Strona 2 z 2

In the marigold’s glow, past and present meet

: śr gru 10, 2025 2:07 pm
autor: Milo Rivera
Milo nie chciał ani nie miał zamiaru przyciskać Dylana jakąkolwiek presją. Wiedział, że tematy rodzinne zazwyczaj (i z jego dotychczasowych doświadczeń) były raczej śliskie i skomplikowane, a pewne niedomówienia czy niedomknięcia odkładały się trudno gojącymi siniakami na sferze emocjonalnej. Od czasu do czasu sam dotykał ich by sprawdzić, czy nadal tam są.
Przez krótką chwilę patrzył jak Gauthier opukuje mu dłoń, nie do końca rozumiejąc, ale tak, jak całkiem sporą część aspektu fizycznego ich relacji przyjmował bez zadawania pytań o cel. Pod tym względem jego podejście się nie zmieniło, wciąż wychodził z inicjatywą dotyku na podstawie analiz i kserowania schematów, nadal zapominał, że większość osób - w tym zapewne Dylan - lubiła być sporadycznie zaczepiona, tak, jakby potrzebowali namacalnego dowodu przywiązania. Milo skupiał się raczej na innych stronach, choć zapewne mniej widocznych na pierwszy rzut oka: dla niego wychodził ze swojej komfortowej skorupy odludka niezainteresowanego niczym poza swoim techniczno-cyfrowym rewirem, podejmował trud (choć nie zawsze wystarczający) tłumaczenia i poszukiwał tej legendarnej intuicyjności w kontakcie, co do której miał szczerą nadzieję, że zakopała się w nim gdzieś głęboko i wystarczyło po prostu ją wygrzebać na wierzch. Ponadto chętnie go obserwował, długo, intensywnie, zwykle niezauważalnie, czego nie robił wobec większości znanych mu osób - bo nie potrzebował, poza tym nie było warto.
I, co było kompletną nowością, chociaż Milo nie potrafił jeszcze poruszać się po tych meandrach skomplikowanej natury gestów, miał nadzieję, że przynajmniej opanuje tę sztukę na poziomie przyzwoitym. Na ten moment był dopiero na etapie oswajania się z bliskością, za to już widać było, że po paru tygodniach Rivera znacznie chętniej i szybciej przychylał się do wyciągniętych rąk Gauthiera, nie sztywniał, gdy mężczyzna obejmował go ramieniem podczas leniwego dogorywania na kanapie przy nudnym filmie wieczorami, a żołądek nie wywracał mu się do góry nogami kiedy ich dłonie przypadkiem lub nie, spotykały się ze sobą i może właśnie od tego należało zacząć.
Może najpierw musiał nauczyć się w pełni akceptować drugiego człowieka w swojej przestrzeni.
Zdarzało się, jakkolwiek rzadko, a i to tylko wówczas, gdy sfrustrowany brakiem adekwatnej zdolności sygnalizowania potrzeby sam łapał się tej fizyczności, nieprzemyślanej, improwizowanej i desperackiej, jak chociażby tamtego wieczora w kuchni, kiedy głód dotyku budził się w nim i gryzł od środka. Bez względu na to jak bardzo niepasujący by nie był, ani jak często by o tym nie zapominał, Milo również był tylko człowiekiem.
Rozpoznał delikatną prośbę o tymczasową zmianę tematu i przystał na nią, w zamian pozwalając Dylanowi odetchnąć i skupić się na czymś lżejszym.
Pytanie zignorował, uznał, że Gauthier nie będzie drążył, skoro rwał się do zrobienia sobie z niego żywej kolorowanki.
Niezależnie od niewątpliwej wartości artystycznej tego... dzieła, muszę być jutro na chodzie. Mam maraton z analizą matematyczną, później trochę inżynierii wstecznej, a na deser dziewięciogodzinną zmianę w Simply Fuck It.
Najchętniej zostałby w łóżku do południa, a resztę dnia przeznaczył na własny projekt świąteczny, który chodził mu po głowie od jakiegoś czasu i czuł, że jeżeli wkrótce go nie zrealizuje, poważnie zaważy to na jego potrzebie samorealizacji.

Przez słomkę 一 zgodził się, wtykając ją sobie od razu do kubka. 一 I nie mam opaski, ale nie ma co cudować, najwyżej umyję głowę. Przypominam, że po tym ostatnim znalazłem twoją spermę we włosach, z farbą tym bardziej sobie poradzę 一 wypalił bez ogródek, zupełnie nieporuszony i tonem świadczącym o kompletnej naturalności tego wyznania.
W międzyczasie z telefonem w jednej ręce i kubkiem kakao w drugiej, Milo przemigrował na kanapę nawet nie patrząc pod nogi. Na granicy życia i śmierci balansował popijając w drodze ze szklanej słomki, palcem przesuwając po ekranie gdy wczytał się bez reszty w jakąś dokumentację techniczną dotyczącą łączenia szeregowego ledów.

Wszystko jedno 一 mruknął znad wyświetlacza, pociągając kolejny łyk kakao, pogrążony we własnym świecie jednoznacznych, inżynieryjnych terminów, wartości liczbowych i jednostek, w stanie sugerującym, że świat wokół niego mógłby się teraz palić, a on i tak by nie zauważył.
Dopiero gdy Dylan zaczął organizować sobie stanowisko i Milo musiał wcisnąć się głębiej w kanapę by przypadkiem nie podstawić mu nogi, na krótki moment podniósł wzrok, odruchowo, tylko po to, by stwierdzić, czy może bezpiecznie powrócić do pdf-a, ale wówczas coś zauważył.
Przez kilkanaście dramatycznie długich sekund Milo gapił się w Gauthiera jak sroka w gnat, z ustami lekko uchylonymi w niezadanym pytaniu o coś, co miało tyczyć się jego preferowanej pozycji do malowania, ale zapomniał o co mu chodziło. Coś było inaczej. Coś, jakby... och.
Zamrugał, a ciepło uderzyło go w policzki, więc odłożył telefon na bok i przetarł sobie oczy nasadą nadgarstka z idiotycznym, zdradzającym zażenowanie samym sobą uśmiechem; Dylan bez koszulki wyglądał... cóż.
Widywał go w taki sposób już wcześniej, nie tylko odkąd zamieszkali razem i mężczyzna od czasu do czasu spiesząc się do pracy czy na uczelnię biegał jak kurczak bez głowy przez przedpokój w poszukiwaniu koszuli, ale wówczas to było co innego, podobnie jak w okresie przedzwiązkowym, gdy w wyjątkowo ciepłe letnie popołudnia wśród cichych gwizdów i zachwyconych, rzucanych na wydechu ochów i achów koleżanek z roku, Dylan pozbywał się bezrękawnika dla odrobiny chłodu na ogródkowych imprezach.
Milo również wzdychał - z daleka, bezgłośnie, we własnej wyobraźni - siedząc z tyłu pod drzewem, udając, że nie widzi.
Być może nie był aż tak nieintuicyjny jak mu się wydawało, bo nagle zapałał bardzo żywym i palącym pragnieniem by go dotknąć, w jakikolwiek sposób.

