Strona 12 z 20

salsa con el diablo en Medellín

: śr lis 12, 2025 2:09 am
autor: Madox A. Noriega
Parsknął śmiechem, kiedy powiedziała o tym Marco, że jej by się pozbył tak samo, bo nie mógł się powstrzymać i jeszcze później nie mógł się powstrzymać od tego, żeby nie rzucić.
- W tej koszulce z napisem: łobuz kocha najbardziej - no bo to by była przecież idealna koszulka do tego, żeby się pozbywać jej ciała. Założona wtedy specjalnie dla niej, do czarnej roboty. Złożyłoby się idealnie.
Tak jak idealnie on teraz ułożył tę poduszkę pod jej łydkami, chociaż wiadomo, że wierzył jej, że jednak wolałaby te nogi trzymać na jego ramieniu na przykład. Przez chwilę nawet to rozważał, ale nie mógł robić jej za podpórkę i jednocześnie jej masować, bo on nie był tak sprytny jak wąż. Troszkę mniej, może bardziej jak ten lew, kiedy znowu tak doskoczył do niej jakoś dziko, żeby później zaserwować jej ten masaż prawie tantryczny. A przynajmniej on czuł, jak ten dotyk, który przecież to jej miał przynieść ulgę, jemu też sprawiał jakąś przyjemność, chociaż patrzył na nią wtedy trochę bez wyrazu. Trochę może nawet nazbyt poważnie, ale po prostu się skupiał. Bardziej na tym dotyku niż na jej słowach, chociaż na macarenę uniósł jedną brew. A na kaczuszki drugą.
- Tylko, żeby kaczuszki nie przyniosły nam pecha, jak te w samolocie... - powiedział powoli, wiadomo, że Madox zapamiętał tę jej zajebistą poduszkę w kaczuszki, a może zapamiętał ten widok, jak jednak jej pełne wargi obejmowały ten ustnik. Bo teraz właśnie jego spojrzenie zatrzymało się na moment na tych jej miękkich ustach. Na moment, bo potem te jego już muskały jej skórę, powoli, czule. Skórę, ale nie usta, które sobie zostawił na jakiś deser.
A on się nigdy nie mógł doczekać deseru, i teraz też znowu myślał o tych jej ustach i dopiero to mango, które pierdolnęło kotka sprawiło, że przez chwilę jego mózg wskoczył na te inne tory.
- Myślę, że to mango z powodzeniem mogłoby zabić tego kotka - stwierdził jak jakiś znawca, jakiś seryjny zabijacz kotków, albo specjalista od zabijania mango.
A potem też jak jakiś specjalista od ran ocenił te jej plecy. Chociaż... na ranach to akurat Madox się trochę znał, bo mieli w Emptiness różne przypadki. Naprawdę różne.
- Wódka będzie za słaba, rum, albo spirytus, ale ich nie lubię marnować - no tak, za marnowanie rumu w Medellin, to by mogli go jeszcze zlinczować, czy coś, więc trzeba było się pilnować! Kiedy tak powiedziała bez ogródek, że zarzyga łóżko, to nie to, żeby mu to przeszkadzało, bo akurat Madoxa rzyganie nie brzydziło, nic go chyba nie brzydziło, a nawet można by się pokusić o stwierdzenie, że niektóre dość obleśne rzeczy go fascynowały, jak na przykład gil gościa w samolocie, który zastanawiał się, gdzie wyląduje. I to nie było obrzydzenie, to było zainteresowanie. A jednak musiał ją zaczepić, no musiał, zanim sobie poszedł po tą maść.
- Będzie nam się tutaj bardzo przyjemnie spało, tylko narzygania nam tutaj brakuje... kotku - aż znowu przewrócił tymi brązowymi oczami. A potem zniknął.
A jemu się wydawało, że go nie było dosłownie chwilę, może dwie, ale kiedy wszedł to jeszcze załapał się na jakąś końcówkę piosenki, może nawet ją znał (jak wszystkie piosenki Malumy), ale w zasadzie nie wnikał, bo już siedział obok niej z tą maścią. Nic nie powiedział, kiedy stwierdziła, że woli szpital, teraz to już nie było wyjścia. Skoro już miał tą maść na palcu, uniósł tylko na nią na moment wzrok, ale chyba tylko po to, żeby patrzeć na jej twarz, kiedy dotknął tą maścią jej rany. Na ten grymas, który mimo wszystko nie zrobił na nim jakiegoś wrażenia. A może powinien? Bo Madox z jednej strony to starał się być dla niej jakiś taki czuły, dobry, delikatny, a teraz jakby trochę o tym zapomniał? Prawda była taka, że Madox po prostu taki był, potrafił być czasem naprawdę delikatny, a za chwilę potrafił jej wetrzeć w szramy na plecach tę maść bez mrugnięcia powieką. Nie skomentował tego, że wolała, kiedy sprawiał jej ból w inny sposób, chociaż on też wolał i nawet sobie pomyślał o tym, że może sam na plecach miał podobne szramy po jej paznokciach, chociaż może nie tak głębokie, aż spiął plecy, żeby je poczuć. I rzeczywiście to było trochę jakby podrapał go kot. Może Pilar rzeczywiście coś miała z tej kotki, więc kiedy tak namiętnie smarował jej te rany, to na koniec przejechał jeszcze palcami po jej plecach wzdłuż kręgosłupa.
- Jesteś wymasowana, wymaściowana i nie wiem jeszcze jaka - powiedział, kiedy w końcu odsunął się od niej i zakręcił ten słoiczek z maścią, zostawił go na szafce nocnej, bo z ich szczęściem to może się jeszcze przydać. Może nawet powinni taki zapas zabrać ze sobą do Toronto? Tam też pewnie by się im przydał, tylko tam mogło być trudniej z takim smarowaniem.
Skorzystał z okazji, kiedy ona tak sobie leżała na boku i pachniała śmierdziała tą maścią, żeby się wchłonęła, i poszedł do łazienki umyć ręce. A kiedy wrócił to ona już sobie ładnie siedziała na łóżku, więc Madox usiadł obok. Na tę salsę się uśmiechnął, bo jednak mimo wszystko liczył na ten chociaż jeden taniec, ale przecież jej się nie przyzna, chociaż chyba jego spojrzenie mówiło wszystko. Znowu te ciemne, chociaż w tym świetle wpadającym przez te duże piękne okna, tak nie do końca ciemne, trochę zielonkawe? Oczy, wbił w jej twarz. W jej usta.
- Mam... - i już chciał powiedzieć, że jego zalecenie to jest jeszcze więcej tych leczniczych pocałunków, ale Pilar już się do niego podsuwała na kolanach, a po chwili już na nim siedziała. I w pierwszym odruchu rzeczywiście uniósł ręce, żeby nie zetrzeć z niej tej maści, bo chciał już sięgać do jej pleców, to zaraz zacisnął palce na jej pośladkach, bo tyłek rzeczywiście miał się całkiem nieźle. Jakby pasował idealnie do jego dłoni. Przycisnął ją do siebie mocniej, tak, że kiedy połączyła ich usta w zachłannym pocałunku, to aż musiała odchylić się delikatnie do tyłu, kiedy tak na nią naparł. Bo przecież ten smak jej ust siedział mu w głowie od dawna. Znowu tylko ona siedziała mu w głowie, a kiedy zdjęła z siebie stanik, to Madox mruknął w jej usta. Tylko rzeczywiście teraz nie wiedział jak się z nią obchodzić i może dopiero to przygryzienie jego wargi, tak zdecydowane i zaczepne, które sprawiło, że znowu poczuł na języku smak krwi z rozjebanej wargi, która chyba nigdy się nie zagoi, ale w zasadzie... nie przeszkadzało mu to, sprawiło, że jakieś hamulce znowu puściły. Bo oni chyba lubili ten ból, intensywnie aż do bólu.
- Mogłabyś teraz ty trochę popracować... - mruknął, ale wreszcie zrobił z tych rąk pożytek, kiedy przesunął opuszkami palców po jej biodrach, po talii, żeby kciukami sięgnąć do jej piersi, żeby zacisnąć na nich palce i przez chwilę drażnić sutki, które momentalnie zareagowały pod jego dotykiem. Kiedy ona odpinała zapięcie jego paska, to Madox zdążył przejechać językiem po tym wężu między jej piersiami, zdążył przygryźć skórę na jej obojczyku. A więcej już nie zdążył zrobić, bo wtedy rozległo się to pukanie do drzwi. Westchnął tak ciężko, że z powodzeniem mogła to poczuć na nagiej piersi.
- Kurwa... - jemu też się wyrwało, nawet po angielsku, nawet z tym śmiesznym akcentem. I jeszcze przez chwilę trwał z tymi ustami zawieszonymi na wysokości tych jej, może kilka milimetrów od tych jej, tak, że to jej soczyste, hiszpańskie przekleństwo poczuł na języku.
I już chciał jej powiedzieć, żeby się nie odzywała, to Marie może sobie pójdzie, ale ich obecność zdradzały te urywane oddechy. A po chwili przyszła panna młoda już pakowała się im do pokoju, a Pilar zsuwała z jego kolan i chociaż jeszcze zahaczył palcami o jej uda, to jednak ona już wylądowała na ziemi. Odchylił do tyłu głowę. Mango. Marie. Co jeszcze? Coś na M, żeby było śmiesznie.
Wstał powoli z tego łóżka i zasunął rozporek, zapiął nawet pasek, bo raczej nic z tego, skoro one już od pół godziny miały być na dole. Chociaż może pół godziny by im wystarczyło? Może teraz Madox powinien zasymulować jakiś ból, udar, atak? Był w tym niezły, jakiś atak zespołu Touretta.
I dopiero kiedy Pilar obejrzała się na niego, a do niego dotarło o czym one rozmawiają, to wrócił myślami na ziemie i już kompletnie zaniechał ten pomysł z atakiem.
Spojrzał na Pilar, bo co miał powiedzieć? Zadecydować za nią? A ona potem go opierdoli, że to zrobił? A może go nie opierdoli? A może ona czekała teraz na jakieś wyznanie z jego strony? Jakąś deklarację, która miała sprawić, że ona już nie będzie obca? I tak patrzył w te jej piękne, brązowe oczy otoczone kurtyną ciemnych rzęs, jeszcze przez trzy dzikie uderzenia serca w piersi, bo nie wiedział. A potem spojrzał na Marie.
- Chciał bym, żeby Pilar była twoją świadkową Marie... - zaczął, a później to chciał objąć Pilar w talii, kiedy już stał obok, ale sobie w porę przypomniał o tej maści i jego ręka wylądowała na jej ramieniu, kiedy tak się oparł o nią nonszalancko - ale ona uważa, że jest obca, że nie jest rodziną, to ja nie wiem... muszę się jej już oświadczyć, żeby była? - patrzył na Marie, która teraz wodziła spojrzeniem, od Madoxa do Pilar. A później zasłoniła usta i aż zapiszczała, jakaś podekscytowana.
