Trzeba jeść stejki
: czw sie 28, 2025 12:45 pm
Karrion przysunął się nieco do przodu, opierając łokcie o stół, ale w jego ruchach wciąż było coś luźnego, niezobowiązującego. Na jego twarzy pojawił się półuśmiech, taki, jakby mówił sam do siebie, nie do niej.
– Brutal i praktyk… hm. Cóż, jeśli to twój typ, to chyba przynajmniej mam certyfikat autentyczności – mruknął, unosząc brew i stukając szkłem w blat, jakby dla podkreślenia wagi własnych słów. – Ale wiesz, nie każdy chce taki certyfikat na ścianie. Nie każdy lubi, kiedy ktoś pamięta, jak pachniało się benzyną i gumą do żucia.
Zerknął na nią kątem oka, kiedy wspomniała o czerwonym dywanie.
– Sloane Marlowe vs. Mercer – powtórzył, udając powagę, ale w jego oczach lśnił błysk rozbawienia. – Wersja na czerwonym dywanie… +100 do sławy? Może. Ale ryzyko pomidora w twarz też rośnie proporcjonalnie do szans na aplauz. – Wzruszył ramionami, upijając łyk whisky.
Gdy padło „daddy”, parsknął krótko, ale tym razem bez szorstkości.
– Oho – mruknął z lekkim ironicznym uśmiechem, potrząsając głową. – Tego o mnie jeszcze nie wiedziałem. Ciekawe, co powiedziałaby o tym moja skromna reputacja w świecie boksu...
Na jej komentarz o kalesoniarzu tylko przewrócił oczami i uśmiechnął się krótko.
– Casting, mówisz? – prychnął cicho. – Pewnie znalazłoby się kilka chętnych. Ale tak czy siak… nie jestem pewien, czy chciałbym, żeby ktoś za bardzo się grzał przy moim cieple. – Skłonił się lekko, jakby mówił coś oczywistego dla samego siebie. – Za ciasno, a ja nie przepadam za tłokiem.
Przypomnienie o pamiętniku sprawiło, że uniósł brew i przechylił głowę. Na jej słowa o portfelu przewrócił oczami, udając oburzenie.
– Och, więc to ty? – mruknął, powoli się rozluźniając. – Muszę przyznać, że sprytna. Dobrze, że przynajmniej portfel wrócił w jednym kawałku. Nie mam ochoty zgłaszać zaginięcia do policji.
Kiedy poruszyła temat bezpieczeństwa i przyzwyczajeń, pokiwał głową.
– Bezpiecznie nie znaczy dobrze. – powtórzył, tym razem miękko, z lekkim uśmiechem. – Ale… czasem trzeba coś znać, żeby wiedzieć, gdzie jest podłoga. Nawet jeśli nie jest idealna.
Na koniec uniósł szkło, stukając nim o stół w lekkim geście pojednania.
– Dobra, układ stoi. – powiedział powoli. – Ale wiedz jedno: czas, który ci dam… – przesunął wzrokiem po jej twarzy, unosząc brew – muszę mieć pewność, że nie zmarnuję. – Oparł się lekko, z tym luźnym dystansem, który zawsze pomagał mu trzymać emocje w ryzach. – Bo z tobą… szkoda marnować chwile.
Jego spojrzenie powoli wróciło do steka, ale w ruchach było coś mniej mechanicznego, bardziej naturalnego – tak, jakby przy niej mógł pozwolić sobie na drobny luz.
Sloane Marlowe
– Brutal i praktyk… hm. Cóż, jeśli to twój typ, to chyba przynajmniej mam certyfikat autentyczności – mruknął, unosząc brew i stukając szkłem w blat, jakby dla podkreślenia wagi własnych słów. – Ale wiesz, nie każdy chce taki certyfikat na ścianie. Nie każdy lubi, kiedy ktoś pamięta, jak pachniało się benzyną i gumą do żucia.
Zerknął na nią kątem oka, kiedy wspomniała o czerwonym dywanie.
– Sloane Marlowe vs. Mercer – powtórzył, udając powagę, ale w jego oczach lśnił błysk rozbawienia. – Wersja na czerwonym dywanie… +100 do sławy? Może. Ale ryzyko pomidora w twarz też rośnie proporcjonalnie do szans na aplauz. – Wzruszył ramionami, upijając łyk whisky.
Gdy padło „daddy”, parsknął krótko, ale tym razem bez szorstkości.
– Oho – mruknął z lekkim ironicznym uśmiechem, potrząsając głową. – Tego o mnie jeszcze nie wiedziałem. Ciekawe, co powiedziałaby o tym moja skromna reputacja w świecie boksu...
Na jej komentarz o kalesoniarzu tylko przewrócił oczami i uśmiechnął się krótko.
– Casting, mówisz? – prychnął cicho. – Pewnie znalazłoby się kilka chętnych. Ale tak czy siak… nie jestem pewien, czy chciałbym, żeby ktoś za bardzo się grzał przy moim cieple. – Skłonił się lekko, jakby mówił coś oczywistego dla samego siebie. – Za ciasno, a ja nie przepadam za tłokiem.
Przypomnienie o pamiętniku sprawiło, że uniósł brew i przechylił głowę. Na jej słowa o portfelu przewrócił oczami, udając oburzenie.
– Och, więc to ty? – mruknął, powoli się rozluźniając. – Muszę przyznać, że sprytna. Dobrze, że przynajmniej portfel wrócił w jednym kawałku. Nie mam ochoty zgłaszać zaginięcia do policji.
Kiedy poruszyła temat bezpieczeństwa i przyzwyczajeń, pokiwał głową.
– Bezpiecznie nie znaczy dobrze. – powtórzył, tym razem miękko, z lekkim uśmiechem. – Ale… czasem trzeba coś znać, żeby wiedzieć, gdzie jest podłoga. Nawet jeśli nie jest idealna.
Na koniec uniósł szkło, stukając nim o stół w lekkim geście pojednania.
– Dobra, układ stoi. – powiedział powoli. – Ale wiedz jedno: czas, który ci dam… – przesunął wzrokiem po jej twarzy, unosząc brew – muszę mieć pewność, że nie zmarnuję. – Oparł się lekko, z tym luźnym dystansem, który zawsze pomagał mu trzymać emocje w ryzach. – Bo z tobą… szkoda marnować chwile.
Jego spojrzenie powoli wróciło do steka, ale w ruchach było coś mniej mechanicznego, bardziej naturalnego – tak, jakby przy niej mógł pozwolić sobie na drobny luz.
Sloane Marlowe