Strona 11 z 20

salsa con el diablo en Medellín

: czw lis 06, 2025 1:57 am
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Zawsze za to budził się sam, więc kiedy otworzył oczy to w pierwszej chwili poczuł się jakoś normalnie, a jednak zaraz zaczęło mu czegoś brakować, kogoś, bo jeszcze tą godzinę temu, czuł ciężar jej dłoni na swojej piersi, a teraz obok była tylko rozkopana pościel. A co jeśli Pilar mu uciekła, bo jednak spanikowała? Po tym wszystkim co jej powiedział i po tym, co się wydarzyło? I chociaż to była tylko jedna taka myśl, to jakoś tak wyjątkowo szybko wstał z tego łóżka, przeciągnął się, a już po chwili zakładał na siebie bokserki i jakieś spodnie. Nie mógł tylko znaleźć koszuli, chociaż był pewny, że ją pakował, taką kolorową, jak wszystkie jego koszule. A może jednak nie? Miał założyć na siebie jakiś zwykły podkoszulek, taki, w którym miał spać, żeby Pilar nie czuła się przy nim dziwnie.
Ta...
A jednak znalazł jeszcze jedną koszulę, dziką, w czerwone kwiaty.
Kiedy schodził na dół od razu w jego nos uderzył zapach tych wszystkich potraw i chociaż po drodze spotkał Ticiano, który wołał go na podwórze, bo tam mężczyźni rządzili się przy grillu, bo taka była tradycja, że oni układali na ruszcie te różne kiełbaski i mięsa, które będą później jeść z placuszkami, to Madox od razu skierował kroki do kuchni.
Zanim jeszcze zdążył do niej dobrze wejść, to już jego spojrzenie odszukało Pilar, która stała właśnie przy tym blacie, na którym oni wczoraj...
Już wiedział gdzie jest jego koszula i znowu musiał przyznać, że Pilar było w niej do twarzy. Wyglądała w niej nawet lepiej niż on. Uśmiechnął się odruchowo i przez chwilę po prostu tak na nią patrzył, na jej walkę z obieraczką i na to, że ona tutaj została tak ciepło przyjęta, i tak bardzo tutaj pasowała, że znowu zrobiło mu się jakoś ciepło na sercu. Nie dotarł nawet do niego ten pierwszy pisk Marie, bo akurat Pilar wtedy podniosła głowę i kiedy te ich spojrzenia się spotkały, to Madox powiedział do niej bezgłośnie.
- U-go-tuj ryż - ale nie wiedział czy wyczytała to z jego ruchu ust, bo Marie już szarpała go za koszulę i już krzyczała do niego, że ma go tutaj nie być, bo to przynosi pecha. Wywrócił oczami i chociaż jeszcze trochę starał się z nią walczyć i nawet powiedział.
- Marie, ale ja to Ci akurat przyniosę tylko szczęście - nic to jednak nie dało, bo Marie już go wypychała z tej kuchni, więc mógł tylko jeszcze raz zerknąć na Pilar, a później sobie poszedł, przed dom.
Od razu dostał do ręki butelkę piwa i chociaż Ticiano namawiał go też na koks, to Madox się nie zdecydował. A nawet bardzo odpowiedzialnie powiedział Tio, że może on też nie powinien i wtedy wuj poklepał go po plecach i powiedział, że Madox ma rację. Właściwie to dużo osób go tam klepało po plecach i rozmawiało z nim jakoś tak normalnie, jakby wcale nie był jakimś synem zdrajczyni i mordercy. Pytali go o klub, a jakiś kuzyn nawet powiedział, że bardzo chciałby przyjechać do Kanady. Madox go oczywiście zaprosił. Wszystkich zaprosił.
I kiedy on tak zapraszał wszystkich razem i każdego z osobna, to oczywiście jakiś wujek z czarnym wąsem musiał mu powiedzieć, że może wszyscy się zjadą kiedyś do tej Kanady na jego ślub. I chociaż Madox w pierwszej chwili chciał powiedzieć, że to jest niemożliwe, to jednak... Tyle tutaj się wydarzyło już niemożliwych rzeczy, że ugryzł się w język.
Tak. Powiedział tylko, a ktoś rzucił, że w Kanadzie jest zimno i odmrożą sobie tyłki i wszyscy się śmiali. Dużo było śmiechu i rozmów o tym jak jest w Kanadzie i jak Madox to wytrzymuje, kiedy przecież urodził się tutaj w gorącym, pięknym Medellin.
W końcu Madox stwierdził, że sam nie wie, i że brakowało mu tego miejsca, a tymi słowami, to już chyba został przyjęty z powrotem do rodziny, bo dostał nawet szczypce i postawili go przed grillem. Znowu padło wiele żartów na temat tego, że jak oni grillują w Kanadzie, skoro tam wszędzie jest lód. A Madox sobie pomyślał, że Toronto było zdecydowanie bardziej zimne. I jakieś takie dziwne myśli zaczęły mu krążyć po głowie, że jak oni teraz z Pilar, dwa takie gorące serca, wylądują na lotnisku w Kanadzie. Czy oni będą umieli w ogóle tam jeszcze tak rozniecić ten ich ogień, kiedy tam było tak zimno?
Spalił jakieś mięso, kiedy tak walczył z tymi myślami, więc szybko odsunęli go od rusztu i jeszcze ktoś rzucił, że Madox jest chyba zakochany.
Ale on przecież był. I to był tak bardzo, że nagle, kiedy Pilar nie było obok, a to serce biło jakoś spokojniej, a każda jego myśl nie krążyła tylko wokół niej, to on się zaczął zastanawiać co teraz będzie.
I może dalej by się zastanawiał, gdyby jakiś wuj nie klepnął go w plecy pytając co jest taki zamyślony. Mówiąc, że nie ma co myśleć, bo zaraz usiądą do stołu, bo zaraz będą pić ten dobry rum i bawić się całą noc. I to chyba go przekonało. Że nie ma co myśleć, bo dzisiaj oni jeszcze mieli czuć. Czuć i być. Razem. A nie zastanawiać się co przyniesie jutro. Dzisiaj mieli się bawić całą noc. Tańczyć w końcu salsę do rana.
Chociaż jutro to najprawdopodobniej przyniesie kurewskiego kaca, bo jeszcze zanim Madox usiadł do stołu, to mężczyźni podzielili się jakimś krwistym stekiem i zapili go tym pysznym medellińskim rumem.
Kiedy usiedli już do stołu, to Madox od razu szukał spojrzeniem Pilar, bo nawet nie zdążył się z nią dzisiaj przywitać, zamienić dwóch zdań, zapytać czy się nie rozmyśliła i zapewnić, że on nie. Kiedy więc stawiała przed nim ten talerz, to sięgnął do jej ręki i już miał ją chwycić za nadgarstek, ten pewnie, w który się oparzyła, ale zwróciła się do niej ciotka i on też na nią spojrzał. A później to już musiał zacisnąć swoje palce na jakimś placku, bo Pilar szła na swoje miejsce. Na przeciwko niego, ale jednak dzielił ich ten cały syto zastawiony stół. I chociaż Madox chciał spróbować wszystkiego, to chciał też...
Nawet nie zdążył do końca o tym pomyśleć, o niej pomyśleć, bo zagadywał go już Ticiano, z którym od tego grilla prowadzili rozmowę o tym, jaką w Kanadzie mają kokainę. Bo o czym oni mogliby rozmawiać? To nie tak, że tylko o dupach, koksie i pieniądzach. Ale to jednak była dla nich jakaś tak bardzo naturalna rozmowa, jak nie wiem, porównywanie fauny i flory z Medellin, a Toronto.
W Medellin mieli małpy szare titi, a w Toronto łosie. W Kolumbii to pyszne lulo, a w Kanadzie jagodę kamczacką.
Ale jeśli chodzi o koks, to bez porównania był ten z Medellin.
Tę ich ciekawą rozmowę, która właśnie zeszła już na łosie, bo Madox opowiadał o tym, że kiedyś widział takiego wielkiego skurwysyna przed klubem, przerwała siostra Marie - Gloria. Madox od razu przeniósł na nią spojrzenie, chociaż nie, najpierw zerknął jeszcze na Pilar, a później na Glorię, kiedy zapytała go o to jak mu się spało. Pierwsza myśl to było krótko, ale też...
- Dobrze, bardzo dobrze, dawno tak dobrze nie spałem... - rzucił, no bo jednak nie chciał dać po sobie poznać, że oni w ogóle tej nocy mało spali, chociaż widział, że cioteczka uśmiechnęła się pod nosem, a jednak Gloria też chyba wiedziała zdecydowanie więcej niż podejrzewał Madox, bo przyznała, że wie, że oni w środku nocy odprowadzili Dolores do łóżka. Dolores, mała zdrajczyni.
Już chciał skłamać, że może jej się przyśniło, ale wtedy Gloria powiedziała o tym wianku dla Pilar i Madox od razu przeniósł spojrzenie na Stewart. Uśmiechnął się sam do siebie, kiedy przypomniał sobie jak w tym małym wianuszku wyglądała prześlicznie.
- Dolores uznała, że Pilar też powinna mieć wianek - powiedział, on też uważał, że powinna go mieć. Bo skoro pomagała w kuchni, to powinna dostać też ten wianek jako symbol jakiejś przynależności.
- Znajdziemy też wianek dla Pilar. A jaką masz sukienkę? - zapytała Gloria i teraz odwróciła się do Pilar. Madox już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale ubiegła go Marie.
- Czerwoną, oni będą ubrani na czerwono.
- Na czerwono? - zdziwiła się Gloria, ale wtedy cioteczka klasnęła w dłonie.
- Och, czerwony to piękny kolor i bardzo do nich pasuje - zanim Madox znowu zdążył coś powiedzieć, to już przy stole pojawiła się mała buzia Dolores, gdzieś miedzy jego łokciem, a łokciem Ticiano, zaglądała na stół.
- Babciu czerwony to jest kolor serca, tak mi powiedziała Pilar - rzuciła wesoło dziewczynka, a kiedy tak zaczęła się wspinać na stół i prawie zrzuciła na siebie jakiś półmisek, to Madox zareagował szybko, chwycił za talerz, a potem za małą, żeby podnieść ją wyżej i posadzić sobie na kolanie.
- Pilar będzie mieć czerwony wianek? - zapytała Dolores, a jej spojrzenie padło na Madoxa, ale on tylko wzruszył ramionami. A za moment oboje już patrzyli na Glorię.
- Mamy czerwony wia... - urwała, bo zaraz oparła sobie rękę na brzuchu, a potem złapała za dłoń Pilar i też oparła ją sobie na brzuchu, czy Stewart chciała, czy nie - zobacz jak kopie Pilar czujesz? - Ticiano od razu zażartował sobie, że będzie pewnie piłkarzem, a mąż Glorii - Juan, że może karateką.
- Albo łobuzem... - wtrącił się Madox, ale wtedy znowu uderzyła go w ramię mała dłoń Dolores.
- To jest mój brat Madox - powiedziała z wyrzutem, a Madox pogłaskał ją po włosach.
- To już na pewno będzie łobuzem - znowu dostał cios, tym razem w szyję.
- Sam jesteś łobuz - Dolores znowu zrobiła tę charakterystyczną minę i wywaliła dolną wargę. Madox tylko się uśmiechnął.
- No i co, i taki jestem zły? - zapytał, ale Dolores od razu powiedziała, że nie jest, że jest dobry i nawet się do niego przytuliła. I kiedy on tak jeszcze rozmawiał z Dolores, a ona zaczęła mu opowiadać już o tym, jak tata nauczył ją grać w piłkę, to do Pilar znowu odwróciła się Gloria. Uśmiechnęła się ciepło.
- Dolores jest grzeczna chyba tylko kiedy śpi... - powiedziała ciszej i pokręciła głową - to mały diabeł, ostatnio dzwonili do mnie z przedszkola, że zjadła robaka... - Dolores wywalała właśnie do Madoxa język, jakby mu tego robaka pokazywała, ale oczywiście go nie miała, za to dostała już od Ticiano kawałek jakiegoś placka, którego wpychała sobie do ust. I chociaż Dolores miała te swoje pięć lat, to zagadywała i Madoxa i Ticiano.
Dopiero kiedy Gloria powiedziała jej, żeby poszła poszukać wianka dla Pilar, to Dolores praktycznie zeskoczył z kolana Madoxa i poleciała po schodach na górę. I Kiedy Dolores zniknęła, to Madox skorzystał z okazji, żeby ponakładać sobie wszystkiego na talerz i placków, i jajka, i tych kiełbasek, i mięsa, bo aż ślinka mu ciekła, kiedy czuł te zapachy.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: czw lis 06, 2025 4:59 pm
autor: Pilar Stewart
Uśmiechnęła się, gdy powiedział, że dobrze mu się spało, a właściwie dawno nie spał lepiej. Podzielała to w stu procentach, chociaż pewnie byłoby jeszcze lepiej, gdyby mogli pospać chociaż te kilka godzin dłużej, albo przynajmniej obudzić się wspólnie. Bo jednak poranki miały w sobie coś wyjątkowego, jakiś taki spokój i odizolowanie od świata zewnętrznego, zanim człowiek zrzuci nogi z łóżka i zajmie się swoim życiem. Może krótko by porozmawiali? Może Pilar mogłaby bezczelnie przyglądać się w spokoju tym jego tatuażom w świetle dziennym? Bo chociaż widziała już bardzo dużo z nich, tak przecież nigdy nie miała więcej niż kilka marnych chwil, by je przeskanować. Albo zapytać, co znaczyły. Bo przecież niektóre z nich na pewno niosły za sobą głębsze historie. Jak na przykład ten dzielny lew, który zdobił jego pierś, który przypominał o tej wielkiej odwadze, którą nosił w sercu.
I nawet o jego tatuażach przy stole nie mogła sobie pomyśleć za długo, bo Gloria nagle zaczęła temat Dolores i tego wianuszka, który Pilar miała przecież obiecany o trzeciej w nocy w różowym pokoju. Była przekonana, że dziewczynka szybko o tym zapomni, a ona nie dość, że ich sprzedała, to jeszcze faktycznie o niego poprosiła. A potem próbowała dokoptować się do stołu, o mały włos nie opalając sobie tych drobnych rączek. Pilar wraz z Glorią aż zerwały się z krzesła na ten widok, jednak całe szczęście Madox okazał się szybszy i już brał Dolores na swoje kolana. A Stewart znowu zamiast słuchać rozmowy przy wielkim stole, skupiła swój wzrok na tym rozczulajacym widoku. Madox mógł mówić ile chciał o tym, że wcale nie był delikatny, że nie potrafił się za bardzo starać, a jednak jak przychodziło co do czego, potrafił być najbardziej delikatnym człowiekiem pod słońcem, pomagając Dolores z kukurydzianym chlebkiem i podając jej kiełbaski, podczas gdy tak energicznie dyskutowali o byciu łobuzem. I wtedy w jej głowie pojawiła się też taka nagła myśl, że on…
Zobacz jak kopie, Pilar. Czujesz?
Gloria zgarnęła jej dłoń ze stołu z takim impetem, że jajko, które Pilar miała nabite na widelcu aż wyskoczyło w powietrze i spadło na kolorowy obrus. Dolores wybuchnęła gromkim śmiechem, prawie dławiąc się kiełbaską, a Stewart w końcu przystawiła otwartą dłoń do materiału sukienki swojej towarzyszki.
Chyba nie… Ale też nie wiem jak to powinno… — bo z początku faktycznie nic nie czuła na tym brzuchu, jednak w pewnym momencie coś uderzyło tak mocno, że aż dwa palce poszły jej do góry, a oczy Stewart w sekundę szeroko się otworzyły. — O jezu, faktycznie — powiedziała z jakimś takim niedowierzaniem. Bo może była to tak naturalna i normalna rzecz, że dziecko w brzuchu matki KOPAŁO, a jednak dla Stewart tak nowe doświadczenie. Że tam pod tą skórą tworzyło się nowe życie. Kolejny człowiek, który w końcu przyjdzie na ten świat i będzie mógł czuć te wszystkie emocje, wraz z niesamowicie rodzinną atmosferą panującą w tym przepięknym domu. Przeszła jej przez głowę taka myśl, że łobuz czy nie, to dziecko będzie mieć zajebiste dzieciństwo. Wśród rodziny i najbliższych. Czego można chcieć więcej? A jeśli wyjdzie im chociaż w połowie tak dobry jak Doloroes, to kurwa Gloria i Juan naprawdę wygrali w życie. Bo przecież ta małą była niesamowita. Pyskata i kochana w tym samym czasie. A może to po prostu było ulubione połączenie Pilar? Bo chyba były trochę podobne.. A jak Gloria powiedziała o tym jedzeniu robaków, to Stewart już w ogóle nie miała żadnych wątpliwości. Ba, nawet uśmiechnęła się pod nosem.