- O matko! Madox chcesz się oświadczyć Pilar? Tutaj w Medellin? Zaplanowałeś to? - powiedziała na jednym wydechu, a Noriegę zamurowało. Bo to miał być taki żart, ale Marie go chyba nie zrozumiała. Patrzyła na nich tymi wielkimi oczami, a Madox pokręcił głową, no bo nie chciał. Ale no kurwa przecież tak jakoś dziwnie to zabrzmiało. Aż przełknął ślinę i spojrzał na Pilar. Żeby tylko ona nie pomyślała, że mu odjebało i się jej chciał oświadczyć. Aż zabrał tę rękę z jej ramienia.
- Nie... - zaczął, ale Marie już zasłaniała się dłońmi.
- Popsułam niespodziankę, to wszystko moja wina? - zapiszczała, a Madoxa aż zaczęło skręcać, bo on nie lubił tego jej pisku, no i wcale nie było żadnej niespodzianki.
- To nie tak... Ja pierdole - przejechał ręką po twarzy. On tylko chciał powiedzieć, że Pilar nie jest obca, a wyszły z tego jakieś oświadczyny. Przez chwilę patrzył na Pilar, a kiedy Marie już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, to chwycił ją za ramię i otworzył drzwi.
- Marie dwie minuty, dwie minuty i Pilar będzie twoja - i wystawił Marie za drzwi, chociaż oboje słyszeli, że ona tam już rzucała na niego jakieś przekleństwa i kazała mu otwierać, ale Madox oparł się o wrota plecami, żeby nie mogła ich otworzyć. Jego ciemne oczy utkwione były w Pilar.
- Dwie rzeczy - zaczął, bo musiał jej to powiedzieć, zanim kurwa wyjdzie na to, że oni będą następni do jakiegoś ślubu. Oni następni to mogli być do jakiejś bójki co najwyżej, z tym ich szczęściem.
- Nie będę ci się oświadczał Pilar - chociaż Medellin byłoby idealnym tłem... Ale nie pojebało go tak jeszcze, musiałoby mu z dziesięć mango spaść na głowę.
- Ale chciałbym, żebyś się zgodziła zostać świadkiem Marie. Bo nie jesteś obca, bo jesteś... - aż się podrapał po potylicy mrużąc oczy, bo musiał to teraz dobrze powiedzieć, żeby nie wyszło jak z tymi oświadczynami, ale jednak, żeby się jakoś określić. Tylko czy oni już się nie określili wczoraj? Nie określali się w ogóle cały czas w tych gorących pocałunkach?
- Bo chciałbym... - znowu urwał, bo jakoś wszystko w jego głowie brzmiało źle. Żeby była naprawdę jego dziewczyną? Żeby była po prostu jego? Jego kobietą? Nagle te wszystkie określenia jakoś tak w niego uderzyły. Dziewczyna Madoxa. Madox zabierz swoją kobietę. Jesteś moja Pilar.
- Bo jesteś mi bliska - wydusił to w końcu z siebie - bo Cię kocham - i teraz to jej powiedział, znowu, i znowu inaczej, ale wcale nie mniej pewnie. Może tylko ciszej, bo czuł, że Marie ich podsłuchuje z uchem przy drzwiach. A kiedy to powiedział i wyrwało jej się jakieś westchnienie, to oboje z Pilar mogli być tego pewni, że Marie to słyszała.
- Ale ja nie będę za ciebie podejmował takich decyzji - dodał jeszcze ciszej, żeby Marie już nie słyszała.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: śr lis 12, 2025 9:44 am
autor: Pilar Stewart
Faktycznie mogłaby teraz ona trochę popracować. Przecież on już i tak zrobił wystarczająco dużo tak ładnie się nią zajmując, masująć, opatrująć i wcierajać tą śmierdzącą maść od ciotki. Teraz ona mogła się nim zająć. I nawet miała taki zamiar, bo ten jej tekst o rękach był tylko i wyłącznie w celu taktycznej zaczepki. Nawet gdyby się rozwalił wygodnie na łózku i ani drgnął, Pilar bardzo dobrze by sobie poradziła. A on z pewnością byłby zadowolony.
No tylko co z tego, jak już po chwili w pokoju była też Marie i z gorących pocałunków klimat bardzo szybko przeszedł na niezręczne rozmowy. A przynajmniej niezręczne dla Pilar, bo to przecież ona miała zostać świadkiem, bez jakiejś takiej akceptacji ze strony rodziny. I chociaż na co dzień miałaby to naprawdę gdzieś, bo niby od kiedy ona tak się przejmowała tym, co myślą inni, a jednak tutaj, w zaistniałej sytuacji o dziwo faktycznie szukała tej akceptacji. I pewnie gdyby to rozłożyć na czynniki pierwsze wcale nie chodziło o ciotki, a jednak o Madoxa.
No tylko on chciał. Chciał i był tego pewien, bo bez najmniejszego zawahania podszedł do nich, mówiąc o tym, jak to Pilar powinna zostać świadkiem. A potem jeszcze zaczął mówić o Stewart jakby jej kurwa wcale nie było obok, wyśpiewując przez Marie te wszystkie zmartwienia, które ona powierzyła tylko jemu. No tylko Noriega nie od dziś nie panował nad tym, co wychodziło z jego ust. Zdecydowanie był typem, który pierwsze mówił, a dopiero potem myślał. I takim właśnie sposobem z rozmowy o byciu świadkiem on i Marie nagle przeszli na dyskusję o tym, czy on się tu będzie Pilar oświadczał na tym wyjeździe.
No kurwa. I co jeszcze? Może od razu zrobić podwójne wesele? Bo przecież po co czekać skoro kurwa mogli to już mieć za sobą. I tak cała rodzina była na miejscu. Pokręciła głową z jakimś takim niedowierzaniem i już nawet miała wypowiedzieć te swoje kąśliwe uwagi na głos, tylko w ostatniej chwili sobie przypomniała, że przecież wszyscy tutaj myślą, że oni byli razem, z Marie włącznie, więc to chyba nie powinno dziwić (a tym bardziej bawić) Pilar aż tak bardzo, jak to pokazywała.
Pilar tu jest i WSZYSTKO słyszy — odchrząknęła, próbując jakoś przypomnieć im o swojej obecności, przy okazji rzucając Madoxowi jakieś rozmarzone spojrzenie. Bo chyba tak zrobiłaby kobieta w związku, czekająca na pierścionek? Czy nie? Kurwa Stewart to wiedziała o związkach tyle, co sobie pooglądała w telewizji albo wyczytała w ulubionych książkach. Szkoda tylko że raczej pławiła się kryminałach i horrorach niż komediach romantycznych. Może wtedy umiałaby się porządnie zachować. Ale on chyba sam też nie za bardzo wiedział. Bo miotał się jakby conajmniej był na jakimś spektrum, przy okazji irytując się jak małe dziecko. A potem wyjebał Marie z pokoju. Chociaż jedna dobra decyzja.
Chcesz mi się oświadczyć? — zaśmiała się, łapiąc spojrzenie jego ciemnych oczu. Nawet podeszła bliżej, gdy tak opierał się o wielkie drzwi. — Jak to nie? To po co ja tu z tobą przyjeżdżałam, jak nie po to, by dostać pierścionek? — ciągnęła dalej, bo chociaż wiadomo spieszyło im się, trzeba było iść się szykować bla bla bla, to Pilar nie mogła odpuścić szansy, żeby trochę się z Madoxa nie ponabijać. Szczególnie, że Marie była zaraz za drzwiami i zapewne coś tam sobie podsłuchiwała. Chociaż te drzwi to musiały też swoje wygłuszać, biorąc pod uwagę, że jednak nie wybudzili zeszłej nocy całego domu przy tak donośnych… krzykach.
Patrzyła na niego intensywnie, kiedy znowu zaczął się miotać. Widziała w jego oczach, co chciał jej powiedzieć. Pilar naprawdę nie potrzebowała najpiękniejszych wyznań świata, nie musiał się aż tak dla niej starać, żeby te słowa były idealnie dobrane w staranne zdania. Wystarczyłoby jej krótkie chce, żebyś to zrobiła, a ona by się z nim zgodziła i to zrobiła. Tyle. Proste. Pilar chociaż w środku była mocno złożona, jednak komunikaty lubiła proste, konkretne. Takie, które nie pozostawiały przestrzeni na rozmyślenia. Chociaż kiedy powiedział jej, że był bliska, Stewart mimowolnie uśmiechnęła się do niego jakoś cieplej. A potem dodał jeszcze, że ją kocha i jej serce znowu wyrwało się z piersi. Szarpnęło do niego w ten jeden, jedyny sposób, zarezerwowany tylko dla niego. Aż sama Pilar podeszła bliżej i zarzuciła mu dłonie na poobijane policzki.
Też jesteś mi bliski — odpowiedziała w końcu zgodnie z prawdą. Tego drugiego jednak nie powiedziała. Pomimo tego, że czuła. Przecież to kurwa czuła. W każdym jebanym zakamarku swojego ciała, w każdym spojrzeniu i każdej, pojedynczej myśli w głowie, a jednak coś ją przed tym powstrzymywało. Ona na tym wyjeździe już i tak nagieła tak wiele zasad, tak mocno przepadła, że chyba wyczerpała te swoje limity przełamywania lęków. Kurwa, ona nigdy nikomu nie powiedziała, że go kocha. N i g d y. Nawet w kwestii tak prostej jak rodzinnej miłości. No po prostu nie. Jej usta nigdy nie ułożyły się w te dwa słowa. I może kiedyś się w końcu odważy, jednak na tamtą chwilę, musiały mu wystarczyć te niewerbalne zapewnienia w postaci błyszczących oczu i uczuć, jakie postarała mu się przekazać w kolejnym pocałunku.
Dobrze. Zrobię to — dodała po chwili, gdy w końcu się od niego oderwała, niechętnie. Zostanie tym świadkiem Marie. Przecież nie zostawi jej na lodzie. Nie była kurwa Rosą, żeby odpierdalać coś podobnego. I chyba Marie też się z tego faktu ucieszyła za tymi drzwiami, bo kurwa to jej pisknięcie było słychać nawet w pokoju. — Ale w takim razie serio muszę się zbierać — i to był akurat wielki mankament, bo ona nie chciała nic innego, jak zostać tu z nim jeszcze przez krótką chwile, jeszcze momencik. Jednak miała z tyłu głowy fakt, że jak już wyjdą na tą to wielkie, kolumbijskie wesele, to wrócą nad ranem, a rano przecież trzeba już było wracać. Do Toronto. Do tej szarej rzeczywistości i zostawił malownicze Medellin za sobą. Może właśnie dlatego tak bardzo nie chciała jeszcze wychodzić.
