In the marigold’s glow, past and present meet
: śr gru 10, 2025 2:07 pm
Milo nie chciał ani nie miał zamiaru przyciskać Dylana jakąkolwiek presją. Wiedział, że tematy rodzinne zazwyczaj (i z jego dotychczasowych doświadczeń) były raczej śliskie i skomplikowane, a pewne niedomówienia czy niedomknięcia odkładały się trudno gojącymi siniakami na sferze emocjonalnej. Od czasu do czasu sam dotykał ich by sprawdzić, czy nadal tam są.
Przez krótką chwilę patrzył jak Gauthier opukuje mu dłoń, nie do końca rozumiejąc, ale tak, jak całkiem sporą część aspektu fizycznego ich relacji przyjmował bez zadawania pytań o cel. Pod tym względem jego podejście się nie zmieniło, wciąż wychodził z inicjatywą dotyku na podstawie analiz i kserowania schematów, nadal zapominał, że większość osób - w tym zapewne Dylan - lubiła być sporadycznie zaczepiona, tak, jakby potrzebowali namacalnego dowodu przywiązania. Milo skupiał się raczej na innych stronach, choć zapewne mniej widocznych na pierwszy rzut oka: dla niego wychodził ze swojej komfortowej skorupy odludka niezainteresowanego niczym poza swoim techniczno-cyfrowym rewirem, podejmował trud (choć nie zawsze wystarczający) tłumaczenia i poszukiwał tej legendarnej intuicyjności w kontakcie, co do której miał szczerą nadzieję, że zakopała się w nim gdzieś głęboko i wystarczyło po prostu ją wygrzebać na wierzch. Ponadto chętnie go obserwował, długo, intensywnie, zwykle niezauważalnie, czego nie robił wobec większości znanych mu osób - bo nie potrzebował, poza tym nie było warto.
I, co było kompletną nowością, chociaż Milo nie potrafił jeszcze poruszać się po tych meandrach skomplikowanej natury gestów, miał nadzieję, że przynajmniej opanuje tę sztukę na poziomie przyzwoitym. Na ten moment był dopiero na etapie oswajania się z bliskością, za to już widać było, że po paru tygodniach Rivera znacznie chętniej i szybciej przychylał się do wyciągniętych rąk Gauthiera, nie sztywniał, gdy mężczyzna obejmował go ramieniem podczas leniwego dogorywania na kanapie przy nudnym filmie wieczorami, a żołądek nie wywracał mu się do góry nogami kiedy ich dłonie przypadkiem lub nie, spotykały się ze sobą i może właśnie od tego należało zacząć.
Może najpierw musiał nauczyć się w pełni akceptować drugiego człowieka w swojej przestrzeni.
Zdarzało się, jakkolwiek rzadko, a i to tylko wówczas, gdy sfrustrowany brakiem adekwatnej zdolności sygnalizowania potrzeby sam łapał się tej fizyczności, nieprzemyślanej, improwizowanej i desperackiej, jak chociażby tamtego wieczora w kuchni, kiedy głód dotyku budził się w nim i gryzł od środka. Bez względu na to jak bardzo niepasujący by nie był, ani jak często by o tym nie zapominał, Milo również był tylko człowiekiem.
Rozpoznał delikatną prośbę o tymczasową zmianę tematu i przystał na nią, w zamian pozwalając Dylanowi odetchnąć i skupić się na czymś lżejszym.
Pytanie zignorował, uznał, że Gauthier nie będzie drążył, skoro rwał się do zrobienia sobie z niego żywej kolorowanki.
一 Niezależnie od niewątpliwej wartości artystycznej tego... dzieła, muszę być jutro na chodzie. Mam maraton z analizą matematyczną, później trochę inżynierii wstecznej, a na deser dziewięciogodzinną zmianę w Simply Fuck It.
Najchętniej zostałby w łóżku do południa, a resztę dnia przeznaczył na własny projekt świąteczny, który chodził mu po głowie od jakiegoś czasu i czuł, że jeżeli wkrótce go nie zrealizuje, poważnie zaważy to na jego potrzebie samorealizacji.
一 Przez słomkę 一 zgodził się, wtykając ją sobie od razu do kubka. 一 I nie mam opaski, ale nie ma co cudować, najwyżej umyję głowę. Przypominam, że po tym ostatnim znalazłem twoją spermę we włosach, z farbą tym bardziej sobie poradzę 一 wypalił bez ogródek, zupełnie nieporuszony i tonem świadczącym o kompletnej naturalności tego wyznania.
W międzyczasie z telefonem w jednej ręce i kubkiem kakao w drugiej, Milo przemigrował na kanapę nawet nie patrząc pod nogi. Na granicy życia i śmierci balansował popijając w drodze ze szklanej słomki, palcem przesuwając po ekranie gdy wczytał się bez reszty w jakąś dokumentację techniczną dotyczącą łączenia szeregowego ledów.
