The truth is… she still orders water
: wt paź 14, 2025 3:23 pm
				
				-Nazwisko? Seryjna morderczyni? - powtórzył po niej nieco zaskoczony. Trudno było powiedzieć czy lekkie poszerzenie źrenic świadczyło o niepokoju związanym z wyznaniem Mickey, że niejaka Agnes zaczyna przemeblowywać mu kawiarnię czy może, że przyjaciółka zasugerowała, że przemeblowywaczka może być morderczynią. - A. Taki żart. Wilson. Agnes Wilson. 
Uśmiechnął się nieporadnie, tym swoim charakterystycznym, Cole'owym przygaszonym półuśmiechem, który w jego wyobraźni miał być nonszalancki, a plasował się gdzieś pomiędzy próbą bycia zabawnym, a zakłopotaniem. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie ekspres wydał z siebie syk – nie głośniejszy niż zwykle, ale wystarczający, by poderwał się jak oparzony.
-Muszę to odkamienić... - powiedział pod nosem, niby do siebie, ale na tyle głośno, by Mickey słyszała i zrozumiała, że właśnie to jest powodem jego wstania. Niby, żeby coś sprawdzić. Że niby nie ucieka do lady, by uciec od rozmowy.
Puste kubki stały równo, każdy pod kątem, jak lubił. Ale i tak je przesunął. O pół centymetra. Dla pozoru.
Oczywiście, że nie pytał Agnes o nazwisko, byłoby to dla niego niezręczne. Znał je tylko dlatego, że ona znalazła go na Facebooku, dodała do znajomych i przy następnej wizycie w kawiarni poinformowała, że powinien to zaproszenie zaakceptować, bo wisi już od trzynastu godzin. Scully nie potrafił sobie wyobrazić jak ludzie poznają swoje nazwiska w sytuacji, gdy nie znajdą się na social mediach. Jak nazywają się dziewczyny w szkole wiedział, bo chodziły do tej samej szkoły, a poza tym ktoś zawsze je znał - z innej klasy, rocznika, podwórka. A przypadkowi ludzie? Co się wtedy mówi? "Cześć, jak masz na imię... i nazwisko?".
Jezu.
Wziął głęboki oddech i udawał, że skupia się na przecieraniu blatu, choć w powietrzu wciąż czuł ciężar niedopowiedzianego pytania Mickey. Na ratunek Scully'emu przyszedł dzwonek zawieszony nad drzwiami kawiarni. Wpuszczając do środka zimne powietrze i zapach ulicy: spalin, liści i wilgoci, weszła starsza kobieta z psem na krótkiej smyczy. Mały maltańczyk bardziej przypominał mu mocno zużytego mopa po przejściach niż prawdziwe zwierzę, ale przyzwyczaił się już do obecności tego skrzyżowania szczura z miotełką do kurzu.
-Jedno cappuccino na podwójnym espresso na wynos i jedno mleko dla Napoleona, na wynos - powiedział niby do siebie, ale tak naprawdę do właścicielki kejtra. - Jak zdrowie, pani Charbonneau?
-Brakuje mi ojczyzny mojego papa - westchnęła teatralnie. - Ten climat de Toronto zabija mnie każdego dnia.. Jestem pewna, że niedługo umrę.
-Na pewno nie, pani Charbonneau. Wygląda pani świetnie.
-Pff, nie kłam, mon cher. Widziałam, że robicie tu małe rendez-vous littéraire - powiedziała. - Nie spodziewałam się, że czytasz książki, Cole. Incroyable! Przyjdę.
-Staram się, proszę pani - odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem. - Mam jeszcze trudności z dłuższymi wyrazami, ale moja przyjaciółka mi pomaga. O, tutaj, Mickey. Mickey, przywitaj się z panią Charbonneau.
-Oh, piękna fryzura, młoda damo! Ten Cole to un idiot, ale robi pyszną kawę i dba o ciepłe mleko dla Napeleona, więc jeszcze tu przychodzę. Ale niedługo umrę, c’est sûr, bo Kanadyjczycy mnie wykończą.
-Mickey też będzie na spotkaniu - dodał Scully. Uśmiechał się.
-Oh, vraiment? Fantastique, ma chère! – rozpromieniła się Madame Charbonneau. – Wyglądasz na une femme intelligente! Niech zgadnę... docteure literatury albo historii, prawda? No bo chyba nie poétesse... a może? - zapytała z nadzieją w głosie. - Powiedz mi, mon soleil, co myślisz o twórczości Gabrielle Roy? Une vraie âme canadienne!
Sullivan robił kawę. Nie spieszył się.
///////////
*W zasadzie nie wiedziałem, które dialogi tu pogrubić, więc nie pogrubiałem już nic, o.
