowywała to okropne niebezpieczeństwo, w którym się znalazła. Maurice widział to nieraz za drutem – na polu bitwy – na przykład przy wyzwalaniu porwanych cywilów. Ludzie, którym niegdyś siłą odebrano wolność, często bardzo szybko chcieli odzyskać kontrolę nad swoim życiem, dlatego czasami zachowywali się zupełnie nielogicznie i naprzykrzali się ratującym ich żołnierzom, mimo że zawdzięczali im życie i byli tego w pełni świadomi. Najbardziej podatni – przynajmniej w obserwacjach Moe – na takie zachowania byli ci najbardziej uprzywilejowani i przyzwyczajeni do władzy, i to ich „przedstawienia” najbardziej zapadały w pamięć, kiedy padało to słynne „jesteśmy Amerykanami i jesteśmy tu, żeby ci pomóc”. Jeśli więc Alba straciła wolność, kiedy znalazła się w sytuacji realnego zagrożenia życia, to nic dziwnego, że tak pazernie próbowała odzyskać nad wszystkim kontrolę i tak nachalnie próbowała go sobie podporządkować. Nie miał urazu, nie zamierzał tego zbyt długo rozpamiętywać. Miał tylko nadzieję, że w szerszej perspektywie to nie odbije mu się czkawką i że Dante nigdy nie będzie musiał się wykazywać wyrozumiałością wobec żony. Zdechnąć za siedem minut (z groszami) przyjemności to byłby strasznie kiepski interes. Dla Maurice i dla agencji.
Podczas gdy Alba pytlowała przez telefon, Moe przygotował w garażu miejsce dla cadillaka. O tym, że komórka go zmieści, wiedział, ale jeszcze nigdy nie miał potrzeby parkować w środku, więc wykorzystywał tę dodatkową przestrzeń na różne fanty, które czasem przypadały mu ze względu na przynależność do grupy Boucharda. Czasami różnoraki towar był formą wyrównywania zaciągniętych długów, innym razem „kupowano” nim względy, a najczęściej obdarowywano nim Dante po udanych napadach na tiry czy magazyny i zawsze obecny przy Butcherze Santana rzadko zostawał z pustymi rękami. W przeciwieństwie do innych członków bandy jednak – Moe wcale (no, prawie wcale) nie korzystał z luksusów w stylu ogromnego telewizora, nowego odkurzacza czy nawet błahostek w stylu butów albo bielizny; nie korzystał, bo nie mógł zarabiać na swojej pracy pod przykrywką, a fanty – przy okazji – podrzucał swoim przełożonym, żeby powiększyć kryminalne portfolio grupy. W każdym razie – teraz odsunął jakąś miniaturową lodówkę i skrzynkę wina, a kiedy wyciągał z szafki tarp, znalazł fabrycznie zapakowany smartwatch, o którym zupełnie zapomniał. W życiu naprawdę nie opłaca się być uczciwym.
– Na razie go trzymaj – odparł krótko, w bardzo niesubtelny sposób urywając temat przytoczonego pseudonimu. Nie lubił o nim rozmawiać – po pierwsze przypominał mu o starych czasach i momencie, w którym te czasy się skończyły, a po drugie zwyczajnie mierziło go, kiedy zwracał się do niego w ten sposób ktoś, z kim nie służył w wojsku. Dante miał dyspensę, bo był jego szefem i byłoby ciężko mu czegoś zabronić, ale to nie znaczyło, że wszyscy dookoła mieliby mu mówić w ten sposób. Alba też nie do wszystkich mówiła „skarbie” albo „kochanie”. Powinna to zrozumieć. – I powiedziałaś mi o tym, żeby mieć wymówkę, dlaczego jesteś posłuszna, czy żebym się bardziej wściekał, jak jednak nie będziesz słuchać? – Zapytał, ale dopiero po tym, jak wprowadził auto do komórki. Garaż nie był zbyt duży, więc suv zajmował mnóstwo miejsca, a żeby nakryć go płachtą tarpu, Moe musiał się nieźle nagimnastykować przy przeciskaniu się pod ścianą. – Lubię ten samochód. Strasznie mi go szkoda – stwierdził, kiedy robota doprowadziła go do miejsca, w którym opierała się o auto. Skinięciem głowy przeprosił ją na bok, zupełnie ignorując bezczelność w jej spojrzeniu, kiedy zaciągała się dymem. Nadal uważał, że targały nią nerwy, więc nie zamierzał niczego wyolbrzymiać, ale jednocześnie prawie natychmiast przyszły mu na myśl przynajmniej trzy osoby z ich wspólnego otoczenia, które taki gest mogłyby odebrać za straszną potwarz i wynagrodzić siarczystym policzkiem, więc targnął nim niemal bolesny dysonans. Sprawdzała go? Znalazła się już kiedyś w takiej sytuacji? Bolało? – Nie, to jest garaż. Mieszkam w mieszkaniu. Na czwartym piętrze – odparł, podrywając kącik warg w ironicznym uśmieszku. Satysfakcja z udanego żartu była podwójna: nie było mowy o windzie, trzeba było się wspiąć po schodach. Ale o tym za chwilę. – Przekonamy się o tym, nie? – Podrzucił ramionami. Zanim wyszedł z komórki, jeszcze przez chwilę rozglądał się po jej wnętrzu, a potem zaczekał aż Alba łaskawie stanie na zewnątrz i zabrał się za zamykanie bramy. – Powiem to tylko raz, a ty zrób z tym co chcesz. To ty do tego wracasz, Alba. Ty o tym mówisz – rzucił, zamykając kłódkę przy pomocy małego kluczyka, a potem wyciągnął skryty pod bluzą pistolet i odbezpieczywszy zamek, poprowadził ją za sobą.
Po schodach wspinali się w ciszy – Moe szedł pierwszy, trzymając broń za plecami i cały czas czujnie wyglądając przed siebie. Nawet jeśli nikogo nie spodziewał się tu spotkać – a nie spodziewał się, szli zapomnianą klatką dla obsługi hotelu, który potem przekształcono w apartamentowiec – wolał pozostawać w pełnej gotowości. Nie miał zamiaru jeszcze raz dać się przyłapać na wykroku. Zanim więc wypuścił Albę na korytarz, najpierw sam postawił kilka kroków w tę i tamtą, i dopiero kiedy upewnił się, że byli sami, pozwolił jej wyjść z ukrycia i zaprowadził do swojego mieszkania.
– Na wstępie zaznaczam, że tu mieszka kot, więc jeśli masz uczulenie na sierść, to… Lepiej, żebyś nie miała. Po prostu – powiedział, przekręcając klucz w zamku i wpuścił ją do środka przodem. Po zamknięciu drzwi, wklepał odpowiedni kod na panelu alarmu i zapalił światło, a potem skierował kroki prosto do kuchennej części salonu. Tymczasowo po futrzaku nie było ani śladu, ale fontanna z wodą, zabawki czy kuweta jasno wskazywały, że gdzieś się tu czaił. – Salon, łazienka, sypialnia i garderoba. Ale do garderoby nie wchodzisz – tłumaczył z daleka, pokazując palcem w stronę poszczególnych pomieszczeń. W międzyczasie wysypał na tackę wszystkie klucze i telefony, a także pistolet, chociaż akurat z nim nie zamierzał się tej nocy rozstawać. To, że do tej pory nikt jeszcze się tu nie pojawił, nie znaczyło, że już nic im nie groziło. Po pierwsze czujność. – Normalnie spałabyś na kanapie, ale czeka mnie noc pod telefonem, więc pościelę ci w sypialni. Piwo? Whisky? Mleko? Woda? – Zaproponował, zaglądając do lodówki. Pierwszy raz zrobiło mu się wstyd, że było w niej tak pusto i że właściwie to nie byłby w stanie podjąć nawet najmniej wymagającego gościa. To, że przychodziła tu niezapowiedziana niczego nie zmieniało. I wcale za dobrze o nim nie świadczyło. Teraz to dopiero sobie zacznie myśleć o jego życiu prywatnym. – Tam gdzieś powinien być pilot. Włącz coś. Może już coś wiedzą – zarządził, otwierając sobie butelkę corony o rant szafki i kilka łyków później ruszył w stronę garderoby, po drodze ściągając bluzę i buty.
Alba Boucher