一 Wszystko jedno 一 mruknął znad wyświetlacza, pociągając kolejny łyk kakao, pogrążony we własnym świecie jednoznacznych, inżynieryjnych terminów, wartości liczbowych i jednostek, w stanie sugerującym, że świat wokół niego mógłby się teraz palić, a on i tak by nie zauważył.
Dopiero gdy Dylan zaczął organizować sobie stanowisko i Milo musiał wcisnąć się głębiej w kanapę by przypadkiem nie podstawić mu nogi, na krótki moment podniósł wzrok, odruchowo, tylko po to, by stwierdzić, czy może bezpiecznie powrócić do pdf-a, ale wówczas coś zauważył.
Przez kilkanaście dramatycznie długich sekund Milo gapił się w Gauthiera jak sroka w gnat, z ustami lekko uchylonymi w niezadanym pytaniu o coś, co miało tyczyć się jego preferowanej pozycji do malowania, ale zapomniał o co mu chodziło. Coś było inaczej. Coś, jakby... och.
Zamrugał, a ciepło uderzyło go w policzki, więc odłożył telefon na bok i przetarł sobie oczy nasadą nadgarstka z idiotycznym, zdradzającym zażenowanie samym sobą uśmiechem; Dylan bez koszulki wyglądał... cóż.
Widywał go w taki sposób już wcześniej, nie tylko odkąd zamieszkali razem i mężczyzna od czasu do czasu spiesząc się do pracy czy na uczelnię biegał jak kurczak bez głowy przez przedpokój w poszukiwaniu koszuli, ale wówczas to było co innego, podobnie jak w okresie przedzwiązkowym, gdy w wyjątkowo ciepłe letnie popołudnia wśród cichych gwizdów i zachwyconych, rzucanych na wydechu ochów i achów koleżanek z roku, Dylan pozbywał się bezrękawnika dla odrobiny chłodu na ogródkowych imprezach.
Milo również wzdychał - z daleka, bezgłośnie, we własnej wyobraźni - siedząc z tyłu pod drzewem, udając, że nie widzi.
Być może nie był aż tak nieintuicyjny jak mu się wydawało, bo nagle zapałał bardzo żywym i palącym pragnieniem by go dotknąć, w jakikolwiek sposób.
一 Nie masz koszuli? 一 zapytał zamiast tego płasko, sucho, bo przez moment siedział w bezruchu nawet nie oddychając. Obserwował go jednak dalej, zupełnie przecząc wrażeniu, jakoby miał mu to za złe.
Dylan Gauthier
Przez krótką chwilę patrzył jak Gauthier opukuje mu dłoń, nie do końca rozumiejąc, ale tak, jak całkiem sporą część aspektu fizycznego ich relacji przyjmował bez zadawania pytań o cel. Pod tym względem jego podejście się nie zmieniło, wciąż wychodził z inicjatywą dotyku na podstawie analiz i kserowania schematów, nadal zapominał, że większość osób - w tym zapewne Dylan - lubiła być sporadycznie zaczepiona, tak, jakby potrzebowali namacalnego dowodu przywiązania. Milo skupiał się raczej na innych stronach, choć zapewne mniej widocznych na pierwszy rzut oka: dla niego wychodził ze swojej komfortowej skorupy odludka niezainteresowanego niczym poza swoim techniczno-cyfrowym rewirem, podejmował trud (choć nie zawsze wystarczający) tłumaczenia i poszukiwał tej legendarnej intuicyjności w kontakcie, co do której miał szczerą nadzieję, że zakopała się w nim gdzieś głęboko i wystarczyło po prostu ją wygrzebać na wierzch. Ponadto chętnie go obserwował, długo, intensywnie, zwykle niezauważalnie, czego nie robił wobec większości znanych mu osób - bo nie potrzebował, poza tym nie było warto.
I, co było kompletną nowością, chociaż Milo nie potrafił jeszcze poruszać się po tych meandrach skomplikowanej natury gestów, miał nadzieję, że przynajmniej opanuje tę sztukę na poziomie przyzwoitym. Na ten moment był dopiero na etapie oswajania się z bliskością, za to już widać było, że po paru tygodniach Rivera znacznie chętniej i szybciej przychylał się do wyciągniętych rąk Gauthiera, nie sztywniał, gdy mężczyzna obejmował go ramieniem podczas leniwego dogorywania na kanapie przy nudnym filmie wieczorami, a żołądek nie wywracał mu się do góry nogami kiedy ich dłonie przypadkiem lub nie, spotykały się ze sobą i może właśnie od tego należało zacząć.
Może najpierw musiał nauczyć się w pełni akceptować drugiego człowieka w swojej przestrzeni.