Nie masz koszuli? 一 zapytał zamiast tego płasko, sucho, bo przez moment siedział w bezruchu nawet nie oddychając. Obserwował go jednak dalej, zupełnie przecząc wrażeniu, jakoby miał mu to za złe.


Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: śr gru 10, 2025 9:14 pm
autor: Dylan Gauthier
Z całego wywodu na temat grafiku na następny dzień wyciągnął tyle, by pamiętać o zapakowaniu mu czegoś na lunch. Nie do końca wierzył by ten miał zmarnować ograniczony czas wolny na myślenie o wyżywieniu się, a jako że sam miał w planach tylko popołudniowy wykład, mógł spełnić swoją powinność wstając z nim skoro świt by odprawić go jak na uczynnego partnera przystało, a potem walnąć się z powrotem w pościel, kiedy ten szedł harować. W sytuacji gdzie obaj wypruwali sobie żyły w próbach pogodzenia edukacji z płaceniem rachunków, mało co zapewniało taką satysfakcję jak bycie tym, który akurat nie musiał zaczynać wyścigu z czasem zanim słońce porządnie wynurzyło się zza horyzontu.
Pieszczotliwą nazwę miejsca pracy przyjął prychnięciem przez nos - jego poczucie humoru nie miało szczególnie wysokich progów, co udowodnił także chwilę później, kiedy całkowicie monotonny głos Milo prawie zachłysnął go własną śliną. O ile w momencie wypadku był bardziej przejęty niż rozbawiony, spoglądanie na to wstecz przechodziło coraz bardziej w stronę komedii, a zwłaszcza kiedy sam poszkodowany używał tego jako argumentu przeciwko chronieniu świeżo umytych włosów przed farbkami. Ciężko było się z tym wykłócać.
Niczym dzieciak, otrzymujący długo wyczekiwane pozwolenie na zanurkowanie pod choinką, oporządzał sobie przestrzeń sprawnie i entuzjastycznie, zanim jego ofiara chłopak zdecydowałby się na zmianę zdania. Na ten moment zdawał się być pochłonięty lekturą, co dawało Dylanowi czas na przygotowanie sobie prowizorycznego studia, zgarnięcie awaryjnego ręcznika i garści różnych przyborów artystycznych. Wątpił by do czegokolwiek miał przydać mu się ołówek, ale na pewno znajdzie jakieś użycie. W ostateczności może dźgnąć nim pacjenta jakby za bardzo się kręcił.
Nagły bezruch po jego prawej nie zrobił na nim szczególnego wrażenia, dopiero mignięcie znajomego uśmiechu, który skutecznie rozmiękczał mu kolana, przyciągnął jego wzrok prosto do zaróżowionej twarzy Milo. Zmierzył go nieufnym spojrzeniem, jakby próbował zrozumieć co ten przeskrobał kiedy na niego nie patrzył, opierając dłonie na biodrach dla dodatkowego efektu, tylko by dostać między oczy pytaniem, przez które spojrzał kontrolnie w dół, upewniając się na czym polegał problem. W jego własnej opinii - na niczym. Noszenie zbyt dużej ilości warstw we własnych czterech ścianach wydawało mu się całkowicie zbędnym konwenansem. Żeby nie było, naprawdę cenił sobie stare, luźne t-shirty, a zimowe wieczory aż prosiły się o porządną, znoszoną bluzę, jednak mało w czym czuł się tak komfortowo jak we własnej skórze. Spodnie także były opcjonalne, dorzucał je do rotacji tylko ze względu na ludzi, z którymi akurat mieszkał. Lub dostawców.
Chociaż jeśli miał wyciągać ze swojego aktualnego współlokatora takie reakcje, mógł ponownie przemyśleć swoją garderobę po domu.
- Po co dokładać prania - wyjaśnił pokrótce, wzruszając ramionami jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem, a na jego ustach zaczął kwitnąć uśmiech. - Ale skoro już mam twoją uwagę, będę teraz potrzebował pełnej kooperacji, hm? - sprawdził czy na pewno się rozumieją, pochylając się nad mężczyzną i opierając dłonie na jego kolanach by znaleźć się z nim twarzą w twarz. Jak zwykle przeskakiwał wzrokiem po liniach i zaokrągleniach budujących piękne i unikatowe rysy twarzy, które znał już na pamięć, jedynak tym razem zamiast tylko podziwiać, podchodził do tematu bardziej badawczo, dopracowując swoją wizję artystyczną na żywym eksponacie. Po kilku sekundach milczenia i uważnej obserwacji odwrócił się by przyciągnąć stolik do kawy za nogę i ustawić swój zestaw farb w zasięgu ręki. Bez zbędnych ceregieli i logistycznych rozważań wpakował się na kanapę kolanami i klęknął tuż przy Milo, siadając na piętach po jego lewej. Podpierając się jedną dłonią o oparcie, pochylił się nad mężczyzną, chwycił go za podbródek i odchylił jego głowę w tył, na poduszki, by ustawić ją bardziej w świetle lampy sufitowej. Mógł przyprowadzić sobie do pomocy ASAPa, ale teraz był już zbyt zajęty faktycznym zadaniem by ganiać po mieszkaniu robota. - Możesz trochę zjechać, będzie ci wygodniej. Dam znać kiedy zamknąć oczy, teraz możesz sobie po prostu siedzieć, mrugać i pięknie wyglądać - wyjaśnił mu na czym polegała jego rola w całym tym przedsięwzięciu, wychylając się po płaski, szeroki pędzel umoczony w białej farbie. - Tylko się za bardzo nie wierć - polecił i lekko pacnął go w czubek nosa, zostawiając po sobie pierwszą, asymetryczną plamkę.


Milo Rivera

In the marigold’s glow, past and present meet

: śr gru 10, 2025 11:20 pm
autor: Milo Rivera
Fenomen Dylana plączącego się po domu bez koszulki był w stanie wytłumaczyć i zrozumieć - wygoda - i mimo, że w tym przypadku obaj posiadali ten wspólny mianownik w postaci komfortu, ewidentnie manifestowali go na zupełnie odmienny sposób. Gauthier nie przepadał za krępowaniem się nieobligatoryjnymi warstwami ubrań i Milo powoli zaczynał to zauważać, sam natomiast chętnie zawijał się w kokon koszulek, bluz, swetrów i każdego koca, jaki znajdował się w zasięgu ręki. Potrafił spędzić większość wolnego czasu w poczwarce dwóch polarów pod warunkiem, że faktura materiału odpowiadała jego wyśrubowanym oczekiwaniom i nie rozbudzała natręctw dotykowych.
Wiedział, że prawdopodobnie wygląda na zbyt ucieszonego niż powinien być i był przekonany, że Dylan zdawał sobie sprawę z powodu.
Szlag by go, oczywiście, że zauważył.
Nie oczekuj cudów 一 wymruczał przez ledwo uchylone wargi, cicho, tak, że gdyby Gauthier znalazł się parę kroków dalej zapewne by nie usłyszał. Rivera w tym czasie przyglądał się farbom z łagodnie uniesioną brwią sugerującą rozrastający się komplet pytań jakich jednak nie zadał. Zamiast tego sięgnął z powrotem po telefon przeczuwając, że bezpieczniej będzie skupić się na czymś innym wbrew temu, czego naiwnie życzył sobie Dylan.
Poczuł jak kanapa zapada się po lewej stronie, ale zerknął w tym kierunku jedynie z ukosa, przeczuwając, że cokolwiek by teraz powiedział, nie miałoby to znaczenia. Nie, kiedy Gauthier czuł się kreatywnie i odważnie, to było cholernie niebezpieczne i niemożliwe do zatrzymania połączenie, wobec którego należało dla własnego bezpieczeństwa skapitulować.
Na liźnięcie pędzlem w nos jedynie zmarszczył go w ramach drobnej złośliwości, mimo to nie powtórzył tego później, kiedy kolejne pacnięcia bieli mocno kontrastującej z jego karnacją przykrywały mu skórę. Milo nie do końca lubił się z ideą posiadania czegokolwiek w tak bliskiej odległości od swojej twarzy, w takich sytuacjach zaczynał mieć duszności, mimo to starał się współpracować. Obiecał przecież.

