we never go out of style
: ndz sie 31, 2025 9:44 pm
Nie uważał, żeby nie było ją stać na cokolwiek, w końcu wystarczyło się rozejrzeć po second handzie, żeby stwierdzić, że Mio powodziło się całkiem nieźle. Gdyby nie miała pieniędzy, nie prowadziłaby sklepu, a tym bardziej nie sprowadzałaby towaru z różnych zakątków świata.
— Na pieski?! — powtórzył po niej, wciągają spodnie na tyłek. — Zajebisty pomysł! — to był chyba jeden z nielicznych razy, kiedy się z nią zgadzał. Głównie dlatego, a właściwie TYLKO dlatego, że Ernie kochał psy. Zresztą wiele ludzi mówiło, że sam był jak chodzący golden retriever — niezbyt mądry, ale z dobrym sercem.
Właśnie zapinał guzik przy koszulce polo, kiedy usłyszał swoje imię. Wylazł z przebieralni i podszedł do lady, a dokładniej do laptopa, przy którym stała Mio.
— Hę? — spojrzał na migające na ekranie cyferki. — Co jest grane? Coś ty włączyła? — zapytał, przechwytując od niej myszkę, ale nie mógł nic zrobić, bo kursor żył własnym życiem. — Czy ty kliknęłaś jakiś link? — zapytał, ale Richardson nie musiała nawet odpowiadać, bo od razu w tle wiadomość zachęcającą do odbioru darmowych biletów na koncert. — Otworzyłaś to? — spojrzał na nią z nieukrywanym niedowierzaniem. Odpowiedziało mu skinienie rudej czupryny. — Cholera jasna, Mio! W takie rzeczy się nie klika! Czy ty naprawdę myślałaś, że ktoś chce ci podarować bilety na Gunsów i to całkiem darmo? Żyjesz w jakieś jaskini pod kamieniem? Przecież to scam — westchnął ciężko, jednak kobiet tylko zamrugała kilkakrotnie i oczywiste było, że nie miała pojęcia, o czym właśnie mówił. — Takie celowe oszustwo komputerowe, żeby wyłudzić pieniądze albo przechwycić dane. Zwykle takie źródła otwierają naiwne babcie... No i ty — popatrzył na nią z politowaniem.
Niewiarygodne. Jak ona mogła uwierzyć w taką bzdurę i połasić się na wyimaginowane bilety? To było tak głupie, że aż zabawne. Ale tutaj nie było co się śmiać, bo hakerzy właśnie próbowali wejść na konto bankowe zarejestrowane na second hand.
— Chcą cię okraść, widzisz? — wskazał palcem na monitor, gdzie ktoś usiłował zalogować się na konto bankowe. — Mam nadzieję, że masz jakieś silne hasło, a nie Mio123 — mruknął, po czym wcisnął na klawiaturze kombinację kilku klawiszy. — Spokojnie, zaraz ich przyblokuję. Muszę tylko dostać się do wnętrza systemu i uruchomić zabezpieczenie. Dobra, działa. Teraz jeszcze komenda... Poczekaj, zrób mi więcej miejsca — odepchnął lekko rudowłosą, bo ta cały czas zaglądała mu przez ramię, kiedy tak ślęczał pochylony nad komputerem. Z tego wszystkiego nawet nie zauważył, że odpadły mu przy dwa guziki od koszulki. Tak się chłopak zestresował sytuacją, że aż musiał poluzować sobie kołnierzyk. — Jeszcze chwila... — mruczał pod nosem, wracając do pulpitu. — Teraz uruchomię antywirus, powinien być jakiś odgórnie w systemie. Niezbyt dobry, bo bezpłatny, ale zawsze coś. Widzisz, nie ma nic za darmo, nawet ochrony systemu operacyjnego — pouczył ją, bo chyba to w kliknięcie link będzie jej wypominał już do końca świata. — Chyba się udało — pokiwał głową i wskazał na telefon Mio, który leżał obok laptopa. — Chcesz to zgłosić na policję? Nie chcę nic sugerować, ale chyba powinnaś. Może namierzą tych śmieszków od biletów.