Zdarzało się, jakkolwiek rzadko, a i to tylko wówczas, gdy sfrustrowany brakiem adekwatnej zdolności sygnalizowania potrzeby sam łapał się tej fizyczności, nieprzemyślanej, improwizowanej i desperackiej, jak chociażby tamtego wieczora w kuchni, kiedy głód dotyku budził się w nim i gryzł od środka. Bez względu na to jak bardzo niepasujący by nie był, ani jak często by o tym nie zapominał, Milo również był tylko człowiekiem.
Rozpoznał delikatną prośbę o tymczasową zmianę tematu i przystał na nią, w zamian pozwalając Dylanowi odetchnąć i skupić się na czymś lżejszym.
Pytanie zignorował, uznał, że Gauthier nie będzie drążył, skoro rwał się do zrobienia sobie z niego żywej kolorowanki.
一 Niezależnie od niewątpliwej wartości artystycznej tego... dzieła, muszę być jutro na chodzie. Mam maraton z analizą matematyczną, później trochę inżynierii wstecznej, a na deser dziewięciogodzinną zmianę w Simply Fuck It.
Najchętniej zostałby w łóżku do południa, a resztę dnia przeznaczył na własny projekt świąteczny, który chodził mu po głowie od jakiegoś czasu i czuł, że jeżeli wkrótce go nie zrealizuje, poważnie zaważy to na jego potrzebie samorealizacji.
一 Przez słomkę 一 zgodził się, wtykając ją sobie od razu do kubka. 一 I nie mam opaski, ale nie ma co cudować, najwyżej umyję głowę. Przypominam, że po tym ostatnim znalazłem twoją spermę we włosach, z farbą tym bardziej sobie poradzę 一 wypalił bez ogródek, zupełnie nieporuszony i tonem świadczącym o kompletnej naturalności tego wyznania.
W międzyczasie z telefonem w jednej ręce i kubkiem kakao w drugiej, Milo przemigrował na kanapę nawet nie patrząc pod nogi. Na granicy życia i śmierci balansował popijając w drodze ze szklanej słomki, palcem przesuwając po ekranie gdy wczytał się bez reszty w jakąś dokumentację techniczną dotyczącą łączenia szeregowego ledów.
一 Wszystko jedno 一 mruknął znad wyświetlacza, pociągając kolejny łyk kakao, pogrążony we własnym świecie jednoznacznych, inżynieryjnych terminów, wartości liczbowych i jednostek, w stanie sugerującym, że świat wokół niego mógłby się teraz palić, a on i tak by nie zauważył.
Dopiero gdy Dylan zaczął organizować sobie stanowisko i Milo musiał wcisnąć się głębiej w kanapę by przypadkiem nie podstawić mu nogi, na krótki moment podniósł wzrok, odruchowo, tylko po to, by stwierdzić, czy może bezpiecznie powrócić do pdf-a, ale wówczas coś zauważył.
Przez kilkanaście dramatycznie długich sekund Milo gapił się w Gauthiera jak sroka w gnat, z ustami lekko uchylonymi w niezadanym pytaniu o coś, co miało tyczyć się jego preferowanej pozycji do malowania, ale zapomniał o co mu chodziło. Coś było inaczej. Coś, jakby... och.
Zamrugał, a ciepło uderzyło go w policzki, więc odłożył telefon na bok i przetarł sobie oczy nasadą nadgarstka z idiotycznym, zdradzającym zażenowanie samym sobą uśmiechem; Dylan bez koszulki wyglądał... cóż.
Widywał go w taki sposób już wcześniej, nie tylko odkąd zamieszkali razem i mężczyzna od czasu do czasu spiesząc się do pracy czy na uczelnię biegał jak kurczak bez głowy przez przedpokój w poszukiwaniu koszuli, ale wówczas to było co innego, podobnie jak w okresie przedzwiązkowym, gdy w wyjątkowo ciepłe letnie popołudnia wśród cichych gwizdów i zachwyconych, rzucanych na wydechu ochów i achów koleżanek z roku, Dylan pozbywał się bezrękawnika dla odrobiny chłodu na ogródkowych imprezach.
Milo również wzdychał - z daleka, bezgłośnie, we własnej wyobraźni - siedząc z tyłu pod drzewem, udając, że nie widzi.
Być może nie był aż tak nieintuicyjny jak mu się wydawało, bo nagle zapałał bardzo żywym i palącym pragnieniem by go dotknąć, w jakikolwiek sposób.
一 Nie masz koszuli? 一 zapytał zamiast tego płasko, sucho, bo przez moment siedział w bezruchu nawet nie oddychając. Obserwował go jednak dalej, zupełnie przecząc wrażeniu, jakoby miał mu to za złe.
Dylan Gauthier