Strona 2 z 4

a birthday party like no other

: ndz lis 09, 2025 7:57 pm
autor: Evina J. Swanson
Jeśli faktycznie doszłoby do czegoś podobnego to na pewno byłby ku temu istotny powód. Na razie jednak żadna siła czy zagrożenie nie były w stanie sprawić, aby zrezygnowały z tego, co posiadały. Chociaż Evina już raz była niezwykle bliska załamania i ogłoszenia przerwy w związku, chcąc zadbać o bezpieczeństwo narzeczonej. Tylko, że Zaylee niezwykle szybko i skutecznie wybiła jej ten pomysł z głowy.
Swanson doskonale wiedziała, co robiła i nawet w takim momencie dbała głównie o swój własny interes. Jakżeby mogło być inaczej? Może i kochała narzeczoną, ale ta miłość również miała swoje granice... albo tak można było stwierdzić. Dlatego też wolała nie dawać jej za dużego okienka czasowego na realizację tego bonu podarunkowego, bo jeszcze musiałaby zrobić coś, co naprawdę by jej się nie podobało.
- Nie cykam. Po prostu wolę nie dawać ci za dużo czasu, żebyś wymyśliła coś, czego nie chciałabym robić - odpowiedziała wprost, ale wiedziała, że dzięki temu daje jedynie narzeczonej więcej amunicji dla kolejnych komentarzy.
Miały jednak przed sobą cały dzień. Całkiem możliwe, że w tym czasie Miller zdoła wymyślić coś, co mogło z pewnością zostać jej wyczekiwanym prezentem urodzinowym.
- Chcesz, żeby Rad się znowu dobrał do kosza? - odpowiedziała, zamruczawszy wpierw z przyjemności, gdy tylko poczuła usta narzeczonej na swoim karku.
Ostatnio kocur nauczył się otwierać drzwiczki od szafki i zaliczył już pobyt w śmietniku. Nie chciała ryzykować tym, że jednak kolejny raz najdzie go podobna myśl. Poza tym zapach wyciągniętego worka chyba wystarczył do tego, aby przekonać koronerkę do tego, że wyrzucenie resztek było absolutnie konieczne w najbliższym czasie.
- Zaraz przyjdę - obiecała jej jeszcze, ostatni raz muskając jej usta po czym ruszyła już ku drzwiom, aby wrzucić worek do znajdującego się przed domem śmietnika.
Zaraz po wyjściu zauważyła leżącą pod drzwiami przesyłkę. Było to nieco zaskakujące, bo jednak nie spodziewała się dostać czegokolwiek w niedzielę, ale nie poświęcała temu zbyt wiele uwagi. Nie miała zbyt wiele czasu na to, aby kursować po sklepach dlatego sporą część rzeczy zamawiała przez internet, gdy tylko zaszła taka potrzeba, a tak się składało, że ostatnio kupiła kilka różnych drobiazgów do domu. Wyglądało na to, że faktycznie jedna z firm postanowiła zadbać o obiecaną ekspresową wysyłkę.
Nie pomyślała zawczasu. Nie sądziła, że będzie to istotne. W drodze powrotnej do domu najzwyczajniej rozerwała kopertę i włożyła rękę do środka, aby wyciągnąć z niej znajdujący się w środku przedmiot. Natychmiast tego pożałowała.
Odruchowo krzyknęła, gdy tylko poczuła jak znajdujące się w środku ostrza wbijają się i rozcinają skórę jej dłoni. Natychmiast wyszarpnęła ją z wnętrza pakunku. Krew chlusnęła na podłogę z otwartych ran wskutek gwałtownego ruchu. Jeszcze przez jakiś czas Evina przyglądała się temu jak jej ręka spływa szkarłatem, drżąc pod wpływem tego, co przed chwilą się stało. Starała się odzyskać jasność umysłu na tyle, aby móc ocenić czy obrażenia jakich doznała były poważne. Zdawało jej się, że były to jedynie płytkie rany, ale mogła się mylić.

