in the shadow of our desires
: czw lis 20, 2025 4:56 pm
Barowy gwar cichł z każdą chwilą, w jakiej oddawali się tej przyjemności płynącej z tańca i rozmowy. Ich dłonie przemierzały nieodkryte wcześniej horyzonty, starając się pozostawić po sobie delikatny, jakże przyjemny ślad w pamięci na dłużej. Był otwarty, w tym kontakcie porzuciwszy maskę nieśmiałości na rzecz konkretów, które pragnął przedstawić, nawet ze świadomością, że to związek bez przyszłości, że to wszystko jest wyłącznie marzeniem. Tak pragnął śnić na jawie i nie uciekać od niej, bo czuł się w tych chwilach na osobności z nią wybitnie dobrze. Bał się powiedzieć o sobie cokolwiek więcej, coś, co mogłoby naprowadzić June na trop. A wiedział, że kiedyś się zdradzi, dlaczego zatem w to brnął celowo ignorując rozsądek?
Przygryzł nerwowo policzek. Robił to zawsze, kiedy głęboko nad czymś rozmyślał, ten nawyk z dzieciństwa pozostał wraz z nim do dorosłości i nigdy się go nie starał nawet oduczać.
Odpowiedziała mu pytaniem, którego był sobie winny, ale nie zbiło go to z rytmu, wciąż balansował świetnie na parkiecie, jak i próbował odnaleźć swą przewagę na zupełnie innym polu, znacznie bardziej nieprzewidywalnym i niebezpiecznym. W tej rozmowie, w cztery oczy, gdy byli tak blisko siebie złączeni w tańcu…
Przełknął ślinę i odruchowo popatrzył Harrison w oczy, jak się okazało na własną zgubę. Bo intensywność spojrzenia, ta sugestia kryjąca się w nim była nadto widoczna i momentalnie stracił kolejnych kilka sekund na otrząśnięcie się z amoku.
Mógł odpowiedzieć na tak wiele sposobów, ot dać jej do zrozumienia, że to jej mu brakowało w tym wszystkim najbardziej, ale nie chciał, aby miała nad nim, aż taką przewagę i pozostawał wciąż niepewny wobec tego, jakimi emocjami go obdarza. Wolał nie pomylić sympatii ze zwykłą koleżeńską życzliwością.
Czuł jednak, że gra na zwłokę i siebie okłamuje. To go drażniło, lecz strach przed rozczarowaniem był znacznie bardziej dobijający.
— Chwili wytchnienia — odparł, niepewny czy to zabrzmi dobrze, ale kiedy jego słowa wyszły spomiędzy jego ust zdał sobie sprawę, że mogłaby je potraktować omylnie, wobec tego co miał na myśli. — Z tobą, bez ciekawskich, choć życzliwych par oczu — lubił spędzać czas z June, w jej towarzystwie bardzo się relaksował i czuł niesamowity spokój, dlatego też przeciągał to, co nieuniknione z banalnego powodu – potrzeba akceptacji oraz posiadanie kogoś bliskiego, były w nim bardziej i trwalej zakorzenione. Tak jednak widział w niej kogoś jeszcze i nie rozumiał momentami tego, jak serce go zdradza, gdy ona tylko jest bliżej. Jak ciało napina się, a mięśnie zastygają gotowe do skoku. Jak cały wszechświat staje się maluteńki, kiedy tylko przebywają w jednym pomieszczeniu.
— Dziękuje, że mnie tu dziś zaprosiłaś — szczerość płynęła w skromnych słowach. — Nie, dostosuje się do ciebie. Obiecałem, że cię odwiozę — przypomniał policjantce swoją obietnicę, którą zamierzał spełnić.
Nagle muzyka przybrała na rytmiczności, a wolna ballada przeszła do historii. Przyciągnął ją jeszcze bliżej, tak że teraz ich ciała tworzyły jeden obrys i objął czule, zamykając w szczelnym, iście niedźwiedzim uścisku. Nim muzyka zadudniła mocniej wybijając ich z rytmu, chciał poczuć raz jeszcze tę bliskość.
— Chyba towarzystwo woli bardziej skoczne kawałki, masz ochotę się dotlenić? — zaproponował odsuwając się od niej ale wciąż trzymał kobietę za dłonie.
June Harrison
Przygryzł nerwowo policzek. Robił to zawsze, kiedy głęboko nad czymś rozmyślał, ten nawyk z dzieciństwa pozostał wraz z nim do dorosłości i nigdy się go nie starał nawet oduczać.
Odpowiedziała mu pytaniem, którego był sobie winny, ale nie zbiło go to z rytmu, wciąż balansował świetnie na parkiecie, jak i próbował odnaleźć swą przewagę na zupełnie innym polu, znacznie bardziej nieprzewidywalnym i niebezpiecznym. W tej rozmowie, w cztery oczy, gdy byli tak blisko siebie złączeni w tańcu…
Przełknął ślinę i odruchowo popatrzył Harrison w oczy, jak się okazało na własną zgubę. Bo intensywność spojrzenia, ta sugestia kryjąca się w nim była nadto widoczna i momentalnie stracił kolejnych kilka sekund na otrząśnięcie się z amoku.
Mógł odpowiedzieć na tak wiele sposobów, ot dać jej do zrozumienia, że to jej mu brakowało w tym wszystkim najbardziej, ale nie chciał, aby miała nad nim, aż taką przewagę i pozostawał wciąż niepewny wobec tego, jakimi emocjami go obdarza. Wolał nie pomylić sympatii ze zwykłą koleżeńską życzliwością.
Czuł jednak, że gra na zwłokę i siebie okłamuje. To go drażniło, lecz strach przed rozczarowaniem był znacznie bardziej dobijający.
— Chwili wytchnienia — odparł, niepewny czy to zabrzmi dobrze, ale kiedy jego słowa wyszły spomiędzy jego ust zdał sobie sprawę, że mogłaby je potraktować omylnie, wobec tego co miał na myśli. — Z tobą, bez ciekawskich, choć życzliwych par oczu — lubił spędzać czas z June, w jej towarzystwie bardzo się relaksował i czuł niesamowity spokój, dlatego też przeciągał to, co nieuniknione z banalnego powodu – potrzeba akceptacji oraz posiadanie kogoś bliskiego, były w nim bardziej i trwalej zakorzenione. Tak jednak widział w niej kogoś jeszcze i nie rozumiał momentami tego, jak serce go zdradza, gdy ona tylko jest bliżej. Jak ciało napina się, a mięśnie zastygają gotowe do skoku. Jak cały wszechświat staje się maluteńki, kiedy tylko przebywają w jednym pomieszczeniu.
— Dziękuje, że mnie tu dziś zaprosiłaś — szczerość płynęła w skromnych słowach. — Nie, dostosuje się do ciebie. Obiecałem, że cię odwiozę — przypomniał policjantce swoją obietnicę, którą zamierzał spełnić.
Nagle muzyka przybrała na rytmiczności, a wolna ballada przeszła do historii. Przyciągnął ją jeszcze bliżej, tak że teraz ich ciała tworzyły jeden obrys i objął czule, zamykając w szczelnym, iście niedźwiedzim uścisku. Nim muzyka zadudniła mocniej wybijając ich z rytmu, chciał poczuć raz jeszcze tę bliskość.
— Chyba towarzystwo woli bardziej skoczne kawałki, masz ochotę się dotlenić? — zaproponował odsuwając się od niej ale wciąż trzymał kobietę za dłonie.
June Harrison