Więc siedzę i pięknie wyglądam 一 przytaknął zgodnie, cierpko, ewidentnie w konwencji żartu. Powoli zasychająca farba zaczynała go delikatnie łaskotać, jednak nie było w tym nic, co przeszkadzałoby mu szczególnie uporczywie, mógł to zignorować tak długo jak wciąż miał dostęp do swoich tajemniczych inkantacji na telefonie i słomki w kubku z kakao.
Chwytany od czasu do czasu za brodę i kierowany w inną stronę niż wyświetlacz Milo posykiwał i chmurzył brwi, koniec końców godząc się na kooperację i w tych sporadycznych chwilach zerkał na Dylana łukowato przychylonego w jego stronę, w skupieniu pracującego nieco mniejszym i bardziej łaskoczącym pędzelkiem niż wcześniej.

Lubię pomarańczowy 一 objaśnił się wreszcie, dopiero przypominając sobie pytanie sprzed bitych dziesięciu minut. 一 I fioletowy.
Tak jak uprzednio, Rivera zadbał o to by nie podnosić głosu. Było ledwo po dziewiątej wieczorem, kanapa powoli aczkolwiek konsekwentnie chłonęła ich obu w bardzo przyjemny dla kręgosłupa sposób, jedzenie sprawiło, że czuł się cudowne syty i bardzo tym faktem rozcieszony, nie mniej jak stygnącą resztką kakao w kubku z napisem This Barbie Is Fucking Done. Dostał go od Liana w zeszłym roku, zaraz po tym, jak razem z nim spędził najgorsze czterdzieści osiem godzin swojego życia na zapleczu w Simply Fix It próbując naprawić kasę fiskalną, którą strącili (nie potrafili ustalić po czyjej stronie leżała wina, więc wzięli ją po równo). Elektronika nie była żadnym problemem, większą upierdliwością okazał się jej reset, wgranie pełnej historii transakcji na nowo i połączenie z terminalem. Nie pamiętał dokładnie jak głęboko czarną magię wówczas odprawili nad tym ustrojstwem, ale po dwóch dniach wyszli z dusznego, pachnącego tym co zwykle (plus desperacją ekstra) sklepu, sponiewierani nadmiarem energetyków znoszonych z pobliskiego automatu i pustymi żołądkami w połączeniu z cukrowym skokiem napędzonym paczką znalezionych pod ladą żelków XXL. To wyłączyło ich skutecznie z obiegu na kolejną dobę, stąd zdecydowali się przespać u Rivery. Wstępne założenia sugerowały Liana dostającego godne miejsce na kanapie, jednak finalnie zasnęli na niej obaj. Nawet nie zdążyli zdjąć butów.

Brakuje mi Kalifornii 一 odezwał się nagle, gdy wpatrzony w ekran telefonu od paru minut nie przesunął tekstu kciukiem ani razu. 一 Tęsknię za wybrzeżem. Byłeś tam kiedyś?


Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: czw gru 11, 2025 11:46 pm
autor: Dylan Gauthier
Chociaż zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej usilnie hamował ziewnięcia przy stole kuchennym, w momencie kiedy złapał do ręki pędzel zdawał się bardziej wybudzony niż przez cały dzień biegania z probówkami i garami. Świat nieskończonych możliwości stanął przed nim otworem, a wyłożony tuż przed nim Milo zdawał się akceptować kierunek, w jakim zdecydował się go pociągnąć i naprawdę ciężko byłoby wpaść na lepszy sposób spędzenia reszty tego wieczora. Dostał przyzwolenie na wpakowanie się w jego przestrzeń osobistą, mógł spędzić z nim trochę więcej czasu i to praktycznie stykając się nosem z jego policzkiem, kiedy skupiał się za bardzo i podświadomie zaczynał zoomować, jednocześnie pierwszy raz od lat przypominając sobie jaką frajdą było malowanie drugiego człowieka. Ostatni raz robił to jeszcze ze swoim rodzeństwem, kiedy szykował ich na szkolną zabawę karnawałową, podczas której sam siedział w aucie na parkingu i kuł do egzaminów. Od tamtego momentu jego wybraną metodą na ekspresję artystyczną był ołówek na kartce papieru, a jak chciał kogoś pomalować, miał do tego tylko siebie. Aż do teraz. Sprawiało mu to większą radość niż mógłby się spodziewać, nawet jeśli każde machnięcie pędzlem wydawało mu się swoistą zbrodnią na ludzkości, gdy kolejne milimetry naturalnie złocistej skóry znikały pod warstwą jednolitej bieli.
- Bardzo - zgodził się z nim całkowicie szczerze, ignorując ton w jakim ten sprawił sobie komplement. Odgarnął mu z czoła kilka zagubionych loków i przytrzymał je w miejscu do chociaż częściowego zastygnięcia farby, by zminimalizować potrzebę szorowania ich na następny dzień. Po najszerszym pędzlu i zapewnienia mu pierwszego efektu maski, zabrał się za wypełnianie bardziej uporczywych linii na zgięciach skóry, wkoło nosa i pod dolną wargą, gdzie robota wymagała nieco większej dokładności. Podniósł dłoń by nie wsadzić mu pędzelka do ust, kiedy ten zaczął mówić, a po otrzymaniu nowych instrukcji przyjął je do wiadomości, skinął głową i wrócił do zadania. Następne w kolejności, według życzenia, w ruch poszły linie z fioletowej farby zawijające się na środku czoła.
- Nie wyjeżdżałem z Kanady - odparł, na chwilę przerywając, by spojrzeć na mężczyznę z większego dystansu. - Czego ci najbardziej brakuje? Plaż? Klimatu? - pociągnął temat, spływając wzrokiem na jego oczy, zawieszone na ekranie telefonu, i z powrotem na misternie tworzony wzór. - Chcesz tam kiedyś wrócić? - dorzucił jeszcze przy akompaniamencie dziwnego ssania w żołądku. Myśl o Riverze zjeżdżającym w dół kontynentu nieszczególnie go ruszała, miał jednak świadomość, że najpewniej zabrałby się z nim, nawet jeśli w odwiedziny, a samo rozważanie opuszczenia kraju najwyraźniej starczało by przewrócić mu wnętrzności. Nie potrafił zdecydować czy była to reakcja pozytywna czy wręcz przeciwnie.
Między jedną przechyloną na bok łezką nad lewą brwią a kolejną, w lustrzanym odbiciu, wypuścił zniecierpliwione westchnienie przez zęby, po wszystkim wycofując się z przekrzywioną głową. Kąt pracy nie przeszkadzał mu szczególnie kiedy chodziło o jednokolorową warstwę bez polotu, teraz jednak potrzeba przekręcania głowy Milo jak lalce Barbie zaczynała grać mu na nerwach i zdecydował się to naprawić jednym, sprawnym przerzuceniem nogi nad jego udami i uklęknięciem nad nim. Jeśli przy okazji mógł odciągnąć jego uwagę od tego nieszczęsnego smartfona, nie zamierzał narzekać.
- No, od razu lepiej - mruknął w ramach pochwały dla własnej decyzji i poprawił drobne niedociągnięcie, które psuło mu symetrię. Skrzywiona perspektywa zdecydowanie nie była jego mocną stroną, a na pewno nie gdy chodziło o bardziej abstrakcyjne twory. Najlepiej odnajdywał się w szeroko pojętej anatomii, stąd samo luźne odwzorowanie czaszki bez obrazka wspomagającego nie sprawiło mu najmniejszego problemu, w odróżnieniu od ozdabiania jej w delikatne, kwieciste i zakręcone wzory, zwłaszcza gdy chciał by efekt faktycznie robił wrażenie. - Co robisz w piątek wieczorem? Albo sobotę? - zagaił, spoglądając na niego z góry i na chwilę porzucając cel w jakim na nim usiadł. Farbki raczej nie planowały uciekać. W teorii następny piątek też nie, ale z jakiegoś powodu ta rozmowa nie mogła poczekać do końca ich małego projektu artystycznego.