zaylee miller

a birthday party like no other

: ndz lis 09, 2025 9:37 pm
autor: zaylee miller
Kiedy Swanson zasugerowała, że powinny się rozstać na jakiś czas ze względu na bezpieczeństwo, Zaylee była wkurwiona. Do tego stopnia, że zdjęła pierścionek zaręczynowy i naprawdę niewiele brakowało, żeby trzasnąć drzwiami i wyjść jej z gabinetu. Przez krótką chwilę miała ochotę zabrać swoje rzeczy i wyjechać do Wihtby, ale wróciła po rozum do głowy i nie dała się porwać emocjom, jak to miała w naturze. Zdołała też przemówić narzeczonej do rozsądku i wyperswadowała jej ten bezsensownym pomysł z głowy. Przerwy nigdy nie wnosiły do związku niczego dobrego, a legendy głosiły, że ludzie wracali do siebie z takim samym zaangażowaniem i uczuciem.
Szczerze mówiąc, nie miała wtedy pojęcia, co Evina sobie ubzdurała. Zupełnie, jak teraz, kiedy chyba sądziła, że Miller zapragnie wykorzystywać ją do jakichś niecnych celów, jakby miała jakieś niestworzone zachcianki. A w rzeczywistości Zaylee wcale nie oczekiwała wiele, chociaż musiała przyznać, że wizja ulegającej narzeczonej, mocno pobudzała jej wyobraźnię. Nie zamierzała jednak wdawać się z nią w dyskusję, pomimo że mogłaby wystosować sensowne argumenty, które przemawiałyby za tym, dlaczego powinna mieć więcej czasu na to, aby wykorzystać swoją urodzinową ofertę. Bo może nie miała ochoty iść dzisiaj do kina czy układać puzzli, ale to nie oznaczało, że nie chciałaby tego zrozumieć za tydzień. Albo w przyszłym miesiącu.
Donośmy krzyk z dołu, sprawił, że Miller poderwała się z miejsca i odrzuciwszy telefon na łóżko, wybiegła z sypialni. Schody pokonała w tempie ekspresowym i po chwili już stała na przedostatnim stopniu, wpatrując się w zakrwawioną dłoń Swanson. Nie trwało to jednak długo, bo już po chwili dopadła do niej, od razu oceniając sytuację. Krew sączyła się z dość głębokiego cięcia po wewnętrznej stronie.
Co się stało? — zapytała, bez namysłu łapiąc jej przedramię i unosząc zranioną rękę powyżej poziomu serca, żeby zmniejszyć napływ krwi. Drugą dłonią mocną ucisnęła ranę, starając się przyłożyć palce bezpośrednio do miejsca krwawienia. — Coś było w worku, czy... — urwała, bo dopiero teraz dostrzegła leżący na podłodze pakunek. — Kurwa — syknęła, ale nie miała czasu, żeby w tym momencie sprawdzać zawartości koperty. — Chodź do kuchni — zarządziła, podtrzymując Evinę pod łokciem. Przeszły przez korytarz, zostawiając na drewnianych panelach nieregularne, szkarłatne ślady. Na blacie natychmiast znalazła czystą ścierkę, którą zwinęła ciasno i przycisnęła do rany, a potem chwyciła za nadgarstek, żeby utrzymać ucisk i nie pozwolić, aby ręka opadła.
Trzymaj mocno — powiedziała spokojnie, choć serce biło jej jak oszalałe. — Nie zdejmuj tego, nawet jeśli przemoknie.
Zaylee działała mechanicznie. Zostawiła narzeczoną przy zlewie, a sama sięgnęła do apteczki, którą trzymała w najwyższej z kuchennych szafek. Ale nie była to zwykły zestaw, który znajdował się w każdym domu, bo wśród zawartości znajdowały się również skalpele i nici chirurgiczne, a także ampułki z silnym środkiem przeciwbólowym. Był to sprzęt, który nie powinien dziwić nikogo, kto mieszkał pod jednym dachem z lekarzem.
Usiądź — wskazała krzesło, naciągając na dłonie lateksowe rękawiczki, po czym ujęła rękę Swanson, aby odrzucić na bok zakrwawiony materiał i lepiej przyjrzeć się ranie. — Ścięgna nie są uszkodzone — zauważyła po dokładnych oględzinach. Skaleczenie wyglądało czysto i choć było głębokie, to nie miało szarpanych brzegów. — Mogę to zszyć, ale na żywca będzie bolało jak diabli — zastrzegła natychmiast. Miller znała jej podejście do znieczulenia w postaci leków, jednak i tak wymownie spojrzała na ampułki z lidokainą.
Bez ostrzeżenia opłukała rozcięcie solą fizjologiczną, ignorując syknięcie Swanson. Krew spływała cienkim strumieniem na podłogę. Zdecydowanie wolałaby pojechać do szpitala, ale nie musiała pytać, żeby wiedzieć, jakie Evina miała w tej kwestii zdanie, dlatego nawet tego jej nie zaproponowała.
To jego sprawka, prawda? — zsunęła korek z ampułki, napełniła strzykawkę i przystawiła igłę do zakrwawionej dłoni. Zanim jednak zastosowała znieczulenie, spojrzała narzeczonej prosto w oczy. — Nie zgrywaj bohaterki, Swanson — poprosiła, choć podejrzewała, że ta najchętniej wlałaby w siebie pół butelki wódki. Na to jednak Zaylee nie zamierzała przystać.