Mio Richardson
— Na pieski?! — powtórzył po niej, wciągają spodnie na tyłek. — Zajebisty pomysł! — to był chyba jeden z nielicznych razy, kiedy się z nią zgadzał. Głównie dlatego, a właściwie TYLKO dlatego, że Ernie kochał psy. Zresztą wiele ludzi mówiło, że sam był jak chodzący golden retriever — niezbyt mądry, ale z dobrym sercem.
Właśnie zapinał guzik przy koszulce polo, kiedy usłyszał swoje imię. Wylazł z przebieralni i podszedł do lady, a dokładniej do laptopa, przy którym stała Mio.
— Hę? — spojrzał na migające na ekranie cyferki. — Co jest grane? Coś ty włączyła? — zapytał, przechwytując od niej myszkę, ale nie mógł nic zrobić, bo kursor żył własnym życiem. — Czy ty kliknęłaś jakiś link? — zapytał, ale Richardson nie musiała nawet odpowiadać, bo od razu w tle wiadomość zachęcającą do odbioru darmowych biletów na koncert. — Otworzyłaś to? — spojrzał na nią z nieukrywanym niedowierzaniem. Odpowiedziało mu skinienie rudej czupryny. — Cholera jasna, Mio! W takie rzeczy się nie klika! Czy ty naprawdę myślałaś, że ktoś chce ci podarować bilety na Gunsów i to całkiem darmo? Żyjesz w jakieś jaskini pod kamieniem? Przecież to scam — westchnął ciężko, jednak kobiet tylko zamrugała kilkakrotnie i oczywiste było, że nie miała pojęcia, o czym właśnie mówił. — Takie celowe oszustwo komputerowe, żeby wyłudzić pieniądze albo przechwycić dane. Zwykle takie źródła otwierają naiwne babcie... No i ty — popatrzył na nią z politowaniem.
Niewiarygodne. Jak ona mogła uwierzyć w taką bzdurę i połasić się na wyimaginowane bilety? To było tak głupie, że aż zabawne. Ale tutaj nie było co się śmiać, bo hakerzy właśnie próbowali wejść na konto bankowe zarejestrowane na second hand.
— Chcą cię okraść, widzisz? — wskazał palcem na monitor, gdzie ktoś usiłował zalogować się na konto bankowe. — Mam nadzieję, że masz jakieś silne hasło, a nie Mio123 — mruknął, po czym wcisnął na klawiaturze kombinację kilku klawiszy. — Spokojnie, zaraz ich przyblokuję. Muszę tylko dostać się do wnętrza systemu i uruchomić zabezpieczenie. Dobra, działa. Teraz jeszcze komenda... Poczekaj, zrób mi więcej miejsca — odepchnął lekko rudowłosą, bo ta cały czas zaglądała mu przez ramię, kiedy tak ślęczał pochylony nad komputerem. Z tego wszystkiego nawet nie zauważył, że odpadły mu przy dwa guziki od koszulki. Tak się chłopak zestresował sytuacją, że aż musiał poluzować sobie kołnierzyk. — Jeszcze chwila... — mruczał pod nosem, wracając do pulpitu. — Teraz uruchomię antywirus, powinien być jakiś odgórnie w systemie. Niezbyt dobry, bo bezpłatny, ale zawsze coś. Widzisz, nie ma nic za darmo, nawet ochrony systemu operacyjnego — pouczył ją, bo chyba to w kliknięcie link będzie jej wypominał już do końca świata. — Chyba się udało — pokiwał głową i wskazał na telefon Mio, który leżał obok laptopa. — Chcesz to zgłosić na policję? Nie chcę nic sugerować, ale chyba powinnaś. Może namierzą tych śmieszków od biletów.
Mio Richardson