Traffic Laws & Other Myths
: wt paź 21, 2025 6:15 pm
				
				  Prychnął krótko pod nosem, już na samym początku, kiedy koleżanka z siedzenia pasażera zaczęła, w tak mało aprobujący sposób, wypowiadać się na temat ich imprez, tym samym, według niej, odpierając jego, równie sympatyczny, zarzut.
Grzecznie jednak odczekał, aż do tego całego jej podsumowania. A konkretniej: porady, jaką od niej otrzymał. Ta też nie mogła nie zostać skwitowana krótkim, charakterystycznym tch, z ironicznie wykrzywionym w uśmiechu półgębkiem.
— Może jak na chwilę przestaniesz uważać się za taką, która wie wszystko lepiej od innych i taką, która jest lepsza od innych, to się faktycznie od nich oddalę — odciął się, patrząc na nią kątem oka. — Mówisz „nie uważam się za mądrzejszą”, żeby zaraz potem powiedzieć, że masz inne poczucie humoru i bawi cię coś, co faktycznie jest zabawne. Bo przecież to, co bawi mnie, jest według twoich standardów parę klas niżej i poniżej twojej godności. A jednocześnie nie wiesz nic o mnie czy o tym, co faktycznie nas bawi. Ani o tym, co robimy, Bo skąd? A, no tak. Z tego, co mówią inni i jaką teorię dorobiłaś sobie sama w głowie. To nawet zabawne, że masz w niej jeszcze miejsce na snucie domysłów i ocen względem kogoś, kto ponoć wcale cię nie interesuje.
To by znaczyło, że jest nie lepsza od niego. Czy reszty tej ekipy. Ale w życiu by się przecież z tym nie zgodziła, dlatego i tak ciągnął dalej, docierając do własnego meritum:
— Masz mnie za przyćmionego głąba, którego bawi jedynie niskolotny humor i który ma wielkie ego, więc proszę – stąd złapiesz metro na Junction. Ja niestety nie mam czasu pojechać dalej, bo mam jeszcze kilka przypadkowych osób do zaliczenia na pięterku — zakpił, autentycznie jednak zatrzymując się w zatoczce drogowej, obok zejścia do metra.
Czy zagotowało go to wszystko, co powiedziała? Może tak, może nie. Z drugiej strony jednak coś uświadomiło – po co nadkładał drogi dla kogoś, kto zdanie miał o nim, jakie miał. Wystarczył mu oceniający ojciec, który też średnio był zainteresowany tym, co robił, a swój osąd wydawał na podstawie Bóg jeden wie czego. I nie chodziło o to, że był zły czy zraniony, że dotknęło to jego ego. Po prostu – dość szybko podjął decyzję, że to się po prostu nie opłaca, a on miał przecież lepsze rzeczy do roboty, niż wożenie koleżanki z zajęć i wysłuchiwanie, jak pogardliwie wypowiada się o tym, co robił.
Koleżanki, która uważała, że przecież tak dobrze go znała i wiedziała, jak wygląda jego życie, że była uprawniona, aby dawać mu porady.
Nie była jednak pierwsza, która w tak ciepły sposób wypowiadała się o nim. Nie chodziło o jej ojca, ale o takich właśnie ludzi, którzy go absolutnie nie znali, a wydawali osąd. Święty nie był, to prawda. Zwłaszcza, jeśli jego życie przedstawiano w taki sposób i w takim uproszczeniu. Niejednokrotnie słyszało się, jak jakiś normik obsmarowywał mu tyłek, wypowiadając się z taką właśnie wyższością, która wyższością miała nie być.
Miał sporo do zarzucenia sobie, nigdy też nie zastanawiał się, nad mechanizmem który w sobie miał, który napędzał go do dokuczania nie tylko osobom, które w jakiś sposób mu dokuczyły – jak choćby podśmiechujki Marvina – ale także osobom, które jeszcze nic faktycznie mu nie zrobiły i niczym nie nabruździły. Zarzutu bycia bully nie mógł odeprzeć i nie zamierzał nawet się tłumaczyć, ale żeby to wszystko tak po prostu upraszczać?
Osobno, bez potrzeby aprobaty otoczenia ze szkoły, był znacznie inny i nawet tego nie zauważał. Ale nikogo to nie interesowało – bo jeśli ktoś go poznawał, to już przez wcześniejszy pryzmat Króla Szkoły. A on nigdy nie próbował tego naprostowywać.
Ale co obronił twarz Marvina na zajęciach sportowych niejednokrotnie, to już jego. Ale i tak powie, i inni także, że było to dla wygranej. Nie po to, że jakkolwiek mu go było szkoda, czy że nie chciał, aby jakaś kujonica dłużej przeżywała masowe bombardowanie jej rzygającego ziomeczka.
