Now is really not the time to pretend we have morals
: sob lip 19, 2025 4:03 pm
Grymas, jaki pojawił się na twarzy Milo po tym, jak Dylan odżegnał się swoim credo dla iluzjonistów mówił sam za siebie; to było coś z pogranicza „mój boże, poważnie?“ i „może jednak zrobisz wyjątek?“. Nie dopytywał jednak, zgodnie z zapowiedzią, wedle której planował dojść do sedna sztuczki na własną rękę. Rivera nie wierzył w czary. Wierzył natomiast w supremację półprzewodników domieszkowanych nad samoistnymi, w prymat chłodnego rozsądkowania w stosunku do zawodność ludzkiego oka i w wyjątkową sprawność dłoni, które wcześniej przetasowały talię. Mógł jednak przyznać, że niezakłamane szczęście ulewające się z Dylana w każdym uśmiechu, speszonym rejterze spojrzeniem w bok czy nerwowym chichocie miało w sobie coś prawdziwie magicznego. Coś, czego wyjątkowo nie chciał w pierwszej kolejności rozebrać na drobne, wystarczało mu, że mógł doświadczać i na krótką chwilę mieć w tym swój udział.
一 Przypomnij mi jutro 一 poprosił, czując jak kolana uginają się pod nim na każde jedno klepnięcie. 一 Jak będę w stanie myśleć bardziej technicznie.
Bo na ten moment Milo myślał głównie surrealistycznymi kategoriami, produkującymi niezbyt naukowe, ale przyjemne do leniwego rozważania wnioski i wyjątkowo nie chciał się z tym cudownym przeżyciem zbyt szybko rozstawać.
Pytanie Dylana brzmiało niebezpiecznie i raz rozbudzonego poczucia zagrożenia nie dało się już tak łatwo uśpić, nawet pomimo rzuconego przelotem żartu i spłaszczenia oczekiwanej odpowiedzi do czegoś przyziemnego. Nie lubił, kiedy zagadywało się go o coś tak ogólnego nie dlatego, że dysponował tajemnicami, jakie mogłyby nieodwracalnie zmienić losy świata, ale dlatego, że nigdy nie wiedział o czym powinien wspominać, a co zostawić dla siebie.
Przez parę minut szurając i potykając się o kapryśną ścieżkę z kocich łbów, Rivera milczał ze wzrokiem wbitym w skupieniu pod nogi. Na pewno nie z uwagi na własne bezpieczeństwo, bo nadziewał się na wyboje tak samo często jak wcześniej, raczej debatował w nierównej walce sam ze sobą nad tym, co powinien odpowiedzieć by zadowolić ciekawość Gauthiera.
一 Hmm 一 odetchnął obłoczkiem pary prosto przed siebie, bo coś zaświtało mu właśnie w głowie. Pomysł się urodził, ale póki co Rivera ostro poddawał w wątpliwość, czy warto się nim podzielić.
Z drugiej strony, biorąc pod uwagę jego mało rozrywkowy styl życia i niewiele potencjalnie interesujących incydentów, chyba nie miał wyboru.
一 Więc... 一 rozpoczął uroczyście po czym natychmiast umilkł. W jego głosie pobrzmiewała jakaś nerwowość niezdarnie kamuflowana fałszywą beztroską, jakby wciąż nie był do końca przekonany, czy ta konkretna anegdotka powinna kiedykolwiek ujrzeć światło dzienne. 一 No więc kie-e...! JODER! 一 zaklął siarczyście w mróz; potknął się i wyrżnąłby jak nic, gdyby Dylan nie trzymał go mocnym chwytem i nie dociskał asekuracyjnie do boku. Ciśnienie skoczyło mu gwałtownie do niezdrowych rejestrów, a żołądek wywinął się ostrzegawczo na lewą stronę i sądząc po odczuciach, zawinął na kokardkę w gustowny supeł. 一 Ostatni raz chodzimy przez park, to był naprawdę chujowy pomysł, Dylan 一 poskarżył się zapominając, że tak naprawdę to on był przecież prekursorem tej światłej idei. Odgarnął sobie niedbale parę smętnie wiszących loków za ucho, wierzchem dłoni przetarł wilgotną od rozpuszczonych śnieżynek twarz i stęknął cierpiętniczo, z bolesną świadomością nieuchronności odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie.