To dobrze, znaczy, że jest odważna — tak właśnie skwitowała tą całą aferę robakową. — Nie będzie sobie dawać wchodzić na głowę — bo to też było ważne, żeby już we wczesnym wieku, szczególnie w miejscu jak Medellin, ukształtować sobie silny charakter. — Zawsze możecie zwiększyć jej ilość LULO w diecie. Słyszałam, że jest świetne na robaki — i chociaż wciąż rozmawiała z Glorią, nie mogła powstrzymać się od skrzyżowania spojrzeń z Madoxem. Bo przecież pamiętała dokładnie tą bujdę na resorach, którą wmawiała im ciotka. W ogóle Pilar pamiętała wszystko, co jej mówił. Nieświadomie zapisywała w głowie te nawet najdrobniejsze niuanse z nim związane. Jedni mogliby nazwać to szaleństwem, a ona po prostu tak bardzo była go ciekawa. Jego dzieciństwa, tego co lubił, jak dorastał i co go smuciło. Chciała poznać go w całości, z każdą najdrobniejszą wadą i zaletą. Bo przecież ta ich relacja nigdy nie polegała tylko na wylądowaniu w łóżku albo na gazecie. A przynajmniej nie dla niej. Ba kurwa, ona z początku nie oczekiwała od niej czegokolwiek. A już na pewno nie tego, czymkolwiek to było. Chociaż teraz już trochę wiedziała?
A gdzie jest Rosa? — ale nie było jej dane dalej rozmyślać o Madoxie, bo jedna z ciotek, Isabel, odezwała się nagle, sprawiając, że w pokoju nagle zrobiło się jakoś dziwnie cicho. — Wciąż śpi? Nie ma zamiaru zejść na śniadanie? — oburzyła się, kręcąc głową, jakby faktycznie była to jakaś obraza dla całej rodziny. Szkoda tylko, że Rosa wcale nie wróciła z nimi do domu po panieńskim, a właściwie to Bóg jeden wiedział, gdzie ona poszła.
Rosy nie będzie — Marie w końcu odpowiedziała, wyrzucając z siebie razem z tymi słowami jakiś większy haust powietrza, podczas gdy jej klatka piersiowa zawirowała nerwowo.
Jak to nie będzie? Przecież jest swoją świadkową, Marie.
Już nie jest.
Jak to nie jest?
No nie jest.
A to jak ty sobie wyobrażasz brać ślub bez świadkowej?
Mam nową — odpowiedziała już o wiele pewniej. — Pilar — spojrzała w jej kierunku, a Stewart tylko uśmiechnęła się niezrecznie. Nie za bardzo wiedziała, co powinna powiedzieć, bo ta ciotka Isabel wcale nie wyglądała na zadowoloną z tego faktu.
Jak to Pilar? — i chyba faktycznie nie była, bo oczy zrobiła wielkie i oceniające. — Bez obrazy kochana, ale przecież nie jesteś rodziną — i co ona miała na to odpowiedzieć? Przecież to nie tak, że Stewart sama się o to prosiła. Ani że to była jakaś przemyślana decyzja. Po prostu Marie była w potrzebie i jakoś tak wyszło? Z jednej strony rozumiała reakcję członków rodziny, którzy byli tym faktem zaskoczeni, bo jednak połowa z nich jak nie większość nie miała przecież pojęcia, że Ticiano był pieprzonym zdrajcą i pieprzył Rosę, jednak z drugiej jakoś podważyło tą decyzję Pilar, że faktycznie powinna to zrobić. Bo może lepszym wyjściem byłoby jednak wziąć sobie jakąś kuzynkę? Albo inną ciotkę? Isabel miała rację, Pilar nie była rodziną. Kurwa, ona nie miała żadnej rodziny przecież. Temu tym bardziej nie wiedziała, co miała na to odpowiedzieć?
Ja wcale nie muszę… — zaczęła, ale nawet nie było jej dane dokończyć, bo Isabel już jej przerwała.
No właśnie, więc… — tylko, że jej wypowiedź też została przerwana. Tym razem przez Glorię.
Jest rodziną. Przecież jest dziewczyną Madoxa — wtrąciła się pewnym głosem, raz po raz rozmasowując sobie ten wielki, wydęty brzuch. — To czyni ją rodziną — wyjaśniła, a Pilar tylko westchnęła. Bo prawda była taka, że nawet tym przecież nie była. Przecież to i tak była jedna wielka fasada, kłamstwo, w dodatku wymyślone przez Rosę, w które ona idiotycznie poszła jak w zaparte. I może coś w tym było. Może faktycznie powinna jednak odmówić Marie? Skoro jedynym argumentem było, że Madox…
Jego też nie było tutaj dziesięć lat — tym razem do dyskusji włączył się któryś z mężczyzn, siedzący na drugim końcu stołu. Jakiś wujek może? Pilar niby widziała go wczoraj podczas obiadu, ale chyba nie zostali sobie przedstawieni. Spoglądał w ich stronę jakoś sceptycznie. A ten jego ton wcale nie był lepszy. — Po tym jak uciekł, kiedy—
Dalej nie rozumiem, dlaczego nie ma tu Rosy — Isabel znowu się odezwała, jakby nagle nie spodobał się jej fakt, że została pozostawiona bez odpowiedzi, jakby wcale nie chciała zmieniać tematu na Madoxa, a zostać przy tym, jakim prawem Pilar miała stać na ołtarzu obok Marie. — Przecież to ona była przy tobie te wszystkie lata. To jest rodzina, a nie.. — zajebista kurwa rodzina, pomyślała sobie Pilar. Taka rodzina, że prawie spierdoliła cały ślub i niejeden związek. I już nawet miała się w końcu odezwać, coś odpowiedzieć, szczególnie kiedy widziała ten zestresowany wzrok Marie, która znowu wyglądała, jakby chciała się popłakać. Tylko że wtedy ten wujek znowu się odezwał, znowu spytał o Madoxa, a Isabel naciskała o tą Rosę, a jeszcze ktoś dopytał o Alvaro, a na dodatek w międzyczasie Dolores zbiegła z góry i krzyczała, że ma wianuszek dla Pilar, tylko nikt jej już nie słuchał, bo przy stole zapanował taki gwar, że chyba dopiero teraz wyszedł z tego domu prawdziwy, kolumbijski temperament.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: czw lis 06, 2025 6:49 pm
autor: Madox A. Noriega
Może Madox rzeczywiście bardziej skupiał się na Dolores i na Ticiano, bo dziewczynka opowiadała mu o tym, jak grała w piłkę z tatą, a Tio w tym samym czasie o jakimś meczu Atlético Nacional, ale jego spojrzenie i tak co chwilę szukało Pilar. I wtedy kiedy ona poczuła to kopnięcie na okrągłym brzuchu Glorii, i wtedy kiedy rozmawiały o tym zjedzeniu robaka przez Dolores. Madox też widział w tej małej czarnulce małą Pilar, zadziorną, ale też taką... dobrą. Przejechał dłonią z jakąś taką czułością po tej małej główce, taką o którą on naprawdę się nie podejrzewał, a ona do wczoraj to spała gdzieś tam w nim głęboko, ukryta, a jednak... chyba obudziła ją Stewart. A jak on teraz będzie od tej pory jakiś taki... miły? Uroczy? Albo słodki. Wypuścił ciężko powietrze z płuc przez nos, aż te czarne kosmyki Dolores się uniosły, a ona się zaśmiała.
- Ale masz nos Madox - zawołała i już go za ten nos trzymała, ale na szczęście Gloria wysłała ją po wianek dla Pilar. Dolores była naprawdę fajna, ale Madoxa na dłuższą metę pewnie by zamęczyła. Skorzystał z okazji, że dziewczynka zniknęła i sięgnął po widelec, żeby zjeść trochę tej jajecznicy, którą stawiała przed nim Pilar, a kiedy ona powiedziała o tym lulo na robaki, to się uśmiechnął, to spojrzał na nią przez chwilę. Oni to się jakoś dobrali z tymi robakami, on jadł lulo i ich nie miał jako dzieciak, a Pilar potrafiła zjeść trzy na raz. Trzy.
To może wiązało się z tym, że by go zamęczyła trzy razy szybciej niż Dolores? Ale Madox przez nikogo nie chciał być męczony tak bardzo jak przez nią. I znowu posłał jej jakieś tęskne spojrzenie, takie niecierpliwe, bo może już liczył minuty, kiedy wreszcie wstaną od tego dużego stołu i kiedy będą mogli chociaż na moment...
Tylko akurat w tym momencie, kiedy Madox wbijał to swoje intensywne spojrzenie w Pilar, to odezwała się ciotka Isabel, najgorsza z ciotek. Trzeba wspomnieć, że ona nigdy nie lubiła Madoxa, bo mały Madox podrzucał jej do pokoju żaby, ale tylko dlatego, że ciotka Isabel się ich bała i tak śmiesznie wtedy piszczała i goniła ich zawsze po tym wielkim domu. Bo kiedyś też tutaj mieszkała, była najmłodszą siostrą złotej cioteczki Katheriny i ojca Madoxa.
I chociaż Madox od razu chciał odpowiedzieć Isabel, to jednak ugryzł się w język i nabił sobie na widelec kiełbaskę. Chyba tym razem nie musiał się tłumaczyć za Rosę, bo przecież nic, a nic, go z nią nie łączyło. Odezwała się Marie i to na nią padło teraz spojrzenie Madoxa, a później znowu na cioteczkę, śledził tę ich całą wymianę zdań, a kiedy w końcu padło imię Pilar, to jego ciemne tęczówki spoczęły na niej, jego i połowy stołu też. Madox trochę się spiął i trochę pożałował, że nie siedzi koło Stewart właśnie, ale z drugiej strony to wiedział, że Pilar jest odważna i na pewno nie złamie się pod tymi wszystkimi spojrzeniami. Tak jak on nie miał zamiaru się łamać pod wyrzutami, które powinny się pojawić...
- Rosa też nigdy nie była rodziną - mruknął, ale go nikt nie słuchał, a nawet Ticiano uciszył go opierając mu rękę na ramieniu. No tak, akurat temat Rosy był dzisiaj dość śliski i niebezpieczny. Tylko, że ciotka Isabela wcale nie chciała dać za wygraną, patrzyła już na swoją siostrę oburzona, bo jak to ślub bez Rosy. Przecież oni wszyscy tutaj uwielbiali biedną Rosę, tę biedną dziewczynę, którą okropny Madox zostawił przed ołtarzem.
Już otworzył usta i miał coś powiedzieć, kiedy Pilar zaczęła, że ona nie musi, może coś, że jednak musi, aż poczuł pod stołem kopnięcie od strony Ticiano, który chyba pobladł, ciekawe czy od koksu, czy od tematu Rosalindy, ale wtedy wtrąciła się Gloria. I Madox przez chwilę patrzył na nią trawiąc te słowa. Bo Madox bardzo chciał, żeby Pilar była przyjęta do rodziny, tak jak wtedy gdy stała w tej kuchni, gdy tak pięknie wyglądała z tym ogórkiem, taka uśmiechnięta i taka, jakby była jedną z nich. Ale z tą dziewczyną, przecież on nawet nie wiedział, czy Pilar chciała by być jego dziewczyną. Jego dziewczyną... Jak Madox był bardzo kiepskim materiałem na jakiegoś... chłopaka. To kto by w ogóle chciał?
Może myślałby o tym dłużej, ale z tych myśli wyrwał go głos wuja Hectora. Wuj Hector był trochę takim doszywanym wujem, bo właściwie z nikim nie łączyły go żadnej więzy rodzinne, a był po prostu przyjacielem domu, który wiecznie w tym domu przesiadywał, bo innej rodziny nie miał, więc Madox parsknął i wywrócił oczami. Bo akurat on kurwa to miał dużo w tym temacie do powiedzenia.
- Kiedy co?! - warknął, głośno i już miał się podnieść od tego stołu, ale Ticiano przytrzymał go za ramię - to jest mój brat, razem się uczyliśmy chodzić i razem... żadne dziesięć lat tego nie zmieni - powiedział Tio i uderzył pięścią w stół, aż kieliszki z czerwonym winem zadrżały, chociaż oni z Madoxem, gdzieś tam w środku byli tacy różni, to kiedy tak siedzieli obok siebie wzburzeni, z tymi poobijanymi twarzami, chyba nikt nie mógł zaprzeczyć, że wyglądali jak bracia. To nawet rodzony brat Ticiano, który siedział gdzieś obok swojej matki nie przypominał go tak bardzo jak Madox. Oni po prostu obaj w sobie mieli tę jakąś iskrę, jakąś taką zadziorność. Tylko Ticiano trochę inaczej ją wykorzystywał.
Dalej nie rozumiem, dlaczego nie ma tu Rosy - pierdolona Isabela nie dawała za wygraną, a Madox coraz bardziej czuł jak się w nim coś gotuje. No dlaczego nie ma tutaj Rosy? Przecież Rosalinda to aniołek, lokalna święta.
Madox znowu chciał się poderwać, a wuj Hector jakby na zawołanie znowu chciał powiedzieć, że Madox się nie nadaje na świadka, ale znowu powstrzymał go Ticiano. I rzeczywiście w pewnym momencie zapanował taki gwar, że każdy się przekrzykiwał. A Tio to już nawet nie zdejmował ręki z ramienia Madoxa trzymając go na tym krześle. wielkie oczy Marie zaczęły błyszczeć niebezpiecznie, jakby miała się zaraz popłakać. Mała Dolores okrążyła stół i chowała się za matką, więc Gloria z tym wielkim brzuchem podniosła się i wyprowadziła ją z jadalni mówiąc coś o tym, że wszyscy są tutaj loca i jej dziecko na pewno też takie będzie.
Chwilę trwała ta burza, chwilę dzwoniły kieliszki, kiedy kolejne dłonie z impetem lądowały na wielkim, dębowym stole. Po podłodze nawet potoczyło się kilka owoców lulo, które ktoś strącił ze stołu, ale w końcu wstała ciotka Katherina, która wraz ze swoim mężem siedziała na środku tego stołu. Głosy trochę przycichły, bo chociaż Katherina to była złota kobieta, to jednak ona w tym domu rządziła. Podniosła rękę zakończoną czerwonym paznokciem i wskazała najpierw wuja Hectora.
- Oooo, Hector nie denerwuj mnie, kto ciebie przygarnął jak żona ci uciekła z listonoszem, ciebie w ogóle nie powinno być przy tym stole, bo żadna z ciebie rodzina! - zwołała, aż jej mąż, który siedział za nią sięgnął do jej przedramienia, ale cioteczka strzepnęła jego dłoń. Hector za to jakby zapadł się w tym swoim krześle.
- Jak będziesz obrażał moją rodzinę, to możesz stąd wypierdalać - takie słowa z ust cioteczki? Kto by się tego spodziewał? No Madox to się akurat spodziewał, bo wiele razy to słyszał, żeby wypierdalali z jej kuchni. W tym domu było dużo miłości, dużo pożądania, ale było też dużo temperamentu, tej gorącej krwi. Która płynęła w żyłach jego ojca, jego sióstr, Madoxa i Ticiano. Jakby ktoś sprawdzał ich jakimś wykrywaczem tej gorącej krwi, to w nich było chyba najwięcej.
Pewnie dlatego zaraz z miejsca zerwała się Isabela, bo też była siostrą ojca Madoxa.
- Madox jest nasz... - zaczęła, co trochę zdziwiło samego Noriegę, ale no mimo wszystko ciotka Isabela by się go nie wyparła i kiedy musiała, to za ucho prowadzała go do szkoły. A później, gdy on miał tę swoją przygodę z teatrem i wystąpił te kilka razy na tej wielkiej, prawdziwej scenie, to tylko walnięta ciotka Isabela rzucała mu wtedy czerwoną różę. Bo ciotka Isabela była wredna, ale była też jakoś tak niepoprawnie romantyczna, ale teraz to była tez uparta - ale Pilar jest obca! - i tym razem to ona wskazywała tym swoim romantycznym, brokatowym paznokciem na Pilar. A kiedy tak przy stole stały te dwie ciotki, Isabela i Katherina, to reszta gości jakby wydawała się taka malutka. Chociaż Madox jeszcze chciał wstać i jeszcze coś powiedzieć, ale Tio pokręcił głową, tak samo jak zawsze kręcił, gdy trzeba było uciekać z tej kuchni jego matki, albo już się nie wtrącać, nie pyskować, tylko... chować się przed nią na najwyższym drzewie w ogrodzie.
- No i Madox kocha tę dziewczynę, to ci nie wystarczy Isabela?! - zapytała Katherina wpatrując się w swoją siostrę gniewnie. I ciotka Isabela przez chwilę myślała nad tym i nawet już nabrała w płuca powietrze, żeby coś powiedzieć, ale chyba nie pozwoliła jej z tym dyskutować jej romantyczna dusza. Za to ta wredota siedząca pod skórą pozwoliła jej znowu się odezwać.
- Ale gdzie jest Rosa?
