żwirek & muchomorek
: pn gru 08, 2025 6:40 pm
rufus barma
Im więcej czasu wdawała się w dyskusję, tym bardziej Barma przypominał jej pleśń. Przestał być maślakiem, zostawiającym trwałe ślady na ciele oraz cierpliwości. Był, jak najbardziej parszywy ze wszystkich grzybów, topowy saprobiont, wyjadający martwą materię. Pleśń. Wszyscy ją nienawidzi, każdy się z nią spotykał i była największym utrapieniem, kiedy zostawiło się po grzybobraniu owoce własnej pracy w foliówce. Wtedy można, było obudzić się dosłownie z gównem. Albo z lżejszą wersją śmieci wyrzuconych wprost do kosza na bio.
Nie skwitowała słów o własnej rozklapcioszce. Miała w sobie pokłady dumy, których nie miała zamiaru rzucać w tym słownym pojedynku. Uniosła jedynie wyżej brodę, by móc mocniej i intensywniej spojrzeć mu prosto w oczy. Niech wie, że ona nie ucieknie od tego pojedynku. Będzie walczyła, choćby krew, albo strzępki grzybów, miały się polać.
— Albo głodnemu chleb na myśli — prychnęła, wywracając przy tym teatralnie oczyma. Powoli męczyło ją to rynsztokowe słownictwo, serwowane jej przez Barma. Mężczyzna nie miał sobie za grosz cech idealnych grzybów. Tych smacznych, szlachetnych borowików, smaku maślaka w sosie grzybowym, czy nawet tych zajączków wyglądających na trujące — albo irytacja kretynem roku — dodała, a jej usta ułożyły się w charakterystyczny grymas. Czuła się, jakby właśnie trafiła do gimnazjum, gdzie chłopcy ciągnęli ją za włosy, próbując zdobyć jej uwagę. Mogło rozpocząć się o polankę, ale teraz chodziło o coś więcej... o honor! — ile ty masz lat? 3? Zaraz wyrecytujesz: sięgam głową ponad stół, mam trzylatka, trzy i pół? — nie mogła słuchać jego kolejnych słów. Powodowały nieprzyjemny skręt żołądka, szybsze oraz intensywniejsze płynięcie krwi w żyłach. W ciągu każdej, kolejnej sekundy ich dyskusji adrenalina płynęła coraz mocniej. Jakby całe ciało Erzy przygotowywało się właśnie na bitwę o honor.
— Nic dziwnego, skoro wyglądasz, jakbyś miał gówno pod nosem — skwitowała słowa dotyczące empatii. Mógł mieć cudowne loczki na głowie, które chciała zakręcić na palcach. Te głębokie, brązowe oczy, a jednak bardziej przypominał jej Ogra, niż mężczyznę. Humor rynsztoku, aparycja typowego grzybiarza, sam zapach... odchodów. Aż robiło się to monotematyczne — gówno 1:0 — musiała zniżyć się do jego poziomu. Nie miała żadnych racjonalnych argumentów, by się przed tym wzbraniać. Nikt poza zwyrolami znęcającymi się nad zwierzętami, nie powodował u niej pojawienia się tej charakterystycznej żyłki na czole.
— Kurwa, zabawny jesteś — aż parsknęła krótko pod nosem, kręcąc głową na boki — co mi zrobisz, co pleśniaku? — prychnęła mu prosto w twarz. Nigdy nie żałowała. Cokolwiek stanie się na tej polance, będzie pięknym rozpoczęciem kolejnego rozdziału. Patrzyła w niego, powstrzymując odruchy wymiotne. Miał w sobie coś magnetyzującego, ale popsuł jej zdanie o samym sobie szczekaniem jak shit psu.
— Mówisz o tych twoich? Nie wiedziałam, że muszę traktować się specjalnie — spytała, unosząc wysoko jedną z brwi. Ona nie była szalona, jedyne co miała w sobie wariackiego, to miłość do zwierząt, której nie dało się w żaden sposób opanować — widzę, jak na mnie patrzysz, psiurku. Nie ukryjesz tego, podobam Ci się — powiedziała mu wprost. Znała własne ciało. Może nie była modelką, chodzącą po wybiegach, ale typ musiałby być gejem, żeby tego nie przyznać. Pełne, malinowe usta, brązowe, duże oczy, a i pozostałymi rzeczami Bóg ją dobrze obdarzył.
Nie czuła się dobrze, będąc pod nim. Jakieś dziwne, nieznajome jak dotąd dreszcze, przechodziły przez całe jej ciało. Tylko był jeden problem. Nie chciała stąd uciec.
— Proszę, kurwa, bardzo — warknęła na niego i zaraz prychnęła. Bawił ją, jak najbardziej nieśmiesznych stand-up — i co zrobisz? Sprawisz, że nie będę mogła chodzić przez tydzień? — spytała, wpatrując mu się prosto w oczy. Przymknęła je na moment, prychając po chwili — dziwne masz marzenia — skwitowała, trącając go nosem o nos. Zmniejszyła między nimi jakąkolwiek odległość. Te brązowe ślepia, które wydawały się jej ohydne, teraz odnalazła w nich dziwną głębię. Wręcz magnetyczną.