Zoe Avery
			Grzecznie jednak odczekał, aż do tego całego jej podsumowania. A konkretniej: porady, jaką od niej otrzymał. Ta też nie mogła nie zostać skwitowana krótkim, charakterystycznym tch, z ironicznie wykrzywionym w uśmiechu półgębkiem.
— Może jak na chwilę przestaniesz uważać się za taką, która wie wszystko lepiej od innych i taką, która jest lepsza od innych, to się faktycznie od nich oddalę — odciął się, patrząc na nią kątem oka. — Mówisz „nie uważam się za mądrzejszą”, żeby zaraz potem powiedzieć, że masz inne poczucie humoru i bawi cię coś, co faktycznie jest zabawne. Bo przecież to, co bawi mnie, jest według twoich standardów parę klas niżej i poniżej twojej godności. A jednocześnie nie wiesz nic o mnie czy o tym, co faktycznie nas bawi. Ani o tym, co robimy, Bo skąd? A, no tak. Z tego, co mówią inni i jaką teorię dorobiłaś sobie sama w głowie. To nawet zabawne, że masz w niej jeszcze miejsce na snucie domysłów i ocen względem kogoś, kto ponoć wcale cię nie interesuje.
To by znaczyło, że jest nie lepsza od niego. Czy reszty tej ekipy. Ale w życiu by się przecież z tym nie zgodziła, dlatego i tak ciągnął dalej, docierając do własnego meritum:
— Masz mnie za przyćmionego głąba, którego bawi jedynie niskolotny humor i który ma wielkie ego, więc proszę – stąd złapiesz metro na Junction. Ja niestety nie mam czasu pojechać dalej, bo mam jeszcze kilka przypadkowych osób do zaliczenia na pięterku — zakpił, autentycznie jednak zatrzymując się w zatoczce drogowej, obok zejścia do metra.
Czy zagotowało go to wszystko, co powiedziała? Może tak, może nie. Z drugiej strony jednak coś uświadomiło – po co nadkładał drogi dla kogoś, kto zdanie miał o nim, jakie miał. Wystarczył mu oceniający ojciec, który też średnio był zainteresowany tym, co robił, a swój osąd wydawał na podstawie Bóg jeden wie czego. I nie chodziło o to, że był zły czy zraniony, że dotknęło to jego ego. Po prostu – dość szybko podjął decyzję, że to się po prostu nie opłaca, a on miał przecież lepsze rzeczy do roboty, niż wożenie koleżanki z zajęć i wysłuchiwanie, jak pogardliwie wypowiada się o tym, co robił.
Koleżanki, która uważała, że przecież tak dobrze go znała i wiedziała, jak wygląda jego życie, że była uprawniona, aby dawać mu porady.
Nie była jednak pierwsza, która w tak ciepły sposób wypowiadała się o nim. Nie chodziło o jej ojca, ale o takich właśnie ludzi, którzy go absolutnie nie znali, a wydawali osąd. Święty nie był, to prawda. Zwłaszcza, jeśli jego życie przedstawiano w taki sposób i w takim uproszczeniu. Niejednokrotnie słyszało się, jak jakiś normik obsmarowywał mu tyłek, wypowiadając się z taką właśnie wyższością, która wyższością miała nie być.
Miał sporo do zarzucenia sobie, nigdy też nie zastanawiał się, nad mechanizmem który w sobie miał, który napędzał go do dokuczania nie tylko osobom, które w jakiś sposób mu dokuczyły – jak choćby podśmiechujki Marvina – ale także osobom, które jeszcze nic faktycznie mu nie zrobiły i niczym nie nabruździły. Zarzutu bycia bully nie mógł odeprzeć i nie zamierzał nawet się tłumaczyć, ale żeby to wszystko tak po prostu upraszczać?
Osobno, bez potrzeby aprobaty otoczenia ze szkoły, był znacznie inny i nawet tego nie zauważał. Ale nikogo to nie interesowało – bo jeśli ktoś go poznawał, to już przez wcześniejszy pryzmat Króla Szkoły. A on nigdy nie próbował tego naprostowywać.
Ale co obronił twarz Marvina na zajęciach sportowych niejednokrotnie, to już jego. Ale i tak powie, i inni także, że było to dla wygranej. Nie po to, że jakkolwiek mu go było szkoda, czy że nie chciał, aby jakaś kujonica dłużej przeżywała masowe bombardowanie jej rzygającego ziomeczka.
Zoe Avery