Ale za to Marie chciała. I to bardzo. Bo kiedy Pilar powiedziała te słowa o tym, że trzeba się już zbierać, to przyszła panna młoda nagle nie widzieć kiedy znalazła w sobie jakieś pojebane pokłady siły i z głośnym NO WŁAŚNIE, pchnęła drzwi tak mocno, że przesunęła Madoxa i udało jej się wejść do środka. No kurwa jebaniutka. A niby taka drobna i niepozorna.
Bierz rzeczy i chodź — zarządziła, a Pilar tylko spojrzała na nią zaskoczona.
Nawet nie mogę się tutaj umyć i przebrać? — zrobiła wielkie oczy i przy okazji złapała jeszcze na moment ciemne spojrzenie Noriegi. Chociaż może to i dobrze? Bo gdyby miała to robić tutaj przy nim, kto wie, czy ta czerwona sukienka by w ogóle doczekała się wesela i nie skończyła jak ta czarna z wczoraj, z rozjebanym doszczętnie zamkiem.
Nie możesz.
A możesz chociaż poczekać na zewnątrz?
Nie mogę — jej ton był tak stanowczy, że aż Pilar sama się zdziwiła. Gdzie się podziała ta piszcząca Marie? Albo ta płacząca? Spojrzała na nią z wyrzutem. — No co się tak patrzysz? I ty i ty — wystawiła palec celując nim pierwsze w Stewart, a zaraz potem w Madoxa. — Ja już was znam. Zostawiłabym was na pięć minut i zaraz znowu bym się dobijała do drzwi, bo już byście się do siebie dobierali — skrzyżowała ręce na piersi — Nie umiecie trzymać łap przy sobie, jakbyście się zeszli co najmniej wczoraj — no i tutaj to dojebała. Aż Pilar zaśmiała się głośno, posyłając wymowne spojrzenie w kierunku Madoxa. Marie niby taka niepozorna, taka głupiutka, a tutaj proszę, rozbiła ich na czynniki pierwsze i w niczym się nie pomyliła, nawet w tym, że ta udawana relacja przestała być udawana właśnie wczoraj. Nawet kurwa nie miała pojęcia, jak dobrze trafiła.
Sto procent racji, Marie — Stewart pokręciła głową i wciąż śmiejąc się pod nosem ruszyła do swojej walizki. Wyciągnęła z niej krwiście czerwoną sukienkę, którą zwinnie przerzuciła sobie o przedramię, a zaraz potem zahaczyła o palce szpilki, równie czerwone co ten materiał. A kiedy w końcu wygrzebała tą pasującą, koronkową bieliznę, o której wspominała Madoxowi jeszcze w SMSach, to aż przyjrzała mu się jakoś tak wymownie. Bo teraz to już chyba nie miał najmniejszych wątpliwości, że to dla niego?
Chciała jeszcze zgarnąć kosmetyki z łazienki, ale Marie bardzo szybko ją poinformowała, że jest niepoważna i przecież tam czekają specjalistki, wynajęte specjalnie na tą okazje, które zrobią je na bóstwo. I super. Ciekawe co te specjalistki powiedzą na te wszystkie ślady po podduszeniach na szyi Pilar i liczne siniaki na ramionach po pogryzieniach. Może jedną jej na to jakiś świetny podkładzik?
Dalej, Pilar, nie mamy czasu — ponagliła ją Marie, kiedy tylko Stewart podeszła na Madoxa z tym całym weselnym zestawem na dłoniach. I już chciała coś jeszcze powiedzieć, ale Marie znowu jej przerwała. — Zobaczycie się w kościele. Chodź! — a potem jeszcze złapała ją za koszulę i szarpnęła w stronę drzwi. I kurwa całe szczęście, że zrobiła to w miarę taktownie, bo w innym wypadku Pilar zaświeciłaby jej cyckami tuż przed twarzą. A w następnej chwili stała już przy framudze drzwi, rzucając Madoxowi już tęskne spojrzenie. Bo co to miało znaczyć, że zobaczą się dopiero w kościele?!

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: śr lis 12, 2025 3:22 pm
autor: Madox A. Noriega
Pokręcił głową, kiedy Pilar zaczęła mówić o tym pierścionku, bo jak zaraz Marie to podłapie, przekaże dalej, to oni stąd naprawdę wrócą zaręczeni, bo tutaj wszystko działo się szybko. Dużo rzeczy też jakoś tak obok nich, a oni tylko potem przytakiwali, jak z tym byciem dziewczyną Madoxa. Jego kobietą. No przecież Noriega sobie w życiu tego nie wyobrażał, kiedy zapraszał tutaj Pilar, że to się skończy tak, że on będzie przed nią stał w tym śmierdzącym wódą i maścią pokoju, i jej wyznawał miłość. Jakby mu ktoś to powiedział dwa dni temu, to by go wyśmiał.
Ale to robił. I to nie pierwszy raz. I chociaż Madox też nie lubił jakiś górnolotnych określeń, jakiś kurwa pompatycznych słów, to to te quiero, które mówił do Pilar przychodziło mu z jakąś taką łatwością, tak naturalnie, jak nigdy w życiu. I może gdyby Madox w ogóle miał w sobie jakiś strach, to by go to przerażało, tylko, że Madox się nie bał. Nie bał się uczuć i nie bał się działać i nie bał się wejść do tego swojego klubu z myślą, że mogą go tam odjebać. I nie bał się przyjechać do Kolumbii, mimo, że mogli go tutaj zlinczować za Rosę, czy za matkę złodziejkę.
Teraz też się nie bał patrzeć w te jej ciemne oczy, a kiedy stanęła znowu tak blisko, kiedy powiedziała to, że też jest jej bliski, to nie bał się znowu sięgnąć do jej pośladków zacisnąć na nich palców i przyciągnąć jej do siebie i całować znowu tak, jakby za tymi drzwiami wcale nie było Marie. Mogłoby jej nie być. Ale kiedy Madox tylko oderwał się plecami od drzwi, to ona to wykorzystała i już pchała się do środka. A później jeszcze Pilar powiedziała, że zrobi to, i że musi się zbierać, a Marie zareagowała tak, że pchnęła te drzwi z całej siły i walnęły w plecy Madoxa, co już w ogóle było znakiem, że innej opcji nie ma. Jeszcze się starał przytrzymać przy sobie Pilar, jeszcze raz musnąć wargami jej usta, ale w końcu z jakimś takim jękiem zawodu odsunął się, bo Marie zziajana już stała obok nich z rękami na biodrach i się rządziła. Madox jeszcze posłał jej jakieś groźne spojrzenie, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Poddał się.
Wywrócił tylko oczami, kiedy Marie mówiła, że Pilar nie może się tutaj przebrać, no przecież Madox by jej pomógł zasunąć sukienkę... Chociaż on rzeczywiście lepiej się znał na rozpinaniu tych zamków, albo w ogóle wiedział, gdzie szarpnąć materiał, żeby go rozpruć, taki był zmyślny. Spojrzał jeszcze na Marie, a ona wtedy zaczęła im wyrzucać, że nie umieją trzymać łap przy sobie, jakby się zeszli wczoraj.
- Strzał w dziesiątkę - mruknął praktycznie w tym samym momencie, co Pilar powiedziała, że to sto procent racji. Ale Marie chyba nie wiedziała jak trafiła, zmarszczyła tylko brwi, chociaż Marie tylko sprawiała wrażenie głupiutkiej, a tak naprawdę to Madox wiedział na co ją stać i wiedział, że ona kiedyś będzie rządziła w tym domu jak ciotka Katherina. I jak on tak niczego się nie bał, to tego trochę się bał, że to było takie królestwo kobiet i czasem trzeba było się po prostu poddać, tak jak teraz. Usiadł na brzegu łóżka i jeszcze przyglądał się Pilar jak wyjmowała z walizki sukienkę, szpilki i bieliznę. I kiedy jego spojrzenie znowu spotkało się z tym Pilar, to aż zacisnął rękę na materacu, bo chciał się poderwać z tego łóżka do niej, tak jak to jego serce znowu się wyrwało do przodu. Ale finalnie tylko westchnął ciężko. To był dzień Marie i może ona też powinna coś z tego mieć? No i przecież Madox sam chciał, żeby Pilar była tym świadkiem. A jakby nie chciał, to może ona by nie musiała teraz iść? Głupi Madox.
Już wyciągnął rękę, kiedy Pilar stanęła przed nim, ale nie zdążył zacisnąć palców na jej dłoni, bo Marie już ją szarpała.
- W kościele? - zapytał, bo to przecież wydawała się jakaś taka odległa wizja, te kilka godzin. Ale Marie tylko skinęła głową, a on tylko jeszcze zdążył na moment złapać spojrzenie Pilar, kiedy wychodziły z pokoju.
Opadł plecami na materac i przez chwilę się zastanawiał co on ma teraz zrobić bez Pilar, ale w końcu do głowy mu przyszło, że może Ticiano też go potrzebuje, tylko, że Madox jeszcze był na niego zły... A jednak zwlókł się z łóżka.

Na dole okazało się, że jednak Ticiano też go szukał, bo muszą przygotować samochód. Madox musi wziąć obrączki i jeszcze wysłuchać przysięgi Ticiano, a potem jeszcze zadbać o to, żeby wujowie się za bardzo nie schlali, a Ticiano nie naćpał kokainą, chociaż on też już od tego śniadania to postanowił być czysty. Czyli wyszło na to, że jednak też mieli ręce pełne roboty, a jeszcze za każdym razem, kiedy Madox chciał zajrzeć do kobiet, to ktoś go wyganiał i on naprawdę przez te kilka godzin nie widział Pilar.
I nawet w kościele, w tej małej malowniczej kapliczce ozdobionej białymi kwiatami, kiedy Madox się uparł, że musi wprowadzić do środka Pilar, to mu kazali iść z Ticiano i stanąć z nim przy ołtarzu i czekać. Co miał zrobić? Czekał.
W tej swojej ognistej, czerwonej koszuli, która wystawała spod czarnego, dobrze skrojonego garnituru, który Madox właściwie kupił na pogrzeb, ale przecież nie było na nim to napisane. Równie dobrze mógł być weselny, jak i pogrzebowy. On po prostu częściej w Toronto chodził na te pogrzeby, niż na wesela. Cóż zrobić. Do tego znowu dużo złota, złote łańcuszki i pierścionki, ale Madox się tutaj wcale nie wyróżniał, bo o ile rodzina Marie postawiła na bardziej stonowane kolory, jakieś róże i pastele, to ta od strony Ticiano, ta Madoxa, stawiała na żywe kolory. Czerwień, zieleń, żółty, niebieski, a nawet pomarańcz, do tego dużo złota, na nadgarstkach, na palcach, na opalonych karkach i w uszach. I Madox chociaż nie było go tutaj te dziesięć lat, to tak wpasowywał się w ten obrazek. Od razu było wiadomo skąd on ma ten swój krzykliwy styl. Z domu.