Evina J. Swanson

a birthday party like no other

: pn lis 10, 2025 10:36 am
autor: Evina J. Swanson
Sama nie wiedziała, co wtedy przeszło jej przez myśl. Chyba przez moment w jej głowie pojawił się jakiś głos, który powiedział, że dużo ważniejsze było dla niej życie i bezpieczeństwo koronerki niż to czy ich związek przypadkiem nie ucierpi w obliczu niespodziewanego zagrożenia, którego wciąż nie były w stanie odpowiednio ocenić.
Całe szczęście dała sobie przemówić do rozumu i sama zobaczyła, że jednak to, co mówiła nie miało większego sensu. Musiały trzymać się razem, bo inaczej rozłąka mogłaby je obie zniszczyć psychicznie albo sprawić, że byłyby podatniejsze na ataki ze strony Blythe'a. Trudno to było w tej chwili przewidzieć.
Ten dzień miał być wyjątkowy. Z pewnością się to udało z niespodzianką, którą Swanson znalazła na progu, bo to na pewno nie było codzienne znalezisko. Niestety było to jednak dużo mniej przyjemniejsze doświadczenie niż te, na które liczyła. Miały w końcu się zrelaksować i porobić coś miłego, ale Blythe wybrał akurat ten dzień, aby wykonać swój ruch. Zupełnie jakby chciał uderzyć akurat wtedy, gdy się wystarczająco rozluźniły.
Zwróciła rozbiegane spojrzenie w kierunku schodów, z których usłyszała głos Zaylee. Krew wciąż broczyła na panele, a Evina ściskała mocno swój przegub, licząc na to, że przynajmniej dzięki temu chociaż odrobinę zniweluje krwawienie z co najmniej kilku różnych ran, które zdobiły jej dłoń chociaż jedna wydawała się głębsza i bardziej dokuczliwa niż inne.
- Nie byłam uważna - syknęła przez zaciśnięte zęby, gdy tylko narzeczona dopadła do niej i uniosła rękę jeszcze bliżej, aby starać się jeszcze bardziej spowolnić przepływ krwi.
Widziała też jak spojrzenie kobiety po chwili padło na zakrwawioną kopertę, która aktualnie leżała u stóp detektywki. Była na tyle bystra, aby połączyć kropki. Zresztą Swanson również to zrobiła. Nie musiała widzieć dokładnie zawartości, aby wiedzieć kto był nadawcą przesyłki, którą wcześniej błędnie wzięła za jeden z zakupów z amazona.
- Wiem - warknęła, gdy tylko Miller pociągnęła ją do kuchni i poleciła, aby uciskała mocno miejsce z największym rozcięciem nawet gdy ręcznik zaczynał przesiąkać krwią, która brudziła palce lepkim szkarłatem.
Jak mogła być tak głupia? Za bardzo się rozluźniła i pozwoliła sobie zapomnieć o tym, że na wolności znajdował się morderca, który pragnął się na niej zemścić za to, że całe lata temu umieściła go za kratkami. Posłusznie usiadła w wyznaczonym przez Zaylee miejscu i czekała na to aż ta, podejdzie od niej z apteczką.
Syknęła, gdy tylko poczuła na sobie dłonie w rękawiczkach, gdy kobieta dokonywała oceny obrażeń. Domyślała się, że nie mogło być aż tak źle. Mogła jeszcze poruszać palcami choć na pewno powodowało to ból i wzmagało krwawienie.
- No nie pierdol - mruknęła, a porcja sarkastycznego humoru była rodzajem mechanizmu obronnego, który uruchomił się w obliczu zagrożenia.
Wiedziała, że będzie bolało. W zasadzie już było jej słabo, ale nie miała pojęcia czy straciła tak wiele krwi, aby fizycznie odczuć ten skutek czy może czuła się tak, gdy tylko pomyślała o tym, że nareszcie Blythe wykonał swój ruch.
Zacisnęła mocniej szczękę, starając się nie wydać z siebie żadnego dźwięku, gdy Zaylee przemywała jej rękę, ale mimo wszystko wydała z siebie głośne syknięcie bólu. Wiedziała, że jest źle, ale póki koronerka nie naciskała na to, aby pojechały do szpitala to raczej nie było aż tak tragicznie i mogły zająć się tym wszystkim na miejscu.
- Tak... Chyba, że o czymś nie wiem - odpowiedziała, bo nie sądziła, aby ktoś jeszcze mógł zdobyć się na podobny ruch.
Przez moment jedynie spoglądała w kierunku Zaylee, która zastygła na chwilę ze strzykawką tuż przy jej skórze. Prawdą było, że nie lubiła korzystać z różnych medykamentów, ale były momenty, gdy było to konieczne. Zresztą... miała dzisiaj jej słuchać.
Dlatego skinęła powoli głową, pozwalając jej na wkłucie. Chciała mieć to wszystko jak najszybciej za sobą.