Milo Rivera

In the marigold’s glow, past and present meet

: czw gru 11, 2025 11:57 pm
autor: Milo Rivera
To, że przez większość czasu jego wzrok skupiał się głównie na ekranie telefonu nie przyćmiło mu całkowicie percepcji, bo chociaż z opóźnieniem, tak zauważył, że w czymś, co sam Milo odbierał jako wygłup Dylan odnajdywał... komfort? Satysfakcję z każdego łaskoczącego pociągnięcia pędzlem?
Nie był do końca pewien, założył jakkolwiek, że Gauthier odprężał się przy tej czynności i chociaż Rivera nie do końca rozumiał ten entuzjazm, godził się w pełni tak długo jak jego güerito był zadowolony i kontent.
Nigdy? 一 zagadnął cicho, nie chcąc skończyć z syntetycznym włosiem i farbą w ustach. 一 Ale po Kanadzie chyba trochę pojeździłeś, hmm?
Wiedział, że Dylan był niemal nierozłączny ze swoim motocyklem, a ponieważ własnoręcznie go serwisował, Milo zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że jeździł nie tylko po Toronto. Za tak nienasmarowany łańcuch i niedociśniętą żarówkę na tyłach Rivera miał go ochotę obedrzeć ze skóry, a przecież nie znali się wówczas aż tak dobrze.
Nie zamknął oczu, jedynie spuścił wzrok by ułatwić mu kreślenie bardziej detalicznych fragmentów przy prawej skroni, ale przynajmniej zablokował i odłożył telefon.

Temperatur 一 rzucił pierwsze, co przyszło mu na myśl i prawie spieprzył Dylanowi robotę, bo mało brakowało a parsknąłby śmiechem.
Faktycznie, Kalifornia zawsze była pod tym względem łaskawa, pamiętał, że nawet w najgorszych momentach wystarczyło wyłamać zamek w jakiejkolwiek wiacie i najlichszy karton w roli materaca chronił dostatecznie, by nie przemrozić sobie nerek.

Plaży, to też na pewno 一 mruczał dalej, nieświadom, że kąciki ust właśnie dźwignęły mu się ku górze.
Tęsknił za pierwszym kontaktem bosych stóp z rozgrzanym piaskiem, za falami przed którymi nieważne ile miało się lat, i tak w pierwszym odruchu uciekało się dla zasady. Uwielbiał ciepły, wilgotny wiatr pozostawiający na skórze sól, kalifornijskie, powyginane cudacznie sosny, pomarańczowe pozłotki, które lubił tak samo jak rodzime aksamitki i akwarelowe, błękitno-różowe, czasami złotawe niebo.
Brakowało mu nawet tych suchych burz, podczas których miało się wrażenie, że deszcz nie spadnie już nigdy więcej.

I jeszcze food trucków. W ogóle to w Los Angeles mieli taką małą taquerię która pewnego dnia nagle się zamknęła, ale kilka lat później identyczna otworzyła się w Sacramento. Ta sama dzielnica, może ze dwie minuty drogi od Estelli, więc spędzałem tam zdecydowanie za dużo czasu.
I to nie zawsze sam, głównie okupował narożny stolik pod witryną razem z Diego, w towarzystwie pocącej się w szklance horchaty i taco, z luźno rozłożonymi na blacie kartkami wypełnionymi planami, podliczeniami, pomysłami, z czego co najmniej kilka nie dożywało końca, bo zalewali je czymś podczas dyskusji.
Wtedy wszystko przez krótką chwilę wydawało się cudownie proste.

To zależy. Tutaj studiuję, więc do końca inżynierki na pewno nigdzie nie wyjadę na stałe. 一 Milo zmarszczył lekko brwi widząc, jak Dylan migruje poprzez jego kolana, nawet cmoknął w pewnym momencie napominająco, ale głównie dlatego, że prawie wylał przez niego kakao. 一 Poza tym naprawdę chciałbym pracować dla CSA, gdyby się udało to równie dobrze mógłbym zostać. Kalifornia byłaby świetną bazą wypadową na urlop.
Jedną dłoń, tą, którą nie trzymał kubka, oparł bezwiednie na udzie Gauthiera, z czasem zaczynając kreślić po nim kciukiem leniwe okręgi. Zrobił to odruchowo, raz, by dopilnować, żeby ten przypadkiem nie zleciał przez nieuwagę, dwa, by utrzymać go w miejscu dla własnego dobra. Wolał nie wprowadzać zamieszania, więc lepiej, aby Dylan nie ruszał się zanadto.

NASA też jest opcją, byłem tam w ramach gratyfikacji za wygraną w czymś... nie pamiętam. Właściwie to moje marzenie od... och, od szkoły średniej? Chociaż miałem jeszcze kilka innych pomysłów, tylko życie się stało, dostałem się tutaj i chyba tak jest lepiej.
W tym wszystkim kompletnie pominął w swoich planach na przyszłość Dylana, aczkolwiek nie dlatego, że uważał go za niewarty wspomnienia marginalny element. Przyjaźnili się od samego początku, stąd Milo po prostu przyjął, że konfiguracja w jakiej z my zrobiłoby się ja po prostu nie była możliwa. Czy w Toronto czy w Kalifornii, nie wyobrażał sobie nie mieć go przy sobie.
Było to cokolwiek mocno optymistyczne założenie, zwłaszcza, że Rivera przywykł do jedynej stałej w swoim życiu: ludzie prędzej czy później odchodzili zostawiając go za sobą. Ten jeden raz pragnął jednak wierzyć, że z Dylanem mogło być inaczej.