Nawet Ticiano w tym swoim czarnym garniturze, z czarną muchą pod szyją, świecił złotym sygnetem i zegarkiem. Trzeba też wspomnieć, że ktoś zadbał też o ich posiniaczone policzki, wyglądali jak nowonarodzeni. No i wyglądali jak bracia, kiedy tak stali przy tym ołtarzu. A przed nimi stary pastor. Kiedy drzwi kościółka otworzyły się i stanęła w nich Marie ze swoim ojcem pod rękę, to mimo, że to był kościół, po gościach przeszedł jakiś pomruk, jakieś głosy jak ona pięknie wygląda, ktoś nawet zaczął klaskać, ktoś inny się zaśmiał. Bo tutaj nawet w kościele nie było cicho.
Jeszcze zanim Marie ruszyła, a muzyka już wybrzmiała, to ruszyły przed nią dwie dziewczynki, w swoich różowych sukieneczkach i wianuszkach sypiąc kwiatkami ze swoich maleńkich koszyczków. Oczywiście jedną z nich była Dolores.
Dolores to miała w sobie dużo jakiejś takiej energii, ale miała też coś takiego, jak Pilar i Madox, że chyba przyciągała jakieś dziwne rzeczy, czy wypadki, bo kiedy wspinała się po schodkach, do tego ołtarza, to się wywróciła podpierając rękami i ten jej koszyczek wylądował na podłodze. W pierwszej chwili przez salę przeszło jakieś westchnienie, a potem Madox zareagował pierwszy, bo on jednak przez ten klub, to miał jakieś wyczulone te reakcje. Podniósł Dolores i postawił ją na ziemi, a kiedy ona zaczęła się krzywić, jakby zaraz miała się popłakać, to puścił do niej oczko i rzucił tylko, że wszystko jest w porządku. Co Dolores skwitowała skinieniem głowy, a potem jeszcze pozbierała z podłogi te swoje kwiatki i rozsypała ich trochę dookoła zanim zniknęła. Madox aż się uśmiechnął i pewnie dlatego nie widział, że za Marie szła Pilar, tylko prowadził ją pod rękę Juan, kuzyn Madoxa, który był dobry. Na to wesele przyszedł z dwoma dziewczynami, a i tak całą drogę do ołtarza mówił Pilar, że gdyby chciała, albo gdyby go potrzebowała, to on jest do usług. Ciekawe jakich?
Kiedy Marie już stanęła przed Ticiano i on podnosił jej z twarzy ten piękny, koronkowy welon, to Madox przechylił się na bok, żeby wyjrzeć zza nich na Pilar, która stała na przeciwko. Co ksiądz skwitował jakimś grymasem, ale Noriega to nawet tego nie zauważył, tylko wychylił się jeszcze bardziej. Bo Pilar w tej czerwonej sukience i tym wianku, zrobiła na nim wrażenie. Zawsze robiła, ale teraz to on aż nie mógł ustać w miejscu i zrobił jakiś odruchowy krok w przód, a wielka świeca, która stała obok na jakimś zdobionym świeczniku zachwiała się niebezpiecznie. Madox ją złapał i przytrzymał, ale znowu kapłan posłał mu jakieś groźne spojrzenie. Więc już stanął w miejscu. Dobrze, że Marie i Ticiano byli w siebie tak zapatrzeni, że niczego nie zauważyli. Nawet tego jak Madox przestąpił dwa razy z nogi na nogę, żeby znowu wyjrzeć na Pilar.
- Wyglądasz prześlicznie - chciał jej jakoś tak bezgłośnie przekazać, ale może zrobił to głośniej niż chciał, bo ksiądz zaraz odchrząknął i zaczął mówić. Że spotkaliśmy się tutaj bla bla bla. Dużo o miłości, bla bla bla. Madox to w ogóle nie słuchał i już w pewnym momencie się poddał i też już się nie wychylał, żeby zobaczyć Pilar. I kiedy ten ksiądz tak dużo mówił, kiedy Marie i Ticiano wpatrywali się w niego z oczami błyszczącymi z podekscytowania, to Madoxowi zaczęły się zamykać powieki. Bo ten ton księdza był monotonny, a oni w zasadzie to wczoraj mało spali. Mógł jednak walnąć jakiegoś szczura przed tą ceremonią. Dopiero kiedy kapłan poprosił o obrączki, to Madox się rozbudził, chociaż w pierwszej chwili spojrzał na Ticiano jakoś nieprzytomnie, ale zaraz zaczął się macać po kieszeniach. Miał je przecież. Chował je do kieszeni... spodni. Nie tych kurwa spodni.
Aż wstrzymał powietrze, a razem z nim i Ticiano i Marie, i może większość gości też. Sięgnął w końcu do tylnej kieszeni spodni i wyjął to ozdobne pudełeczko.
- No kurwa mam - wyrwało mu się, a ksiądz aż zmarszczył brwi, kiedy na niego spojrzał - przepraszam - dodał Madox i się przeżegnał, a potem podał te obrączki. Tylko, że jak je podawał, to jedna wysunęła się z tej zdobnej aksamitnej poduszeczki i upadła na posadzkę odbijając się kilka razy od kamiennych stopni. To nie była wina Madoxa, chyba...
- Ja pier... - wyrwało mu się znowu, ale nie dokończył, bo jednak ksiądz już nabierał w płuca powietrze. Marie zasłaniała usta dłońmi, a Ticiano trzymał ją w pasie, jakby miała z tego wszystkiego zemdleć, czy coś. Ten pierścionek potoczył się po podłodze i wpadł w jakieś metalowe kratki. Cu-do-wnie.
Znowu szum w kościele, ale zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, a ksiądz powiedzieć, to Madox już klękał na ziemi i pochylał się nad tą kratką. Przecież zaraz to wyjmie, tylko...

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: śr lis 12, 2025 6:42 pm
autor: Pilar Stewart
Na dole było o wiele huczniej, niż Pilar się spodziewała. Nie wiedzieć kiedy do domu przybyła masa kobiet, jeszcze więcej ciotek i koleżanek Marie, które już pięknie ustrojone, wzdychały na lewo i prawo, jak to nie mogą uwierzyć, że już za moment wyjdzie za Ticiano, za swoją wielką miłość. I Stewart chociaż obiecała sobie, że będzie się zachowywać, nie mogła nic poradzić na krótkie prychnięcie i wywalenie oczami. Śmieszne, że żadna z nich nie miała pojęcia, jak wielką świnią był Tio. A może niektóre wiedziały? Może tylko udawały te najlepsze przyjaciółki tak, jak robiła to Rosa?
Pilar pozwoliła Marie się przedstawić, kilka dziewczyn zapytała ją skąd była i jak się poznali z Madoxem, a Stewart jakby recytowała jeden i ten sam wierszyk, mówiła ciągle tą samą historię. Wcale nie tą o kotku, co go pierdolnął młotek, tylko właśnie tą o tym, jak to Noriega wziął ją na parkiet i taczyli gorąca salsę, a potem tak jakoś wyszło. Kilka z nich powiedziało jej też, by na niego uważała, bo chociaż był przystojny, to swoje miał za uszami. No na pewno. I to miało Pilar tak od niego odepchnąć. Szkoda tylko, że ona to dopiero wiedziała, jak wiele on miał za uszami. A najgorsze w tym wszystkim było to, że jej to wcale nie przeszkadzało. Bo Pilar również miała nie jedną krew na dłoniach. I wcale nie jako ten domniemany lekarz, którym niby była.
Stylistki okazały się faktycznie jakimiś jebanymi boginiami, bo nawet za bardzo nie przejęły się tym jej poobijanym ciałem z kolosalną ilością czerwonych plam i zadrapań. Kurwa, nawet nie spytały skąd to miała i z jednej strony było to zbawieniem, a jednak z drugiej nieco martwiące, że takie widoki miały na porządku dziennym do tego stopnia, że już przestało je to ruszać. W każdym razie wszystko ładnie przykryły, dopudrowały gdzie trzeba, a na koniec wkręciły z włosów Pilar tak piękne loki, że aż sama Stewart nie mogła uwierzyć, że patrzy na własne odbicie w lustrze. Do tego ta czerwona sukienka… no wyglądała dobrze. I czuła się równie dobrze, pomimo tych porannych ekscesów z mango. Bo od teraz już nie chodziło o spoglądanie wstecz, a patrzenie przed siebie. Szczególnie w przypadku Marie, w tą nową przyszłość żony, która już czekała za rogiem.
Kościół był przepięknie wystrojony. Kwiaty i bukiety znajdowały się praktycznie wszędzie, a wysokie słońce na niebie sprawiało, że wnętrze wypełniała malownicza poświata, gdy Marie w tej swojej obłędnie obcisłej i długiej sukni tak sunęła w stronę ołtarza. Wyglądała pięknie. Zupełnie jak Dolores i jej kuzynka, które tak starannie sypały płatki kwiatów z niewielkich koszyczków. Pilar zaś szła na samym końcu tego orszaku, prowadzona przez Juana, w drugiej ręce trzymając arras na złotej tacce. Było to trzynaście monet symbolizujących dobrobyt. Kiedy Pilar próbowała się dopytać dlaczego akurat taka liczba, cioteczka Katherina bardzo szybko wyjaśniła jej, że ma to symbolizować dwanaście miesięcy w roku i jedną dodatkową, jako zapas oraz symbol hojności i dzielenia się z potrzebującymi. Cały ten gest miał przypominać parze, że mają dzielić się tym, co posiadają i wspierać się przez cały rok i jeszcze ponad to. A wtedy ciotka Isabel dodała, że i tak pierdolą to na głupoty jeszcze w dzisiejszą noc. I ta odpowiedź spodobała się Pilar jeszcze bardziej. Przynajmniej konkretna.
Dolores faktycznie okazała się mieć z Pilar o wiele więcej, niż z początku mogło się wydawać, bo prawie rozwaliła sobie głowę przed samym ołtarzem, całe szczęście bardzo szybko z podłogi pozbierał ją Madox, który wyglądał… kurwa wybornie. W tej czerwonej koszuli, tym złocie na szyi i z tym nienagannym uśmiechem przyklejonym do tej pięknej twarzy. I kurwa dobrze, że trzymał ją ten cały Juan, bo kolana Pilar w sekundę ugięły się na sam ten widok, a serce wyrwało do przodu z jakiejś chorej tęsknoty. Kurwa, przecież nie widzieli się zaledwie kilka godzin. I wtedy przeszła przez jej głowę taka przerażająca myśl, którą od razu postarała się zgasić w zarodku to co to będzie w Toronto, kiedy ona już ani chwili nie potrafiła bez niego wytrzymać. Mieli przejebane. Oboje.