zaylee miller

a birthday party like no other

: pn lis 10, 2025 3:15 pm
autor: zaylee miller
Blythe nie mógł wybrać sobie lepszego momentu. Ale żadna z nich nie mogła przewidzieć, kiedy uderzy. Miały być czujne, a wystarczyła chwila rozproszenia i nieuwagi, żeby nadziać się na jego pułapkę. W tym momencie i tak nie miało to większego znaczenia. Zaylee nie potrzebowała czasu na zastanowienie. Działała instynktownie, a jej mózg w pełni przestawił się w tryb autopilota. Na szczęście nie usłyszała ze strony Swanson żadnego sprzeciwu, dlatego kiedy tylko pozbyła się ze strzykawki pęcherzyków powietrza, przytrzymała zranioną dłoń, a placem drugiej ręki rozciągnęła skórkę tuż przy krawędzi rany.
Zadziała prawie natychmiast, ale przez kilka sekund będzie palić — wyjaśniła, wbijając igłę pod powierzchnię, podając niewielką ilość leku. Skóra uniosła się na znak, że roztwór rozchodzi się w tkankach. — Jeszcze chwila, zaraz zacznie drętwieć — powiedziała cicho, obserwując, jak napięcie w dłoni narzeczonej powoli ustępuje.
Miller wyciągnęła ze sterylnej torebki igłę chirurgiczną i nawlekła na nią cienką, niebieską nić. Zdezynfekowała brzegi rany i przesunęła znieczuloną rękę w stronę dziennego światła. Pierwszy ścieg zawsze był najgorszy, bo wymagał najwięcej precyzji. Od niego zależało, czy rana dobrze się sklepi i nie pozostanie rozlazła blizna. Wkłuła igłę prostopadle do skóry, przebiła ją pewnym ruchem i przeciągnęła nić. Potem wróciła z drugiej strony, łącząc obie krawędzie. Ścieg po ściegu rana zamykała się symetrycznie pod jej palcami.
Nie mogłaś wiedzieć, co znajduje się w kopercie — mruknęła, kolejny raz przeciągając nić przez skórę. Tym sposobem próbowała dać Evinie do zrozumienia, że nie mogły pilnować się na każdym kroku. To po prostu nie było możliwe. Niby starały się mieć oczy dookoła głowy, a jednak to pokazało, że w rzeczywistości nie znały dnia ani godziny, kiedy Blythe zaatakuje. Równie dobrze, to Zaylee mogła otworzyć przesyłkę. Albo Sam, który spędzałby u nich weekend, bo jako niesforny, ciekawski dziewięciolatek postanowiłby zajrzeć do środka bez wiedzy dorosłych.
Kiedy skończyła, przecięła nić nożyczkami, przemyła ranę środkiem antyseptycznym i nałożyła sterylny opatrunek.
Wygląda dobrze — oceniła swoje dzieło, zdejmując rękawiczki. Dłoń narzeczonej, która jeszcze chwilę temu była biała jak kreda, zaczęła nabierać koloru. — Znieczulenie puści za dwie, trzy godziny. Potem podam ci coś lżejszego. I nie ruszaj tą ręką — zarządziła, odkładając narzędzia na bok. — Jak się czujesz? — zapytała, choć w głowie od razu zapaliła jej się lampka, że teraz organizm Swanson potrzebuje teraz cukru i żelaza, dlatego błyskawicznie położyła przed nią kilka kostek gorzkiej czekolady i szklankę soku pomarańczowego. Postępowanie trochę podobne, jak w przypadku krwiodawstwa.
Dopiero wtedy, gdy jej ciało przestało działać w trybie "lekarz", zauważyła, że jej własne ręce lekko drżą. Spojrzała na blat, omiatając wzrokiem świeżą krew, gaziki, strzykawkę i zużytą ampułką. W końcu otrząsnęła się z tego dziwnego amoku i ruszyła do korytarza, żeby po chwili przynieść do kuchni zakrwawioną kopertę. Powinny dokładnie sprawdzić, co znajdowało się w środku i czy do przesyłki nie została dołączona żadna notatka. Złapała pakunek między palce i wysypała jego zawartość na stół.

Evina J. Swanson

a birthday party like no other

: wt lis 11, 2025 12:03 pm
autor: Evina J. Swanson
Nie było powiedziane, że innego dnia radziłyby sobie szczególnie lepiej. W końcu mężczyzna skutecznie uśpił ich czujność. Zdawał się czekać na moment, gdy będzie się zdawało, że o nim zapomniały. Wszystko po to, aby móc uderzyć z zaskoczenia i osiągnąć upragniony efekt. W końcu jakby nie patrzeć to Swanson złapała się na jego prymitywną pułapkę, co wcale nie było takie oczywiste. Mogła przecież zawsze wysypać zawartość koperty na blat i nie wkładać do środka dłoni lub też po prostu zorientować się w tym, że w środku znajdowały się ukryte ostrza. Tylko, że zadziałała tym razem zgodnie z oczekiwaniami mordercy.
Przytaknęła na słowa narzeczonej, świadoma tego, że podawany środek nie był wcale przyjemny. Pieczenie i szczypanie rany, przy której brzegu znalazł się lek trwało jeszcze przez krótką chwilę, a później po dłoni rozeszło się mrowienie i finalnie kończyna zdrętwiała, pozwalając na to, aby Zaylee mogła swobodnie działać.
Obserwowała narzeczoną przy pracy. Czuła to jak za każdym razem koronerka przebijała igłą jej skórę i przeciągała przez nią chirurgiczną nić. Nie bolało, ale czuła samo napięcie i ruch. Ścig za ściegiem, rosnący ścisk dwóch części rany, którą kobieta zaszywała pewną ręką.
- Powinnam być mimo wszystko uważniejsza, wiedząc, że Blythe jest na wolności - odmruknęła na jej słowa pocieszenia.
Zapewne jeszcze przez jakiś czas będzie jej towarzyszyło poczucie winy przez to, że jednak złapała się na tę prymitywną sztuczkę. Miller nie mogła nic na to poradzić. To musiało samo przejść.
- Zobaczymy. Może nie będzie potrzeby - odpowiedziała w kwestii środka znieczulającego, ale pewnie za te dwie lub trzy godziny będzie mogła zmienić zdanie, bo wtedy dopiero poczuje ze zdwojoną siłą wszystko, co dotychczas było blokowane przez adrenalinę i podany środek.
- Nie jest źle, Najważniejsze, że nie nachlapałam na dywan - odpowiedziała, starając się jakoś rozładować atmosferę i posłała narzeczonej nieco wymuszony uśmiech, w którym kryła się odrobina rozbawienia.
Wiedziała, że czyszczenie wykładziny z krwi byłoby niezwykle frustrujące. Zerknęła jeszcze na położoną przed nią czekoladę i sok, ale nie sięgnęła po żadną z tych rzeczy. Zamiast tego bez słowa chwyciła dłoń narzeczonej, która drżała w jej palcach.
Zanim jednak zdołała cokolwiek zrobić Miller postanowiła wyjść z pomieszczenia, aby udać się po zakrwawioną kopertę i wyrzucić jej zawartość na blat w kuchni przed nimi. Evina obserwowała jak z wnętrza wylatuje owinięte folią zawiniątko. Wyglądało jak pakiet zdjęć. Zrobionych z ukrycia.
Pozbycie się ochronnej powłoki faktycznie zajęło nieco czasu, ale nie ulegało wątpliwości, że były to fotografie, którymi Blythe starał się im przekazać, że znajdował się blisko i obserwował. To samo zresztą potwierdzał list, który załączył do swojego małego prezentu... Naprawdę nie mógł wybrać lepszego momentu.