- Isabela! - zawołała Katherina, żeby ja skarcić, ale to było na nic.
- No gdzie jest Rosa? To jest jakaś tajemnica?!
I kiedy one się tak dochodziły, to w końcu od stołu podniósł się Ticiano opierając o ramię Madoxa. I w pierwszej chwili Noriega chciał go szarpnąć za rękę, żeby się nie wychylał, w drugim odruchu kopnął jego, i chyba siedzącego obok niego wuja, pod stołem, ale Ticiano tylko rzucił mu jakieś groźne spojrzenie. Marie wstrzymała powietrze i ścisnęła pod stołem rękę Pilar, swojej świadkowej, teraz to już wyglądała tak samo blado jak Ticiano.
- Rosa uciekła, bo ona dziesięć lat temu zdradziła Madoxa i on dlatego ją zostawił - po stole przeszedł jakiś dziwny pomruk, najpierw wszyscy zapytali jak to? Co on mówi? Czy to prawda, a później wszystkie twarze zwróciły się na Madoxa. A jemu na czole aż wyskoczyła jakaś żyłka i gdyby nie był tak dobrym aktorem, to by pierdolnął tym stołem i stąd wyszedł.
Od razu pojawiła mu się z głowie myśl, że szkoda, że Tio nie powiedział z kim go zdradziła, i w ogóle szkoda, że nie powiedział, że oni jeszcze do wczoraj to byli jakimiś kochankami z Rosą, no ale przecież sam go chciał przed tym powstrzymać. I przed tym wyznaniem, które tutaj padło też go powinien powstrzymać, bo po co wyciągać takie gówno po dziesięciu latach? Po co to roztrząsać? Dla Madoxa było to bez sensu. Bo on miał dzisiaj tutaj w tej czerwonej koszuli stawiać wszystkim czoła, jak ten jebany lew, którego nosił na piersi, a teraz już te jego ciotki, już te kuzynki patrzyły na niego z jakimś takim współczuciem. A Madox nienawidził współczucia, nienawidził takich spojrzeń. I teraz to był wściekły na Ticiano za to co zrobił.
Ciotka Isabela westchnęła ciężko i usiadła, jakby ta informacja ją przygniotła do krzesła, bo ona całe dziesięć lat tak stała za biedną Rosalindą. Ciotka Katherina już zaczęła coś Madox… A Ticiano nawet nie zdążył usiąść, kiedy Noriega poderwał się z miejsca, szurnął krzesłem, a już po chwili to go wcale nie było przy tym stole, bo wyszedł szybkim krokiem na zewnątrz. Potrzebował powietrza, bo tego było trochę za dużo. Po cholerę Ticiano to powiedział? To on już wolałby, żeby... Żeby zgonili na niego to zniknięcie Rosy, a nie żeby nagle po dziesięciu latach to wyszło. Po co on się wtedy tak poświęcił, skoro Ticiano teraz to wszystko zepsuł.
Na pewno zepsuł?

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pt lis 07, 2025 12:16 am
autor: Pilar Stewart
Nienawidziła być tematem rozmowy. Szczególnie kiedy nie czuła się na miejscu, żeby w temacie się wypowiadać. Bo co ona mogła w tej sytuacji zrobić? Kim ona była przy tym stole, żeby miała jakiekolwiek prawo głosu? Prawda była taka, że została przyjęta do tego domu w gości i jako gość powinna się też zachowywać. Nie mogła wybuchnąć swoim intensywnym charakterem, nie mogła podnieść głosu i nie mogła też stanąć w sprawie Madoxa, kiedy ten jeden dziad śmiał wytknąć mu nieobecność w Medellin przez dziesięć lat. Bo chyba to rozzłościło ja najbardziej. Ci ludzie gówno wiedzieli o tym, co tak naprawdę miało miejsce, nawet do głowy by im nie przyszło, że ten wytatuowany facet, który wiecznie udawał, że wszystko było u niego w jak najlepszym porządku, że to właśnie on miał swoje serce połamane na kawałki. Że to jego miłość legła w gruzach, kiedy nakrył kobietę swojego życia ze swoim najlepszym przyjacielem, z bratem. I to że ktokolwiek potrafił tak na niego naskoczyć… to była czysta niesprawiedliwość. A Pilar nienawidziła niesprawiedliwości. Dlatego zacisnęła dłonie w pięści i cała spięła się w sobie, żeby przypadkiem nie wybuchnąć.
A potem znowu wrócił jej temat i poczuła się jeszcze gorzej. Bo to tej irytacji, doszło też takie nieprzyjemne uczucie braku przynależności. Szczególnie kiedy Isabela z taką pewnością w głosie krzyczała, że Stewart była obca. Niechciana. Ale czy ona kiedykolwiek była kurwa chciana? Nie powinno ją to ruszać. Nie było to przecież nic nowego. A jednak trochę ją ruszyło. Bo ona tak bardzo chciała należeć. Szczególnie że rano, w tej kolorowej, wesołej kuchni czuła w sobie takie narastające szczęście, taki dom, którego nigdy nie miała. I teraz ten dom w jej sercu trochę legł w gruzach, a Pilar wtopiła się w krzesło, zastanawiając się, czy może nie powinna odejść od stołu. Tylko wtedy Marie złapała ją za rękę i Stewart jak to kurwa Stewart w sekundę zapomniała, żeby przejmować się własną dupą. Zacisnęła mocniej palce na jej spoconej skórze przyszłej panny młodej i delikatnie pogłaskała. Zrobiło jej sie szkoda Marie. Ten dzień powinien być dla niej niczym jak szczęśliwym, powinna od rana chodzić uśmiechnięta od ucha do ucha, a tu panował taki chaos, że każdy przekrzykiwał każdego.
I kiedy Pilar myślała, że gorzej już być nie mogło, że przecież padło już wszystko, co mogło ludziom leżeć na sercu, wtedy odezwał się Ticiano. Pierdolony Ticiano, który zdecydowanie nie tylko chuja nie umiał trzymać na swoim miejscu, ale i języka za zębami. I stając przy tym jebanym stole wyrecytował wszystkim powód, dla którego Madox te dziesięć lat temu opuścił Kolumbię. Tylko jakoś pewnie PRZEZ PRZYPADEK zapomniał wspomnieć, z kim Rosa go zdradziła. Kto był tak wielkim chu-jem, że wbił nóż w plecy swojemu najlepszemu przyjacielowi. I w sekundę Pilar musiała puścić dłoń Marie, bo kurwa gdyby tego nie zrobiła, to zgniotłaby ją w drobny mak.
I chociaż czuła narastającą furię w kierunku Tio, tak nie potrafiła nie wrócić wzrokiem do Madoxa. Przyjrzeć się tej jego zmieszanej twarzy, w której teraz zapewne mieszało się tak wiele emocji. I Pilar dałaby naprawdę wiele, by dowiedzieć się, co siedziało mu w głowie, o czym myślał i czy ta sytuacja bardziej go trapi czy jednak przyniosła ulgę. Chociaż kiedy te wszystkie ciotki zaczęły nagle dyskutować i tak się nad nim użalać, bardzo szybko dało się wyczytać z jego twarzy, że to, co czuł, było kurwa daleki od ugli. Całe jebane kilometry od tego. A kiedy do tego całego zamieszania włączyła się i kochana ciotunia, która z taką czułością i żalem wypowiedziała jego imię, Pilar aż złapała w płuca powietrze, bo doskonale widziała w jego oczach, że jemu już się przelało. I nie minęło może pięć sekund, nim Noriega zerwał się z krzesła z hukiem i wyszedł.
Pokój w sekundę zamilkł.
Jedynie było słychać kroki odbijające się od skrzypiącej podłogi i wciąż drżące szkło od tych energicznych uderzeń w stół, które jeszcze nie zdążyło się uspokoić. I może do tego jeszcze mocne uderzenia serca Pilar, które jakoś tak nie widzieć kiedy wyrwało się do Madoxa.
Więc ona też wstała. A wszystkie oczy skierowały się w jej kierunku. Ona zaś swoje spojrzenie wbiła prosto w Ticiano. I przez kilka sekund naprawdę stoczyła w głowie prawdziwą batalię, czy go nie podpierdolić. Czy skoro on miał czelność rozpowiadać tajemnice swojego przyjaciela, ona nie powinna rozpowiedzieć i tych jego? Może nawet nie tylko tej sprzed dziesięciu lat ale chociażby tą z wczoraj? Może teraz na niego ktoś spojrzałby jak na zdrajcę? Może na własnej skórze poczułby w końcu to wszystko, z czym musiał się zmierzyć Madox przez te wszystkie lata? Zasługiwał na to. A Pilar aż za bardzo lubiła wymierzać sprawiedliwość.
I nawet otworzyła usta, by to wszystko wyśpiewać, ale wtedy pierdolona Marie złapała ją za nadgarstek w jakimś takim błagalnym geście. I spojrzała na nią tymi wielkimi, zaszklonymi oczami. I co? I oczywiście, kurwa, że Pilar uległa. Dla niej. Na pewno nie dla niego. Złapała w płuca jeszcze więcej powietrza i zagryzła policzek od środka. A potem tylko nachyliła się przed siebie i zgarnęła niewielki talerz, na którym były pokrojone te zasrane ogórki w paseczki, które tak namiętnie obierała z rana.
I dopiero wtedy wyszła.
Ani razu nawet nie odwracając się za siebie.
Problem w tym, że za bardzo nie wiedziała, gdzie miała iść. Przeszła wzdłuż korytarza i dopiero po chwili zobaczyła przez jedno z wielkich okien dobrze znaną sylwetkę, siedzącą na schodach przed domem. Serce w sekundę mocniej zabiło, a nogi od razu skierowały się w odpowiednim kierunku.
W ciszy otworzyła drzwi i spokojnie zajęła miejsce koło Madoxa. Spojrzała na niego przelotnie, jednak z wyjątkową ostrożnością. Nie znali się przecież aż tak dobrze, by wiedziała, czego potrzebował w chwili, jak ta. Może chciał być sam? Może wcale nie chciał jej widzieć? No cóż, nawet jeśli, to miał problem, bo Pilar już się do niego dokoptowała i nie miała zamiaru nigdzie iść. Może wcześniej ludzie mieli w dupie jego uczucia, ale na pewno nie Pilar. Nawet jeśli miałaby mu służyć jedynie swoją obecnością.
Cześć — przywitała się. Trochę kurwa śmiesznie, skoro przecież już się widzieli, ale w sumie nie zamienili od rana ani słowa, a ona chciała, żeby Madox w końcu zwrócił na nią uwagę. Żeby wyrwał się trochę z tych myśli, w których wydawał sie tak bardzo zamknięty. — Ogórka? — spytała po chwili, wystawiając przed siebie ten talerz, który zabrała ze stołu. Jeszcze kurwa durniejsze pytanie, ale co, miała się nad nim użalać jak te wszystkie ciotki? Skoro wyszedł z pokoju, to był jasny znak, że nie szukał współczucia. Więc Pilar mogła mu dać, jedynie co miała — swoją obecność, serce na dłoni i oczywiście nienaganne poczucie humoru, które mogło okazać się miłą odskocznią. A kiedy w końcu spojrzał na te krzywo pokrojone ogórki, Stewart zgarnęła jednego i przystawiła sobie do ust. — Sama obierałam — pochwaliła się, jakby było kurwa czym. Ale może faktycznie było? Bo to był pierwszy raz, kiedy on w końcu na nią spojrzał. Z tą zamyśloną twarzą, chociaż gdzieś w oczach zabłynęło niewielkie rozbawienie, a może tylko jej się wydawało? Nie miała jednak zamiaru zmarnować tej szansy. — I nawet nie zrobiłam sobie przy tym krzywdy. Zdarłam tylko trochę skóry — pokazała mu palec wskazujący, a dokładniej opuszek, na którym miała ślad po krwi i drobnego strupka. — Kroiłam też sama, nie wiem, czy jesteś w stanie powiedzieć — obejrzała ten kawałek, który trzymała w dłoni. Był kurwa krzywy jakby ktoś kroił go kurwa łyżką. Ale z drugiej strony to tylko ogórek, on miał być pyszny, a nie ładny. A ten był pyszny i do tego jeszcze soczysty. Zjadła swój, wciąż trzymając talerz między nimi, gdyby Madox chciał sobie jednak skubnąć tej fikuśnej przekąski, przyrządzonej przez Stewart.
I trochę ubrabrałam ci koszulę — oznajmiła po chwili, opierając łokcie o schodek wyżej i rozłożyła się o wiele bardziej wygodnie na tych chłodnych schodach. Nie była to jakaś wielka plama, jedynie mały ślad od sosu, który Pilar bezczelnie próbowała podjeść niezauważalnie, kiedy nikogo nie było przy garach, tylko nagle za jej plecami odezwała się ciotunia, pytając, czy dobre i Strewart tak się wystraszyła tego przyłapania na gorącym uczynku, że trochę chlapnęło jej na tą jego piękną, kolorową koszulę. — O tutaj — wskazała miejsce na piersi, zaraz przy rozpiętym guziku. Całe szczęście kropka nie była za duża i zdecydowanie do wyprania. W zasadzie Pilar miała plan to przeprać i nawet go o tym nie informować, ale skoro już tak zagadywała go o takie pierdoły, to czemu by nie i o to.
Brakowało mi cię rano — wyznała po chwili, spoglądając przed siebie. Wbiła spojrzenie w piękne kwiaty, idealnie zadbane, które ciągnęły się wzdłuż całej hacjendy i dookoła miejsc, przy których zaparkowane były samochody, podczas gdy jej dłoń w końcu odważyła się odstawić ten talerz ogórków na obok i zamiast tego odszukać jego ręki. Wdarła się palcami między te jego bez pytania, a kciukiem pogładziła szorstką skórę. Może i był to drobny gest, ale w tamtej chwili wydawał się Pilar zdecydowanie wystarczający, by dać mu znać, że była, dla niego. — Jak się czujesz? — spytała w końcu, przyglądając mu się uważnie. Nie chciała żadnej zdawkowej odpowiedzi że wszystko git, przecież widziała, że nie było. Liczyła na prawdę i szczerą odpowiedź, bo chyba wystarczająco mu podczas tego wyjazdu pokazała, że nie miała zamiaru go oceniać. Że chciała wiedzieć, co siedziało na jego sercu. A przede wszystkim, że nie miała zamiaru się nad nim użalać. Bo ona wcale nie była tu, żeby mu współczuć, a po to by po prostu wspierać, niezależnie od tego, co on będzie chciał z tym faktem zrobić.


Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pt lis 07, 2025 4:09 pm
autor: Madox A. Noriega
Kiedy tak szybko wypadł z tego domu, kiedy te podwójne, piękne drzwi jeszcze nawet się za nim nie zamknęły, to zbiegł na dół po schodach. Kopnął marmurową, ciężką donicę z jakimś wielkim, ładnym kwiatkiem, aż prawie ją wywalił, aż się skrzywił, bo jednak donica wygrała starcie ze stopą z trampku. Syknął i podskoczył na jednej nodze dwa razy, a później przeszedł jeszcze trzy wzdłuż tych schodów, jak jakiś wściekły, dziki kot w klatce, klnąc pod nosem po hiszpańsku na Ticiano. Na swojego brata. Może on chciał dobrze, może chciał jakiegoś przebaczenia dla Madoxa? Ale on tego nie chciał. A na pewno nie dzisiaj, kiedy będzie musiał stawać twarzą w twarz z tymi wszystkimi ludźmi. Stawać twarzą w twarz i odpowiadać, kiedy wszyscy będą mu mówić jaki to jest biedny. Tylko, że on się wcale nie czuł biedny, bo przez te jebane dziesięć lat to o wszystkim zapomniał. Ticiano też powinien zapomnieć, i Rosa, i wszyscy inni...
A jednak kiedy on się tutaj pojawił, kiedy ta Rosa chodziła wciąż na niego taka wściekła, to sama po prostu budziła w ludziach jakieś te wspomnienia, i w Madoxie też. On też był wściekły, teraz już chyba najbardziej na Rosalindę właśnie.
W pierwszej chwili to chciał ruszyć do ogrodu, żeby trochę pomyśleć, ogarnąć ten chaos, ale w głowie mu się zaraz pojawiła taka myśl, że przecież zostawił tam Pilar, może powinien tam wpaść, złapać ją za rękę i stamtąd wyprowadzić? Tylko jakby tam wpadł, to mógłby w tych nerwach, które jeszcze nim miotały tak wzdłuż tych ogromnych schodów, walnąć Ticiano w twarz. A jego twarz i tak nie wyglądała dzisiaj najlepiej. Mimo wszystko on nie chciał im psuć tego szczęśliwego dnia. Tak... Bardzo szczęśliwego.
Wszedł w końcu kilka stopni do góry, ale się zatrzymał, usiadł na jednym schodku, gdzieś tak pomiędzy. Dziesięć oddechów i jakaś mantra spokoju. Jak to leciało? Oaza spokoju, czy jakieś inne gówno. Spokojny kwiat lotosu?