W piątek? Czemu? 一 zapytał prosto, bardziej z powodów praktycznych niż jakichś snutych na boku domysłów. 一 Chyba mam... nie, czekaj. W piątek pracuję do siedemnastej, Lian błagał, żebym wziął tę jego zmianę bo ma coś tam... randkę? Ale sobotę mam za to wolną. Dzień prania?


Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: pn gru 15, 2025 2:19 am
autor: Dylan Gauthier
W ciągu ostatnich pięciu lat parokrotnie zdążył już rozplanować wyjazd za południową granicę i rozpoczęcie wszystkiego od zera, tylko by ostatecznie z tego zrezygnować i zostać na znajomych terenach. Najczęściej powracającym i najbardziej realistycznym celem wydawał mu się Nowy Jork - dostatecznie blisko by był w stanie odwiedzać rodzinę bez potrzeby planowania tego pół roku w przód, jednak sam fakt znajdywania się w innym kraju tworzył dostateczny dystans by mógł odciąć się od wcześniejszego życia. Już nie wspominając o samym buzującym energią mieście, swoistym centrum wszechświata, które chciałby zobaczyć przynajmniej raz w życiu.
- Nigdy - potwierdził, nieszczególnie tym faktem przejęty. Pod tym względem różnili się jak ogień i woda - Milo przebył pół świata w poszukiwaniu swojego miejsca, podczas gdy Dylan nie wyściubił nosa poza to co znajome i bezpieczne. Początkowo najzwyczajniej nie miał ku temu warunków, jednak im więcej świeczek na torcie tym mniej sensowne stawało się to wytłumaczenie. Teoretycznie teraz mógłby zrobić cokolwiek. - Głównie po Ontario. Lubię wyjeżdżać na Quebec, ale nie dalej niż Montreal, to jakoś... Ciężko mi wrócić w te całkowicie rodzinne strony. Ale muszę cię kiedyś zabrać, mamy piękne rezerwaty i większość ludzi mówi normalnie - podkreślił z nutą rozbawienia w głosie, oczywiście odnosząc się do użytkowania francuskiego w codziennym życiu. Jego rodzina, a zwłaszcza od strony ojca, była wręcz agresywnie przywiązana do swoich francuskich korzeni, podobnie zresztą jak większość dzielnicy, na której dorastał. Przestawienie się w pełni na angielski nie było aż takim problemem, jednak wracanie między swoich niezmiennie dawało mu poczucie komfortu.
- Wciąż ciężko mi sobie wyobrazić zimę bez śniegu. Nienaturalne - skomentował jego tęsknotę za ciepłem Kalifornii, uśmiechając się podczas stawiania kolejnych drobnych plamek na jego kościach policzkowych. W międzyczasie przerzucił się na pomarańczową farbę, przy okazji plamiąc sobie nią lewe przedramię i zwieszoną na nadgarstku bransoletkę z kolorowych rzemyków, którą otrzymał od siostry lata temu i uparcie się z nią nie rozstawał.
- Jesteś pewny, że nie przyjechali za tobą? - podpytał, spoglądając na chłopaka uważnie i z żartobliwym zmartwieniem, jakby realnie rozważał opcję bycia śledzonym przez właściciela foodtrucka do innego miasta. Nie żeby szczególnie go to dziwiło, sam wszędzie by za nim pojechał, jednak szczerze wolałby być jedyną osobą w tej kategorii. Inaczej musiałby poważnie przemyśleć połamanie kilku nosów.
- Nie marszcz się, farba ci schnie - upomniał go, nieszczególnie przejęty jego niezadowoleniem zmianą pozycji, a tym bardziej naruszonym kubkiem. Miał ważniejsze sprawy na głowie, a konkretniej sprawne poprawianie wszelkich niedociągnięć i uzupełnianie braków w farbie kruszącej się przez ekspresyjną mimikę twarzy Milo. Dotarł do poziomu manewrowania na zmianę trzema pędzelkami upchniętymi między palcami prawej ręki, każdy o innej grubości i z innym kolorem barwiącym czubek, słuchając o jego planach na przyszłość, tylko odrobinę rozproszony dłonią malującą kręgi na jego nodze. - Jak CSA wypali to co, Montréal, mon chéri? Mam zacząć ci dawać lekcje? - zaoferował, nieszczególnie przeciwny opcji wyjazdu do tego konkretnego miasta, przy czym wizja Milo otoczonego ludźmi mówiącymi głównie po francusku niezmiernie go bawiła. Sam nie aspirował do pracy w tej konkretnej dziedzinie, o ile kochał kosmos tak nie widział opcji zrobienia z tego kariery ze swoim zestawem umiejętności, ale jego własna dawała mu swoistą wolność wyboru - laboratoria diagnostyczne znajdowały się praktycznie wszędzie.
- Chyba - powtórzył po nim, przerywając na chwilę ozdabianie go miniaturowymi kwiatkami by zbadać spojrzeniem jego twarz i złapać z nim kontakt wzrokowy. - Znaczy, nie żebym wątpił, że twoje studiowanie tutaj to błąd, bo nim nie jest, ale wiesz, możesz wrócić do marzeń z liceum. Z twoimi zdolnościami mam wrażenie, że faktycznie masz tę opcję by samemu zdecydować. Jak jakimś cudem cię nie wezmą, świadczyłoby to bardziej o ich debilizmie - wytknął, szczerze przekonany, że osoba potrafiąca zbudować od zera jeżdżący ekspres do kawy rozumiejący ludzką modę i pokazujący wyniki mistrzostw hokeja powinna mieć zagwarantowane miejsce w każdej firmie zajmującej się współczesną technologią. - Kto by nie chciał ASAPa na statku kosmicznym? - dodał z rozbawieniem, bo chociaż początkowo miał do niego dystans, i wciąż potrafił wejść w stan przedzawałowy wpadając na niego w przedpokoju, był to niewątpliwie imponujący, namacalny dowód inteligencji Rivery.
- Niekoniecznie - mruknął w odpowiedzi na pytanie o dzień prania, mentalnie przypominając sobie, że musi ogarnąć to w trakcie tygodnia by faktycznie mieć wolną sobotę. - Też masz randkę - poinformował go wprost, darując sobie zbędne podchody. Wątpił by w tym przypadku półsłówka i niedopowiedzenia miały być mile widziane. - Sobota brzmi dobrze. Odbiorę cię... z twojego pokoju, jakoś popołudniu, ubierz się ładnie - przekazał mu resztę niekonkretnych informacji. Miał plan, jednak szczegóły planował dograć dopiero jak upewni się, że oboje mają czas na takie eskapady. I tak kopał się za to, że tyle czasu zajęło mu zaproszenie go gdzieś oficjalnie. Jednak życie pod jednym dachem robiło swoje - spotykanie się w salonie na odcinek serialu z herbatką stanowiło znacznie łatwiejszą alternatywę.