Im więcej czasu wdawała się w dyskusję, tym bardziej Barma przypominał jej pleśń. Przestał być maślakiem, zostawiającym trwałe ślady na ciele oraz cierpliwości. Był, jak najbardziej parszywy ze wszystkich grzybów, topowy saprobiont, wyjadający martwą materię. Pleśń. Wszyscy ją nienawidzi, każdy się z nią spotykał i była największym utrapieniem, kiedy zostawiło się po grzybobraniu owoce własnej pracy w foliówce. Wtedy można, było obudzić się dosłownie z gównem. Albo z lżejszą wersją śmieci wyrzuconych wprost do kosza na bio.
Nie skwitowała słów o własnej rozklapcioszce. Miała w sobie pokłady dumy, których nie miała zamiaru rzucać w tym słownym pojedynku. Uniosła jedynie wyżej brodę, by móc mocniej i intensywniej spojrzeć mu prosto w oczy. Niech wie, że ona nie ucieknie od tego pojedynku. Będzie walczyła, choćby krew, albo strzępki grzybów, miały się polać.
— Albo głodnemu chleb na myśli — prychnęła, wywracając przy tym teatralnie oczyma. Powoli męczyło ją to rynsztokowe słownictwo, serwowane jej przez Barma. Mężczyzna nie miał sobie za grosz cech idealnych grzybów. Tych smacznych, szlachetnych borowików, smaku maślaka w sosie grzybowym, czy nawet tych zajączków wyglądających na trujące — albo irytacja kretynem roku — dodała, a jej usta ułożyły się w charakterystyczny grymas. Czuła się, jakby właśnie trafiła do gimnazjum, gdzie chłopcy ciągnęli ją za włosy, próbując zdobyć jej uwagę. Mogło rozpocząć się o polankę, ale teraz chodziło o coś więcej... o honor! — ile ty masz lat? 3? Zaraz wyrecytujesz: sięgam głową ponad stół, mam trzylatka, trzy i pół? — nie mogła słuchać jego kolejnych słów. Powodowały nieprzyjemny skręt żołądka, szybsze oraz intensywniejsze płynięcie krwi w żyłach. W ciągu każdej, kolejnej sekundy ich dyskusji adrenalina płynęła coraz mocniej. Jakby całe ciało Erzy przygotowywało się właśnie na bitwę o honor.
— Nic dziwnego, skoro wyglądasz, jakbyś miał gówno pod nosem — skwitowała słowa dotyczące empatii. Mógł mieć cudowne loczki na głowie, które chciała zakręcić na palcach. Te głębokie, brązowe oczy, a jednak bardziej przypominał jej Ogra, niż mężczyznę. Humor rynsztoku, aparycja typowego grzybiarza, sam zapach... odchodów. Aż robiło się to monotematyczne — gówno 1:0 — musiała zniżyć się do jego poziomu. Nie miała żadnych racjonalnych argumentów, by się przed tym wzbraniać. Nikt poza zwyrolami znęcającymi się nad zwierzętami, nie powodował u niej pojawienia się tej charakterystycznej żyłki na czole.
— Kurwa, zabawny jesteś — aż parsknęła krótko pod nosem, kręcąc głową na boki — co mi zrobisz, co pleśniaku? — prychnęła mu prosto w twarz. Nigdy nie żałowała. Cokolwiek stanie się na tej polance, będzie pięknym rozpoczęciem kolejnego rozdziału. Patrzyła w niego, powstrzymując odruchy wymiotne. Miał w sobie coś magnetyzującego, ale popsuł jej zdanie o samym sobie szczekaniem jak shit psu.
— Mówisz o tych twoich? Nie wiedziałam, że muszę traktować się specjalnie — spytała, unosząc wysoko jedną z brwi. Ona nie była szalona, jedyne co miała w sobie wariackiego, to miłość do zwierząt, której nie dało się w żaden sposób opanować — widzę, jak na mnie patrzysz, psiurku. Nie ukryjesz tego, podobam Ci się — powiedziała mu wprost. Znała własne ciało. Może nie była modelką, chodzącą po wybiegach, ale typ musiałby być gejem, żeby tego nie przyznać. Pełne, malinowe usta, brązowe, duże oczy, a i pozostałymi rzeczami Bóg ją dobrze obdarzył.
Nie czuła się dobrze, będąc pod nim. Jakieś dziwne, nieznajome jak dotąd dreszcze, przechodziły przez całe jej ciało. Tylko był jeden problem. Nie chciała stąd uciec.
— Proszę, kurwa, bardzo — warknęła na niego i zaraz prychnęła. Bawił ją, jak najbardziej nieśmiesznych stand-up — i co zrobisz? Sprawisz, że nie będę mogła chodzić przez tydzień? — spytała, wpatrując mu się prosto w oczy. Przymknęła je na moment, prychając po chwili — dziwne masz marzenia — skwitowała, trącając go nosem o nos. Zmniejszyła między nimi jakąkolwiek odległość. Te brązowe ślepia, które wydawały się jej ohydne, teraz odnalazła w nich dziwną głębię. Wręcz magnetyczną.