Stanęła po odpowiedniej stronie, przy okazji przekazując kapłanowi tackę z monetami, które on oczywiście dołączył do całego tego kazania o miłości, dbaniu o siebie i ich nową wspólnotę majątkową, o odpowiedzialności i coś tam bla bla kurwa jeszcze, tylko Pilar już nie słuchała, bo jej uwagę zdecydowanie za bardzo aferował dzieciak po drugiej stronie ołtarza w czerwonej koszuli. Wiercił się i kręcił, jakby co najmniej miał w dupie owsiki, przy okazji praktycznie rozwalając pół kościoła. A kiedy tak prawie przewrócił tą wielką świece, to Pilar aż wstrzymała oddech i przygryzła policzek, bo chociaż inni byli wystraszeni, tak jej chciało się śmiać. A to chyba jeszcze gorzej.
A potem jeszcze okazało się, że chyba nie wziął obrączek. No świadek jak ta lala. Kto w ogóle wpadł na tak świetny pomysł, żeby dawać obrączki Madoxowi? Przecież on i Pilar byli kurwa chodzącą kupką nieszczęść. To aż prosiło się o jakiś przy… no i nawet ta jej myśl nie wybrzmiała na całego w głowie, kiedy on znalazł to pudełeczko, ale przez przypadek, gdy tak energicznie podawał je Tio, jedna z obrączek wystrzeliła z pudełka i zaczęła odbijać się od marmurowych schodów. Pilar aż wstrzymała oddech, jak zresztą wszyscy obecni w kościele, jedynie dźwięk obijanego złota wybrzmiewał głośno, odbijając się od ścian.
A potem wszystko poszło już jak jebaniutkie domino: Marie krzyknęła głośno z przerażenia, Tio przycisnął ją mocno do siebie, ciotki wstrzymały oddech, ksiądz się przeżegnał, a Madox jak to Madox padł na kolana i próbował z jakąś chorą desperacją wyciągnąć ten przeklęty pierścionek z kanaliku. Cherry powiedziałaby, że wyglądało to jak kiepski serial, ale Pilar już wiedziała, że to po prostu to dzikie, popierdolone Medellin, w którym nic nigdy nie szło zgodnie z planem. Może dlatego nawet jej to nie zdziwiło.
Przez moment obserwowała, jak Noriega tak stęka i męczy się, próbując wciskać swoje no jednak wielkie palce pomiędzy kraty. Nie było nawet takiej opcji, żeby to wyciągnąć. Pilar rozejrzała się dookoła. Wszyscy się na niego patrzyli. Nawet ten nieszczęsny, cały poirytowany ksiądz. Chociaż on to już chyba odprawiał nad nim jakieś egzorcyzmy, bo coś tam mruczał pod nosem, taki wpatrzony w jego bok. I może Pilar mogłaby się chociaż raz nie wtrącić, ale przecież nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła. Podeszła do tej przeklętej karty i przykucnęła.
Poczekaj — odezwała się w końcu, ale on jakby jej nie słuchał. Tak bardzo skupiony był na własnej czynności. — Madox — umieściła mu chłodne palce na tej dłoni, którą się podpierał i tym samym zmusiła, żeby na nią spojrzał. Czuła te liczne spojrzenia, słyszała dokładnie ten szloch Marie i głośne westchnienia rodziny. Widziała też to spojrzenie ciemnych oczu, teraz pełne wyrzutów i takiego przekonania, że pewnie to on zjebał. Bo tu zawsze wszystko było winą Madoxa. A na to przecież Pilar nie mogła pozwolić. — Ja spróbuję — odsunęła do nieznacznie od tej kratki i sama przyklęknęła tuż obok. Jej palce były o wiele szczuplejsze, więc bez problemu wsadziła je przez szpary i pewnie by tą obrączke wyciągnęła, chociażby zahaczając paznokciami, ale kostki mnie nienawidzą i przy okazji Pilar też, więc bardzo szybko się okazało, że ten kanalik był o wiele głębszy niż się wydawało. Nie było takiej mocy, która by to teraz wyjęła.
Jest za głęboko — odezwała się w końcu, wzdychając z pewnym żalem, bo zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że ten pierścionek to jednak był kurwa BARDZO ważny w tamtej chwili. Cały symbol tego małżeństwa i miłości wylądował w ściekach, cóż, trochę jak ta ich miłość, którą do wczoraj dzielili na trzy a nie na dwa. — Przykro mi — dodała, wstając z kolan i posyłając również Madoxowi przepraszające spojrzenie. Nie było nic, co mogli z tą obrączką zrobić w tamtym momencie.
Marie łknęła zrozpaczona. Głośno. Jakby ktoś naprawdę robił jej krzywdę, a Ticiano westchnął zrezygnowany. Pewnie nie tak wyobrażali sobie ten szczęśliwy dzień. Zupełnie jak goście, którzy patrzyli się na to z ławek, jakby oglądali jakieś przedstawienie a nie ceremonię zaślubin. Wodzili spojrzeniem pomiędzy parą młodą, Pilar a Madoxem. Chociaż akurat Marie, Madox i mała Dolores to mieli ciągle ten swój wbity w Stewart, jakby ona kurwa mogła coś na to zaradzić. Tylko co?! Pewnie obrączke będzie można wyciągnąć dopiero po ceremonii, rozkręcić jakoś tą kratę, ale na pewno nie teraz.
Myśl, Pilar.
Myśl do chuja
.
Dobra, chuj — złapała mocniej powietrze w płuca i odwróciła się w stronę zmizerniałej pary młodej. Może nie powinna rzucać tak przekleństwami w domu Boga czy coś, ale akurat ona i Madox byli po jednych pieniądzach. Podeszła bliżej i uniosła dłonie w górę, by już po chwili ściągnąć z palca złoty pierścionek, który kupiła sobie za pierwsze zarobione pieniądze. — Trzymaj — wystawiła go zaraz przed nimi, ale oni tylko patrzyli na nią jak na wariatkę. — No użyjcie teraz tego pierścionka, a po mszy wyciągniemy ten prawdziwy — wyjaśniła, jakby dalej nie zrozumieli o co jej chodziło. I nawet wtedy Marie patrzyła na nią jakoś niepewnie, a ten ksiądz to już w ogóle. Pewnie chciał powiedzieć coś o tym, że to przecież TAK NIE DZIAŁA, bo obrączki muszą być razem poświęcone bla bla bla, dlatego nim zdążył się odezwać, Pilar posłała mu tak mordercze spojrzenie, że autentycznie zamknął usta. I dobrze. Bo przynajmniej mogła skupić się na Marie i Tio, którzy trwali wciąż przytuleni, spoglądając na nią z uwagą i jakąś nadzieją.
Kurwa, posłuchajcie — podrapała się po głowie, bo kurwa Pilar w ładne słowa też nie była najlepsza, a już na pewno nie na poczekaniu, kiedy cały kościół gapił się na jej poharatane przez drzewo plecy. — Ten pierścionek to i tak tylko symbol, nie? Taki przedmiot, który ma oznaczać tą całą miłość, wierność i złączenie i cokolwiek on tam mówił wcześniej — wskazała na księdza. Ten zaś fuknął pod nosem. W przeciwieństwie do Marie, która przestała płakać i powoli kiwała głową. — A prawdziwa miłość gdzie jest? — spytała w końcu i nie dając im nawet czasu na odpowiedź, przystawiła dłonie do ich serc, zupełnie jak Madox zrobił jej w łazience poprzedniej nocy. — Tutaj. Więc nie pozwólcie, żeby jakiś zasrany pierścionek wam w tym przeszkodził. To tylko symbol. Więc użyjcie tego tutaj, a potem zrobimy podmiane — nachyliła się i wcisnęła go Tio w dłoń. Widziała po nim, że on już był kupiony. Bo przecież dla niego to też był tylko kawałek złota. Jakaś pierdoła, która naprawdę nie powinna sprawić, że nagle odwołają całe wesele.
D-dobrze — Marie w końcu przemówiła. — Masz r-racje — łypneła jeszcze ostatni raz, wycierając sobie resztki łez z polików i odwróciła się w stronę Ticiano. Spojrzała na niego z taką miłością, że aż oczy w sekundę się jej zaświeciły, aż Pilar poczuła to na własnym ciele, gdy tak stała obok. I zanim się odsunęła na swoje miejsce, bo oni już wyznawali sobie najpiękniejszą miłość, spojrzała jeszcze przelotnie na Madoxa. W te piękne, ciemne oczy. A potem skinęła lekko głową na znak, że misja zakończona powodzeniem, żeby się tak nie martwił. A może on się wcale nie martwił? Może to tylko Pilar się tak nim przejęła? Może już się jej kompletnie w głowie poprzewracało od tych uczuć? Kurwa, przerażające.
Ksiądz, chociaż niechętnie, wrócił do ceremonii i nawet te ciotki, które tak wzdychały z oburzenia też w końcu się zamknęły. A Isabela to nawet cała zanosiła się łzami, kiedy Marie mówiła swoje wyznanie. Pilar pewnie też by się wzruszyła, jakby umiała. Ona to bardziej przeżywała w środku i wszystko jednak przesiewała przez to wielkie sito z napisem Rosa. Bo dalej nie rozumiała. Ale teraz chyba trochę bardziej przez tego jednego w czerwonej koszuli, który prawie rozjebał całe wesele.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: śr lis 12, 2025 10:14 pm
autor: Madox A. Noriega
Madox pochylał się nad ta kratką i myślał gorączkowo co ma z tym zrobić, bo nie było opcji, że włoży tam palec, ale mógłby na przykład pogrzebać tam patykiem... Tylko skąd wziąć patyk? Albo mógłby przyświecić latarką, tylko on nawet latarki nie miał, telefon zostawił w domu, jak większość tu obecnych, bo chociaż może msze w Kolumbii nie były tak spokojne, to ludzie byli tu dość religijni, słuchali tych kazań, a teraz wszystkie ciotki modliły się chyba do najświętszej panienki, żeby jednak Madox dostał ten pierścionek. Tylko zamiast najświętszej panienki przyszła mu z pomocą Pilar. Dla Madoxa to nawet lepiej, bo jakby teraz jego ręki dotknął jakiś duch święty, to jeszcze by sobie pomyślał, że go doszczętnie pojebało, ale na szczęście dotknęła jej Pilar i w pierwszej chwili podniósł głowę i spojrzał na nią krzywo.
- Tam jest... widać jak odbija się od niej światło - powiedział do niej cicho, tak żeby nikt go nie słyszał, ale tak naprawdę to słyszeli chyba wszyscy. Tylko co z tego, że światło odbijało się od obrączki, skoro nie było fizycznie opcji żeby dostać jej ręką bez zdejmowania tej kratki, a jej znowu nie dało się zdjąć bez rozkręcania jej śrubokrętem. Bo Madox już kilka razy ją szarpnął. I już miał wstać i zapytać czy ktoś z tutaj obecnych... ma śrubokręt, ale Pilar powiedziała, że ona spróbuje. I chociaż Madox w to nie wierzył, że jej się uda, to jednak pomodlił się z myślach do najświętszej panienki, żeby się udało. Tylko dzisiaj ta najświętsza panienka chyba miała jakieś wolne...