Madox nie mógł się wcale skupić, ani na liczeniu do dziesięciu, ani na mantrze, zacisnął dłonie w pięści.
Dopiero kiedy Pilar usiadła koło niego i powiedziała to cześć, to jego spojrzenie padło na nią. Chociaż w ciemnych oczach wciąż było widać wściekłość. Jeszcze wciąż się zastanawiał czy jednak tam nie iść i nie walnąć Tio, swojego brata, który mu znowu wbił nóż w plecy. I dopiero w momencie, w którym ona zaproponowała mu tego ogórka, to ta złość z niego jakby spłynęła, wypuścił ją z płuc razem z tym powietrzem, które zeszło z niego ze świstem.
- Ogórka? - powtórzył po niej i uniósł jedną brew. To był tylko ogórek, a jednak Madox poczuł, jakąś dziwną ulgę, bo wiedział, że jakby mu teraz powiedziała, żeby się uspokoił, to on by się jeszcze gorzej odpalił, bo taki był. Ale jak mu powiedziała o tym ogórku, to jak on się miał dłużej unosić? Miał się wytrząsać nad ogórkiem? Wbił spojrzenie w ten talerz z tymi paskami, trochę krzywymi, ale jednak wyglądającymi bardzo dobrze na tej kolorowej porcelanie, no i w rękach Pilar. Jego ciemne tęczówki podniosły się na jej twarz, kiedy wkładała sobie do ust kawałek ogórka, a kiedy się tak pochwaliła, że sama obierała, to jeden kącik jego ust mimowolnie uniósł się do góry, minimalnie.
- Widziałem... a ryżu nagotowałaś? - zapytał i też sięgnął po kawałek ogórka i to był chyba najlepszy ogórek jakiego jadł w życiu. Chociaż wcale nie był nadzwyczajny, albo może właśnie był?
Zerknął na ten jej palec, kiedy pokazywała mu ten strupek i aż wywrócił oczami, ale już z uśmiechem. Ogórek tak potrafił załagodzić sytuację? Serio?
A może to jednak Pilar?
- Trzeba być zdolnym, żeby zrobić sobie krzywdę obieraczką - mruknął i przez chwilę patrzył na nią, kiedy oglądała ten krzywy kawałek ogórka, on też taki sobie wybrał najbardziej nieproporcjonalny, ale wciąż pyszny. Przez chwilę go żuł, ale przełknął go głośno, kiedy Pilar tak rozłożyła się na schodach, wbił w nią spojrzenie, już zdecydowanie inne. Zawiesił wzrok na tym jej rozpiętym guziku jego koszuli.
- Chyba musisz ją zdjąć... żeby zaprać tę plamę - tak, na pewno dlatego. Chociaż propozycja zdjęcia tej koszuli to akurat była szczera, mógłby nawet jej pomóc z tymi guzikami. Nawet sięgnął do niej ręką, ale jednak nie do niej, tylko do tego ogórka, którego trzymała, żeby wziąć sobie jeszcze kawałek.
Kiedy włożył go sobie do buzi, to Pilar akurat powiedziała to brakowało mi Cię rano, i chociaż jemu też jej bardzo brakowało, to prawie się zakrztusił tym ogórkiem. Brakowało mu jej, kiedy wyciągnął rękę i zacisnął ją na tej rozkopanej pościeli, a jej nie było obok, i kiedy myślał o tej wczorajszej nocy, i kiedy później zobaczył ją w kuchni, to tak bardzo chciał do niej podejść, przywitać się z nią. Później przy tym stole, kiedy niby była na wyciągniecie ręki, a jednak dzieliły ich te wszystkie pyszne potrawy, ten stół, to też mu jej brakowało. Ale to, że jej brakowało jego, to mu się wydało jakieś dziwne, bo przecież Madoxa zawsze było tak łatwo zastąpić, albo wymazać z pamięci, nikomu jego nie brakowało.
Odchrząknął, bo poczuł tego ogórka gdzieś w gardle, a kiedy Pilar sięgnęła do jego ręki, to na moment spuścił wzrok na jej dłoń. Dwa uderzenia serca, ledwo zdążyła musnąć kciukiem jego skórę, a on już siedział obok niej, bardzo blisko, tak, że ich biodra się stykały, oparł sobie tą jej dłoń na karku, a jego wylądowała na jej udzie.
- Mi Ciebie też - powiedział odwracając się w jej kierunku. Ale wtedy z jej ust, których smak już znowu pojawił się w jego głowie, który zaczął już sobie wyobrażać, i które pewnie znowu chciał całować, w tej chwili, padło to pytanie jak się czujesz. W pierwszym odruchu chciał powiedzieć to git, tyle, nic więcej. W drugim chciał jej powiedzieć, że zepsuła cały klimat, nawet zabrał tą rękę z jej uda i oparł łokcie na kolanach, pochylił się do przodu, ale kiedy poczuł na karku jej paznokcie, gdy musnęła nimi jego skórę, to zamknął na moment oczy. Był z nią tak kompletnie szczery ten cały wyjazd, więc teraz też nie będzie jej kłamał, bo przecież on... kochał ją. I nie chciał jej kłamać, mimo, że nigdy nie umiał rozmawiać o tym jak się czuł. Mimo, że zawsze miał się czuć dobrze. Bo jak się gra to przecież nie można łapać jakiś dołów, bo przecież każdy taki dół oznacza słabość, a jednak tacy ludzie jak on sobie na słabość nie mogą pozwalać.
Podniósł na nią spojrzenie, te ciemne tęczówki wbijając w jej piękne, brązowe oczy, takie wyrozumiałe, ale nie oceniające. Nie litujące się nad nim, mimo wszystko.
- Chujowo - zaczął bez ogródek - cholerny Ticiano, po co on to powiedział - mruknął i mogła poczuć pod opuszkami palców, że znowu się spiął - teraz wiesz co będzie Pilar? Festiwal litości nad Madoxem, jakaś kurwa wielka orkiestra świątecznego współczucia (czy coś tam kanadyjskiego) - pokręcił głową, bo on się wcale o to nie prosił i wcale tego nie chciał. Rosa go denerwowała i ktoś w końcu powinien utrzeć jej nosa, ale nie tak. Zwłaszcza, że teraz pewnie przy stole pojawiły się pytania, kto był tym chujem, który obracał Rosę. To wesele to była farsa, a jednak Madox wcale nie chciał go zepsuć. Naprawdę wolałby, żeby poszło na niego, a wtedy może nawet miałby trochę spokoju, bo nikt nie chciałby z nim rozmawiać, a on mógłby więcej czasu spędzić z Pilar, sam na sam. A teraz kurwa każdy będzie mu chciał powiedzieć, że jest mu przykro. Ale jemu już nie było wcale z tego powodu przykro, bo to było dziesięć lat temu. Kto to pamiętał? Już od tej pory tyle się wydarzyło, i nawet to jego serce znowu zabiło mocniej, do zupełnie kogoś innego i teraz też tak zabiło, kiedy Pilar była obok i kiedy czuł na skórze jej ciepły dotyk.
Już otworzył usta i jeszcze coś chciał powiedzieć, może, żeby jednak stąd uciekli, zanim to wszystko się zacznie, ale wtedy z tych wielkich podwójnych drzwi nad ich głowami wyszła Marie i zaczęła się rozglądać.
Madox zerwał się z tego stopnia jak oparzony, a zanim Pilar zdążyła zareagować, zanim zdążyła się obejrzeć, to już pociągnął ją za sobą z tych schodów w dół. Złapał ją za ramiona i wciągnął za jakiś krzak, i chociaż chciał to zrobić szybko, i naprawdę oni już po chwili chowali się za krzewem bugenwilli wijącym się po balustradzie, z intensywnie pomarańczowymi kwiatami, to Marie ich zauważyła.
- Pilar musimy...! - zawołała, ale nie zdążyła dokończyć, bo Madox wyjrzał zza tego krzaka, stanął na dole schodów.
- Pół godziny Marie, daj znam pół godziny, bo musimy... porozmawiać - rzucił, i chociaż Marie wcale nie wyglądała na przekonaną, to jednak skinęła głową z jakimś cichym dobrze na ustach. Pół godziny to niewiele, ale musiało im wystarczyć. Chociaż Madox to wcale nie chciał już z Pilar rozmawiać. Z domu zaczęli wysypywać się też inni goście i nawet Ticiano, który jednak wcale nie miał odwagi zawołać Noriegi, ale to bardzo dobrze, bo Madox już ciągnął Pilar w kierunku tej bardziej dzikiej części ogrodu, nie tej pięknie wystrojonej i przygotowanej na to wielkie, kolumbijskie wesele, nie tej, gdzie między drzewami wisiały lampki, gdzie trawa była równo przycięta jak od linijki, gdzie rozłożyli parkiet do tańców i scenę dla orkiestry.
A tej trochę zarośniętej, gdzie pojedyncze źdźbła trawy sięgały do kolan, gdzie był jakiś ziołowy ogródek, a przede wszystkim gdzieś w centrum, to wielkie, stare drzewo mango, z rozłożystymi gałęziami, które dawały cień i odrobinę prywatności też. To tutaj chowali się przed ciotką z kuzynami, tutaj była ich baza.
A on dzisiaj schował się tutaj z Pilar, chociaż na to pół godziny. Oparł ją o gruby, chropowaty pień, w powietrzu unosił się zapach żywicy, ale też słodyczy, bo drzewo uginało się od owoców, niektóre z nich już dojrzały, inne wciąż były zielone. Trochę tych owoców też leżało już pod ich stopami, przylatywały do nich pszczoły i kolibry, i teraz tylko ten dźwięk pracujących owadów dało się słyszeć. I może tych ich serc, które znowu zabiły jakoś szybciej. A to Madoxa, to wyrwało do niej jak szalone, kiedy wreszcie pochylił głowę w jej kierunku i kiedy w końcu mógł wargami musnąć te jej ciepłe, rozchylone zmysłowo usta. Przez chwilę całował ją miękko, smakując i delektując się tym smakiem, który miał w głowie od samego rana. Ręką przesunął po jej nagiej skórze na brzuchu i wsunął ją pod tę jej swoją koszulę.
Pewnie by się do niej dobierał dalej, ale wtedy za jego plecami spadło z drzewa to dojrzałe mango i złamało kilka gałązek, a Madox się obejrzał. Oderwał od niej, trochę niechętnie, ale jednak zrobił krok w kierunku tego owocu, żeby kucnąć i go podnieść.
- Tutaj zawsze chowaliśmy się przed ciotką i objadaliśmy mango, a później nikt nie chciał jeść obiadu - rzucił i powiódł wzrokiem dookoła, a później wrócił oparł się ramieniem obok niej o ten pień. Podał jej to niezbyt urodziwe, bo małe i trochę pomarszczone mango na wyciągniętej dłoni, zupełnie tak jak wczoraj jej dawał to swoje serce, tą swoją miłość, też nie taką najwspanialszą i najlepszą na świecie, ale jednak prawdziwą. Tak samo to mango mimo swoich wad pachniało tak intensywnie, tak słodko, że mogła to poczuć. A po chwili mogła też poczuć palce Madoxa na swojej żuchwie, zacisnął je pewnie, chociaż starał się delikatnie, i uniósł jej głowę do góry, swoją też odchylił do tyłu, żeby spojrzeć pomiędzy te gałęzie, na których miejscami widoczne były owoce, a miejscami jeszcze kwiaty.
- Zamknij oczy - polecił jej i chociaż zamiar był zupełnie inny, to kiedy zamknęła te oczy, kiedy znowu rozchyliła zmysłowo usta w jakimś takim błogostanie, to on przysunął się do niej i znowu ją pocałował. Krótko, ale zaczepnie przygryzając jej wargę. Kiedy otworzyła oczy, żeby na niego spojrzeć, to pokręcił głową, bo jednak nie o to mu chodziło.
- Przepraszam, już się skupię... Zamknij oczy - poprosił raz jeszcze, a gdy teraz je zamknęła, to tylko przysunął policzek do jej twarzy, żeby powiedzieć jej ciszej do ucha - słyszysz to bzyczenie? To pszczoły, ale to takie delikatne trzepotanie, inne niż bzyczenie - i jeśli dobrze się wsłuchała to mogła je usłyszeć, to bzyczenie pszczół, ale też leciutki trzepot skrzydeł, no i bicie jego serca. Bo Madox znowu jej pokazywał jakąś część swojego życia, taką przyjemną, taką błogą. Wspomnienie z dzieciństwa, ale takie dobre. Tych dobrych nie było wcale tak dużo. I znowu to serce w piersi waliło mu jakoś mocniej.
- Zobacz - powiedział i wskazał jej jakiś błysk między gałęziami. Delikatną iskrę, a później kolejną. To kolorowe koliberki mieniły się w promieniach słońca i chociaż poruszały się bardzo szybko, to można było je zauważyć, kiedy wisiały przez tę chwilę w powietrzu zanim ponownie zanurkowały w rozłożystym kwiecie. Migały w słońcu jak klejnoty mieniąc się kolorami, błękitem, szmaragdem, złotem i turkusem. I kiedy Pilar tak się na nie zapatrzyła, to przez moment patrzył w jej twarz, już wcale nie na kolibry, ale w końcu sięgnął do jej policzka ręką, żeby oprzeć palce na jej gładkiej skórze i żeby spojrzała znowu na niego.
- Nie patrz tak długo, bo ukradną Ci sny... - powiedział, a kiedy spojrzała na niego dziwnie, jakby mówił od rzeczy, to on znowu się uśmiechnął - kolibry są szybkie i nieuchwytne i wierzy się, że jeśli się na nie zapatrzysz, to mogą ci coś zabrać... Myśl, szczęście, sen - mówił powoli, a te jego brązowe tęczówki znowu intensywnie wpatrzone były w jej piękne, duże, ciemne oczy - ciotka Isabela nam to zawsze mówiła i straszyła koszmarami, w pewnym momencie, kiedy Tio miał te koszmary to myśleliśmy, że jest czarownicą i go zaczarowała - powiedział poważnie, ale zaraz parsknął śmiechem. Bo ciotka Isabela, to rzeczywiście miała w sobie coś z wiedźmy, ale z nimi chyba nie dało się inaczej, kiedy oni potrafili zbierać to niedojrzałe mango tylko po to, żeby rzucać nimi z muru w przechodniów i potem ciotki musiały za nich świecić oczami. A potem ciągnąć ich na siłę do kościoła wierząc, że się nawrócą.
- Nie wierzę... - jego spojrzenie zatrzymało się gdzieś na jej włosach. Madox sięgnął ręką i wyjął z nich maleńkie, połyskujące piórko kolibra, położył je sobie na dłoni i wyciągnął ją do Pilar. Piórko było maleńkie, mieniło się różnymi kolorami, wyglądało jak coś nierealnego.
- Ciotka Isabela mówiła też, że jak znajdziesz takie piórko kolibra, to będziesz mieć szczęście, kazała je trzymać przy sobie, wciąż mam takie jedno w portfelu - nosił je zawsze ze sobą, trochę wierzył, że przynosiło mu szczęście. Chociaż z drugiej strony, to takie gadanie, takie zabobony, a jednak... czasem przecież można szczęściu trochę pomóc, prawda?
- To będzie Twoje Pilar - położył jej na ręce to mini piórko, ale chyba nie miała tutaj portfela, raczej na pewno, on też nie miał. Zastanowił się przez moment, zerknął w dół i wtedy coś mu wpadło do głowy. Zdjął z szyi jeden z tych swoich złotych łańcuszków, a miał ich chyba z pięć, każdy inny, a jednak wszystkie tak do siebie pasowały, pasowały też do niego. I ten akurat który zdjął był taki otwierany, w środku oczywiście pusty, bo co tam mógł nosić Madox? Włożył tam to piórko, zamknął go i nawet przez chwilę chciał go założyć na szyję Pilar, ale w końcu umieścił go w jej dłoni, zacisnął na nim jej palce, jeszcze wciąż był ciepły, nagrzany od jego gorącej skóry. Spojrzał jej znowu w oczy, błyszczące, piękne, otoczone kurtyną ciemnych rzęs.
- Teraz możesz nosić je przy sobie... na szczęście - bo jej też niezaprzeczalnie było ono potrzebne. Im obojgu zresztą mogło się w życiu przydać trochę... szczęścia.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: sob lis 08, 2025 11:28 am
autor: Pilar Stewart
Maodx może faktycznie na co dzień nie mógł pozwolić sobie na słabość. Zabraniała mu tego jego praca, styl życia i wypracowany do perfekcji udawany charakter, jednak tutaj, w Medellin, wszystko było inne. Owoce smakowały lepiej, muzyka grała głośniej i serca biły o wiele mocniej, bez ograniczeń. I tak samo było z tymi słabościami, z byciem sobą, bo tutaj po prostu można było być. Być i nie przejmować się konsekwencjami jutra, być i brać i czuć i kurwa wszystko chłonąć jak gąbka. Bo Medellin chociaż popierdolone do granic możliwości, wybaczało wszystko.