zaylee miller

a birthday party like no other

: wt lis 11, 2025 9:37 pm
autor: zaylee miller
Gapiostwo, nieuwaga, może pech — cokolwiek to było, skończyło się dokładnie tak, jak się obawiały. W końcu z tyłu głowy miały świadomość, że Blythe w końcu wykona pierwszy krok. Evina na pewno jeszcze przez jakiś czas będzie pluła sobie w brodę, zanim pojmie, obwiniając się za bycie nieostrożną, ale Zaylee nazwałaby to po prostu nieszczęśliwym przypadkiem. Tak, jak każde niefortunne zdarzenia, które im się przytrafiały. Nie miały na nie wpływu i nie zawsze mogły działać zapobiegawczo, żeby uniknąć czegoś niepożądanego. Wspólne życie nauczyło je, że nie wszystko dało się przewidzieć, a już na pewno nie wszystko dało się kontrolować.
Daj spokój — poprosiła, kładąc jej rękę na ramieniu. Starała się zachować trzeźwy umysł, choć nie potrafiła do końca ukryć, że zagranie Blythe'a mocno ją przeraziło. — Co do chuja? — mruknęła i sięgnęła po pakiet zdjęć, przyglądając się im uważnie. Niektóre przedstawiały samą Swanson, na innych były razem, a na pojedynczych została uchwycona tylko sylwetka Miller. Ale byłe też takie, na których uśmiechał się jasnowłosy, piegowaty chłopiec bawiący się w ogrodzie na tyłach sierocińca. A to oznaczało, że Blythe wiedział o Samie. — To chyba wystarczający powód, żeby pójść z tym do Sloana? — zapytała, wertując kolejne fotografie. — Jak dalej będzie twierdził, że nie przydzieli nam ochrony, to go zapierdolę — oznajmiła zwyczajnym tonem, jednak każdy, kto znał Zaylee, wiedział, że nie była gołosłowna. Właściwie już w tej chwili powinna zaciągnąć Evinę do samochodu i wyruszyć na komisariat. Albo najlepiej od razu do domu Sloana, żeby zrobić u taką awanturę, jakiej dotąd nie doświadczył nawet ze strony własnej żony.
Od początku widać było, że zastępca komendanta bagatelizuje sprawę. Nie traktował Blythe'a poważnie i z przymrużeniem oka traktował jego groźby, mimo że morderca jasno ostrzegał Swanson i zdradził swoje zamiary.
Nie możemy tego tak zostawić — mówiąc to, położyła przed narzeczoną zdjęcie kpiącego piłkę Samuela. Najwyraźniej zostało ono wykonane z ukrycia, kiedy dziewięciolatek przebywał na treningu. — Wychodzimy — zadecydowała Zaylee tonem, który nie znosił sprzeciwu. — Zjedz czekoladę i wypij sok. A potem pomogę ci się ubrać — dodała, składając wszystkie odbitki w jeden plik. Miller nie zamierzała tego tak zostawić. Nie będzie przecież bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak gość pogrywa sobie z nimi i usiłuje zastraszyć chorymi sztuczkami.
Jeszcze nie zobaczyły się ze Sloanem, a ona już słyszała w głowie jego słowa i to, jak zacznie tłumaczyć, że to nic takiego. Zaylee zastanawiało, kiedy zastępca komendanta uzna, że policja powinna interweniować. Kiedy któraś zginie? Czy to będzie podstawa do tego, aby w końcu realnie zareagować?