一 No więc jak miałem osiemnaście lat i mieszkałem w Sacramento 一 napomknął niechętnie, celem nakreślenia przynajmniej ogólnikowego wprowadzenia. 一 miałem... spotk... yh, nie. W każdym razie chodzi o to, że, że chodzi o to, że, hmmm, poczekaj.
Nagle poczuł, że powinien się zamknąć i jeżeli już planował opiłować historię z kilku mało istotnych szczegółów, powinien to najpierw przemyśleć. Decydowanie na gorąco o tym, co mógłby, albo czego w żadnym wypadku nie chciałby chlapnąć nie wychodziło mu najlepiej.
一 Raz pożyczyłem samochód od kogoś nie do końca znajomego i tak to wyszło, że trochę przekroczyłem dozwoloną prędkość, nie, że jakoś... jakoś szczególnie bardzo, raczej tak trochę, serio, TROSZECZKĘ, i... 一 przerwał, bo wszystko co dotąd z siebie wyrzucił szło prosto z jednego oddechu. Musiał zaczerpnąć kolejnego. 一 ...i akurat jak na złość przyjebała się suka. Niby nieoznakowana, ale mogłem się domyślić, bo... nieważne. W każdym razie mam odbite dwadzieścia cztery na dołku i czekam, aż mnie wykreślą z rejestru.
Trzask.
Od dłuższej chwili Milo wędrował od czasu do czasu palcami jednej ręki prosto do elastycznych gumek na nadgarstku, którymi chłostał się w nerwowym odruchu. Właśnie zahaczył palcem wskazującym za pomarańczową opaskę z mocno wytartym logo BBD i strzelił się nią zdrowo z kolejnym trzaśnięciem.
Być może to za pominięcie kluczowej roli ojca w całym przedstawieniu, przypudrowanie perfidnej próby kradzieży pożyczalstwem i z naiwności, że Gauthier uwierzy na słowo.
一 Tak, że ten... gratuluję, czy coś, jestem tym złym towarzystwem, przed którym ostrzegali cię rodzice.
Nie byłby sobą gdyby przynajmniej nie próbował obrócić tego w żart.
一 Prawda czy wyzwanie?
Dylan Gauthier
一 Przypomnij mi jutro 一 poprosił, czując jak kolana uginają się pod nim na każde jedno klepnięcie. 一 Jak będę w stanie myśleć bardziej technicznie.
Bo na ten moment Milo myślał głównie surrealistycznymi kategoriami, produkującymi niezbyt naukowe, ale przyjemne do leniwego rozważania wnioski i wyjątkowo nie chciał się z tym cudownym przeżyciem zbyt szybko rozstawać.
Pytanie Dylana brzmiało niebezpiecznie i raz rozbudzonego poczucia zagrożenia nie dało się już tak łatwo uśpić, nawet pomimo rzuconego przelotem żartu i spłaszczenia oczekiwanej odpowiedzi do czegoś przyziemnego. Nie lubił, kiedy zagadywało się go o coś tak ogólnego nie dlatego, że dysponował tajemnicami, jakie mogłyby nieodwracalnie zmienić losy świata, ale dlatego, że nigdy nie wiedział o czym powinien wspominać, a co zostawić dla siebie.
Przez parę minut szurając i potykając się o kapryśną ścieżkę z kocich łbów, Rivera milczał ze wzrokiem wbitym w skupieniu pod nogi. Na pewno nie z uwagi na własne bezpieczeństwo, bo nadziewał się na wyboje tak samo często jak wcześniej, raczej debatował w nierównej walce sam ze sobą nad tym, co powinien odpowiedzieć by zadowolić ciekawość Gauthiera.