Czasami zajmowało to dłużej niż powinno, czasami ludzie źle oceniali sytuację i linczowali nie tego, co trzeba, ale na pewno nie można było powiedzieć, że nie można było tutaj pozwolić sobie na szczerość. I właśnie tej szczerości Pilar oczekiwała od niego, gdy pytała, jak się czuł. I faktycznie ją dostała. A jej serce jakoś wyrwało do przodu, gdy powiedział, że jest chujowo.
I Pilar naprawde nie rozumiała tego, co w tamtym momencie stało się z jej ciałem. Bo gdy on tak mówił, że mu źle, ona jakoś automatycznie chciała zrobić wszystko, żeby było mu lepiej. Nigdy wcześniej tak nie miała. Jasne, współczuła innym, wstawiała się za nami, ale to teraz, to było tak inne od tych wszystkich przypadków, że w Toronto by się przeraziła. Czy to mogła być ta przysłowiowa miłość, o której tyle wczoraj rozmawiali? Czy ona kurwa naprawdę mogła się w nim aż tak bardzo zakochać?
Nie dane jej było znaleźć odpowiedź na to pytanie, a nawet odpowiedzieć jemu na temat Ticiano i tych wszystkich żali, które teraz się zaczną w jego stronę, bo pieprzona Marie wyleciała z domu, cała zdyszana, jakby szukała ich po całej hacjendzie i to było ostatnie miejsce, jakie przyszło jej do głowy sprawdzić. I Madox jakby czytał Pilar w jebanych myślach, od razu pociągnął ją w dół schodów, wciskając w piękne, pomarańczowe krzewy. A w następnej chwili już ciągnął ją w zupełnie inną stronę, podczas gdy jej serce znowu zabiło szybciej. Bo ona naprawdę cały kurwa poranek czekała, żeby spędzić z nim trochę czasu, żeby móc bezczelnie pogapić się w te piękne, ciemne oczy, żeby dotknąć jego włosów i żeby porozmawiać w spokoju, albo nie rozmawiać wcale? I tak po prostu pobyć? Cokolwiek, serio.
Ale pięknie — tylko tyle była w stanie z siebie wyrzucić, kiedy w końcu dotarli do tego starego drzewa mango. Było ogromne. Chyba największe, jakie Pilar kiedykolwiek widziała. Ale czy to pierwszy raz, kiedy coś tutaj zrobiło na niej wrażenie? Westchnęła z zachwytu i następnej sekundzie była już przypierana do tego wielkiego drzewa, czując na nagich lędźwiach kawałki kory, wbijające się w skórę. A zaraz potem usta Madoxa na swoich. Tak ciepłe i czułe, że po ciele Pilar przeszedł przyjemny dreszcz. Bez większego zastanowienia uniosła dłonie i oplotła je dookoła wytatuowanego karku, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej. Jasne, było coś łapiącego za serce w tych delikatnych pocałunkach, jednak ona chciała więcej, mocniej, bardziej. I może faktycznie by to dostała, gdyby coś nie spadło z impetem tuż za jego plecami. A dokładniej mango.
Westchnęła, gdy się od niej odsunął, lecz wciąż z zainteresowaniem oglądała, jak podnosi owoc, zajmuje miejsce tuż obok, a potem wyciąga go w jej stronę. I nawet Pilar chciała go sobie zgarnąć i spróbować, ale wtedy on szarpnął jej głowę w górę i kazał zamknąć oczy.
Bez otwórz buzię? — prychnęła, przekonana, że on znowu chciał ją karmić. Tylko tym razem, zamiast wybornym bandeja paisa jak wtedy w kuchni w środku nocy to właśnie tym dojrzałym mango, które chwile temu zleciało z drzewa. Więc faktycznie zamknęła te oczy ale i usta rozchyliła nieco szerzej. Tylko zamiast owocu poczuła równie słodkie usta. Jego usta. Które tak ochoczo zatopiły się w tych jej. No tylko to chyba nie był cel tego całego eksperymentu? Chociaż nawet gdyby był, Pilar wcale by nie narzekała.
Ale nie był. Chodziło o piękne bzyczenie mieszające się z trzepotaniem skrzydeł i śpiewem ptaków w oddali. Chodziło o doznanie tej scenerii tylko i wyłącznie jednym zmysłem. I faktycznie Pilar na moment naprawdę się zasłuchała. Był w tym tak ogromny spokój, taka niesamowita magia chwili, tak prostej i zwykłej, a jednak tutaj łapiącej za serce. Zupełnie jak wtedy w teatrze. Bo przecież to nie było przypadkowe miejsce. To był kolejny skrawek Madoxa i jego poprzedniego życia, który teraz tak pięknie jej pokazywał. I chociaż Pilar nie mówiła wtedy za wiele, to naprawdę czuła. I do niego też czuła coraz więcej. A potem jeszcze zobaczyła te przepiękne, malownicze koliberki i przepadła.
Ciepłe promienie słońca idealnie odbijały światło od ich kolorowych skrzydeł, pośród tych gęstych liści, dojrzałych mango i rozkwitających kwiatów. Pilar nawet nie wiedziała, w którym dokładnie momencie jej oczy zaczęły się świecić, a usta jakoś tak mimowolnie ułożyły się w szeroki, wielki uśmiech pełen zachwytu. Kurwa, jakie to było piękne. Dopiero dłoń Madoxa sprowadziła ją na ziemię. Przeniosła wzrok na równie piękne oczy i uniosła wysoko brew, gdy powiedział, że ukradną jej sny.
Kradną sny? — zdziwiła się. Nie wiedziała za dużo o koliberkach, ale nigdy też nie miała ich za złodziei. Bardziej znała te przekonania o tym, że symbolizują odrodzenie, nowy początek, a do tego radość i lekkość. Tą taką umiejętność cieszenia się życiem. Cóż, jak widać kosztem czegoś, skoro tak łasiły się na cudze marzenia i sny. — A mogłyby zabrać moje nienaganne umiejętności gotowania na przykład zamiast snów? — zagadała, prychając pod nosem. Bo przecież z niej była taka kuchara, że tym talentem mogła się podzielić nawet z pięknym ptaszkiem. Gorzej jakby zabrał jej te wszystkie skille, które miała, jak na przykład GOTOWANIE RYŻU, to co wtedy? Musiałaby się przerzucić na zupki chińskie już do końca życia. No chyba, że ogórki. Najlepiej te z Medellin, krzywo obrane i podane na kolorowej porcelanie, które swoją drogą zostawili na—
Nie wierzę.
Co? — spytała prawie od razu i aż przestała się ruszać, kiedy Madox z tak wielkim zafascynowaniem sięgał do jej włosów. — Co tam jest? Jakiś robak? — czy to był ten moment, w którym Pilar będzie musiała na jego oczach jednego zjeść? Żeby mógł się w niej prawdziwie zakochać? Swoją drogą ciekawe, czy te Medellińskie smakowały lepiej, skoro wszystko tu było o wiele smaczniejsze i bardziej wyraziste. Nawet miała rzucić to przemyślenie w eter, kiedy Noriega w końcu wyciągnął z jej włosów to, co tak przykuło jego uwagę.
I wcale nie był to robak. Kurwa, to obok robaka nawet nigdy nie stało. Pilar aż otworzyła szeroko oczy, kiedy w końcu dopatrzyła się niewielkiego, miniaturowego piórka, które teraz mieniło się na dłoni Madoxa. Aż musiała się nachylić. Zrobiła to tak blisko, że jej broda praktycznie stykała się z jego palcami.
To jest… — aż wstrzymała oddech, bo przecież to drobne piórko, w tym słońcu, w jego dłoni, przy tych kolorach było… — Przepiękne — chociaż niesamowite też byłoby dobrym określeniem. Stewart przez moment czuła się jak małe dziecko. Taki dzieciak, który dopiero odkrywa świat i wszystkie piękne rzeczy, jakie natura miała do zaoferowania. Trwała tam zapatrzona, zachwycona, a kiedy Madox powiedział, że to piórko, które podobno miało przynosić szczęście będzie jej, oczy jeszcze bardziej się jej zaświeciły. O ile to w ogóle było możliwe.
Cała rozczulona otworzył dłoń i przejęła od niego ten maleńki kawałek pióra. Był tak mały, że spokojnie zmieściłby się jej nawet na samym paznokciu. I właśnie przez to, że był tak miniaturowy, Pilar nie za bardzo wiedziała, co z nim zrobić, żeby go nie zgubić. Mogłaby wsadzić go ostrożnie do kieszeni spodni, ale to było zbyt ryzykowne. I już miała zapytać, czy miał przy sobie ten wspomniany portfel albo cokolwiek innego, tyle że Madox wtedy znowu się zerwał, jakby w jego głowie pojawił się kolejny świetny pomysł, a w następnej chwili już ściągał z szyi jeden z tych swoich fikuśnych łańcuszków, które zawsze nosił na klacie.
I kiedy Pilar myślała, że już bardziej rozczulona nie mogła być, że jej serce już i tak rozrywało się do granic możliwości, skacząc z tak ludzkiego, zwykłego szczęścia, w jakim przy nim trwała… wtedy on umieścił to pieprzone piórko w zamykanej części naszyjnika i podarował je Stewart. Jak to serce na dłoni poprzedniego dnia.
No kurwa.
A może ona dalej śniła? Bo przecież to nie mogło być życie. Życie wcale tak nie wyglądało, nie było tak beztroskie, tak bezinteresowne, kolorowe i szczęśliwe. Nie było cholerną komedią romantyczną pośród kwiatów i dźwięków natury. Nie było tak łatwe, a już na pewno Pilar nie była taką szczęściarą, by dostać tak wrażliwą i kochającą wersje Madoxa. To było nie-mo-żli-we. No tylko co jeśli faktycznie było?
Patrzyła na niego jeszcze przez chwile, zaciskajać łańcuszek w dłoni. Jakby kurwa czekała aż się rozmyśli, zacznie śmiać albo zrobi coś, co sprowadzi ją na ziemię. no tylko ona już była na ziemi. Po prostu ta ziemia w tamtej chwili biła w rytmie ich serc. A to zaś robiło z nią rzeczy, o których nawet bała się myśleć. I ta wdzięczność, którą czuła.. ona też była ciężka do opisania.
Nie miała zamiaru chować tego łańcuszka do kieszeni. Jego miejsce było tuż przy jej sercu. A więc zwinnym ruchem założyła go na szyję, obserwując, jak to schowane piórko, ozdobione teraz pięknym złotem, ląduje dokładnie pomiędzy jej piersiami, zaraz nad twarzą węża, którego reszta ciała chowała się za materiałem jego koszulki. I coś w tym widoku aż ją zatrzymało.
Trochę jakby sięgał po ten zakazany owoc — rzuciła lekko, rozchylając nieco koszulę, żeby i on mógł się przyjrzeć jak wąż wije się w stronę łańcuszka. Warci każdego grzechu. Trochę jak ten obrazek, który im się stworzył, który teraz aż za bardzo dosadnie prezentował to, w czym się znajdowali.
Bo przecież oni też nie powinni smakować tego przysłowiowego owocu, tej pokusy, która w sobie wzbudzili. Ich całą relacja była trochę jak ten owoc z Edenu, błyszczący i niebezpieczny, od którego wszystko się zaczęło. Zakazany, ale przecież nikt nie mówił, że zakazane nie znaczyło warte spróbowania.
I może właśnie w tym był cały sens. W tej cholernej Ewie, która sięgnęła po owoc, choć przecież wiedziała, że nie wolno. I w tym, że może wcale nie chodziło o nieposłuszeństwo. Ona po prostu chciała wiedzieć. Spróbować być. Jak w tym Hamlecie, który on recytował dzień wcześniej. Chciała poczuć, nawet jeśli miało to kosztować raj.
Bo co to za raj bez uczuć? Gdy nic nie biło, nie bolało i prawdziwego życia też nie było.
Ewa nie popełniła błędu, tylko dokonała pierwszego aktu wolnej woli. Świadomie podjęła ryzyko.
I ten grzech przecież nie był końcem świata.
Był jego początkiem.
Więc może i ich historia wcale nie musiała się tu kończyć? Może to właśnie tu mogła się naprawdę zacząć? Uniosła na niego ciepłe spojrzenie. Takie zadedykowane dla tego jedynego, który był wart każdego grzechu. Bo Pilar wcale nie żałowała tego, co się między nimi ciało, tego całego grzeszenia. Chłonęła to całą sobą. Razem z tą wdzięcznością, którą miała w sercu.
Dziękuję — powiedziała po chwili, szczerze, a następnie przeniosła dłoń, którą ściskała ten łańcuszek na policzek Madoxa, czując pod skórą przyjemnie kujący zarost. — Serio, za wszystko — bo przecież to już nawet nie chodziło tylko o ten łańcuszek i ten piękny gest, ale o całokształt. Bo to ile Madox dał jej w przeciągu tych dwudziestu czterech godzin, to nikt nigdy nie dał jej przez całe życie razem wzięte. Tą szczerość, czułość, wrażliwość.. to serce i miłość, które Pilar tak bardzo czuła. Czuła ją w sobie. Ona wręcz rozpierdoliła ją od środka. I może dlatego nie czekając nawet aż jej odpowie, przysunęła się bliżej i go pocałowała. I chociaż z początku starała się, by był to ładny, czuły pocałunek, tak bardzo szybko ta szalejąca w żyłach krew sprawiła, że i Pilar stała się o wiele bardziej zachłanna, pokazując mu jak bardzo wdzięczna mu była. Wdarła pracę w jego starannie ułożone włosy i wbiła paznokcie w skórę głowy, by po chwili szarpnąć go jeszcze bliżej, by złączyć ich ciała w jedno.
A Madox jakby czytał jej w myślach, w ułamku sekundy zareagował, prowadząc swoje dłonie wzdłuż jej kręgosłupa, przez pośladki aż na uda, by szarpnąć za nie zachłannie i unieść ją w górę. Nogi Pilar w jednym ruchu otuliły jego biodra, podczas gdy usta już smakowały go w ten najbardziej brutalny, agresywny sposób, zabierający z płuc resztki oddechu. Jak te koliberki, które potrafiły kraść sny, oni kradli sobie powietrze. Okradali się z resztek hamulców, by nie dać się ponieść. Tylko jak tu się hamować, kiedy on był taki…
Ta myśl uleciała z jej głowy z sekundą, w której Madox z impetem przycisnął ją do drzewa. Wystająca kora wręcz od razu wbiła się w jej nagą skórę na plecach, przyprawiając o przyjemny ból i prąd, który powędrował dokładnie między nogi. Nogi, które automatycznie mocniej na nim zacisnęła, poruszając się na nim niecierpliwie.
I znowu trwali w tej wielkiej chwili uniesienia, poddając się temu bez pamięci. I pewnie zaraz skończyliby bez ubrań, gdyby nie samotne, dojrzałe mango, które nie wiedzieć kiedy zerwało się z góry drzewa, obiło o kilka gałęzi i niefortunnie spadło akurat w miejscu, w którym się znajdowali, uderzając w głowę pierwsze Pilar, a zaraz potem Madoxa prosto w twarz. Przeszywający ból zapulsował po lewej stronie, kiedy od siebie odskoczyli. A jakby jeszcze tego było mało, te plecy, które wcześniej przyjemnie ocierały się o wystającą korę, teraz przejechały po niej z impetem, gdy Pilar tak osuwała się do parkietu, rozdzierając ją w niektórych miejscach i tworząc czerwone szramy. Bolało. Ale chyba i tak najbardziej bolała ją głowa.
A potem kolejno: podniosła spojrzenie na Madoxa, jego ciemne oczy i zaśmiała się głośno, już miała nawet rzucić komentarzem, że to znowu ten wszechświat próbuje im coś powiedzieć albo drzewo tak bardzo chce, żeby Pilar w końcu zjadła ten owoc, tylko już w następnym momencie przestało jej być do śmiechu, kiedy obraz się jej lekko zamazał, aż musiała przytrzymać się za jego koszulkę, by nie jebnąć z impetem na ziemię. Przyparła się o drzewo i na chwile schowała twarz w dłoniach.
I chyba jebło ją tak mocno, że coś tam się jej poprzestawiało nagle w tej mądrej głowie.