Evina J. Swanson

a birthday party like no other

: wt lis 11, 2025 11:02 pm
autor: Evina J. Swanson
Jakkolwiek to można było nazwać to pewnym było z pewnością, że już nie będzie mogła tego odkręcić. Mogła jedynie starać się faktycznie zwracać uwagę na wszystko, co działo się wokół, aby postarać się uniknąć jakiejś kolejnej koszmarnej pomyłki, ale jeśli los zadecyduje tak, a nie inaczej to i tak padnie ofiarą tego czy innego zagrania ze strony Blythe'a.
Najwyraźniej humor nie był wskazany w podobnych okolicznościach. Zwłaszcza, że po chwili odkryły jaki właściwie prezent postanowił im przesłać zabójca. Jego przekaz był z pewnością jasny i klarowny. Był w pobliżu i obserwował. Nie mogły o tym zapominać.
Ponownie Evina spodziewała się tego, ze dostaną przynajmniej na razie jeszcze odrobinę spokoju. Tak, żeby mógł się jeszcze nieco porozkoszować strachem, który wprowadził do ich życia i poczekać na to, aż opuszczą gardę po tym jak je zaalarmował swoim posunięciem.
Blythe czekał już wystarczająco długo. Jeszcze odrobina zwłoki na pewno nie robiła mu takiej różnicy. Zwłaszcza, że jednak zapowiadał, że nie będą spodziewać się jego ataku. Chyba właśnie to najbardziej martwiło Swanson. To, że nie szedł za ciosem tylko wykonywał taktyczne manewry, aby nie dać o sobie zapomnieć i wracał do uśpienia.
- Na pewno powinnyśmy to zgłosić... - przytaknęła, bo przecież nie chodziło tutaj tylko o nie dwie, ale także o dziewięciolatka, którego Blythe również obserwował. - Zobaczymy, co na to powie.
Nie była pewna na ile poważnie Sloan potraktuje to wszystko. Podejrzewała, że nie przydzieli im ot tak ochrony. Raczej po prostu prześwietli Blythe'a i złoży mu wizytę. Skoro ten już zdołał coś wykręcić to teraz mieli powody do tego, aby mu się przyjrzeć.
- Zgadzam się i nie zostawimy, ale... - przygryzła jeszcze na chwilę swoją wargę i westchnęła ciężko. - Nie pozwólmy na to, aby zrujnował nam ten dzień, dobrze? Miałyśmy go miło spędzić.
Co prawda wszystko zdawał się teraz szlag strzelić, ale Evina nie zamierzała zrezygnować z zabrania narzeczonej do wybranej restauracji i nacieszenia się tą wyjątkową niedzielę. Nie chciała, aby jeden wybryk ze strony prześladującego ją mordercy całkowicie pokrzyżował im plany na ten dzień.
- Sama się ubiorę. Nie jestem inwalidą - odparowała bez mrugnięcia okiem.
Może i miała dopiero co zszytą dominującą rękę, ale nie zamierzała pozwolić, aby to w jakikolwiek sposób ją powstrzymało od zajęcia się sobą. Była całkowicie zdolna do tego, aby wykonać podstawowe czynności wokół siebie.
Była niedziela. Policja rzecz jasna nie pracowała niczym etatowi pracownicy biurowi, którzy wyrabiali osiem godzin w tygodniu po czym rozkoszowali się wolnym weekendem, ale dalej nie była pewna tego czy Sloan w ogóle znajdował się w swoim biurze czy w ogóle gdzieś w okolicach komendy. Najlepiej byłoby, gdyby po prostu do niego zadzwoniła. Głównie dlatego, że to on był zaznajomiony ze sprawą. Tak byłoby najlepiej i najskuteczniej.

zaylee miller

a birthday party like no other

: śr lis 12, 2025 10:07 am
autor: zaylee miller
Nie było jej do śmiechu. Nie dbała o zakrwawione panele, które mogłyby być usłane jasnym dywanem. Biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności, jej pedantyzm dawał za wygraną i dla Zaylee w takim momencie liczyło się wyłącznie zdrowie i życie narzeczonej. Po cichu wściekła się, że pozwoliły Blythe'owi uśpić ich czujność, ale nie mogły przecież cały czas siedzieć, jak na szpilkach i czekać, aż ten wykona jakiś ruch. Przecież to szło zwariować, a Miller po tym, co zrobił jej Foster, popadała już w wystarczającą paranoję. Nie chciała znowu przez to przechodzić i nie chciała, żeby Eviny musiała się zmagać z czymś podobnym, dlatego tak ważne było zachowanie zdrowego rozsądku. Musiały działać metodycznie, zanim podejmą pochopne decyzje. Na razie jedno było pewne — potrzebowały należytej reakcji ze strony policji.
Żartujesz sobie? — spojrzała na Swanson, która chciała kontynuować zaplanowane w tym dniu atrakcje. — Naprawdę myślisz, że mam do tego głowę? Przede wszystkim chcę porozmawiać ze Sloanem, a później zobaczymy, co dalej. To nawet nie podlega żadnej dyskusji. W innym wypadku to mogą być ostatnie urodziny, które będziemy razem świętować — tym sposobem Miller chciała dać ukochanej do zrozumienia, że któraś z nich może nie dożyć kolejnych. I choć brzmiało to abstrakcyjnie, tego poranka miały przedsmak tego, co mógł zgotować im Blythe.
Nie omieszkała wywrócić ostentacyjnie oczami, kiedy narzeczona próbowała pokazać swoją samodzielność. A przecież jej nie musiała niczego udowadniać. Zaylee nawet przez moment nie wątpiła, że potrafiła się zająć samą sobą, ale jakie miało to znaczenie w obliczu tego wszystkiego?
Evina, masz znieczuloną rękę — przypomniała jej, wskazując podbródkiem na zszytą, opatrzoną dłoń, która bezwładnie spoczywała na stole. — Ale dobrze, upieraj się dalej. Proszę bardzo. I zadzwoń do Sloana. Zapytaj, gdzie mamy podjechać, a ja w międzyczasie tutaj ogarnę — powiedziała z myślą o krwawych planach. — Tylko powiedz mu, że chcemy się z nim spotkać — dodała, bo przecież musiały pokazać mu nie tylko narzędzie z koperty, ale również zrobione w ukryciu zdjęcia. Zwykła pogawędka telefoniczna niczego tutaj nie załatwi. I nie, zdaniem Miller nie mogły poczekać z tym do jutra. Nie i koniec.
Bo ostatnie o czym, teraz myślała, to własne urodziny, których pewnie nawet nie obchodziłaby ich, gdyby nie Swanson. Jeśli uda im się załatwić coś sensownego i o ile ręka Eviny na to pozwoli, będą mogły rozważyć wieczorny wypad do greckiej restauracji.
Odprowadziła ją wzrokiem w kierunku schodów, a sama zabezpieczyła ostrze z przesyłki oraz pakiet fotografii, umieszczając całość w zamykanej, plastikowej torebce. A potem zabrała się za przetarcie podłogi, bo Rad już zdążyła przebiec przez kałużę w korytarzu, roznosząc krwawe ślady po kuchni i salonie. Następnie Zaylee również podążyła na górę, żeby narzucić na siebie cokolwiek, ale zatrzymała się w progu, obserwując poczynania narzeczonej.
Na pewno nie potrzebujesz pomocy? — zapytała, podpierając się ramieniem o framugę, kiedy Swanson siłowała się z elementem garderoby. I trochę przegrywała tę nierówną walkę.