Milo Rivera

In the marigold’s glow, past and present meet

: pn gru 15, 2025 2:38 pm
autor: Milo Rivera
Kiedy Dylan wspomniał o swojej artystycznej wizji Milo nie podejrzewał, że stanie się żywym płótnem na resztę wieczora, nie zamierzał jednak dyskutować z mężczyzną potrafiącym jednocześnie prowadzić spójne rozmowy i operować trzema pędzlami na raz, zwłaszcza, że wszystkie krążyły niebezpiecznie blisko jego oczu.
Wobec takich zagrożeń ciężko było przekazać Gauthierowi jak bardzo przerażającą wizją dla kogoś, kto określał się jako typowy południowiec, był wypad w kanadyjską dzicz, nawet jeżeli w teorii uporządkowaną i z etykietką REZERWAT przyklejoną dla złagodzenia drapieżnego wrażenia. Każda temperatura poniżej zera w jego przypadku oznaczała kilka warstw swetrów, ortalionowe rękawice i owijkę z surrealistycznie obszernego szalika wokół głowy, przez co może i wyglądał idiotycznie jadąc metrem i torując sobie drogę przez ulice na autopilocie, za to przynajmniej zamarzał tylko trochę.
Syrop klonowy jest spoko 一 podsumował płasko, nie mogąc na szybko znaleźć niczego, co jego zdaniem Kanada miała mu do zaoferowania w akceptowalnej formie. 一 I naprawdę super było zobaczyć śnieg, ale nie rozumiem dlaczego musimy powtarzać to co roku. To niepraktyczne, dołujące i niewyobrażalne, że przeżyłeś w takich warunkach z wszystkimi kończynami.
Po chwili przyszło mu jednak do głowy, że - no cóż - Dylan również był kanadyjski jakby spojrzeć na to w ten sposób, więc ten kraj być może nie był jeszcze spisany na straty.

Nienaturalne to było minus dziesięć na termometrze w zeszłym tygodniu, a uwierz mi, to i tak nie było pierwsze słowo o jakim pomyślałem kiedy zobaczyłem ten kurczący się słupek rtęci.
W nim, na przykład, podobnie skurczyła się wówczas chęć do życia.
Zaatakowany pędzelkiem w miejscach, w których z gładkiej tafli zrobił się decoupage Milo syknął krótko, odruchowo chcąc ratować się przed łaskoczącym włosiem, ale zamiast tego po prostu zacisnął Gauthierowi mocniej palce na udzie. I tak był na przegranej pozycji, unieruchomiony ciężarem jego ciała, z lekkomyślnie udzieloną zgodą i bardzo niebezpieczną słabością wobec oczu o tak bławatkowym odcieniu błękitu. Powinien czym prędzej wyhodować sobie silną wolę lub choćby krztynę asertywności, zanim Dylan zacznie wykorzystywać tę przewagę częściej.

Nie byłbym zły. I w Sacramento rozłożyli się stacjonarnie, więc przynajmniej można było usiąść po ludzku i pomyśleć. Rozplanować. Hmm, wypróbować wszystkie sosy i zbudować fantastyczny fort z churrosów. Architektonicznie doskonały. Doskonale chrupki.
Powstały rzecz jasna pod jego nadzorem i konstruowany jego własną ręką, z wciąż gorących i tłustych pączków, tych swoich i tych kradzionych od Diego.
Posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, jak zawsze, gdy w jednej rozmowie pojawiało się zbyt wiele francuskojęzycznych zwrotów, których w większości nie rozumiał. Nie, żeby sam nie wtykał swoich hiszpańskich kwiatków w wianuszek rozmowy co drugie zdanie.
Mimo to wcześniej nie do końca zdawał sobie sprawę z czegoś, co teraz podniesione w dyskusji zdawało się... rosnąć. Oczywiście, że francuski. Czego innego spodziewał się po Montrealu? Poruszony własną niedomyślnością i nagłym, przykrym objawieniem Milo umilkł na parę minut głowiąc się i kalkulując w jakim czasie i stopniu byłby w stanie przyswoić podstawy na tyle, by przypadkiem nie obrazić potencjalnemu przełożonemu rodziny do pięciu pokoleń wstecz.
Przełknął nerwowo ślinę blado uśmiechając się na komplement, palcami wybijając jakiś nieregularny rytm na udzie Gauthiera, kreśląc coś bezmyślnie i krążąc opuszkami bezwiednie, tak, jakby miał tam znaleźć odpowiedź na nękające go pytania.
Języki programowania były o wiele prostsze ze swoją uporządkowaną gramatyką, te ludzkie często dziczały i obrastały w formy, przy których logiczne rozumowanie Rivery topniało jak śnieg wiosną.
Też masz randkę.
To zadziałało od ręki, rozpraszając chmurzący się horyzont jego ponurych myśli; poczuł się tak, jakby Dylan szarpnął jego skupieniem nakierowując je na inny tor, Milo aż podniósł wzrok z lekko umarszczonymi brwiami (krusząc przy okazji odrobinę farby).

Mam? 一 zapytał głupio, czując jak początkowa naiwność przeobraża się w zaskoczenie. Szczere, niezakłamane, sugerujące, że był to pierwszy raz kiedy słyszał coś podobnego.
Dotąd ospale przymknięte oczy Milo zaokrągliły się w pogodnym, łagodnym zakłopotaniu, aczkolwiek delikatna krzywizna ust dodała od siebie, że był to ten dobry rodzaj konsternacji. Ten, który wynikał z poznawania nowego terenu, a nie z niechęci lub próby wykręcenia się bokiem. Rivera mrugnął z płytkim, ledwo słyszalnym westchnieniem przez nos i ponieważ w naturze miał kwestionowanie wszystkiego z czym się zetknął - nauka - zaczął samoumartwiać się nad ostatnią częścią zaproszenia.

Ładnie, czyli że jak? 一 zapytał ostrożnie, ze znajomym ssaniem zlokalizowanym mniej więcej na wysokości żołądka, a nie mającego nic wspólnego z głodem. Opcje był dwie i choć pierwsza rokowała znacznie lepiej niż druga, wciąż jawiła się jako problematyczna.
Dylan planował coś, co wymagało większych starań z jego strony i przynajmniej przyzwoitej prezencji, wobec czego Milo nie był pewien, czy w ogóle do tych standardów dorastał.
To, albo - na co dzień nosił się tak beznadziejnie kiepsko, że Dylan sięgnął po arsenał sugestii.

Bo jeżeli oczekujesz, że wyciągnę z szafy garnitur i wyprasuję koszulę, to muszę cię rozczarować. Nie mam garnituru. Nie mamy żelazka. I... 一 urwał, starając się nie przygryzać dolnej wargi. Nie miał ochoty na farbę. 一 ...zdefiniuj ładnie. Zobaczę co da się zrobić, okay?


