Light in the Shadows
: śr paź 01, 2025 8:41 am
				
				Eric Stones 
— Posiadaniem rodziny, domu i pracy — skwitowała krótko bez żadnego zastanowienia Mia, wbijając w Erica bardzo intensywne spojrzenie. Jakby komunikowała mu, że ona nie posiada żadnego z tych trzech w tak prozaiczny sposób.
Chociaż to może jakaś nic nieznacząca metafora?
— Eric, to opuszczony dom jakiejś jebanej sekty — przypomniała mu, kręcąc głową. Nie potrafiła uwierzyć w to, co on do niej mówił. Lekko wykrzywiły się jej usta, kiedy wpatrywała mu się prosto w oczy. Co on właściwie sobie myślał? Niby wykształcony człowiek, przynajmniej takie miała wrażenie, a gada same głu-po-ty. — tak nazwę ich creepami, a dodatkowo de-bi-la-mi. Przypomnę budynek sekty, dokonywano tu morderstw. Nikt normalny by tu nie wszedł o tej porze — także dla niej Eric nie miał totalnego żadnego wytłumaczenia. Wręcz ją zdenerwował tym, co do niej mówił. Właśnie z tego powodu, o którym mówiła Smith, nikt, totalnie nikt, się tutaj nigdy nie zapuszczał. Gdyby sama nie rozpuszczała tych plotek, sama by tu nie spała.
Nawet kurwa Mia miała jakieś pojęcie stabilności.
— Eric, ruchaliśmy się. Nie jestem jakąś cnotką niewydymką. Przecież mnie nie zamordujesz — a przynajmniej takie wrażenie miała Smith. Kątem oka spojrzała na jego rękę. Była całkiem ciepła i przyjemna. Może by ją zaliczył w domu sekty, ale nie... Wolał odjebać jakiegoś mentalnego fikołka z tańcem... w takim miejscu.
— Faktycznie romantyczne — zamordowanie przez seryjnego mordercę i święty spokój od Erica. Na obie rzeczy mogłaby przystać jedynie skinięciem głowy. Sama nie wiedziała, czy byłaby z tego powodu szczęśliwa. Wbiła w Erica ostre, ale wręcz oschłe spojrzenie.
— Chyba widzisz różnicę między klubem od tańczenia, a tym miejscem — skomentowała krótko, unosząc wzrok na Erica. Jeśli nie czuł subtelnej różnicy między miejscem zbrodni, a parkietem, gdzie wszyscy tańczyli, to było z nim naprawdę źle.
— Tak — odparła krótko, bo pytanie by brzmiało: gdzie ona niby miałaby teraz spać? Nie miała domu, żaden hostel jej w tym momencie nie przyjmie.
			— Posiadaniem rodziny, domu i pracy — skwitowała krótko bez żadnego zastanowienia Mia, wbijając w Erica bardzo intensywne spojrzenie. Jakby komunikowała mu, że ona nie posiada żadnego z tych trzech w tak prozaiczny sposób.
Chociaż to może jakaś nic nieznacząca metafora?
— Eric, to opuszczony dom jakiejś jebanej sekty — przypomniała mu, kręcąc głową. Nie potrafiła uwierzyć w to, co on do niej mówił. Lekko wykrzywiły się jej usta, kiedy wpatrywała mu się prosto w oczy. Co on właściwie sobie myślał? Niby wykształcony człowiek, przynajmniej takie miała wrażenie, a gada same głu-po-ty. — tak nazwę ich creepami, a dodatkowo de-bi-la-mi. Przypomnę budynek sekty, dokonywano tu morderstw. Nikt normalny by tu nie wszedł o tej porze — także dla niej Eric nie miał totalnego żadnego wytłumaczenia. Wręcz ją zdenerwował tym, co do niej mówił. Właśnie z tego powodu, o którym mówiła Smith, nikt, totalnie nikt, się tutaj nigdy nie zapuszczał. Gdyby sama nie rozpuszczała tych plotek, sama by tu nie spała.
Nawet kurwa Mia miała jakieś pojęcie stabilności.
— Eric, ruchaliśmy się. Nie jestem jakąś cnotką niewydymką. Przecież mnie nie zamordujesz — a przynajmniej takie wrażenie miała Smith. Kątem oka spojrzała na jego rękę. Była całkiem ciepła i przyjemna. Może by ją zaliczył w domu sekty, ale nie... Wolał odjebać jakiegoś mentalnego fikołka z tańcem... w takim miejscu.
— Faktycznie romantyczne — zamordowanie przez seryjnego mordercę i święty spokój od Erica. Na obie rzeczy mogłaby przystać jedynie skinięciem głowy. Sama nie wiedziała, czy byłaby z tego powodu szczęśliwa. Wbiła w Erica ostre, ale wręcz oschłe spojrzenie.
— Chyba widzisz różnicę między klubem od tańczenia, a tym miejscem — skomentowała krótko, unosząc wzrok na Erica. Jeśli nie czuł subtelnej różnicy między miejscem zbrodni, a parkietem, gdzie wszyscy tańczyli, to było z nim naprawdę źle.
— Tak — odparła krótko, bo pytanie by brzmiało: gdzie ona niby miałaby teraz spać? Nie miała domu, żaden hostel jej w tym momencie nie przyjmie.