**Wiem, że nie wnosi wiele do fabuły, ale jestem przekonany, że rozmowa z panią Charbonneau sprawi Ci radość. Nie krępuj się z nią, jest Twoja :)
Mickey I. Gilmore
			Uśmiechnął się nieporadnie, tym swoim charakterystycznym, Cole'owym przygaszonym półuśmiechem, który w jego wyobraźni miał być nonszalancki, a plasował się gdzieś pomiędzy próbą bycia zabawnym, a zakłopotaniem. Chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie ekspres wydał z siebie syk – nie głośniejszy niż zwykle, ale wystarczający, by poderwał się jak oparzony.
-Muszę to odkamienić... - powiedział pod nosem, niby do siebie, ale na tyle głośno, by Mickey słyszała i zrozumiała, że właśnie to jest powodem jego wstania. Niby, żeby coś sprawdzić. Że niby nie ucieka do lady, by uciec od rozmowy.
Puste kubki stały równo, każdy pod kątem, jak lubił. Ale i tak je przesunął. O pół centymetra. Dla pozoru.
Oczywiście, że nie pytał Agnes o nazwisko, byłoby to dla niego niezręczne. Znał je tylko dlatego, że ona znalazła go na Facebooku, dodała do znajomych i przy następnej wizycie w kawiarni poinformowała, że powinien to zaproszenie zaakceptować, bo wisi już od trzynastu godzin. Scully nie potrafił sobie wyobrazić jak ludzie poznają swoje nazwiska w sytuacji, gdy nie znajdą się na social mediach. Jak nazywają się dziewczyny w szkole wiedział, bo chodziły do tej samej szkoły, a poza tym ktoś zawsze je znał - z innej klasy, rocznika, podwórka. A przypadkowi ludzie? Co się wtedy mówi? "Cześć, jak masz na imię... i nazwisko?".
Jezu.
Wziął głęboki oddech i udawał, że skupia się na przecieraniu blatu, choć w powietrzu wciąż czuł ciężar niedopowiedzianego pytania Mickey. Na ratunek Scully'emu przyszedł dzwonek zawieszony nad drzwiami kawiarni. Wpuszczając do środka zimne powietrze i zapach ulicy: spalin, liści i wilgoci, weszła starsza kobieta z psem na krótkiej smyczy. Mały maltańczyk bardziej przypominał mu mocno zużytego mopa po przejściach niż prawdziwe zwierzę, ale przyzwyczaił się już do obecności tego skrzyżowania szczura z miotełką do kurzu.
-Jedno cappuccino na podwójnym espresso na wynos i jedno mleko dla Napoleona, na wynos - powiedział niby do siebie, ale tak naprawdę do właścicielki kejtra. - Jak zdrowie, pani Charbonneau?
-Brakuje mi ojczyzny mojego papa - westchnęła teatralnie. - Ten climat de Toronto zabija mnie każdego dnia.. Jestem pewna, że niedługo umrę.
-Na pewno nie, pani Charbonneau. Wygląda pani świetnie.
-Pff, nie kłam, mon cher. Widziałam, że robicie tu małe rendez-vous littéraire - powiedziała. - Nie spodziewałam się, że czytasz książki, Cole. Incroyable! Przyjdę.
-Staram się, proszę pani - odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem. - Mam jeszcze trudności z dłuższymi wyrazami, ale moja przyjaciółka mi pomaga. O, tutaj, Mickey. Mickey, przywitaj się z panią Charbonneau.
-Oh, piękna fryzura, młoda damo! Ten Cole to un idiot, ale robi pyszną kawę i dba o ciepłe mleko dla Napeleona, więc jeszcze tu przychodzę. Ale niedługo umrę, c’est sûr, bo Kanadyjczycy mnie wykończą.
-Mickey też będzie na spotkaniu - dodał Scully. Uśmiechał się.
-Oh, vraiment? Fantastique, ma chère! – rozpromieniła się Madame Charbonneau. – Wyglądasz na une femme intelligente! Niech zgadnę... docteure literatury albo historii, prawda? No bo chyba nie poétesse... a może? - zapytała z nadzieją w głosie. - Powiedz mi, mon soleil, co myślisz o twórczości Gabrielle Roy? Une vraie âme canadienne!
Sullivan robił kawę. Nie spieszył się.
///////////
*W zasadzie nie wiedziałem, które dialogi tu pogrubić, więc nie pogrubiałem już nic, o.
**Wiem, że nie wnosi wiele do fabuły, ale jestem przekonany, że rozmowa z panią Charbonneau sprawi Ci radość. Nie krępuj się z nią, jest Twoja :)
Mickey I. Gilmore