the art of touch
: czw paź 02, 2025 3:20 pm
				
				- Na przykład takie, że musimy to pociągnąć do momentu, aż przejmę firmę, to jest najważniejsza zasada. Ale nie wiem ile to potrwa, będę chciał, żeby to było jak najszybciej - spojrzał na nią... Czyli, że to nie jest taki układ na zawsze. Na chwilę, może dłuższą.
- Albo takie, że jednak musisz ze mną chodzić na te wszystkie branżowe imprezy. No i że musimy ładnie wyglądać na zdjęciach i przy dziadku, tak, żeby uwierzył. A reszta to pewnie wyjdzie w praniu - stwierdził, bo tak w zasadzie to nie miał jakiejś wielkiej listy tych zasad i reguł. Jeszcze się nad tym bardzo nie zastanawiał.
Wywrócił oczami na jej słowa, ale uśmiechnął się.
- A co mam powiedzieć? Nie widziałem Twojej szafy, ale jak chcesz to zajrzyj do mojej - sam nie wiedział czego ma się po niej spodziewać. Zresztą to nie tak, że będzie codziennie rano nad nią stał i mówił jej co ma zakładać. Chciał tylko, żeby na tych zdjęciach wyglądała ładniej, albo na tych bankietach, na pokazach mody.
Zmarszczył brwi, kiedy powiedziała, że większość ludzi umie zwinąć język w rurkę, no bo znał takich ludzi, którzy tego nie potrafią. Miał już coś powiedzieć, ale kiedy pokazała mu, że umie też dotykać językiem nosa, to uśmiechnął się szeroko.
- Czekaj - spróbował kilka razy, ale mu to nie wyszło - jednak jesteś bardziej zdolna ode mnie - znowu się uśmiechnął. Ale spoważniał na te jej kolejne słowa, oparł się łokciami o blat i trochę pochylił w jej kierunku.
- Ale... jak będę Twoim mężem, to chyba jest bliska osoba Celeste? - bo jemu wydawało się, że jednak tak. Jednak większość ludzi brała ślub bo kierowały nimi trochę inne pobudki, niż przejecie firmy, albo pieniądze. Może po prostu miłość?
- To był ten pies ze Scoobydoo? Mam nadzieję, że nie jest taki wielki, bo może czasem będzie go trzeba zabrać do samolotu - spojrzał na nią poważnie, bo prawdziwy Scooby to był chyba jakimś dogiem niemieckim, w samolocie by zajął pewnie ze trzy miejsca. W ogóle mogliby go nie wpuścić na pokład, musieliby latać prywatnym samolotem dziadka.
Uniósł obie brwi, kiedy powiedziała o tych dzieciach, ale później parsknął śmiechem.
- Ale nie ze mną, tego nie przewiduje umowa, no chyba, że dziadek się uprze, ale podejrzewam, że wtedy też będę musiał to dziecko kupić, bo ty byś się brzydziła mnie dotknąć - żartował, nie mówił poważnie. Nie myślał nigdy o dzieciach, czuł się na to za młody, czuł, że w ogóle jego dziecko, to ta firma, wystarczyło mu to w zupełności.
- A nie będzie trochę mój? Pozwoliłaś mi wybrać fryzjera? - zapytał przechylając na bok głowę, a później znowu strzelił oczami - jeszcze nie było ślubu, a Ty już mówisz o rozwodzie - westchnął, bo on na razie wcale o tym nie myślał. To mogło być za kilka miesięcy, a może i za kilka lat? Oddział w Kanadzie miał być taką perłą koronną dziadka, musiał być dopracowany i dopieszczony w najmniejszych szczegółach.
- No to się cieszę - stwierdził, kiedy powiedziała, że sukienki naprawdę jej się podobają i uśmiechnął się szeroko i szczerze. Na to kolejne pytanie jednak znowu spoważniał. Bolało go to? Chyba. Trochę.
- A Ciebie boli, że nie podobała mi się tamta sukienka? - odbił piłeczkę, a wzrok utkwił w jej oczach. Pokiwał głową, bo z tym schroniskiem to mówił poważnie.
- Chciałbym je zobaczyć i... możemy wybrać, twojego psa - chociaż Romeo wcale się nie znał na psach, ale chyba nie trzeba się znać, żeby jakiegoś wybrać? A zresztą Celeste na pewno się znała, to on będzie musiał jej zaufać.
Na to pytanie o dziadka upił wina i zastanowił się.
- Dziadek chce, żebym sobie znalazł dobrą dziewczynę, taką wiesz mądrą i taką, która nie umawia się ze mną tylko dlatego, żeby mieć darmowe wejściówki na pokazy mody - spuścił na nią spojrzenie, bo przed chwilą błądził nim gdzieś po suficie - on bardzo chciał włoszkę, z jakiejś szanowanej rodziny z tradycjami, ale ja ich nie lubię, są takie... noioso - ciemne tęczówki utkwił w jej oczach. Bo wciąż się głowił czy ruda też nie jest nudna, ale nie mogła być. Przez te jej włosy, to Romeo widział w niej jakiś taki ogień.