- Wiedziałem... kurwa - mruknął też bardziej do Pilar niż do kogokolwiek, ale ksiądz coś tam powiedział po łacinie, chyba ciąg dalszy egzorcyzmów. Kiedy Stewart powiedziała to, że jej przykro, to Madox wzruszył ramionami. Może też mu powinno być? Bo w końcu to on miał pilnować tych obrączek, ale z drugiej strony to mogli je przywiązać do tego pudełka jakąś jebaną wstążką, tyle tu wstążek dookoła, a tam było im szkoda kawałka.
I kiedy tak zebrali się w końcu z tej brudnej podłogi, to Madox rzeczywiście patrzył na Pilar, on, Marie i Dolores, jakby wiedzieli kto tutaj najprędzej zachowa zimną krew i coś wymyśli. Jakby mieli jakieś przeczucie. Ale Madox to jednak zbierał się w sobie, żeby powiedzieć, że ślub odwołany, bo nie ma obrączek. Zrobił krok do przodu i nabrał powietrze w płuca i już otworzył usta, ale wtedy Pilar powiedziała to dobra, chuj, a Madox stanął jak wryty, i teraz to te jego ciemne tęczówki były utkwione w Pilar z jakimś takim niemym pytaniem. Patrzył jak zdejmuje ten pierścionek. Jak wystawia go na dłoni do Marie i Ticiano, on by swojego nie zdjął. On by to wesele zakończył i wyprosił gości. I to nie chodzi o to, że Madox nie był jakiś pomysłowy, czy kreatywny, tylko chyba za mało miał w sobie jakiejś tej empatii, którą miała Pilar. I którą Madox teraz widział w tym jej geście. Aż posłał kapłanowi równie mordercze spojrzenie co Stewart, kiedy ten otworzył usta. Przecież nie mógł tego zepsuć jakiś gadaniem.
Madox słuchał Pilar, kiedy tak mówiła o tym symbolu i o tym, że prawdziwa miłość to serce, przechylił głowę na bok, bo jednak gdyby nie ona to on by pewnie zepsuł cały ten ślub.
- Załatwię to po mszy, możecie mi zaufać - powiedział w końcu, chociaż tutaj chyba już nikt mu nie ufał, oprócz małej Dolores, która krzyknęła z pierwszej ławki, że Madox to załatwi. To jednak było takie dobre dziecko.
I Marie też w końcu powiedziała to dobrze, nawet ksiądz kręcąc głową się zgodził i kontynuował. A w przypływie jakiegoś natchnienia, jakieś chwili, kiedy oni tak znowu wszyscy stali przed ołtarzem, a Madox z tego wszystkiego, to wcale nie stał po stronie Ticiano, tylko obok Pilar, ale kiedy to do niego dotarło, to już nawet nie chciał się przestawiać, bo wtedy ten ksiądz powiedział jeszcze kilka słów o tym, że prawdziwa miłość jest czasem trudna. Ale i tak wszystko umie przezwyciężyć, że to nie symbole, nie słowa, tylko coś innego. Chociaż Madox znowu za bardzo go nie słuchał, bo zrobił krok w kierunku Pilar, tak, że teraz stał już naprawdę blisko niej.
Potem Marie zaczęła teatralnie wygłaszać to swoje wyznanie i rzeczywiście w kościele słychać było dużo szlochów, dużo westchnień pełnych wzruszenia, a potem odezwał się Ticiano i Madox aż się uśmiechnął, bo dodał tam do tej jego przemowy trzy słowa. Bo akurat ta mowa Tio była dość kiepska, o tym, że nie może żyć bez Marie, a na koniec powiedział...
- I tylko z Tobą wybieram być, bo bez Ciebie mógłbym nie być wcale. Być, czuć i żyć. Z Tobą Marie - może to nie był jakiś szczyt romantyzmu, ale jednak to tak pasowało do Ticiano, który był taki jak Madox. Po prostu lubił żyć i z tego życia czerpać garściami i czuć, czuć aż do bólu. I być. Oni zawsze wybierali być.
Że aż po kościele przebiegł szum oklasków, bo w zasadzie te piękna przemowa Marie dobrze skontrastowała z tą jakąś taką prawdziwą Ticiano. Madox też zaklaskał, bo ładnie to wyszło, nawet ładniej niż podczas tej próby, kiedy tak rozmawiali z Tio jak to zakończyć, żeby zrobić wrażenie.
Chyba zrobił, kiedy tak patrzył w oczy Marie, i kiedy później zakładał jej na palec pierścionek Pilar. Madox zerknął kątem oka na Stewart i chociaż na początku się zawahał, to później sięgnął ręką do jej dłoni, żeby zahaczyć jednym palcem, o ten jej. Tylko, że trwało to może moment, bo kiedy Marie i Ticiano założyli obrączki, kiedy już się całowali, i Tio w tym przypływie jakiegoś szczęścia odchylił Marie do tyłu, to jej piękny welon zsunął się na podłogę pod nogi Pilar i Madoxa. A Noriega parsknął śmiechem, może nie powinien, ale to było takie ładne dopełnienie tego dramatu z obrączkami. Marie znowu pisnęła, a Madox i Pilar już zbierali z podłogi jej welon. Ticiano śmiał się głośno, z nim też niektórzy goście. I nawet ksiądz kręcił głową, ale już nie był taki poważny.
Ogłosił ich w końcu mężem i żoną, pobłogosławił i padło to ostatnie Amen. I kiedy tak szczęśliwa panna młoda ściskając w rękach swój bukiet i welon, wraz z panem młodym ruszyli do wyjścia, to Madox podszedł do Pilar i dał jej w ręce woreczek z ryżem.
- Idź ich tym posyp Pilar i daj mi... pięć minut - i chciał nawet skraść z jej ust jakiś krótki pocałunek, jeden oddech, ale czuł na plecach wzrok księdza, więc tylko dotknął jej policzka, na moment. A później, kiedy goście już kierowali się do wyjścia, z tym całym wesołym szumem, to Madox znowu wylądował przed ołtarzem na kolanach. Bo on już to wszystko przemyślał i nawet nie potrzebował śrubokręta, żeby to rozkręcić, bo wystarczył mu... kanciasty medalik, który miał na szyi. Te jego medaliki to nie dość, że były ładne, to jeszcze jakie praktyczne, super pomoc na każdą okazję. Teraz też sprawnie odkręcił dwie śrubki, wyjął obrączkę i schował ją do kieszeni. Zanim jeszcze goście obsypali młodych całych ryżem, monetami i płatkami kwiatów, to Madox już wyszedł z tego kościoła.
A potem nawet znalazł Pilar i pokazał jej obrączkę.
- Mam - uśmiechnął się do niej, a potem jeszcze sam sypnął tym ryżem. Orkiestra już grała, Marie się śmiała, a Tio zbierał z dziećmi monety na szczęście, upychając je po kieszeniach. Dolores też zbierała i zanim zdążyli stamtąd pójść, to ona przyniosła im takie dwie monety.
- Pilar, żebyś już nie dostała mango... A ty Madox, żebyś miał dużo pieniędzy - powiedziała i dała im po takim kolumbijskim grosiku.
- No i fajnie, mógłbym mieć dużo pieniędzy - od razu odpowiedział jej Madox, ale zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, to oni już z Marie i Ticiano musieli wsiadać do tego dużego ozdobionego kwiatami samochodu. Dolores zapytała czy może jechać z nimi i chociaż Madox nie wiedział, czy można, to jej pozwolił. Ale Marie nie miała nic przeciwko temu, bo on teraz była taka szczęśliwa. Najszczęśliwsza na świecie chyba.
Mała Dolores usiadła między Pilar, a Madoxem, na przeciwko młodych, bo to była jakaś limuzyna. I kiedy tak jechali do domu, to Noriega wyjął z kieszeni obrączkę, pokazał ją Marie.
- Nawet mi ją klecha poświecił - powiedział i dał ją Ticiano, a on od razu zrobił podmiankę, tylko, że zamiast pierścionek oddać Pilar, to dał go Madoxowi, bo on już znowu całował Marie. A Madox, jak to Madox założył go sobie na mały palec, bo tylko na ten mu wszedł i zapytał czy mu pasuje. Tylko, że wtedy Dolores zdzieliła go w kolano tą małą rączką z różowym bukiecikiem na nadgarstku.
- Madox... przecież musisz go założyć Pilar, to jest jej pierścionek - powiedziała bardzo poważna, a Madox aż wywrócił oczami.
- No tak... Mogę? - i wyciągnął rękę do Pilar, żeby ująć jej dłoń i wsunąć jej na palec jej pierścionek - Tobie bardziej pasuje - powiedział, a potem tą jej rękę już z pierścionkiem oparł sobie na karku, tylko, że Dolores zaraz stanęła między nimi na siedzeniu, żeby wyjrzeć przez szybę.
- Madox zobacz jak oni tańczą! - zawołała i rzeczywiście po chwili i Madox i mała Dolores, która już wylądowała na jego kolanach przyciskali nosy do szyby, żeby zobaczyć jak na ulicy kolorowi ludzie tańczą, ciesząc się razem z Tio i Marie. Madox nacisnął przycisk i otworzył szybę i wszyscy mogli pomachać do tych tancerzy. Wszędzie było pełno muzyki, pełno kolorów. Jakby właśnie wylądowali w samym środku jakiegoś karnawału. A to przecież był dopiero początek.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pt lis 14, 2025 1:39 pm
autor: Pilar Stewart
Niby po deszczu zawsze wychodzi tęcza. I chociaż to powiedzenie było szczytem ckliwości, pasowało idealnie do sytuacji, która miała miejsce w kościele, w samym centrum Medellin. Bo kiedy człowiek już myślał, że więcej złego nie mogło się stać, los ciągle im dopierdalał, czy to pierścionkiem w kanalizacji czy welonem tarzającym się po ziemi, jednak w momencie, gdy Marie i Tio wypowiedzieli to całe sakramentalne tak te wszystkie złe chmury kompletnie odeszły. I właśnie wtedy wyszła ta przysłowiowa tęcza. Jebana tęcza pełna miłości, zrozumienia i dobrej zabawy, bo nikt już nie pamiętał o tym co złe. Wszystkie spojrzenia były skupione tylko i wyłącznie na świeżo upieczonej parze młodej, która właśnie opuszczała mury kościoła. Tio trzymał Marie na rękach, podrzucając raz po raz i krzycząc głośno, że to jego żona, jakby chciał, żeby cały, jebany świat o tym wiedział. I nawet Pilar zaśmiała się pod nosem. Bo chociaż w środku wciąż była zdystansowana co do Ticiano, tak ten moment pokazywał, jak bardzo Marie była dla niego tą jedyną. I może to właśnie była taka chwila, w której on to naprawdę zrozumiał? Poczuł tak w pełni?