Musimy poważnie porozmawiać — rzuciła nagle, kompletnie kurwa z dupy, nawet na niego nie patrząc, bo ciągle wszystko jej wirowało. — Nie mogę… — jej głos był poważny, nawet śmiertelnie poważny, jakby nagle kompletnie zmieniła nastrój i zdanie co do tego, co właśnie działo się między nimi. Tej chwili. Wszystkiego. I chwile go tak przetrzymała z tym dokończeniem zdania, bo przez moment znowy miała pustkę w głowie. — Nie mogę być świadkiem Marie — wyrzuciła w końcu z jakimś takim żalem. To o to jej chodziło od samego początku? Może to jakiś wylew, że tak nagle o tym pomyślała i się tym przejęła? — Jestem obca, Madox — wyjaśniła jeszcze przy okazji, widząc w końcu jego zdezorientowane spojrzenie. No czego on nie rozumiał? Przecież był przy tej całej rozmowe przy stole. Tylko czemu to nagle miało takie znaczenie? — Musimy iść jej to powiedzieć — zaczęła się zbierać do pionu. — Musimy wyja… oj — no tylko szło jej to kurwa tragicznie i finalnie zachwiała się tak, że znowu na niego wpadła. Chorutka jakaś?

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pn lis 10, 2025 1:20 am
autor: Madox A. Noriega
Uśmiechnął się, a nawet znowu strzelił oczami, kiedy ściągał z jej włosów to piórko, a ona zapytała o to, czy to robak. Przysunął twarz bliżej tej jej, żeby znowu mogła poczuć na policzku jego ciepły oddech, żeby mógł z takiego bliska spojrzeć w jej piękne, ciemne oczy.
- A co? Chciałabyś go zjeść, żebym się jeszcze bardziej zakochał? - i teraz to parsknął śmiechem. Krótko, ale kompletnie szczerze, bo chyba to sobie trochę nawet wyobraził, jak zamiast tego piórka wyciąga przed nią na dłoni jakiegoś soczystego robaka. Chciałby zobaczyć jej minę. Tylko, że on sam już nie wiedział, czy ten robak, i to gdyby go na jego oczach zjadła, mogłoby sprawić, że oszalałby na jej punkcie jeszcze bardziej. Dało się?
Ale może? W końcu jak walnęła w nos Alvaro, to serce aż mu chciało wyskoczyć z piersi.
Chociaż kiedy Pilar się tak pochylała do tego piórka, a potem powiedziała, że to jest przepiękne, to też chciało.
A jeszcze bardziej się zerwało w momencie, w którym ten jego złoty łańcuszek, ten który miał już jej przynosić tylko szczęście, spłynął po jej nagiej skórze między piersi. Tak, że ten wąż rzeczywiście po niego sięgał.
- To sprytny waż, więc pewnie w końcu go dosięgnie - rzucił i nawet na moment podniósł głowę, żeby znowu spojrzeć w jej oczy, które teraz w tym świetle błyszczały niezwykle. I chociaż mógłby w tych jej brązowych tęczówkach znowu utonąć, to jednak jego wzrok spadł na tego węża, kiedy odchyliła materiał koszuli. A potem wylądował też tam jego palec, którym przesunął po tym wężu, którym trącił wisiorek, a który potem oparł na jej pełnych wargach. Przesunął po nich lekko opuszkiem rozchylając jej usta, zbierając z nich nieco wilgoci.
- I mądry, bo wie co smakuje najlepiej - kiedy to powiedział to oblizał powoli swoje wargi. Bo Madox też wiedział, poznał ten smak wczoraj i nie mógł przestać o nim myśleć, ani na moment. O jej smaku, jej ust, ale nie tylko, smaku który może tylko tutaj w tym pięknym, intensywnym Medellin przyszedł tak naturalnie, ale przecież... w Toronto był tym zakazanym owocem, tym grzechem po który oni wcale nie powinni sięgać. Tylko co z tym zrobić, kiedy oni się tutaj czuli warci tego każdego grzechu, kiedy każdy byli gotowi popełnić, po to, żeby czuć. Czuć więcej i czuć mocniej.
I kiedy to powiedziała dziękuję... za wszystko, to on też już dłużej nie chciał czekać ani chwili, tylko chciał ją znowu poczuć, z tą całą intensywnością, typową dla nich. Sam pogłębiał ten pocałunek, bo sam chciał bardziej i przez chwilę nawet opierał dłonie na jej policzkach, przesunął jedną na jej kark, żeby nie pozwolić jej już mu uciec, nawet na chwilę. Ale kiedy tak go do siebie przyciągnęła, od razu zjechał rękami po jej plecach, po linii kręgosłupa, na chwilę zatrzymując się na pośladkach, na których zacisnął palce, żeby przycisnąć ją jeszcze bardziej do siebie, finalnie jednak łapiąc ją za uda, podnosząc do góry, tak, że mogła znowu opleść go nogami. Naparł na nią jeszcze bardziej przyciskając ją do tej chropowatej kory i całował zachłanniej. Tak jakby jutra miało nie być, jakby teraz ten każdy pocałunek miał wyrwać z jej płuc ostatnio oddech, tak jak wyrywał z jego. Oparł kolano o drzewo, żeby sobie ją trochę podtrzymać, bo jedna jego dłoń wdarła się już pod materiał tej jej koszuli, zacisnął palce na jej piersi i chciał już z niej zerwać tę koszulę, wcale się nie przejmując tym, że jak tak dalej pójdzie, to pewnie nie będzie miał w czym wracać, ale wtedy trafiło ich... mango.
Madox puścił Pilar i odskoczył i to było jakieś takie instynktowne, pierwszy odruch ciała. Chociaż Madox to dostał tylko w policzek, ale takim pechem, że ten obity, więc w pierwszej chwili też syknął z bólu i nawet poczuł jakiś taki przeszywający impuls, który przebiegł mu po plecach.
- Ja pierdole, nawet drzewo nie jest po naszej stronie - mruknął, ale zaraz stał już koło Pilar, no i chyba dobrze, bo ona złapała się za jego koszulę, a chwilę później już opierała się o drzewo.
- Pilar... - zaczął, kiedy ona tak chowała twarz w dłoniach. Bo musiała mocno oberwać. Zawłaszcza, że zaraz zaczęła o tym, że muszą poważnie porozmawiać, a jednak Madox myślał, że oni tu mają jeszcze inne rzeczy do roboty, poważniejsze niż rozmowy. Chociaż...
- Co? - wyrwało mu się, kiedy powiedziała to nie mogę, bo nie wiedział kompletnie czego ona nagle, w tej chwili nie może. To było mango, czy to była jakaś dziwna ręka Boga, która nagle jej uświadomiła, że ona nie może.
Tylko czego nie mogła? I skąd nagle te wątpliwości? Skąd nagle ta zmiana tematu, całego nastroju w ogóle?
- Świadkiem Marie - powtórzył po niej i teraz to już zmarszczył brwi, bo nie wiedział o co jej chodzi i czemu wyskoczyła z tym tak nagle, no i do tego Pilar jakoś nagle mu zbladła. Jakby nagle z jej twarzy odpłynęły wszystkie te dzikie kolory, na które przecież zapracowali podczas tego pocałunku pod drzewem mango. Zaczęło mu to nie pasować.
- Nie jesteś obca, jesteś... moja - i tylko tyle zdążył jej powiedzieć, bo potem Pilar powiedziała to, że muszą iść to powiedzieć Marie i się zachwiała. Ale Madox zareagował od razu, od razu złapał ją w talii, a drugą ręką sięgał już do jej głowy.
- Pilar, gdzie dostałaś? Pokaż mi to - powiedział, ale kiedy jego palce znalazły to miejsce między jej włosami, to od razu poczuł jak rośnie tam jej guz, a Pilar się skrzywiła. Już na nic nie czekał, tylko wziął ją na ręce i przycisnął do siebie mocno, bo jakby mu zaczęła odpływać w ramionach?
- Pilar oddychaj, spokojnie, popatrz na mnie - mówił, kiedy tak ją niósł przez to podwórko. Szybko i sprawnie, tak oni już po minucie byli w domu, a Madox sadzał ją na jakiejś wielkiej kanapie w salonie, żeby przed nią klęknąć i spojrzeć jej w oczy. Tylko nie tak jak zawsze patrzył, chciał sprawdzić jej źrenice, przysunął się naprawdę blisko i zasłonił jej jedno oko dłonią, żeby zobaczyć jak reaguje.
- Nie ruszaj się, spójrz na mnie. Jedno oko... - przełożył dłoń na jej drugie oko - drugie... Nie mdlejesz? - przesunął ręką po jej policzku odgarniając do tyłu włosy. I kiedy on tak jeszcze sprawdzał te jej odruchy, to nagle pojawiła się obok Marie, ciotka Isabela, Katharina i Gloria, a nawet mała Dolores.
- Matko Święta Madox co się stało? - zawołała ciotka Katherina, a Marie już się wyrwała do przodu, żeby obejrzeć Pilar. Isabela za to od razu wachlowała ją gazetą.
- Jak ona pobladła! - stwierdziła, ale to Madox też widział. I widział w jej oczach, że coś jest nie tak.
- Co zrobiłeś Madox? - Marie już patrzyła na niego z wyrzutem, bo oczywiście wszystko jest wina Madoxa (chociaż przecież już się okazało, że nie), a Gloria poczłapała z tym swoim wielkim brzuchem do kuchni mrucząc coś pod nosem, że potrzebują lodu.
- To mango, dostała mango w głowę - wyjaśnił Madox i znowu pochylił się nad Pilar, żeby odezwać się do niej.
- Masz zawroty głowy? Podwójne widzenie? Świat się kręci, będziesz rzygać? - zapytał bardzo romantycznie, opierając jej obie dłonie na policzkach, ale już po chwili Marie go odciągnęła. A Gloria przyniosła lód owinięty kuchenną ścierką i przykładała go już do tego guza. Isabela dalej wachlowała. A ciotka Katherina już podawała jej szklankę wody z cukrem trzcinowym i cytryną, którą też szybko zrobiła. I nagle te ciotki i Marie, i Gloria, wszystkie, stały nad nią i znowu się dochodziły, że trzeba ją położyć, albo zanieść na górę, albo, że ma wypić agua de panela, to jej pomoże. I wszystkie chciały ją głaskać po włosach, jakby znowu była ich. Tylko, że tworzyły przy tym taki chaos, taki harmider, jak wtedy przy stole.
I kiedy Pilar tak zamknęła oczy, to Madox sobie pomyślał, że rzeczywiście może ją zaraz zemdlić od tego wszystkiego. Bo go trochę zemdliło, chociaż może nie od tej paplaniny po hiszpańsku, a bardziej od tego, że on się Pilar przejął. I wciąż jeszcze patrzył na nią z jakaś taką troską, z jakimś takim strachem. Ale w końcu się odważył i zrobił krok do przodu wchodząc między te kobiety.
- Dość - warknął, bo jednak to wcale nie pomagało i on znowu podszedł do Pilar, żeby znowu wziąć ją bez żadnego pytania na ręce, a kiedy Marie pisnęła, że co on robi, to powiedział jej od razu - wezmę ją do pokoju, z dala od tego hałasu - rzucił i jeszcze poprosił Glorię, żeby mu dała lód, ale mała Dolores się zaoferowała, że ona go zaniesie i chociaż Marie otworzyła jeszcze usta, bo jej to nie pasowało, to uciszyła ją ciotka Katherina. A Isabela wzięła za rękę Dolores i poszła za nimi z tą szklanką z wodą i dziewczynką, która przytulała do siebie ten zimny worek z lodem w kuchennej ścierce w kwiaty.
Wyglądało to jak jakiś dziwny pochód, kiedy szli po schodach, a potem korytarzem, do tego ich pokoju. Kiedy Madox kładł Pilar na łóżku, na tej pościeli, którą sam zasłał, ale nie za ładnie, to ciotka Isabela, chociaż po jej twarzy widać było, że dużo rzeczy chciałaby powiedzieć widząc to pobojowisko, to tylko położyła szklankę na nocnej szafce i kazała Dolores położyć tam też lód. Gdy wychodziły to Dolores pytała, co tam się stało i dlaczego Madox ma taki bałagan w pokoju, i czy Pilar będzie żyła, bo zrobiła jej wianek.
Madox sięgnął od razu po ten lód, a już po chwili to siedział obok Pilar i przykładał jej go do tego guza, pochylając się nad nią.
- Jak się czujesz Pilar? Lepiej? Bo mango już dostało za swoje - rzucił i odgarnął jej z policzka włosy, które zawilgły od tego lodu i lepiły się jej do twarzy - bo jak Cię mdli, to jedziemy na pogotowie... Jesteś trzeźwa, a to może nawet lepsza opcja, niż ten cały ślub, skoro nawet mango... tak na ciebie leci - powiedział to dość poważnie, ale uniósł jedną brew obserwując jej reakcję, bo jeśli nie wypomni mu tego dennego tekstu z lecącym na nią mango, to mogła być rzeczywiście chora, albo jej się coś przestawiło w głowie. Może na przykład posklejały się jakieś klepki od tej pory, ona będzie na takie teksty tylko chichotała. Aż ściągnął brwi do siebie pochylając się nad nią jeszcze bardziej.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pn lis 10, 2025 3:53 pm
autor: Pilar Stewart
Świat wirował.
Wszystkie kształty dookoła zrobiły się rozmazane, zlewając w jeden blend kolorów. Pilar próbowała znaleźć w tym całym chaosie twarz Madoxa, jednak bezskutecznie. Niby słyszała jego głos, gdy mówił jej, że nie była obca, że była jego, jednak jej mózg w ogóle nie kodował tego, co on do niej mówił.
Nogi zrobiły się jak z waty, kiedy spróbowała zacisnąć mocniej dłoń na jego koszulce, ale ciało jakby nagle odmawiało jej posłuszeństwa. Kompletnie ją odcięło. A potem czuła już tylko jak Madox dotyka ją gdzieś w głowe, coś tam pyta, ale co? Gdzie dostała? Coś tam miała oddychać? No chyba oddychała, skoro jeszcze żyła, ale co to było za życie w tamtym momencie.
W następnej sekundzie już nie czuła gruntu pod nogami, trwając w jego silnych ramionach. Kurwa, ostatnim razem tak ją otumaniło, kiedy została postrzelona. Wtedy też gdy w zastraszającym tempie zaczęła się wykrwawiać, kompletnie straciła panowanie nad ciałem i umysłem. No tylko tutaj nie było żadnej krwi (chyba?), więc zaraz wszystko powinno przejść.
Gdy Madox posadził ją na kanapie, w pierwszej chwili chciała mu powiedzieć, żeby ją położył i wywalił jej nogi do góry, bo przecież to była podstawowa pozycja, by pozbyć się zawrotów głowy, tylko kiedy tylko się odezwała, wyszedł jej z tego jakiś dziwny bełkot. Taki zlepek słów, który nic konkretnego nie sugerował. Pozwoliła Madoxowi zajrzeć sobie do oczu i nawet powoli zaczynała widzieć zarys jego twarzy. Było lepiej. Tylko potem już dookoła zbiegły się wszystkie ciotki, babki i Marie, która panikowała tak głośno, że akurat ją to Stewart mogła usłyszeć bez problemu. Tylko czy to w czymkolwiek pomagało? Jak już to łeb pękał jej jeszcze bardziej. Szczególnie, kiedy tak zaczęła rzucać pretensjami w stronę Noriegi.
Go zostaw — wystawiła niezdarnie palec w stronę Marie. Chciała jej powiedzieć, żeby akurat od Madoxa to się odpierdoliła, bo kto jak kto, ale on nie był przecież niczemu winny. Ani teraz ani kiedykolwiek i byłoby miło, gdyby domownicy tego domu w końcu przestali stawiać go w roli pierwszego do liczu, kiedy działo się cokolwiek złego. No tylko to zdanie wyszło jej dość średnio składnie. I nawet chciała coś jeszcze powiedzieć, ale doszła do wniosku, że może powinna dać sobie jeszcze chwilę na dojście do siebie.
Ktoś przystawił jej lód do głowy, przynosząc po części ulgę na to intensywne pulsowanie, jeszcze ktoś wachlował ją z boku, a ktoś dał coś do picia. I jak te dwie pierwsze rzeczy faktycznie były pomocne, tak ta kwaśna woda sprawiła, że Pilar zrobiło się niedobrze. Skrzywiła się znacznie i oddała tą szklankę, kręcąc intensywnie głową. A one ciągle nalegały, żeby Pilar piła. Piła i oddychała i kurwa mówiła i patrzyła i co jeszcze?! Gdzie w rzeczywistości jedyne czego Stewart potrzebowała, to świętego spokoju.
I Madox jakby znowu czytał jej w myślach, przerwał ten cały harmider, wciskając się w sam środek zamieszania i w końcu oznajmiając, że bierze ją na górę. I całe, kurwa, szczęście. Pilar aż odetchnęła z ulgą, chociaż zrobiła to w taki sposób, że wszyscy chyba pomyśleli, że zaraz będzie wymiotować, bo nagle odsunęli się od niej na bezpieczną odległość. Kurwa, jakby wiedziała, że to takie proste, to już dawno by to zrobiła.