一 Hmm 一 odetchnął obłoczkiem pary prosto przed siebie, bo coś zaświtało mu właśnie w głowie. Pomysł się urodził, ale póki co Rivera ostro poddawał w wątpliwość, czy warto się nim podzielić.
Z drugiej strony, biorąc pod uwagę jego mało rozrywkowy styl życia i niewiele potencjalnie interesujących incydentów, chyba nie miał wyboru.
一 Więc... 一 rozpoczął uroczyście po czym natychmiast umilkł. W jego głosie pobrzmiewała jakaś nerwowość niezdarnie kamuflowana fałszywą beztroską, jakby wciąż nie był do końca przekonany, czy ta konkretna anegdotka powinna kiedykolwiek ujrzeć światło dzienne. 一 No więc kie-e...! JODER! 一 zaklął siarczyście w mróz; potknął się i wyrżnąłby jak nic, gdyby Dylan nie trzymał go mocnym chwytem i nie dociskał asekuracyjnie do boku. Ciśnienie skoczyło mu gwałtownie do niezdrowych rejestrów, a żołądek wywinął się ostrzegawczo na lewą stronę i sądząc po odczuciach, zawinął na kokardkę w gustowny supeł. 一 Ostatni raz chodzimy przez park, to był naprawdę chujowy pomysł, Dylan 一 poskarżył się zapominając, że tak naprawdę to on był przecież prekursorem tej światłej idei. Odgarnął sobie niedbale parę smętnie wiszących loków za ucho, wierzchem dłoni przetarł wilgotną od rozpuszczonych śnieżynek twarz i stęknął cierpiętniczo, z bolesną świadomością nieuchronności odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie.
一 No więc jak miałem osiemnaście lat i mieszkałem w Sacramento 一 napomknął niechętnie, celem nakreślenia przynajmniej ogólnikowego wprowadzenia. 一 miałem... spotk... yh, nie. W każdym razie chodzi o to, że, że chodzi o to, że, hmmm, poczekaj.
Nagle poczuł, że powinien się zamknąć i jeżeli już planował opiłować historię z kilku mało istotnych szczegółów, powinien to najpierw przemyśleć. Decydowanie na gorąco o tym, co mógłby, albo czego w żadnym wypadku nie chciałby chlapnąć nie wychodziło mu najlepiej.
一 Raz pożyczyłem samochód od kogoś nie do końca znajomego i tak to wyszło, że trochę przekroczyłem dozwoloną prędkość, nie, że jakoś... jakoś szczególnie bardzo, raczej tak trochę, serio, TROSZECZKĘ, i... 一 przerwał, bo wszystko co dotąd z siebie wyrzucił szło prosto z jednego oddechu. Musiał zaczerpnąć kolejnego. 一 ...i akurat jak na złość przyjebała się suka. Niby nieoznakowana, ale mogłem się domyślić, bo... nieważne. W każdym razie mam odbite dwadzieścia cztery na dołku i czekam, aż mnie wykreślą z rejestru.
Trzask.
Od dłuższej chwili Milo wędrował od czasu do czasu palcami jednej ręki prosto do elastycznych gumek na nadgarstku, którymi chłostał się w nerwowym odruchu. Właśnie zahaczył palcem wskazującym za pomarańczową opaskę z mocno wytartym logo BBD i strzelił się nią zdrowo z kolejnym trzaśnięciem.
Być może to za pominięcie kluczowej roli ojca w całym przedstawieniu, przypudrowanie perfidnej próby kradzieży pożyczalstwem i z naiwności, że Gauthier uwierzy na słowo.
一 Tak, że ten... gratuluję, czy coś, jestem tym złym towarzystwem, przed którym ostrzegali cię rodzice.
Nie byłby sobą gdyby przynajmniej nie próbował obrócić tego w żart.
一 Prawda czy wyzwanie?
Dylan Gauthier