party in the country
: pt sie 29, 2025 10:52 pm
Skąd miał wiedzieć, że Mio nie zrobi mu krzywdy z premedytacją albo całkiem przypadkowo, kiedy tak wymachiwała tymi piłeczkami? W jego oczach uchodziła za niepoczytalną i była zdolna do wszystkiego. A po tym, jak jej przygadał, to już w ogóle.
— Pragnę zauważyć, że mamy zrobić dziesięć aktywności, a z każdą kolejną konkurencją jest ich coraz mniej — zaznaczył, jakby Richardson nagle zapomniała. Mieli już za sobą strzelanie z wiatrówki, jedzenie pączków bez rąk, rzucanie piłkami w puszki, a poza rybkami musieli dorwać jeszcze sześć, a to wcale nie było mało, nawet jak na wiejski festyn. Organizatorzy nie byli chyba aż tak kreatywni, jak mogło się na początku wydawać. — Poza tym, co jest nie tak z łowieniem rybek? — zapytał, ale rudowłosa swoim gadanie odstraszyła dzieciaka, co przynajmniej zmniejszyło kolejkę ich oczekiwania.
Ernie sięgnął po drewnianą wędkę i zamachnął się nią takie niefortunnie, że metalowy haczyk wplątał się we włosy Mio i za cholerę nie chciał z nich wyjść.
— Cholera, poczekaj — mruknął, wciskając palce w bujne, rude loki. — No nie wij się jak wesz na grzebieniu, bo nigdy tego nie wyciągnę — skarcił ją, ale w końcu pomyślnie wygrzebał metalowe ustrojstwo. — Sorki, to nie było umyślnie — zarzekł się, bo jeszcze Richardson wpadłaby na pomysł, że zrobił to celowo.
Zapłakane dziecię i jej rozdarta matka zniknęły im z pola widzenia, a Andrews spojrzał na swoją towarzyszkę gier dokładnie tak, jak nazwała ją rodzicielka uciekającej dziewczynki — jak na wariatkę.
— Zawsze tak dzieci straszysz? — uniósł brwi, bo aż mu się trochę żal zrobiło tego dziecka, które niewątpliwie będzie miało traumę i gdy tylko pomyśli o rybkach, to przed oczami będzie miała twarz Mio. — Lepiej łap za wędkę i pokaż, co potrafisz — dodał i wcisnął jej w dłoń kawałek badyla.
I chociaż Richardson jeszcze przed chwilą uważała, że to głupia zabawa dla najmłodszych i uważała Erniego za trzylatka, to na polu bitwy już nie radziła sobie aż tak dobrze. Albo to Andrewsowi szło aż za dobrze, ale to nie jego wina, że miał dłuższe ręce i mógł sprawniej i szybciej dosięgać te najbardziej oddalone w basenie rybki. Albo to była gra właśnie na jego poziomie. Finalnie złowił ich chyba ze czternaście, a Mio zaledwie kilka.
— I co? — zapytał, oddając kij właścicielowi stoiska. — Dalej uważasz, że jesteś ponadto? — uśmiechnął się zwycięsko, bo może nie był dobry w strzelaniu i rzucaniu do celu, to w innych konkurencjach radził sobie znacznie lepiej. Znowu mieli remis i skakanie w worku wciąż pozostawało pod znakiem zapytania.
Mio Richardson
— Pragnę zauważyć, że mamy zrobić dziesięć aktywności, a z każdą kolejną konkurencją jest ich coraz mniej — zaznaczył, jakby Richardson nagle zapomniała. Mieli już za sobą strzelanie z wiatrówki, jedzenie pączków bez rąk, rzucanie piłkami w puszki, a poza rybkami musieli dorwać jeszcze sześć, a to wcale nie było mało, nawet jak na wiejski festyn. Organizatorzy nie byli chyba aż tak kreatywni, jak mogło się na początku wydawać. — Poza tym, co jest nie tak z łowieniem rybek? — zapytał, ale rudowłosa swoim gadanie odstraszyła dzieciaka, co przynajmniej zmniejszyło kolejkę ich oczekiwania.
Ernie sięgnął po drewnianą wędkę i zamachnął się nią takie niefortunnie, że metalowy haczyk wplątał się we włosy Mio i za cholerę nie chciał z nich wyjść.
— Cholera, poczekaj — mruknął, wciskając palce w bujne, rude loki. — No nie wij się jak wesz na grzebieniu, bo nigdy tego nie wyciągnę — skarcił ją, ale w końcu pomyślnie wygrzebał metalowe ustrojstwo. — Sorki, to nie było umyślnie — zarzekł się, bo jeszcze Richardson wpadłaby na pomysł, że zrobił to celowo.
Zapłakane dziecię i jej rozdarta matka zniknęły im z pola widzenia, a Andrews spojrzał na swoją towarzyszkę gier dokładnie tak, jak nazwała ją rodzicielka uciekającej dziewczynki — jak na wariatkę.
— Zawsze tak dzieci straszysz? — uniósł brwi, bo aż mu się trochę żal zrobiło tego dziecka, które niewątpliwie będzie miało traumę i gdy tylko pomyśli o rybkach, to przed oczami będzie miała twarz Mio. — Lepiej łap za wędkę i pokaż, co potrafisz — dodał i wcisnął jej w dłoń kawałek badyla.
I chociaż Richardson jeszcze przed chwilą uważała, że to głupia zabawa dla najmłodszych i uważała Erniego za trzylatka, to na polu bitwy już nie radziła sobie aż tak dobrze. Albo to Andrewsowi szło aż za dobrze, ale to nie jego wina, że miał dłuższe ręce i mógł sprawniej i szybciej dosięgać te najbardziej oddalone w basenie rybki. Albo to była gra właśnie na jego poziomie. Finalnie złowił ich chyba ze czternaście, a Mio zaledwie kilka.
— I co? — zapytał, oddając kij właścicielowi stoiska. — Dalej uważasz, że jesteś ponadto? — uśmiechnął się zwycięsko, bo może nie był dobry w strzelaniu i rzucaniu do celu, to w innych konkurencjach radził sobie znacznie lepiej. Znowu mieli remis i skakanie w worku wciąż pozostawało pod znakiem zapytania.
Mio Richardson