Sama pójdę — powiedziała w końcu i nawet chciała wstać, bo poczuła się na siłach, tylko wystarczył jeden ruch, żeby znowu zaczęło się jej kręcić w głowie, a poza tym, Madox już łapał ją pod kolanami i brał na ręce. — Albo nie sama — bo przecież nie będzie się z nim spierać. Poza tym, było całkiem przyjemnie w tych jego ramionach. Szczególnie teraz, kiedy czuła się już coraz lepiej i odzyskała czucie w palcach. Do tego stopnia, że zarzuciła dłonie wokół szyi Madoxa i przytuliła twarz do jego piersi. Pachniał o b ł ę d n i e. I jakoś tak mimowolnie pożałowała, że to nie od tego zakręciło jej się w głowie, tylko od pieprzonego mango. Ale może to już dobry znak? Skoro jej myśli wracały do Madoxa, jego zapachu i silnych ramion, których napięcie czuła pod opuszkami, zupełnie tak samo jak wczorajszej nocy, gdy…
Ta myśl uciekła z jej głowy w chwili, gdy cała procesja znalazła się w pokoju, a Dolores aż kwiknęła na widok tego całego syfu, jaki tam panował, pytając, co tu się działo.
Bawiliśmy się w berka — mruknęła pod nosem, jakaś dziwnie nagle rozbawiona. Za bardzo nie myśląc o tym, że to taki temat, który dziecko akurat z wielką chęcią podłapie.
JA TEŻ CHCE SIĘ Z WAMI POBAWIĆ — Dokoles aż podskoczyła z radości, a ciotki tylko pokręciły głowami z niedowierzaniem. No i super, plan na wieczór Madox, Pilar, Dolores i wspólne ganianie się po pokoju. Stewart już miała jej przytaknąć i obiecać wspólną zabawę, bo przecież pojebało się jej w głowie, ale wtedy Isabela wszystko ukróciła oznajmiając, że teraz to Pilar musi odpocząć. I super. Spanko.
Z chwilą, w której poczuła pod sobą miękki materac, z ust Stewart wydał się cichy pomruk. Tylko ciężko było określić, czy był on bardziej taki radosny, spowodowany wygodnym łóżkiem, na którym w końcu mogła się rozłożyć, czy może jednak taki zawodu, związany z faktem, że Madox znowu był daleko. Za daleko.
Niezdarnie przesunęła jak jakaś dżdżownica na tyły łóżka, majtając ramionami i wspomagając się nogami, aż jej głowa nie wylądowała na wielkiej poduszce, podczas gdy Noriega wypraszał całą resztę parafii za drzwi. W r e s z c i e. Pilar uśmiechnęła się pod nosem, kiedy dookoła zapanowała cisza.
Cisza, która nie panowała za długo, bo Madox już przystawiał jej lód do głowy i pierdolił jakieś farmazony o mango. Aż Stewart uchyliła powieki i spojrzała na niego tymi wielkimi, ciemnymi oczami.
A te teksty to skąd? — spytała całkiem poważnie, przyglądając mu się w bezruchu. — Z jakiegoś kurwa dzienniczka małego kawalarza? — bo jakoś wcześniej nie raczył jej takimi wyrafinowanymi żartami. No chyba że… — Chyba oberwałeś mocniej ode mnie — stwierdziła w końcu i nawet spięła się w sobie, żeby unieść dłoń w górę, by zaraz potem niezdarnie umieścić ją na jego poobijanym policzku. A niezdarnie, bo zamiast zrobić to delikatnie ona praktycznie go tym uderzeniem spoliczkowała. Ups? Chyba jednak nie odzyskała w pełni czucia? Ale potem już ładnie pogładziła go kciukiem. A przynajmniej tak się jej wydawało.
Wciąż była śpiąca. Miała wrażenie, że jakby przymknęła oczy na jeszcze kilka sekund to odpłynęłaby w słodki, błogi sen. I nawet to zrobiła, zamknęła powieki, rozpływając się… tylko wtedy on powiedział o tym jechaniu do szpitala i Pilar aż zerwała się z miejsca, by spojrzeć na niego jak na wariata.
No chyba cie pojebało — mało miła odpowiedź na te jego pełne troski słowa i jak ładnie się nią zajmował, ale z drugiej strony było to bardzo w stylu Pilar, więc to chyba nawet dobrze? Bo jeśli ona chciałaby jechać do szpitala jeszcze z powodu takiej pierdoły, to dopiero znaczyłoby, że jest z nią źle. — Żadnego szpitala — pokręciła energicznie głową i chyba zrobiło to trochę za mocno, bo znowu jej na moment zawirowało. — Przecież ja kurwa nie umieram — nie było widać? Bo Stewart czuła się jak nowo narodzona. Dobra. Gówno prawda. Czuła się chujowo, ale na pewno stabilnie! Potrzebowała jeszcze kilka minut na tym wygodnym łóżku i na pewno dojdzie do siebie już w stu procentach.
Przeniosła spojrzenia na Madoxa, zaciskając dłoń na jego koszuli.
Chcesz pomóc? — spytała w końcu, jakby kurwa wszystko co wcześniej zrobił, wcale nie można było nazwać pomocą. Chociaż nie o to jej chodziło. Ale do tego to już musiał sam dojść. — Proszę bardzo. Po pierwsze podusia pod nogi — pierwsza zasada chujowego samopoczucia — nogi do góry, żeby zwiększyć ilość krwi w mózgu. Uniosła nawet delikatnie stopy do góry, żeby ułatwić mu wykonanie tej czynności. — Po drugie masażyk, o tutaj — wskazała na skronie, a zaraz potem sięgnęła po jego dłonie i umieściła je sobie w odpowiednich miejscach. Pokazała mu odpowiednie tempo, w jakim powinien wykonywać te okrężne ruchy. — Potem jeszcze kark i ramiona — oczywiście na poprawę krążenia.
I sumie to by wystarczyło, ale skoro Madox tak ładnie się jej słuchał, to może poczułaby się lepiej, gdyby tak jeszcze…
I tu ustami — wskazała środek czoła. — I tu też i tutaj — a potem kolejno pokazywała mu co to kolejne miejsca, które miał jej całować, przez policzek do ust. I szczerze? Zdecydowanie działało to lepiej niż ta obrzydliwa woda, zrobiona przez ciotunię w salonie, lepiej niż ten lód i wachlowanie razem wzięte. Ta jego obecność. Albo to Pilar już tak dobrze się czuła? Bo potem wskazała mu jeszcze szyję i miejsce między piersiami, gdzie czarny wąż czaił się na złoty łancuszek. — A, i jeszcze czytałam gdzieś, że najlepsze na wstrząs mózgu, to jak ktoś zatańczy. Najlepiej jezioro łabędzie. Albo chociaż powie jakiś wierszyk. Podobno działa pobudzająco na mózg — rzuciła gdy Noriega tak zasypywał ją pocałunkami. Może nie do końca było z nią jeszcze dobrze? Nie no, nawet z pół przytomnym mózgiem wiedziała, że to na to nie pójdzie, ale przecież zawsze warto spróbować? Bo przynajmniej teraz mogła zwalić na guza?

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: wt lis 11, 2025 6:16 pm
autor: Madox A. Noriega
Zanim jeszcze Dolores wyszła z pokoju to trzy razy zapytała Madoxa, czy Pilar będzie żyła i już chciała mu opowiedzieć historię o jej chomiku, który myślała, że umarł, ale okazało się, że poszedł do domu starców dla chomików i tam sobie żyje. Madox pokiwał głową i nawet pogłaskał Dolores po włosach, kiedy prowadził ją i ciotki do drzwi.
- Nie oddamy Pilar do domu starców, przyszykuj jej wianek, zaraz dojdzie do siebie - rzucił, i miał nadzieję, że jednak tak będzie. Kiedy wreszcie zamknął za sobą drzwi to odetchnął z ulgą, kochał ten dom. Kochał ten hałas i to ile się tutaj działo, ale naprawdę czasem potrzebował tej chwili spokoju, żeby pozbierać myśli. Teraz je właśnie zbierał, porządkował, kiedy pochylał się nad Pilar, zaglądał jej w oczy i rzucał tymi tekstami. I najpierw to patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami czekając reakcji, ale kiedy powiedziała o dzienniczku małego kawalarza, to trochę mu ulżyło, odetchnął z jakąś ulgą, a jego ciepły oddech wylądował na jej nagim dekolcie.
- Z książeczki "pojebało cię Madox, czy jesteś pijany, lub naćpany"... Dzisiaj tom pojebało - nawet wytknął jej czubek języka i uśmiechnął się delikatnie, ale wciąż pochylał się nad nią i wciąż przykładał do jej guza lód. Martwił się o nią, a on nigdy o nikogo się nie martwił, bo w pierwszej kolejności zawsze myślał o swojej dupie - taką wyznawał zasadę. A jednak dzisiaj myślał bardziej o Pilar, bardziej niż o tym swoim policzku, o którym zapomniał i dopiero mu się przypomniało, kiedy sięgnęła do tego obolałego miejsca, zamknął na moment oczy, gdy jej ręka tak wcale niedelikatnie wylądowała w tym miejscu, co wczoraj pięść Alvaro, a dzisiaj to zdradzieckie mango. Nie cofnął się jednak, a nawet przytulił ten bolący policzek do jej ręki mocniej. A kiedy tak zaczęła mrużyć oczy, to Madox od razu wiedział, że to wcale nie jest dobry znak, pewnie dlatego zaproponował ten szpital, żeby ją rozbudzić, chociaż miał też na to kilka innych pomysłów.
Na to no chyba cię pojebało wywrócił oczami, a potem przesunął ten lód trochę, bo wiadomo, że nie wolno go trzymać w jednym miejscu, ciemne tęczówki znowu utkwił w jej oczach, które już odrobinę odzyskały dawny wigor, a przede wszystkim teraz wpatrzone były w niego.
- Tak, ale to Twoja wina... - zaczął, ale zanim zdążył coś więcej powiedzieć, to ona już mówiła, że żadnego szpitala, a Madox parsknął śmiechem - myślałem, że policjantki nie mają jakiejś fobii przed szpitalem, że to tylko gangusy się go boją - mruknął i znowu przesunął ten lód, a nawet sięgnął drugą ręką, żeby odgarnąć jej włosy, bo tym przykładaniem lodu to je jej tak potargał, że przez chwilę walczył ze sobą, żeby się nie uśmiechnąć. No ale nie mógł się śmiać, kiedy Pilar leżała pod nim taka wciąż zmieszana. Przeczesał palcami ciemne pasma odgarniając je do tyłu.
- Ale wyglądało to źle... Nie wiem jakbym się potem z tego wytłumaczył. Zabrałem ze sobą śledczą do Kolumbii i zabiło ją mango, to nie moja wina wysoki sądzie - powiedział poważnie i znowu strzelił oczami, ale finalnie jego spojrzenie ponownie odszukało jej ciemnych tęczówek. A kiedy zacisnęła palce na jego koszuli, to przechylił na bok głowę. Kącik jego ust drgnął do góry, kiedy zapytała czy chce jej pomóc, chciał się jej wreszcie na coś przydać, skinął energicznie głową, bo był ciekawy czego jej jeszcze do szczęście brakowało. Bo jemu w sumie niczego więcej.
I kiedy tak zaczęła mu wymieniać po kolei, co ma zrobić, żeby poczuła się lepiej, to oczywiście Madox to wszystko robił, ale nie byłby sobą, gdyby zrobił to grzecznie i bez gadania. Musiał sobie pogadać, bo taki już był. Kiedy więc sięgał po tę drugą poduszkę pochylając się nad Pilar i podpierając ramieniem, to mruknął.
- Wolałem jak te nogi zakładałaś gdzieś indziej - i to jeszcze znowu tak blisko jej ust, że każde to słowo mogła na nich poczuć, ale poprawił poduszkę, ugniótł ją, a potem przejechał palcami po jej łydkach, żeby finalnie ułożyć jej nogi na takiej nastroszonej poduszce. Później przesunął się wyżej, tak, żeby lepiej móc sięgnąć do jej twarzy, oparł chłodne od tego lodu, który jej tak namiętnie przykładał, palce, na jej skroniach, lekko. A potem wczuł się w te okrężne ruchy, które mu pokazywała, w to tempo, powolne i leniwe, aż westchnął ciężko i znowu mogła to poczuć na twarzy.
- Uśniesz od tego i cię nie dobudzę, a obiecałaś mi salsę do rana, chociaż po tym wstrząsie może być z tym ciężko - mruknął, a po chwili, kiedy tak instruowała go dalej, przesunął opuszkami palców po jej delikatnej skórze, za uszami i po szyi, powoli. Zsunął materiał jej jego koszuli z jej ramion, że je odkryć, gładką, ciepłą skórę. Dopiero kiedy jego ręce spoczęły na jej karku i ramionach, to pozwolił sobie na trochę mocniejsze uciski, ale w takich miejscach, które jednak miały rozluźnić te jej napięte mięśnie. A czuł pod palcami jaka jest spięta, jak te jej mięśnie są zbite. Wbił w jeden palec mocniej, ale też z jakimś wyczuciem, jakby wiedział, gdzie jej dotknąć, żeby finalnie się rozluźniła, bo wiedział. I dopiero kiedy powiedziała, że jeszcze tu ustami, to podniósł spojrzenie z jej ramion na twarz.
- Bo uwierzę, że kurwa te buziaki naprawdę leczą - parsknął, ale pochylił się nad nią i musnął wargami środek jej czoła, brew, policzek, a potem jeszcze kącik ust. Jej wargi jednak obdarzył tylko kolejnym ciepłym oddechem, bo te jego sunęły niżej, po jej żuchwie, po szyi, po ramieniu, na którym te niektóre mięśnie już odpuściły pod jego dotykiem. Musnął wargami obojczyk, a po tym czarnym wężu przejechał do góry językiem, zahaczając o ten łańcuszek. Chwycił zębami koronkę jej stanika, ale wtedy powiedziała o tym wierszyku, albo jeziorze łabędzim i Madox podniósł głowę, żeby na nią spojrzeć. Z lekkim zawodem wymalowanym na twarzy, a jednak zaraz się uśmiechnął. Bo on uwielbiał to jej poczucie humoru, a skoro je odzyskiwała, to chyba czuła się już lepiej?
- Jezioro łabędzie to nie mój repertuar - rzucił i uniósł jedną brew, ale później sięgnął do guzików koszuli, żeby jednak odpiąć je powoli, jeden za drugim - ale wierszyk znam... Wlazł kotek na płotek, pierdolnął go młotek... - wyrecytował i w tym czasie już zdążył rozpiąć tę koszulę i przesunąć palcami po jej ciepłej, gładkiej skórze na brzuchu i kiedy tak jego ręka wędrowała po jej ciele, to zatrzymał nagle dłoń na jej boku. Zacisnął palce na jej pośladku, mocno i pewnie, żeby ją trochę poderwać do góry, przekręcić do siebie. Nie gwałtownie, powoli, ale stanowczo.
- Ale się załatwiłaś... - mruknął i teraz się schylił, żeby musnąć wargami jej brzuch. Oczywiście chodziło mu o te zdarte plecy, bo jakoś wcześniej mu to umknęło. Dobrze, że umknęło to też ciotkom, bo jeszcze by jej kazały to wysmarować czymś ohydnym. Madox pamiętał jak kazały mu pić na kaszel syrop z cebuli, albo rany czymś smarować, ale nie pytał nigdy co to, chociaż goiły się dobrze. Zawiesił się na moment zastanawiając, czy jednak nie iść po tę maść do ciotki. Bo może zadziałała by dobrze, a jego palce w tej chwili przesunęły się znowu po jej nagim biodrze. Sięgnął po trzecią poduszkę, bo na tych łożach poduszek mogło być z dwanaście, chociaż Madox ich nie liczył, ale wczoraj kiedy się tutaj tak przewracali, to co chwilę im się trafiała jakaś poduszka. I tę podłożył Pilar pod pupę, żeby jednak nie opadła tymi poharatanymi plecami na materac.
- Kuszące jest wylanie na te szramy reszty wódki, ale... Przyniosę coś innego - stwierdził i wstał, ale jeszcze zanim poszedł, to pochylił się nad nią, żeby znowu zajrzeć jej z bliska w te piękne, ciemne oczy - ale jak uśniesz w tym czasie, to nie pytam się o zgodę, tylko jedziemy na pogotowie - zagroził, a potem wbił jej palec w biodro, te które miała wystawione do góry.
A później rzeczywiście sobie poszedł, ale nie było go może trzy minuty, bo nawet nie zszedł na dół, ciotkę spotkał na korytarzu i szybko powiedział jej czego potrzebuje. Dała mu słoiczek z tą domową maścią na jakieś rany i inne takie.
I kiedy Madox wrócił do pokoju, to już go odkręcał i zaciągnął się tym znajomym zapachem, jakieś zioła, które tak dobrze pamiętał z dzieciństwa. Znowu siadł obok Pilar na brzegu łóżka.