- Myślę, że mu się spodobasz - dodał jeszcze i znowu się uśmiechnął - bo masz kilka takich cech, które na pewno doceni.
Celeste B. Salvaggio
			- Albo takie, że jednak musisz ze mną chodzić na te wszystkie branżowe imprezy. No i że musimy ładnie wyglądać na zdjęciach i przy dziadku, tak, żeby uwierzył. A reszta to pewnie wyjdzie w praniu - stwierdził, bo tak w zasadzie to nie miał jakiejś wielkiej listy tych zasad i reguł. Jeszcze się nad tym bardzo nie zastanawiał.
Wywrócił oczami na jej słowa, ale uśmiechnął się.
- A co mam powiedzieć? Nie widziałem Twojej szafy, ale jak chcesz to zajrzyj do mojej - sam nie wiedział czego ma się po niej spodziewać. Zresztą to nie tak, że będzie codziennie rano nad nią stał i mówił jej co ma zakładać. Chciał tylko, żeby na tych zdjęciach wyglądała ładniej, albo na tych bankietach, na pokazach mody.
Zmarszczył brwi, kiedy powiedziała, że większość ludzi umie zwinąć język w rurkę, no bo znał takich ludzi, którzy tego nie potrafią. Miał już coś powiedzieć, ale kiedy pokazała mu, że umie też dotykać językiem nosa, to uśmiechnął się szeroko.
- Czekaj - spróbował kilka razy, ale mu to nie wyszło - jednak jesteś bardziej zdolna ode mnie - znowu się uśmiechnął. Ale spoważniał na te jej kolejne słowa, oparł się łokciami o blat i trochę pochylił w jej kierunku.
- Ale... jak będę Twoim mężem, to chyba jest bliska osoba Celeste? - bo jemu wydawało się, że jednak tak. Jednak większość ludzi brała ślub bo kierowały nimi trochę inne pobudki, niż przejecie firmy, albo pieniądze. Może po prostu miłość?
- To był ten pies ze Scoobydoo? Mam nadzieję, że nie jest taki wielki, bo może czasem będzie go trzeba zabrać do samolotu - spojrzał na nią poważnie, bo prawdziwy Scooby to był chyba jakimś dogiem niemieckim, w samolocie by zajął pewnie ze trzy miejsca. W ogóle mogliby go nie wpuścić na pokład, musieliby latać prywatnym samolotem dziadka.
Uniósł obie brwi, kiedy powiedziała o tych dzieciach, ale później parsknął śmiechem.
- Ale nie ze mną, tego nie przewiduje umowa, no chyba, że dziadek się uprze, ale podejrzewam, że wtedy też będę musiał to dziecko kupić, bo ty byś się brzydziła mnie dotknąć - żartował, nie mówił poważnie. Nie myślał nigdy o dzieciach, czuł się na to za młody, czuł, że w ogóle jego dziecko, to ta firma, wystarczyło mu to w zupełności.
- A nie będzie trochę mój? Pozwoliłaś mi wybrać fryzjera? - zapytał przechylając na bok głowę, a później znowu strzelił oczami - jeszcze nie było ślubu, a Ty już mówisz o rozwodzie - westchnął, bo on na razie wcale o tym nie myślał. To mogło być za kilka miesięcy, a może i za kilka lat? Oddział w Kanadzie miał być taką perłą koronną dziadka, musiał być dopracowany i dopieszczony w najmniejszych szczegółach.
- No to się cieszę - stwierdził, kiedy powiedziała, że sukienki naprawdę jej się podobają i uśmiechnął się szeroko i szczerze. Na to kolejne pytanie jednak znowu spoważniał. Bolało go to? Chyba. Trochę.
- A Ciebie boli, że nie podobała mi się tamta sukienka? - odbił piłeczkę, a wzrok utkwił w jej oczach. Pokiwał głową, bo z tym schroniskiem to mówił poważnie.
- Chciałbym je zobaczyć i... możemy wybrać, twojego psa - chociaż Romeo wcale się nie znał na psach, ale chyba nie trzeba się znać, żeby jakiegoś wybrać? A zresztą Celeste na pewno się znała, to on będzie musiał jej zaufać.
Na to pytanie o dziadka upił wina i zastanowił się.
- Dziadek chce, żebym sobie znalazł dobrą dziewczynę, taką wiesz mądrą i taką, która nie umawia się ze mną tylko dlatego, żeby mieć darmowe wejściówki na pokazy mody - spuścił na nią spojrzenie, bo przed chwilą błądził nim gdzieś po suficie - on bardzo chciał włoszkę, z jakiejś szanowanej rodziny z tradycjami, ale ja ich nie lubię, są takie... noioso - ciemne tęczówki utkwił w jej oczach. Bo wciąż się głowił czy ruda też nie jest nudna, ale nie mogła być. Przez te jej włosy, to Romeo widział w niej jakiś taki ogień.
- Myślę, że mu się spodobasz - dodał jeszcze i znowu się uśmiechnął - bo masz kilka takich cech, które na pewno doceni.
Celeste B. Salvaggio