Dylan Gauthier

In the marigold’s glow, past and present meet

: pn gru 15, 2025 4:55 pm
autor: Dylan Gauthier
Wbrew pozorom i nieprzerwanego spędzaniu w tym kraju dwudziestu czterech lat życia, Dylan nie objawiał się szczególnym patriotyzmem. Doceniał system ochrony zdrowia, zwłaszcza kiedy słyszał o horrorach zza granicy, nawet lubił chłodny klimat, w jakim przyszło mu żyć, a krajobrazy w przysypanych puchem lasach potrafiły zaprzeć dech w piersiach, kiedy wybierał się samotne przejażdżki. Na tym jednak zamykała się jego miłość do ojczyzny i nie czuł potrzeby bronić jej własną piersią, stąd tylko parsknął śmiechem na wspomnienie o syropie klonowym, tylko przez krótką chwilę rozważając machnięcie liścia klonowego na samym środku jego czoła. Wolał nie psuć sobie projektu.
- Bo musimy znowu wybudować bałwana. W tym roku ogarnę mu kapelusz i faktyczną marchewkę - zaoferował się, jako że zeszłoroczny był odrobinę wybrakowany ze względu na spontaniczne poszukiwanie materiałów przez podpitych inżynierów. Niestety nie mógł zrobić zbyt wiele w kwestii minusowych temperatur, jedyne co przychodziło mu na myśl to osłodzenie tej pory roku masą zajęć możliwych tylko, kiedy biała narzuta ścieliła ulice miasta. Miał ich sporo, głównie z własnych doświadczeń z dzieciństwa, które ominęło Milo w nieco cieplejszym klimacie, a jak zabraknie mu pomysłów, zawsze mógł zainspirować się toną świątecznych filmów oferujących pełne listy potencjalnych metod na spędzenie wolnego czasu tak, by przemarznąć do szpiku kości, ale na koniec dnia mieć co wspominać.
Obserwowanie mężczyzny prychającego jak kot i wzdrygającego się na zmasowany atak pędzelkami stanowiło niespodziewany, ale wyjątkowo zabawny dodatek do całego procesu. Jeśli celowo przeciągał poprawki w miejscach, na które ten reagował trochę bardziej gwałtownie wbijaniem mu palców w materiał spodni, nikt nie byłby w stanie mu tego udowodnić.
Przy przerzucaniu tematyki rozmowy na kwestie przyszłościowe i znacznie bardziej praktyczne, zmiana nastroju stała się niemalże fizycznie wyczuwalna. Zresztą ciężko było nie zwrócić uwagi na przygaszoną mimikę twarzy, kiedy od dobrych kilkunastu minut przyglądał mu się intensywnie i dość blisko by wyliczyć każdą drobną zmarszczkę nawet pod zaschniętą warstwą farby. Zostawił to jednak bez komentarza, dochodząc do wniosku, że jeśli coś będzie go za bardzo gryzło to sam to poruszy. Domyślał się, że mogło to dotyczyć zwrócenia jego uwagi na problem bariery językowej między prowincjami Kanady, przy czym personalnie wątpił by miało to wyjątkowo utrudnić mu życie. Tymczasem skorzystał z okazji by dokończyć ozdabianie jego brody, chowanie jego nosa pod warstwą czerni i stawianie drobnych linii tworzących efekt zębów wkoło jego ust. Przerwał w dobrym momencie by doświadczyć całego procesu zaskoczenia malującego się w oczach mężczyzny i skwitował to niekontrolowanym, wesołym uśmiechem w odpowiedzi na następne pytanie.
- Masz - potwierdził, by nie zostawiać żadnej szansy na niedopowiedzenia. - Spytałbym czy chcesz, ale jako że przeskoczyliśmy nad tym całym etapem randkowania to nie masz nic do gadania - poinformował go, uznając to jednocześnie za swój nowy obowiązek by trochę go rozpieścić, oraz prawo do tworzenia im planów bez dogadywania tego wcześniej. Pośród tego wszystkiego znajdowała się jeszcze chęć by zwyczajnie się z nim pokazać, bardziej oficjalnie niż podczas wspólnych zakupów czy powrotów z uczelni wypadających na tę samą godzinę. Jakaś część jego chciała dobitnie pokazać reszcie świata, że Milo był z nim, nawet jeśli nikogo nie miało to obejść.
Teraz nadeszła jego kolej by zmarszczyć brwi w zaskoczeniu tym, na czym Rivera zdecydował się zawiesić. Wszystkie instrukcje dotyczące ich wyjścia wyrecytował bezmyślnie, a zwłaszcza to o ciuchach, co dorzucił bardziej jako luźny, kiczowaty tekst jaki zdarzało mu się słyszeć w filmach.
- Jak chcesz ogólną definicję to nie musisz robić absolutnie nic, bo zawsze wyglądasz ładnie - odparł na początek i tak, miał na myśli także te momenty, kiedy niedospany i ledwo żywy wyczołgiwał się ze swojego pokoju w wymiętolonych dresach i poplamionej bluzie. Miał do niego słabość w każdym wydaniu, a zwłaszcza w domowej atmosferze, kiedy jedyne co chciał zrobić to przytulić go na kanapie i przysnąć w połowie filmu. Tym razem jednak miał dać mu konkretniejsze instrukcje, więc podrapał się końcówką pędzla w czoło, dając sobie chwilę na przemyślenie tematu.
- Ubierz spodnie i najlepiej nie takie od piżamy. Resztę zostawiam tobie, tylko może wybierz coś z półki bez smaru - podrzucił najlepsze wytyczne na jakie mógł wpaść, uśmiechając się kącikiem ust. Momentami łapał się na tym, że jeszcze w pełni nie docierało do niego to całe bycie w związku i aktualnie ledwo potrafił powstrzymać entuzjazm na myśl o pierwszej oficjalnej randce. Jednej z wielu. Nie wiedział czym sobie na to zasłużył. - Bez obaw, nie zaciągnę cię do jakiejś sztywnej restauracji z miniaturowymi porcjami i dziesięcioma rodzajami widelców, pamiętaj z kim masz do czynienia - przypomniał mu z lekkim rozbawieniem. Mogli różnić się od siebie na wielu płaszczyznach, jednak przyjemne metody spędzania czasu wolnego w większości im się nakładały. Dylan trochę bardziej ciągnął w tłumy ludzi i kręcił się na imprezach, jednak nigdy nie odnajdywał się wśród przepychu, luksusów i przepłacania za to by czuć się niekomfortowo.
- Zamknij oczy, jeszcze tylko to i cię puszczam - zapewnił, przygotowując sobie ostatni zestaw pędzli by schować powieki Milo pod czarną farbą, tworzącą efekt pustych oczodołów ozdobionych naokoło pomarańczowymi płatkami. Był z siebie zadowolony, a dokładając ostatnie detale miał nadzieję, że chłopak robiący za małe dzieło sztuki także to doceni. - Zostań tak, otwórz jak ci powiem - polecił, przekręcając się w tył by zgarnąć ze stolika lusterko na nóżce, jakie przypadkowo podwinął jednej ze swoich współlokatorek i nie widziało mu się go oddawać. Odchylił się w tył, by dać mężczyźnie dobry widok na swoje odbicie, pokładając wiele zaufania w jednej dłoni na udzie, która przytrzymywała go w miejscu. - Już.