Ryż sypał się kilogramami, tak samo jak drobniaki, które dźwięcznie odbijały się od marmurowej podłogi. Dzieciaki biegały dookoła oczywiście bardziej interesując się monetami nim czymkolwiek innym i nawet Dolores chciała, żeby Pilar pomogła jej zbierać, tylko wtedy obok zjawił się Madox i Stewart musiała jej grzecznie odmówić i obiecać, że zaraz dołączy. Na jego następne słowa spojrzała na wyciągniętą dłoń.
No i brawo — pochwaliła go, malując na twarzy delikatny uśmiech, podczas gdy oczy już łapały to piękne, ciemne spojrzenie, za którym wiecznie tęskniła. Już miała zapytać jak to zrobił, jak udało mu się tak szybko załatwić sprzęt i wyciągnąć pierścionek, kiedy jej wzrok powędrował na jego kolana… całe kurwa białe od kurzu i brudu panującego w kościele. — Zębami to wyciągnąłeś? — zaśmiała się, bo wyglądał trochę tak, jakby całym sobą szarpał się z tą kratą. No i wtedy Pilar nie myśląc za wiele (albo nie myśląc wcale), jak na DOBRĄ kobietę przystało, przykucnęła zaraz przed nim, żeby mu ten brud strzepać z gaci. Jako świadek Madox powinien się ładnie prezentować, a sam pewnie zrobiłby to na odpierdol. No więc zaczęła mu tak czyścić te gacie jedną ręką, bo drugą przecież musiała się jakoś przytrzymać, więc palce wbiła w jego udo. — Od razu lepiej — zadarła głowę w górę, spoglądając na niego zadowolona i może TROCHĘ wyrzuciła brew do góry, biorąc pod uwagę jak ta obecna scena musiała właśnie wyglądać, ale przecież to nie tak, że odpinała mu pasek…
¡Santísima madrecita! — głos księdza wybrzmiał gdzieś obok, wzywając najświętszą mateczkę, a kiedy tylko Pilar przekręciła głowę, mogła zobaczyć jak mężczyzna trzyma w dłoniach krzyż i żegna się prawą dłonią. — Grzesznicy! Przecież tutaj są dzieci… i to jest… DOM BOGA — zgromił ich wzrokiem, a Madoxa to już w ogóle, jakby właśnie w tym momencie wysyłał go prosto do piekła na odwieczne roboty i katusze.
Ksiądz się uspokoi — odezwała się w końcu Pilar i podniosła do pionu, nie omieszkając bezczelnie przejechać dłonią po tym udzie, w które wcześniej wbijała palce. — Narzeczony tylko ubrudził sobie spodnie, jak wyciągał pierścionek z kraty — wyjaśniła spokojnie, już teraz nazywają go kurwa NARZECZONYM, szybko im szło i nawet wskazała dłoń Madoxa, w której wciąż trzymał pierścionek Marie. Ten prawdziwy, z równie prawdziwego złota, z grawerem w środku.
Oh tak — klasnął w dłonie i na moment kompletnie zmienił wyraz twarzy, kiedy tak przyglądał się tej obrączce, ale potem znowu podniósł spojrzenie na Madoxa i jakby przypomniał sobie, że to całe zamieszanie było przez niego i znowu patrzył się na nich gniewnie. A potem podbiegła Dolores i całe kurwa szczęście, bo chuj wie jakie jeszcze wykłady by nie dostali. Pewnie, że zero seksu przed ślubem, no tylko na to i tak już było za późno. Ups?
Szybko okazało się, że dziewczynka miała dla nich po pieniążku. Pilar przyjęła swój z wielkim uśmiechem na ustach i nawet na moment zgarnęła Dolores na ręce, by podziękować jej soczystym pocałunkiem w policzek, a potem oddała monetę Madoxowi, żeby ją dla niej schował.
Tylko jej nie zgub, Madox! — Dolores pogroziła mu palcem. — Bo jak Pilar znowu dostanie mango to będzie to TWOJA WINA — powiedziała to tak gniewnie, że nawet pojedyncza zmarszczka pojawiła się na jej czole, na co oczywiście Pilar nie mogła nie prychnąć pod nosem. Kurwa, od razu było widać, że dziewczynka miała silny charakter i była szkolona w tym domu na prawdziwą głowę rodziny. Szkoda, że Stewart nie miała przy sobie takiej Dolores, kiedy dzieci lały ją w bidulu. Na pewno by się za nią wstawiła.
I z tą myślą zawędrowali całą trójką do wielkiej, pięknie ozdobionej furki. Już wcale nie musieli jechać osobnymi autami i całe szczęście. W środku Tio dokonał podmiany pierścionków i już po chwili Madox wciskał ten Pilar na swój palec.
Piękny — skwitowała, chociaż tak naprawdę wyglądał, jakby ukradł go jakiemuś dziecku. Bo może Pilar palce miała długie ale za to wyjątkowo kościste przez co i pierścionek był malutki. Całe szczęście bardzo szybko Dolores zrobiła z tym porządek i kazała go oddać. Stewart wystawiła dłoń przed siebie i pozwoliła Noriedze wsunąć błyskotkę na odpowiedni palec. I chociaż Dolores ciągle siedziała między nimi, wcale w niczym to nie przeszkodziło, żeby ten na ten krótki moment zajrzeli sobie głęboko w oczy i wymienili jakieś przelotne, nieme tęsknoty w tym spojrzeniu. Tylko na krótki moment, bo zaraz potem Dolores już dociskała Madoxa do szyby, podziwiając przepiękną scenerię za oknem. Pilar również się przysunęła, jakoś tak mimowolnie układając brodę na ramieniu Madoxa. No kurwa z tego okna musieli wyglądać zajebiście, szczególnie z tą malutką Dolores na kolanach. Jak jakaś para królewska w tych czerwonych strojach. Albo przynajmniej szczęśliwa rodzinka.
Możemy tam do nich iść? — spytała po chwili, wciąż patrząc na to wszystko z szeroko otwartymi oczami, które pewnie świeciły się jak u małego dziecka. Prawda była taka, że Pilar nigdy wczesniej czegos takiego nie widziała, aż ciało samo wyrwało się jej do tańca, do tych ludzi, tej muzyki, tego…
Jeszcze nie — Marie zaśmiała się głośno, jakby rozbawiała ją ta nadmierna ekscytacja Pilar, ale może jednak bardziej rozczuliła? — Pierwsze musimy przyjechać pod dom i będzie takie oficjalne finalne błogosławieństwo przez głowy rodzin, przywitanie gości, pierwszy taniec i dopiero wtedy będzie można iść się bawić — wyjaśniła dokładnie, na co Pilar jedynie skinęła głową. No tak, miało to sens, że para młoda nie mogła sobie ot tak wysiąść pośrodku wielkiej imprezy i nie dojechać do miejsca docelowego, gdzie czekali już wszyscy goście. Chociaż z drugiej strony może oni by mogli? Tylko co z Dolores? No nic.
Odsunęła się na swoje miejsce ze świadomością, że będzie musiała jeszcze trochę poczekać na tańce i prawdziwą zabawę. Zgarnęła kilka łyków rumu, który Tio otworzył zaraz po tym jak wyjechali, a potem podała butelkę Madoxowi. Bo może to był taki moment, w którym mogli już sobie trochę wyluzować? Może teraz wszystko już się ułoży w tej przysłowiowej tęczy?
Z początku faktycznie się na to zapowiadało, kiedy w końcu dojechali na miejsce, a młoda para opuściła auto w akompaniamencie głośnych okrzyków, oklasków i rytmicznej muzyki, wygrywanej na przeróżnych instrumentach przez zespół. W pewnym momencie w powietrze wyleciało nawet konfetti. Kilka płatków sięgnęło Pilar i Madoxa chociaż stali po drugiej stronie i przyglądali się temu wszystkiemu z niemałym zadowoleniem. Stewart to tak się wkręciła w klimat, że nawet nie wiedzieć kiedy, sięgnęła do jego dłoni i bez pytania splotła ich palce w szczelnym uścisku. Była w tej chwili taka słodka beztroska, że aż na moment wydała się jakaś nieprawdopodobna. I faktycznie tak było. Bo już sekundę później Pilar kątem oka zauważyła przy płocie znajomą postać. I to kurwa taką, której chyba nikt się nie spodziewał tu już zobaczyć. A już na pewno nie dzisiaj.
Madox — szepnęła pod nosem i zacisnęła mocniej palce, by zwrócić na siebie jego uwagę, by mógł podążyć jej wzrokiem i zobaczyć… pierdoloną Rosę, przyglądającą się całej scenie błogosławieństwa. I jeszcze mniejszym problemem byłoby, gdyby ona faktycznie została za płotem, ale w następnej chwili, Rosalinda ruszyła przed siebie, kierując się w ich stronę. — No chyba sobie kurwa żartuje — aż krew zawrzała w jej żyłach, kiedy bez zawahania puściła rękę Madoxa i ruszyła w stronę bramy. Dookoła była masa ludzi, każdy gwizdał i wykrzykiwał imiona Tio oraz Marie i jedynie krótkie perdón Pilar wybrzmiewało co chwilę, gdy tak przeciskała się przez tłum. Nie wiedziała, czy Madox idzie za nią. Nawet na sekundę się nie odwróciła. Kroczyła pewnym krokiem, by w końcu znaleźć się przy bramie i stanąć twarzą w twarz z tą, której nikt, ale to NIKT, nie chciał dzisiaj widzieć.
Wypierdalaj stąd, Rosa — rzuciła praktycznie od razu. Nie było czasu bawić się w żadne gierki ani dyskusje. Ją trzeba było jak najszybciej USUNĄĆ, nim Marie albo Tio ją zobaczą.
Ciebie też miło widzieć — jej ton aż przeciekał sarkazmem, podczas gdy spojrzenie wodziło po twarzy Pilar i jej czerwonej sukience, a zaraz potem przeniosło się na coś za nią. A raczej kogoś. I kruwa mogła się tylko domyslać, bo w jej oczach w sekundę coś się zmieniło. — A ciebie widzieć jeszcze lepiej — jego też zmierzyła wzrokiem i w dodatku jeszcze bezczelnie oblizała usta. A Pilar jak myślała, że bardziej wkurwiona już nie mogła być, tak bardzo szybko przekonała się, że jednak mogła. Aż się zatrzęsła. — Tęskniłeś?
Przysięgam, jeśli zaraz stąd nie pójdziesz, to nie ręcze za siebie — zrobiła krok w jej stronę, przy okazji zaciskając dłoń w pięść. Bo już serio wolała jej tu przyjebać niż pozwolić, by Rosa w jakikolwiek sposób nawet spróbowała rozpierdolić to wesele. Marie wycierpiała już wystarczająco dużo. Dzisiaj był jej dzień i jak na dobrą świadkową z przypadku przystało, Pilar miała zamiar tego dopilnować.