Evina J. Swanson

a birthday party like no other

: śr lis 12, 2025 3:03 pm
autor: Evina J. Swanson
Każda z nich miała swoje mechanizmy obronne, które uruchamiały się w podobnych sytuacjach. Evina nie mogła powstrzymać się od rzucenia choćby pojedynczym żartem, bo dzięki temu mogła nie oszaleć z tym, co działo się wokół.
Jeszcze nie tak dawno temu przebrnęły przez całą tę sprawę z Fosterem, a teraz czekała je potyczka z Blythe’em. Może i wiedziały kim był, ale nie znaczyło to, że dadzą radę tak łatwo go złapać. Był cwany. No i miał sporo czasu, aby wszystko przemyśleć. Cała nadzieja w tym, że pokona go nieznajomość współczesnych technologii.
- Nie pozwolę, aby nas zastraszył i zniszczył nam miły dzień. To byłoby jak przyznanie mu władzy nad naszym życiem - oświadczyła zdecydowanym tonem, ale zaraz zarówno jej ton jak i wyraz twarzy złagodniały. - Wybacz, ale… Nie chcę rezygnować tylko dlatego, że czubek wysłał nam kopertę wysadzaną żyletkami.
Była poza tym pewna tego, że Blythe na pewno nie wykona decydującego ruchu w przestrzeni publicznej. Nie był niezrównoważonym szaleńcem. Evina zatem mogłaby przysiąc, że nic im się nie stanie jeśli poświęcą ten dzień, aby pójść do baru, restauracji czy kina. Pośród ludzi mogły czuć się bezpiecznie.
- Zaylee - upomniała ją jeszcze poważnym tonem, gdy tylko narzeczona postanowiła przypomnieć jej o znieczulonej kończynie. - Nie niańcz mnie. Wiesz, że tego nie cierpię.
Wiedziała, że nie musiała uparcie wszystkiego udowadniać narzeczonej, ale chciała spróbować zrobić wszystko o własnych siłach na ile tylko mogła. Nie lubiła, gdy ktoś ją wyręczał i to była jedna z tych sytuacji. Musiałaby być obłożnie chora, żeby pozwolić sobie na coś takiego.
- Jasne. Przekażę mu - odpowiedziała i zgarnęła z kuchennego blatu swój telefon, aby pójść z nim na górę, gdzie mogła się przebrać.
Z pewnością było to pewne wyzwanie, bo miała sprawną jedynie lewą rękę, której często nie wykorzystywała do prostych codziennych czynności. Całe szczęście część rzeczy miała już mniej więcej opanowanych z czasów, gdy musiała sobie radzić z przedziurawioną nożem dłonią.
Wykonała szybki telefon do Sloana, aby wyjaśnić mu sytuację. Włączyła tryb głośnomówiący, aby w międzyczasie móc się przebrać w wyciągnięte naprędce z szafy rzeczy. Rzuciła przy okazji jeszcze kilka przekleństw pod nosem odnośnie ręki, która wydawała się być jak sparaliżowana pod wpływem wciąż działającego środka.
Zdążyła jednak uporać się z większością rzeczy nim Miller pojawiła się na górze. Telefon leżał już z wygaszonym ekranem obok niej na brzegu łóżka, a sama mocowała się z zapięciem znajdującego się na jej ramionach biustonosza, który wydawał się niemożliwy do założenia w takich okolicznościach.
- Zapniesz go? - zapytała, spoglądając na narzeczoną i decydując się na przyjęcie jej pomocy w tej jednej kwestii, bo koszulkę mogła już na siebie wciągnąć samodzielnie.
Odwróciła się do niej tyłem i odetchnęła głęboko, starając się pozbyć dotychczasowych frustracji związanych z tym dniem, ale wcale nie było to takie proste. Jebany Blythe musiał im wszystko rozwalić niczym domek z kart. Nagle runęły wszelkie plany i nadzieje na ten wolny dzień.
- Rozmawiałam ze Sloanem - powiedziała, nawlekając materiał t-shirtu na przedramiona, aby go na siebie założyć. - Kazał nam się na razie stąd nie ruszać. Przyjedzie do nas w przeciągu godziny. Chce się tu rozejrzeć, ale wpierw musi coś załatwić.
To miłe, że postanowił zaoszczędzić im zachodu z dojazdem, ale wiedziała, że Miller nienawidziła siedzenia w miejscu i czekania na innych. Sloan był jednak poza biurem, a obiecał jeszcze, że spróbuje skontaktować się z kuratorem Blythe'a, aby uzyskać od niego jakieś informacje na temat podopiecznego. Przynajmniej to miały z głowy.

