Strona 2 z 2

what's mine is mine, what's yours... also mine, it doesn't work the other way around

: czw paź 30, 2025 2:05 pm
autor: Reece Hennessy
Za to on bawił się świetnie! Nie miało dla niego żadnego znaczenia, czy na koniec wieczoru podejdzie do baru, by uregulować tylko swój rachunek, czy będzie musiał też — z czystej przyzwoitości, o którą trudno go podejrzewać — pokryć koszty bezwzględnie koniecznej terapii stojącej przed nim brunetki.
Sama myśl zdawała się go bawić, bo wyobrażając ją sobie na kozetce w gabinecie jakiegoś podstarzałego psychoterapeuty, szybko uznał, że o wiele prostsze byłoby sprezentowanie jej nowego układu nerwowego. Z drugiej jednak strony, nie potrafił powstrzymać myśli, że sama się o to wszystko prosiła, skoro pchała się w tę konfrontację z uporem... godnym o wiele lepszej sprawy.
Dlaczego niby zapędziła go do ciasnego schowka? Zrozumiałby, gdyby miała zamiar go tutaj wepchnąć i zamknąć, na długie godziny, ale weszła tutaj za n i m. W dodatku… przekręciła zamek w drzwiach. Przez moment pomyślał nawet, że zwyczajnie zapomniała, że powinna zostać po drugiej stronie drzwi!
Przez dobrą chwilę nie odezwał się ani słowem, stał naprzeciwko niej, nonszalancko oparty łokciem o jedną z półek — gdy to zrobił, stojące na niej butelki zakołysały się lekko, na moment zwracając jego uwagę, let’s take that on the way out, ale prędko wrócił do niej spojrzeniem — i przyglądał jej się z rozbawieniem. Patrzył na nią jak ktoś, kto właśnie znalazł się w pierwszym rzędzie na niezapowiedzianym przedstawieniu i absolutnie nie zamierzał wychodzić przed jego końcem!
Wysłuchał całej jej tyrady, ale choć nie odezwał się ani razu, jego twarz była… cóż, wybitnie ekspresyjna, nazwijmy to tak! Uśmiech kryjący się w kąciku ust, uniesiona lekko brew, powolne kiwanie głową — jedyny dowód na to, że rzeczywiście słuchał!
Randkę? Wiesz w ogóle co to?
Masz rację — odezwał się w końcu. — Nie mam ochoty na randkę z tobą. — Skoro nie doprecyzowała, a przynajmniej nie powiedziała tego na głos, zamierzał to wykorzystać. Cóż, jego bawiło!
Ale nie tak bardzo jak to nieporadne „ja… nie… ty… co?”, które wyrwało się z jej ust. Wow. Zdaje się, że wbrew pozorom miała w sobie jakieś śladowe ilości instynktu samozachowawczego! Roześmiał się, widząc jak nagle cofa się i wpada na drzwi. Mimowolnie, zrobił krok do przodu, sprawiając, że przestrzeń między nimi skurczyła się do zaledwie kilkunastu centymetrów — wystarczająco, by mógł usłyszeć jej oddech i dostrzec, jak zaciska zęby. Ze złością. Nie podejrzewał ją o strach, choć… patrząc na sytuację, w której się znaleźli, powinien. Powinna się bać.
Naprawdę tego nie przemyślałaś, co? — Nachylił się, opierając dłoń o drzwi obok jej głowie, by powiedzieć to tuż przy uchu; zaraz się jednak odsunął, z tym samym kpiącym uśmiechem, który mówił jasno, że doskonale się bawi! Aktorstwo na najwyższym poziomie! Ale i ją zaczynał o to podejrzewać, gdy klucz z brzękiem wylądował na podłodze. Tuż obok jego stopy.
Spojrzał w dół na klucz. Nie ruszył się. Nie próbował po niego sięgnąć. Nie zamierzał. Zamiast tego oparł ręce na biodrach i podniósł pojrzenie z powrotem na jej twarz, z miną, która zdawała się mówić: naprawdę?
Co właściwie próbujesz tutaj osiągnąć, Constance? — zapytał, siląc się przy tym na poważny ton i przeciągając jej imię w sposób, który miał ją tylko zirytować, ale hej! To jej imię. Upiera się przy nim od dwudziestu minut!

Constance May