Milo Rivera

In the marigold’s glow, past and present meet

: wt gru 16, 2025 2:35 am
autor: Milo Rivera
Pamiętał zeszłoroczną zimę.
Pierwszy śnieg, z jakim nigdy wcześniej nie miał styczności, to łaskoczące uczucie w piersi na granicy zachwytu i niepokoju, gdy pomimo zimna łapał płatki w pozbawione rękawiczek dłonie. Pijacką eskapadę skrótem przez park. Fort z poduszek i koca, bo Dylan napomknął, że jeszcze żadnego nie zbudował jak dotąd dla siebie, a on nie potrafił przystać na taki stan rzeczy. Pamiętał też niefortunny żart i własny rejter do sypialni, kiedy atmosfera zaczęła ciążyć i jak przez przynajmniej godzinę roztrząsał zawinięty w pościel co tym razem powiedział nie tak.
Z perspektywy czasu dramat wypłowiał, ale wówczas wydawało mu się, że koncertowo spieprzył i sytuacja będzie nie do odratowania.
I trafi do albumu? 一 podłapał, jako że miał już pojęcie o sympatii Gauthiera do upamiętniania takich chwil na kliszy, przy czym Milo nie mógłby powiedzieć, że ani trochę tego nie rozumiał. Sam przecież miał na telefonie to jedno zdjęcie, na którym Dylan z nosem wetkniętym między poduszki, ubrany jedynie w pasiaste bokserki i luźny bezrękawnik przesypiał sobotni poranek w swoim łóżku. To, że Rivera zapodział się tam przygodnie zachęcony zaproszeniem było inną kwestią, ale to wystarczyło aby poczuł się w mocy i prawie do uruchomienia aparatu.
Na ogół nie miał w zwyczaju się dąsać - nie w sposób widoczny na pierwszy rzut oka w każdym razie - jednak kiedy nie został objęty kurtuazyjnym pytaniem, przymrużył powieki cedząc w jego kierunku ostrzegawcze spojrzenie, jedno z tych, które sugerowały, by cokolwiek Dylan planował powiedzieć, przemyślał to raz jeszcze. Wnikliwie.
Nie powiedział jednak ani słowa na ten temat, powtarzając sobie w duchu, że nie jest przecież aż tak małostkowy.
Przełknął za to lżej mały komplement, choć osobiście był innego zdania. Był aż nazbyt samoświadomy by uwierzyć, że mógłby wyglądać zachęcająco w trzydniowym dresie i dziurawej skarpetce, ale może i dobrze się stało, że finalnie skończyli pod jednym dachem, bo dzięki temu Milo faktycznie zaczął myśleć o tym co wdzierał na grzbiet częściej niż kiedykolwiek. I może, być może, posiadał w szafie coś, co kwalifikowałoby się pod wyjście na pierwszą w życiu randkę z człowiekiem, który wyglądał jak milion dolarów po prostu oddychając.
Posłusznie zamknął oczy, pod powiekami wciąż mając twarz Gauthiera, jego zadowolony z siebie uśmiech i łezkę fioletowej farby na policzku, której Milo nie starł wyłącznie dlatego, że uważał to za urocze. Nie potrafił jednak cierpliwie wysiedzieć w miejscu, kolana drgały mu raz po raz, dłonie nerwowo zaciskał na kubku i nerwowo żuł policzki od środka, wciąż czując, że coś nie do końca mu pasowało. Nieprzyjemne podrapywanie na wysokości piersi nie dawało mu spokoju plącząc myśli i nie pozwalając do końca cieszyć się końcem projektu, choć przycichł odrobinę wraz z wręczeniem mu lusterka.
Początkowo się nie rozpoznał.
Biel była czymś nowym, cieniowanie szarością wyciągnęło te rysy jego twarzy, które zwykle były zbyt płytkie by je zauważyć, lub Rivera po prostu pomijał je traktując już jako codzienność. Żywy fiolet i pomarańcz przyciągnęły jego uwagę i przez krótki moment patrzył na swoje odbicie tak, jakby w rzeczywistości obserwował kogoś innego, kogoś, kim można się było zachwycić, komu pasowały kolory i... coś krótko szarpnęło go na wysokości serca.
Oddał Gauthierowi lusterko drżącymi dłońmi mamrocząc coś o marnowaniu talentów i nasyceniu barw, o tym, że nie spodziewał się takiej dokładności i dorzucając obietnicę, że w przyszłym roku pozwoli mu na to raz jeszcze.

Ja mogę cię co najwyżej przemalować na biało 一 oznajmił pół żartem pół serio, zaraz zerkając na tę fioletową plamę na jego policzku, po którą tym razem miał ochotę sięgnąć. Zamiast tego Milo jednak finalnie nie wytrzymał, a krótkie zaciśnięcie warg było niesprawiedliwie krótkim sygnałem ostrzegawczym.
No cholera by cię! 一 wybuchnął nagle, drgnięciem wprawiając słomkę w podskoki w pustawym kubku po kakao i bardziej piskliwie niż wypadało. 一 Masz randkę. Wow. WOW, no naprawdę! Po prostu... ay, joder... 一 Milo machnął ręką, tą, w której nie trzymał kubka, dzięki małemu arcydziełu Gauthiera zdradliwa czerwień barwiąca mu policzki nie została wykryta. Zacisnął natomiast usta w wąską linię, zaraz jeszcze je otworzył, również gwałtownie, jakby coś, co ważyło mu się na końcu języka pchało się by komunikować już teraz, natychmiast, ale Rivera zmienił zdanie. Odetchnął zamiast tego przez nos poruszając jego skrzydełkami i utkwił w mężczyźnie urażone spojrzenie, tak poruszony, że klatka piersiowa falowała mu dramatycznie przy płytkich oddechach.
Invítame, maldita sea! 一 ofuczał go wściekle, rozdrażniony jak kot, któremu nadepnięto na ogon. 一 Zaproś mnie, na litość boską! 一 wytknął mu wprost, wychylając się przy tym do przodu i omal nie zrzucając Dylana ze swoich kolan. 一 Pozalecaj się, bądź miły, no kurwa COKOLWIEK, ale zrób to jak należy! No mames, no no, chcę, żeby było przyzwoicie. I... 一 umilkł na moment, odwracając wzrok i szybko kalkulując, póki wciąż był rozpędzony, a zażenowanie jeszcze nie ugryzło go w tyłek. Przygryzł dolną wargę zjadając nieco farby, machnął zaraz energicznie dłonią, bo miał wrażenie, że Gauthier zaraz wejdzie mu w słowo - uciszył go zatem gestem; jeszcze nie skończył.
Oh, sí, cómo no! Przekonaj mnie!
Jego spojrzenie zatrzymało się nagle, gdy raz jeden celowo nawiązał kontakt wzrokowy i powoli, wyczekująco, ale i dość mściwie (może za ten pędzelek zbyt często trafiający w najbardziej łaskoczące miejsca, a może po prostu Rivera odbijał sobie lata kompletnej ascezy na polu randkowym) uśmiechnął się samymi kącikami ust.
Widocznie był Latynosem nawet przy solidnych minus dziesięciu za oknem.



Dylan Gauthier