zaylee miller

a birthday party like no other

: śr lis 12, 2025 4:45 pm
autor: zaylee miller
Znała Swanson naprawdę dobrze. Czasami sama nie potrafiła się nadziwić, że aż tak bardzo. Wiedziała, jak reagowała, będąc wkurwiona, bezsilna czy — tak, jak teraz — nieustępliwa i przekonana o własnych racjach. I chociaż Evina upierała się, że nie nie potrzebuje pomocy, ostatecznie i tak o nią poprosiła, bo zapięcie biustonosza ewidentnie ją przerosło, czego Zaylee mogła się spodziewać. Rozpinanie stanika tylko jedną ręką było bajecznie proste, ale kiedy przychodziło do zaczepienia haftki, wtedy zaczynały się schody.
Zapnę — odparła po chwili, podchodząc bliżej. Odgarnęła pasmo włosów z karku narzeczonej i złożyła na jej skórze delikatny pocałunek. — Musisz być taka zawzięta, co? — mruknęła tuż przy uchu, którego płatek również musnęła ustami. Dopiero wtedy zapięła stanik i podeszła do szafy, żeby wciągnąć na siebie coś luźnego.
Szybko okazało się, że zastępca komendanta postanowił zagościć w ich domu, co wywołało w Zaylee szczere zdumienie.
Sloan przyjdzie tutaj? Do nas? — upewniła się, czy aby na pewno nie przekręciła słów Swanson. — Chcesz mi powiedzieć, że pofatyguje się osobiście? Ależ to wspaniałomyślne i dobroduszne z jego strony. Nie wiem, czy jesteśmy godne — ironizowała, naciągając na siebie dresowe spodnie, bo skoro na razie nigdzie nie wychodziły, nie musiała przywiązywać uwagi do swojego wyglądu. A przecież każdy wiedział, że Miller lubiła się czasem odpierdolić.
Do tej pory zastępca komendanta nieszczególnie kwapił się, aby iść im na rękę. Wielokrotnie bagatelizował ich słowa i usiłował ustawić do pionu, twierdząc, że na zbyt wiele sobie pozwalają. Nie obchodziło to, czy miały rację, jak w przypadku sprawy Nowego Początku. Ani że naprawdę są narażone na niebezpieczeństwo, jak wtedy, gdy Evina otrzymała pierwsze pogróżki. Zaylee zastanawiała się, dlaczego teraz postanowił w jakikolwiek sposób zadbać o ich bezpieczeństwo i przyjrzeć się z bliska temu, co podrzucił Blythe.
Ale jego przyjazd wiązał się z oczekiwaniami. A Miller nienawidziła czekać. Cierpliwość nie była jej najmocniejszą stroną. Nie, kiedy w głowie odchodziła od zmysłów i pragnęła jak najszybciej rozmówić się ze Sloanem, przekonując go, że potrzebują ochrony, zanim dojdzie do prawdziwej tragedii.
Powinnyśmy poinformować o zdarzeniu Lily Rose — powiedziała z myślą o opiekunce z domu dziecka. Przełożyła głowę przez szarą bluzę z kapturem i odwróciła się do narzeczonej. — Jest tam sporo zdjęć Sama. Trzeba im powiedzieć, że w tym pojebanym czasie szczególnie muszą zwracać na niego większą uwagę — zaznaczyła, co wydawało się dość istotne.
Blythe wyraźnie dawał Swanson do zrozumienia, że wie o niej wszystko. Nie tylko gdzie mieszka i z kim sypia, ale również, że przymierza się do adopcji chłopca. I chyba to było w tym najbardziej przerażające. Ten fakt, że nie mogły nigdzie czuć się bezpiecznie i że nawet jeśli próbowałyby się stąd wyrwać, on i tak miał swoje sposoby, aby do nich dotrzeć. Właściwie Miller nie zdziwiłaby się, gdyby zebrał już wystarczająco dużo informacji o całej rodzinie Swanson. Był sprytny, a na pewno nie można było nazwać go głupim. Nie wychylał się w nieodpowiednich momentach i wiedział, gdzie uderzyć, żeby zabolało.
Skrzyżowała ręce na piersiach i znów zbliżyła się, aby przymknąć oczy i przystawiać swoje czoło do czoła Eviny. Starała się o tym wszystkim nie myśleć, przynajmniej do przyjazdu Sloana, ale to snucie czarnych scenariuszy okazało się silniejsze od próby wyrzucenia ich z głowy. Jednak obecność narzeczonej dawała jej poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Przypominała o tym, żeby nie rozlecieć się na kawałki, kiedy zrobi się trochę trudniej, co było nieuniknione. A może nawet cholernie trudno. Na tyle, że wielokrotnie nie będą wiedziały, jak sobie z tym poradzić.

Evina J. Swanson