control
: wt gru 16, 2025 11:22 pm
Chandler Chapman
Zacisnęła mocniej dłoń na kolanie. Kontrolowała się jeszcze. Na jej twarzy wymalował się paskudny uśmiech. Po paru sekundach parsknęła krótko. Mogła się tego spodziewać. Wpuszczanie obcych do biura musiało skończyć się katastrofą.
— Oby te pokłady bezczelności nie zostały wyjaśnione przez moich ochroniarzy — prychnęła, kręcąc krótko głową. Wiele słów mogła mu powiedzieć. Żadne z nich nie wydawały się właściwe. Rozluźniła ucisk na kolanie, zamiast tego mocno szczypiąc się palcami. Nie chciała pozwolić na utratę kontroli. Mógł robić piękne oczy, ale lwy się nie poddają. Walczą do upadłego. Miała własne stado w rodzinie, która obroniłaby ją, rozszarpując napastnikowi wątrobę. Jeden z cenniejszych narządów. Ważniejszych, nie do zastąpienia i nie do wyprodukowania metodami in vitro — żebyś się nie zdziwił, jak trzech karków przyjdzie i spierze cię na kwaśne jabłko — mruknęła pod nosem. Ledwo słyszalnie — naprawdę myślisz, że kobieta taka jak ja... nie ma znajomych kryminalistów? — spytała, przekręcając głowę, by wbić mu ostre, chłodne spojrzenie. Chandlerowi mogło wydawać się, że wygrał wojnę. Tylko Marshall nie miała zamiaru odejść bez walki. Wkurwił ją jak nikt inny. Były pewne reguły, którymi podążała. Jedna z nich głośno wybrzmiewała. Nie daj zranić rodzinnej firmy.
— Wyżej srasz, niż dupę masz — warknęła przez usta. Nie były to słowa godne prezeski. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nikt nie mógł ją zdominować w jej własnym miejscu. Northland Power należało do niej i ktokolwiek próbował zabrać jej insygnia władzy, gorzko będzie tego żałował — naprawdę chcesz w ten sposób ze mną dyskutować? — prychnęła, krótko kręcąc głową. Bawiła ją ta sytuacja. Mężczyzna dalej tkwił w JEJ budynku, w JEJ miejscu, a przede wszystkim w JEJ jaskini. Mogła go rozszarpać. Cała sytuacja mogła wyjść spoza tego budynku, jeśli mogła go ukarać.
— Nazwiesz jeszcze raz mnie piękną, a Cię wykastruję i tych usmażonych jajek nie dam mojej suczce do zjedzenia — powiedziała ostrym, wręcz oschłym tonem. Z tonu jej głosu wydobywały się szpileczki, które była w stanie wbijać raz, za razem mężczyźnie. Kącik ust jej drgnął. Podniósł jej ciśnienie. Oddech niebezpiecznie jej drgał, ale musiała utrzymywać fasadę spokoju — Tobie grozi dużo więcej niż mi — wycedziła przez usta, wywracając teatralnie oczyma — włamanie, matactwo, nie mówiąc już o moich znajomych, którzy idealnie zniszczyliby Ci piękną buźkę — blefowała, ale on nie musiał o tym widzieć. Idealna bajeczka została sprzedana.
Zacisnęła mocniej dłoń na kolanie. Kontrolowała się jeszcze. Na jej twarzy wymalował się paskudny uśmiech. Po paru sekundach parsknęła krótko. Mogła się tego spodziewać. Wpuszczanie obcych do biura musiało skończyć się katastrofą.
— Oby te pokłady bezczelności nie zostały wyjaśnione przez moich ochroniarzy — prychnęła, kręcąc krótko głową. Wiele słów mogła mu powiedzieć. Żadne z nich nie wydawały się właściwe. Rozluźniła ucisk na kolanie, zamiast tego mocno szczypiąc się palcami. Nie chciała pozwolić na utratę kontroli. Mógł robić piękne oczy, ale lwy się nie poddają. Walczą do upadłego. Miała własne stado w rodzinie, która obroniłaby ją, rozszarpując napastnikowi wątrobę. Jeden z cenniejszych narządów. Ważniejszych, nie do zastąpienia i nie do wyprodukowania metodami in vitro — żebyś się nie zdziwił, jak trzech karków przyjdzie i spierze cię na kwaśne jabłko — mruknęła pod nosem. Ledwo słyszalnie — naprawdę myślisz, że kobieta taka jak ja... nie ma znajomych kryminalistów? — spytała, przekręcając głowę, by wbić mu ostre, chłodne spojrzenie. Chandlerowi mogło wydawać się, że wygrał wojnę. Tylko Marshall nie miała zamiaru odejść bez walki. Wkurwił ją jak nikt inny. Były pewne reguły, którymi podążała. Jedna z nich głośno wybrzmiewała. Nie daj zranić rodzinnej firmy.
— Wyżej srasz, niż dupę masz — warknęła przez usta. Nie były to słowa godne prezeski. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nikt nie mógł ją zdominować w jej własnym miejscu. Northland Power należało do niej i ktokolwiek próbował zabrać jej insygnia władzy, gorzko będzie tego żałował — naprawdę chcesz w ten sposób ze mną dyskutować? — prychnęła, krótko kręcąc głową. Bawiła ją ta sytuacja. Mężczyzna dalej tkwił w JEJ budynku, w JEJ miejscu, a przede wszystkim w JEJ jaskini. Mogła go rozszarpać. Cała sytuacja mogła wyjść spoza tego budynku, jeśli mogła go ukarać.
— Nazwiesz jeszcze raz mnie piękną, a Cię wykastruję i tych usmażonych jajek nie dam mojej suczce do zjedzenia — powiedziała ostrym, wręcz oschłym tonem. Z tonu jej głosu wydobywały się szpileczki, które była w stanie wbijać raz, za razem mężczyźnie. Kącik ust jej drgnął. Podniósł jej ciśnienie. Oddech niebezpiecznie jej drgał, ale musiała utrzymywać fasadę spokoju — Tobie grozi dużo więcej niż mi — wycedziła przez usta, wywracając teatralnie oczyma — włamanie, matactwo, nie mówiąc już o moich znajomych, którzy idealnie zniszczyliby Ci piękną buźkę — blefowała, ale on nie musiał o tym widzieć. Idealna bajeczka została sprzedana.