- Ale jebie... - mruknął i nabrał trochę tego mazidła na palec, a potem wyciągnął go w jej kierunku, jakby chciał jej dać to powąchać, ale zamiast tego, to zostawił na jej nosie małą kropkę z tej maści, kiedy go dotknął. A zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, czy zetrzeć tę maść z nosa, to on już przejechał palcem po tych jej szramach. Wiedział, że zapiekło, bo przecież doskonale to pamiętał to szczypanie i drętwienie, może mógł ja ostrzec. Ale Madox to chyba lubił tak... bez ostrzeżenia, z zaskoczenia.
Wziął na palec jeszcze trochę tej maści i nałożył ją na kolejną czerwoną szramę, ale tym razem to pochylił się nad nią, żeby podmuchać to piekące miejsce, bo ciotka zawsze tak mu robiła i trochę przynosiło to ulgę. No i ta maść też przynosiła, chociaż na początku piekła niemiłosiernie, ale później jakby tworzyła na skórze niewidzialny opatrunek. Kiedy Madox z Ticiano jako dzieciaki zdzierali kolana i łokcie, a potem trzeba było ich wystroić do kościoła, to to była ich pierwsza pomoc, to znaczy pierwsza pomoc ich ciotek. A teraz też zaraz trzeba było Pilar wystroić do kościoła, więc może to rzeczywiście zdziała cuda. Chociaż Madox by pewnie nie narzekał, gdyby jednak okazało się, że to coś poważniejszego i musiałby tutaj zostać z Pilar, w tym pokoju, jako jej prywatna pielęgniarka, bo chociaż wcześniej się cieszył na to całe wesele, to teraz wciąż miał z tyłu głowy, gdzieś tam, gdzie nie siedziała w niej Pilar, tę myśl, że kurwa Ticiano powiedział wszystkim, co się wydarzyło dziesięć lat temu.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: wt lis 11, 2025 9:42 pm
autor: Pilar Stewart
Pilar wcale nie bała się szpitala, ale wychodziła z założenia, że wizyty w nim musiałby odbywać się już w naprawdę skrajnych przypadkach. O na przykład wtedy, kiedy została postrzelona. Wtedy to nawet nie oponowała, jak już wsadzili ją do karetki, chociaż pierwszą myśl miała taką, że w sumie po co. Przecież ktoś na komisariacie mógł wyciągnąć jej ten nabój z ciała, a krwotok zawsze można było zatamować jakąś szmatą, nie? No to momentu, jak straciła przytomność i prawie się przekręciła, to na pewno. Potem już niekoniecznie. Jednak w przypadku dostania w głowę z mango serio nie było takiej potrzeby i wizyta w szpitalu była zbędna. Poza tym, Pilar nie lubiła robić problemów, a jednak bardzo chciała, żeby Madox dobrze bawił się na tym cholernym weselu, na które je zaprosił, a nie siedział na izbie przyjęć przez pół dnia. I ona też chciała się na nim bawić. Nawet jeśli ta sytuacja wyglądała tak źle, jak mówił.
O już widzę, jakbyś faktycznie wylądował przed sądem — aż przewróciła oczami, bo kto jak kto, ale przecież Madox miał swoje sposoby na unikanie konsekwencji związanych z łamaniem prawa. Zaczynając na całym Emptiness i tego, co się w nim działo, a przecież kończąc na… — Pozbyłbyś się mnie jak Marco i byłoby po sprawie — wzruszyła ramionami. Może nie był to normalny temat do rozmowy, a już tym bardziej do żartów, ale przecież oni też nie byli normalni. Nie jedna Cherry pewnie powiedziałaby, że byli pojebani do granic możliwości, więc i o trupach mogli sobie żartować. Kurwa, jak oni potrafili nad tym Marco bezczelnie ze sobą flirtować? Raczej oboje już dawno zatarli te granice dobrego smaku. Ale czy komuś to przeszkadzało? Na pewno nie Pilar.
Prychnęła się na tą uwagę o nogach, że zdecydowanie wolał ja zakładała je w innych miejscach.
Uwierz mi, ja też — złapała jego ciemne spojrzenie, a jej głos aż zahaczył o taki mocno poważny. Bo akurat co do tego nie mogła być z nim bardziej zgodna. Na samo wspomnienie jego ciała między jej nogami, przez Pilar mimowolnie przebiegł przyjemny dreszcz. Zacisnęła mocniej uda, co z pewnością nie uszło jego uwadze, kiedy tak grzebał pod jej łydkami, poprawiając materiał poduszki i przez chwilę nawet chciała spiąć mięśnie brzucha i faktycznie złapać go w szczelny uścisk, tylko niestety wciąż brakowało jej sił. — Ale jak podstawisz się zamiast tej poduszki, to bardzo szybko możemy nadrobić — zaproponowała, bo przecież w teorii potrzebowała po prostu mieć nogi w górze. Nie było nic powiedziane, że podstawką mogły być tylko i wyłącznie poduszki, może ciało Madoxa zrobiłoby wystarczająco dobrą robotę, albo może i lepszą? No tylko on już zabrał się za te skronie, o które Pilar też ładnie go poprosiła, więc nie mogła narzekać.
Będzie salsa.. będzie tango.. będzie macarena.. — zaczęła wymieniać, kiedy tak ładnie ją masował. Czuła te jego palce, tak delikatne a zarazem tak dobrze wyważające nacisk na odpowiednie miejsca, że pospinane mięśnie powoli zaczęły odpuszczać. — Nawet kaczuszki możemy zatańczyć, jak ładnie poprosisz — uniosła na moment spojrzenie i zajrzała w jego ciemne oczy. Kurwa, może to mango to jednak było jakimś zbawieniem? Cały ten wyjazd wszystko było tak intensywne, tak ziemienne, tak chaotyczne, a teraz oni w końcu w świętym spokoju leżeli w tym wielkim łóżku i po prostu sobie… rozmawiali? I to na tak przyziemne sprawy. Było tak kurwa dziwne, a zarazem tak przyjemne i normalne, że Pilar naprawdę mogłaby się przyzwyczaić.
Ponownie przymknęła oczy, kiedy zaczął składać na jej twarzy przelotne pocałunki. Były one zupełnie inne od tych, którymi obdarowywał ją wczorajszej nocy, jednak równie wspaniałe. Bo chyba serce Pilar pojebało się do tego stopnia, że kochała uwielbiała go już w każdej wersji — tej ciepłej i czułej, która przyprawiała o przyjemne mrowienie w brzuchu oraz do tej mocnej, agresywnej, która zaś sprawiała, że jej serce wręcz samo wyrywało się z piersi. Biło tylko do niego. Dla niego. A kiedy złapał w zęby jej materiał stanika, to Pilar naprawdę miała ochotę zerwać się z tego łóżka i zapomnieć, że kiedykolwiek się źle czuła. W dupie mieć te zawroty głowy i po prostu wpić się w jego usta. I też zacałować całe jego ciało. Tym bardziej, kiedy Madox zaczął tak ładnie recytować ten swój ewidentnie ulubiony wierszyk. Chociaż miał w sobie pewne niedociągnięcia.
Pierdolnęło go mango jak już, a nie młotek — poprawiła go, bo skoro chcieli już być tacy dokładni, to jednak wypadało zmienić nieco fabułę rymowanki. I nawet chciała tam dopowiedzieć jeszcze kilka linijek, żeby pasowało do zaistniałej sytuacji, może wpleść jeszcze ten wierszyk o tym jak Pani Pilar kotek był chory i leżał w łóżeczku i przyszedł Maodx doktor, tylko on wtedy przewrócił ją na bok bez najmniejszego ostrzeżenia i z głowy Pilar jakoś w sekundę wyparowały wszystkie myśli. Bo ona naprawdę zapomniała o tych pieprzonych plecach i dopiero, gdy Noriega przejechał po nim opuszkami palców, to Stewart poczuła jak ją pieką.
A wódka nie starczy? — tym razem to ona zachowywała się jak on dzień wcześniej, kiedy pytał, czy plasterek nie wystarczyłby na tą jego rozjebaną rękę. Pilar naprawde nie podważała tych wszystkich domowych sposobów ciotek, jednak… — Dobra, idź, ale jak to będzie tak okropne jak ta woda wcześniej, to przysięgam, zarzygam to łóżko — zarzekała się, chociaż komu ona tak naprawdę groziła? Przecież sama miałą dzisiaj tu jeszcze zamiar spać, to chyba i w jej interesie powinno leżeć, by jednak zostawić bełty w toalecie, a najlepiej to nie wypuszczać ich na światło dzienne, bo jednak śniadanie było pyszne.
Leżała tak chwile w bezruchu, kiedy wyszedł z pokoju. Ciągle powtarzała sobie, żeby nie zasnąć, ale to wcale nie było takie proste w tej błogiej ciszy, na tym wygodnym łóżku… przymknęła oczy i prawie odpłynęła. Jeden jedyny zryw przywołał ją do porządku, kiedy coś za oknem huknęło głośno. A jego ciągle nie było.
I co ona miała ze sobą zrobić?
Zaczęła myśleć o pracy. No tylko kiedy przez jej myśli tylko przelotnie przemknął jebany Arthur Seele, to w sekundę popsuł jej się humor. I chuj. Nie mogła myśleć o pracy. Zaczęła o Madoxie. Tylko zaś kiedy myślała o nim, robiło jej się coraz bardziej gorąco, a oddech jakoś tak sam przyspieszał i… Nie. To też nie wchodziło w grę. Finalnie stanęło, że Pilar zaczęła sobie… śpiewać. (Pewnie kurwa Malumę) Pomrukiwała sobie przyjemnie, stukając paznokciami w zniecierpliwieniu o rozrzuconą pościel dopóki Madox łaskawie się nie pojawił. I to w dodatku z bronią prawdziwego kalibru.
Kurwa, to ja już wolę ten szpital — aż fuknęła, kiedy pomazał jej tym świństwem nos. Niby była to jakaś mieszanka ziół, a jednak waliła tak, jakby ktoś tam kurwa zgnił w tej tubce. A Pilar akurat doskonale znała zapach trupa i takiego co był w trybie mocnego rozkładu również. I normalnie nawet jej to nie przeszkadzało, ale to, to jebało niemiłosiernie. I już miała rzucić kolejnym komentarzem, równie wyrafiroanym jak ten pierwzy, kiedy Madox ZNOWU bez ostrzeżenia, przystawił to do jej ran. — Ałł — syknęła głośno, krzywiąc się na twarzy. Piekło. Bardzo. Opuściła rękę na poduszkę i schowała twarz w pościel, pozwalając mu wsmarować to ustrojstwo w każdą pojedynczą szramę. — Zdecydowanie wolę, żebyś sprawiał mi ból w inny sposób — mruknęła prosto do materaca. Chociaż ten ból, który zeszłej nocy jej dał bardziej i tak ocierał się o czystą przyjemność, kiedy szarpał jej włosy pod prysznicem i podduszał na jej własną prośbę. Lubiła tą jego brutalność i wiecznie była jej złakniona jeszcze bardziej, ale nie kiedy miał w ręce ten przeklęty krem. To powinno się wyjebać za okno, zakopać i najlepiej zapomnieć o jego istnieniu.
A najgorsze w tym było to, że on faktycznie zdawał się pomagać. Kiedy przeszło pierwsze szczypanie, Pilar czuła już tylko przyjemne ciągnięcie skóry i ulgę. Taką przyjemną, błogą ulgę. Nawet głowa przestała ją tak boleć. Pewnie od tego kurwa pięknego zapachu. Chociaż większość zasług jednak trzeba było przyznać dla tego wspaniałego masażu — dłońmi i ustami, który zafundował jej Madox.
Leżała tak jeszcze chwilę, żeby maź mogła się odpowiednio wsiąknąć, a potem powoli podniosła się do siadu. Zamrugała i poruszała głową, chcąc sprawdzić, czy te okropne zawroty w końcu jej przeszły. I chociaż dalej było jej trochę miękko w cele, tak czuła się o wiele lepiej.
No, to możemy iść tańczyć salsę — wplotła dłonie we włosy i niezdarnie przerzuciła je do tyłu. Przy okazji poczuła jak ta rozpięta już do reszty koszula przykleja się do jej pleców, więc bez najmniejszych ogródek po prostu ją z siebie zrzuciła, zostając w samym staniku. — Chyba, że masz dla mnie jeszcze jakieś zalecenia przed wypisem? — wbiła spojrzenie w Madoxa, już o wiele bardziej pewne i intensywne. Bo przecież ta cała jego troska, ta czułość, to jak o nią zadbał, wcale nie przeszły obok niej obojętnie. Pomimo, że nie miała jak mu za to podziękować. Ale może teraz był dobry moment? Przecież doskonale znała już ten jego wzrok. Widziała jak wodził po jej nagich ramionach, brzuchu i piersiach ukrytych pod cienkim materiałem stanika.
Może właśnie dlatego niewiele myśląc o tym, że powinna się jeszcze oszczędzać, przeniosła ciężar ciała na kolana i przysunęła się do niego, by już po chwili usiąść na nim okrakiem. Dłonie oparła na jego ramionach, a kiedy te jego wylądowały w powietrzu, jakby nie był pewien gdzie może je położyć, skoro całe jej plecy były poharatane, prychnęła pod nosem, prosto w jego usta.
Tyłek ma się całkiem nieźle — wyjaśniła krótko i chyba nawet niepotrzebnie, bo on już tam zaciskał swoje dłonie. Pilar również nie chciała już czekać. Wpiła się w jego usta, kompletnie nie dbając już o nic więcej. Była dużą dziewczynką, nie raz wychodziła z gorszych opresji, nie był to jej pierwszy guz na głowie i pierwsze zadrapania na ciele. Stewart miała naprawdę wysoki próg bólu, a teraz jedyny jaki chciała odczuwać to ten przepełniony przyjemnością, którą tylko on potrafił jej dać. Swoją bliskością, dotykiem i tymi gorącymi pocałunkami.
Nim zabrała się za jego koszulkę, sięgnęła do swoich pleców i jednym ruchem odpięła ten niepotrzebny stanik. A potem przygryzła jego wargę. Mocno. Jakby on jeszcze walczył ze sobą, by obchodzić się z Pilar delikatnie. Bo delikatnie to ostatnie, czego ona w tym momencie potrzebowała.
Zrobisz z tych rąk w końcu pożytek, czy sama mam się wszystkim zająć? — spytała bezczelnie, kiedy w końcu się od niego oderwała. Poruszyła się na nim wymownie, a zaraz potem odsunęła nieco w tył, by dobrać się do jego spodni. Szarpnęła za pasek, czując, jak wszystko w niej na nowo się gotuje, jak serce przyspiesza w tym swoim szalonym rytmie, jak ciało aż drży na samą myśli, że już niedługo będzie mogła poczuć go w sobie, pokazać mu jak bardzo wdzięczna była za to wszystko, co dla niej zrobił. Teraz on był najważniejszy. Bo czy było coś ważniejszego niż Madox, w tamtej dokładnie chwili?
Tak.
Oczywiście, kurwa, że tak.
Bo nim Pilar zdążyła rozpiąć mu cały rozporek, w pokoju rozległo się donośne, pierdolone pukanie do drzwi.
— ¡Hostia puta! — nawet nie szcześciła sobie przekleństw, wyrzucając w jego usta soczyste kurwa mać. Bo serio? Serio znowu coś? Czy tutaj człowiek nie mógł dostać nawet godziny spokoju? Nawet po takim MOCNYM i POWAŻNYM wstrząsie mózgu? No najwyraźniej kurwa nie mógł.
Pilar? — głos Marie wybrzmiał zaraz przy rozchylonych minimalnie drzwiach, a Stewart aż jęknęła z zawodu, zsuwając się z kolan Madoxa. — Chciałam sprawdzić jak się czujesz i…
Jestem n a g a — przerwała jej poirytowana i zgarnęła z łóżka kolorową koszulę. Zarzuciła ją na siebie byle jak, otulając się nią jak rozwiedzione żony kardiganem w serialach i podeszła do drzwi. — Marie, nie powinnaś tak…
Oh Pilar, jak się cieszę, że nic ci nie jest — kompletnie zignorowała tą niedokończoną zjebke w jej stronę i bez ostrzeżenia rzuciła się na Stewart tuląc ją mocno, aż te jej rany na plecach znowu ją zapiekły. Pilar syknęła nieznacznie i dopiero to sprawiło, że dziewczyna się odsunęła. — Ojej przepraszam. I przepraszam, że przerywam, ale naprawdę musimy iść się przygotowywać. Już od pół godziny powinnyśmy być na dole — wodziła spojrzeniem po twarzy Pilar i chyba w końcu wyczytała z niej to zamieszanie i niepewność. — Bo dalej chcesz być moją świadkową, prawda?! — spytała nagle panicznym tonem. I to wcale nie tak bezpodstawnie, bo Pilar to jednak nie wiedziała, czy wciąż powinna.
Właściwie to… — i chyba po raz pierwszy zamiast mówić za siebie, zwróciła się do Madoxa. Bo przecież nie zdążyli nawet o tym porozmawiać. O tym, że ona nie była rodziną, że była obca i że może faktycznie nie powinna?

Madox A. Noriega