but daddy i love her
: pt sie 29, 2025 4:04 pm
Wpatrywała się w ojca z niewzruszeniem, choć w środku wrzała. Nie miała już siły po raz setny powtarzać tego samego. Nigdy nie chciała dzieci i nie zamierzała ich mieć. To nie była żadna kapryśna decyzja ani bunt wobec ojca. Zaylee po prostu wiedziała, że jej życie nie mogłoby się zmieścić w tej roli, którą inni tak łatwo i bezrefleksyjnie narzucali. Jej szczęście tkwiło w Evine, w ich wspólnych rozmowach, w drobnych gestach czułości, w tym, że mogły snuć plany zupełnie inne od tych, jakie Otto sobie wymarzył. A jednak w jego oczach cały ten obraz ich przyszłości nie miał wartości, jeśli nie był dopełniony dzieckiem.
W myślach wracała do chwil, kiedy próbowała już tłumaczyć ojcu, że posiadanie potomstwa nie jest jedynym dowodem miłości ani sensu związku. Nigdy tego nie przyjął. Dla niego była to fanaberia, zupełnie jak cały ich związek. Coś, z czego powinna dawno wyrosnąć.
Słysząc słowa Swanson, poczuła, jak jej ciało sztywnieje. Miała wrażenie, że wszystko nagle zatrzymało się w miejscu — rozmowa przy stole, stukot sztućców, nawet powietrze w dinerze. Spojrzała na narzeczoną z taką pretensją, że aż trudno było to pomylić z czymkolwiek innym. To, co właśnie powiedziała, brzmiało jak zdrada. Nie chodziło o to, że temat dzieci wrócił. Wiedziała, że muszą kiedyś do niego wrócić, może nawet szybciej, niż była na to gotowa. I znowu się pokłócą, zranią wzajemnie słowami, żeby potem milczeć w bezsilności. Chodziło o miejsce i moment. Przy jej rodzicach. Przy ojcu, który tylko czekał na jakiekolwiek potwierdzenie, że jego wizja świata jest jedyną słuszną. Evina dała mu satysfakcję, jakiej Zaylee nie chciała mu dać. To bolało najbardziej.
— Co jest, kurwa... — wymamrotała pod nosem i zanim zdążyła zakodować reakcji rodziców, zabrała rękę z kolana narzeczonej i pochyliła się w taki sposób, żeby tylko ona mogła ją usłyszeć. — Co ty odpierdalasz, Swanson? — syknęła przez zaciśnięte zęby. A zaciskała je tak mocno, że aż zdrętwiała jej szczęka. Miała nieodparte wrażenie, że Evina właśnie wsunęła pod jej krzesło minę i bez mrugnięcia okiem pociągnęła za zapalnik.
Otto uniósł brew, a na jego ustach pojawił się uśmiechu, który Zaylee znała aż za dobrze. Był to uśmiech człowieka przekonanego, że ma rację, że wystarczyło tylko odczekać, a świat i tak wróci na właściwe tory.
— No i to rozumiem! — odezwał się pobłażliwym tonem, w którym brzmiała nuta triumfu. — Jednak teraz zaczynacie gadać z sensem. Prędzej czy później musiałyście dojść do tego wniosku. W końcu to naturalne, że rodzina powinna się powiększać.
Nie musiał mówić nic więcej, jego spojrzenie i tak mówiło, że był święcie przekonany o tym, że była to tylko kwestia czasu. Z kolei Dorothy patrzyła to na męża, to na córkę i jej narzeczoną, a następnie westchnęła cicho.
— Może lepiej nie róbmy z tego tematu przy stole? — rzuciła bez tej napastliwej pewności, próbując złagodzić atmosferę, ale w jej głosie wybrzmiewało coś, co Zaylee odczytała jako nadzieję. Matka, choć łagodniejsza, najwyraźniej również chciała, żeby słowa Eviny były czymś więcej niż tylko ostrożnym ustępstwem.
Evina J. Swanson
W myślach wracała do chwil, kiedy próbowała już tłumaczyć ojcu, że posiadanie potomstwa nie jest jedynym dowodem miłości ani sensu związku. Nigdy tego nie przyjął. Dla niego była to fanaberia, zupełnie jak cały ich związek. Coś, z czego powinna dawno wyrosnąć.
Słysząc słowa Swanson, poczuła, jak jej ciało sztywnieje. Miała wrażenie, że wszystko nagle zatrzymało się w miejscu — rozmowa przy stole, stukot sztućców, nawet powietrze w dinerze. Spojrzała na narzeczoną z taką pretensją, że aż trudno było to pomylić z czymkolwiek innym. To, co właśnie powiedziała, brzmiało jak zdrada. Nie chodziło o to, że temat dzieci wrócił. Wiedziała, że muszą kiedyś do niego wrócić, może nawet szybciej, niż była na to gotowa. I znowu się pokłócą, zranią wzajemnie słowami, żeby potem milczeć w bezsilności. Chodziło o miejsce i moment. Przy jej rodzicach. Przy ojcu, który tylko czekał na jakiekolwiek potwierdzenie, że jego wizja świata jest jedyną słuszną. Evina dała mu satysfakcję, jakiej Zaylee nie chciała mu dać. To bolało najbardziej.
— Co jest, kurwa... — wymamrotała pod nosem i zanim zdążyła zakodować reakcji rodziców, zabrała rękę z kolana narzeczonej i pochyliła się w taki sposób, żeby tylko ona mogła ją usłyszeć. — Co ty odpierdalasz, Swanson? — syknęła przez zaciśnięte zęby. A zaciskała je tak mocno, że aż zdrętwiała jej szczęka. Miała nieodparte wrażenie, że Evina właśnie wsunęła pod jej krzesło minę i bez mrugnięcia okiem pociągnęła za zapalnik.
Otto uniósł brew, a na jego ustach pojawił się uśmiechu, który Zaylee znała aż za dobrze. Był to uśmiech człowieka przekonanego, że ma rację, że wystarczyło tylko odczekać, a świat i tak wróci na właściwe tory.
— No i to rozumiem! — odezwał się pobłażliwym tonem, w którym brzmiała nuta triumfu. — Jednak teraz zaczynacie gadać z sensem. Prędzej czy później musiałyście dojść do tego wniosku. W końcu to naturalne, że rodzina powinna się powiększać.
Nie musiał mówić nic więcej, jego spojrzenie i tak mówiło, że był święcie przekonany o tym, że była to tylko kwestia czasu. Z kolei Dorothy patrzyła to na męża, to na córkę i jej narzeczoną, a następnie westchnęła cicho.
— Może lepiej nie róbmy z tego tematu przy stole? — rzuciła bez tej napastliwej pewności, próbując złagodzić atmosferę, ale w jej głosie wybrzmiewało coś, co Zaylee odczytała jako nadzieję. Matka, choć łagodniejsza, najwyraźniej również chciała, żeby słowa Eviny były czymś więcej niż tylko ostrożnym ustępstwem.
Evina J. Swanson