Spierdalaj — no tylko Rosa chyba zbyt dużo sobie z tego nie robiła. Przez moment nawet wyglądała jakby chciała opluć Pilar, jednak w ostatniej chwili przeniosła spojrzenie na Madoxa, jakby stwierdziła, że z nim prędzej się dogada. — Po pierwsze, zabierz ode mnie tą dzikuskę, a po drugie przyszłam porozmawiać z Tio.
Chyba cię popierdo—
Zamknij morde, Pilar — znowu ją uciszyła, a Stewart już podnosiła rękę. Tylko ona wtedy z n o w u zwróciła się do Madoxa i powiedziała coś, co kurwa aż Pilar zamroziło na sekundę. — Kocham go. Przyszłam mu to powiedzieć.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pt lis 14, 2025 4:43 pm
autor: Madox A. Noriega
Tak właśnie wyglądał Madox, jakby w tym swoim czarnym garniturze tarzał się po tej brudnej podłodze w kościele i wyciągał ten pierścionek zębami, a to wszystko dlatego, że on najpierw jeszcze przymierzał te medaliki, który będzie odpowiedni i tak prawie na tej posadzce leżał. Marynarkę otrzepał, ale kolan wcale nie, bo kto by się tym przejmował? On się nie przejmował, ale Pilar chyba tak, kiedy teraz to ona padła na kolana przed nim. No nie dosłownie, ale ksiądz odebrał to zdecydowanie inaczej, kiedy wyciągał w ich kierunku ten wielki krzyż, a Madox aż prychnął, jakby był opętany, ale tak naprawdę to kichnął tylko od tego kurzu, który dostał mu się do nosa.
- Tak naprawdę to my jesteśmy bardzo religijni... - zaczął, ale wtedy Pilar powiedziała o tym narzeczonym, a ksiądz to podłapał i zaczął ich pytać czy przyjdą do niego na nauki przedmałżeńskie skoro są tacy religijni, a Madox tylko otworzył usta. Bo potem jeszcze cały temat podłapała siostra Dolores - Dora, która już rozmawiała z Glorią o tym, że Madox z Pilar... też biorą niedługo ślub? Co?
I chociaż przez głowę Madoza przemknęła myśl - to ile Gloria ma dzieci, bo na razie z tym małym w brzuchu naliczył troje, ale była chyba jeszcze jedna dziewczynka...
To kiedy padło jakieś pytanie od Glorii, kiedy oni wezmą ślub, Madox od razu pokręcił głową.
- Chyba nigdy - no bo jak? Bo w ogóle... co? On sobie nigdy nie wyobrażał swojego ślubu, ale sobie też nigdy nie wyobrażał, że będzie jeszcze zakochany. Ale jednak bardziej sobie nie wyobrażał ożenku, bo nie po to kurwa przez dziesięć lat budował sobie w Toronto klub, żeby z niego zrezygnować. A musiałby zrezygnować z Emptiness i ze wszystkiego. Ale przecież z Pilar oni wcale nie mieli jakiejś przyszłości... Nie musieli planować ślubu, czy czegoś. Ale to dobrze, czy źle jednak? Że oni nie mieli przyszłości, zważając na to czym oboje się zajmowali. Z drugiej strony przecież policjanci też układali sobie życia, jakoś... Tylko, że bandziory sobie nie układali. Tutaj w tej układance, to po prostu nie pasował Madox, z tym swoim jebanym Emptiness.
I kiedy te różne dziwne myśli krążyły mu po głowie, kiedy zaczął się zastanawiać nad powrotem do Toronto i tym, co on przyniesie, to na szczęście pojawiła się Dolores. Która w jednej sekundzie potrafiła sprawić, że nie dało się myśleć o niczym innym, niż o niej. Jak Pilar.
Wziął te dwie monety i schował je do jakiejś kieszeni w środku marynarki.
- Nie zgubię, bo też chcę być bogaty, a Pilar... - chciał powiedzieć coś, że też mogłaby by być bogata, albo mogłaby być bogata z nim, albo w ogóle jakby chociaż mogła być z nim? Ale to nie były takie proste rzeczy, chociaż może jeszcze w tej chwili były proste? Kiedy tak patrzył na Pilar przytulającą do siebie Dolores, kiedy obie były takie roześmiane, kolorowe, intensywne.
- Nie dostanie już mango - dokończył w końcu, jakby to było takie proste. Bo może było? Już po prostu nie pójdą pod to drzewo mango i nikt nim nie dostanie. Jednak proste. Jeszcze przez kilka jebanych godzin.
Proste też było to, jakieś takie naturalne, że kiedy Pilar zapytała już w tym samochodzie, czy mogą iść do tych ludzi tańczących na ulicy, to Madox też się odwrócił do Marie i Ticiano, z jakaś nadzieją w oczach. Chyba oni we troje wtedy patrzyli na nich jakby mieli pięć lat, Pilar, Madox i mała Dolores, ale Marie odmówiła.
Zaczęła wymieniać, jak to będzie po kolei po przyjeździe do domu i Madox jej słuchał, czegoś mu tam jeszcze brakowało...
- No i wasz toast - wtrącił Ticiano. Bo taka była tradycja, że świadkowie zaraz po rodzicach wygłaszali swój toast, ale Madox o tym zapomniał. Kiedy on był ostatnio na weselu? No nie był ze sto lat, i dopiero dzisiaj Tio mu przypomniał. A on nawet chciał o tym powiedzieć Pilar, żeby wymyśliła coś ładnego, ale nie miał kiedy...
- Nie martwcie się, będzie świetny - rzucił tylko, ale prawda jest taka, że wcale o tym nie myślał, bo on kurwa myślał dzisiaj prawie cały dzień o Pilar. O tym, że jej nie widział kilka godzin, i o tym, co się wydarzyło między nimi wczoraj. I o tym, czy to w ogóle jest normalne. A jednak Dolores klasnęła w dłonie.
- Powiedz coś o księżniczkach Madox - zawołała, a Noriega podrapał się po karku.
- No tak... będą - i chuj, teraz musiał, musieli z Pilar, wymyślić jakiś toast, który będzie świetny i w którym będą księżniczki.
Dało się zrobić... Chyba.
Oczywiście kiedy butelka z rumem wpadła w jego ręce, to Madox upił kilka większych łyków, bo się zamyślił nad tym toastem i tymi księżniczkami. Czy księżniczki tutaj w ogóle pasowały? Jak kurwa, pięść do nosa. Chociaż akurat w świecie Pilar i Madoxa pięść do nosa pasowała całkiem nieźle i całkiem sprawnie je łamała, wiec może te księżniczki też jakoś uda się w tym wszystkim umieścić.
Kiedy dotarli na miejsce i oni tak stanęli sobie z boku, a wszyscy gratulowali Marie i Ticiano, a później były prezenty, życzenia i coś tam jeszcze, powitanie przez rodziców, którzy już zbierali się do przemowy, do pierwszego toastu, kieliszki z aguardiente już krążyły wśród gości. To Madox nawet chciał zapytać Pilar, czy ma pomysł na ten ich toast, ale ona wtedy splotła swoje palce z tymi jego, i Madox się zamknął, co w ogóle jest nie lada wyczynem, żeby Madox zaniemówił, ale jej się udało to sprawić. Spojrzał tylko na jej profil, kiedy te jej piękne, brązowe oczy aż błyszczały z ekscytacji, bo to wszystko było takie głośne, kolorowe, intensywne. Takie jak całe Medellin. I takie jak to co się między nimi działo. Intensywne, aż do bólu. Do poranionych pleców, wstrząsu mózgu, rozciętej ręki i poobijanych mord.
Tylko że potem w jednej chwili twarz Pilar się zmieniła, i nawet nie musiała nic mówić, bo on już podążył spojrzeniem za jej wzrokiem.
- Ja jebię - rzucił od razu i naprawdę chciał ją zatrzymać i przytrzymać za tę rękę, ale to była Pilar, oswobodziła się zanim zdążył zareagować. A potem zanim on zdążył chociażby pomyśleć, bo akurat w tej chwili rodzice już wygłaszali toast, a po nich mieli być oni, to ona już szła do Rosy.
- Pilar kurwa... - mruknął tylko, ale oczywiście, że jej nie zatrzymał, a później już przeciskał się za nią przez ten tłum, tylko jeszcze jego po drodze zatrzymała jakaś ciotka przypominając mu, że zaraz będzie ten ich toast - zaraz, może niech zagra orkiestra? Obsesión - mruknął tylko, bo chciał zyskać te kilka minut. W końcu udało mu się minąć ten tłum, stanąć za plecami Pilar, poprawił marynarkę.
- Po chuj tu przyszłaś Rosa? - rzucił od razu kompletnie ignorując to tęskniłeś, bo nawet jakby świat stanął na głowie, a jego postrzeliliby w głowę to on by za nią nie tęsknił. Wszystkie mięśnie mu się spięły, kiedy Pilar zrobił krok do przodu i w pierwszej chwili chciał ją złapać, ale w drugiej pomyślał sobie, że może Rosalindzie by się należało? Ale w trzeciej przyszła już taka myśl, że jednak oni tutaj z Pilar mieli dopilnować porządku, a nie rozpętywać trzecią wojną medellińską. I kiedy one tak jeszcze wymieniały "uprzejmości", to stał z tyłu, ale później wkroczył pomiędzy nie, żeby spojrzeć na Rosalindę z góry.
- Chyba cię popierdoliło - dokończył za Pila i aż pokręcił głową z niedowierzaniem, a jak ona tak pięknie kazała Pilar zamknąć mordę, to w jednej sekundzie zacisnął palce na jej przegubie i szarpnął nią w kierunku furtki. Kilka osób nawet zerknęło w ich kierunku, ale Madox dość szybko wyprowadził Rosę za tę furtkę obsypaną różami w barwie szkarłatu.
- Ale dojebałaś... kochasz go? - aż parsknął i wywrócił oczami, bo akurat do ust Rosalindy, to bardziej pasował jakiś krzywy, barmański kutas, niż te dwa słowa.
A Madox też już coś o tym wiedział, bo ona dziesięć lat temu też się tak zarzekała, płakała i błagała, a potem nawet zgoniła wszystko na Ticiano. Tylko, że Noriega chyba poznał się na Rosie bardziej niż jej się wydawało.
- Nawet nie ma takiej opcji, możesz wypierdalać, albo wypierdalać - tylko, że ona wcale nie chciała wypierdalać, bo zamiast tego to zrobiła krok w kierunku Madoxa, a już po chwili to dotykała jego policzka i opierała mu dłoń na karku - tak jak ciebie kochałam Madox - i już zaczęła się do niego dostawiać, ale Madox się cofnął, stracił tą jej rękę i zrobił krok w tył. Znowu pokręcił głową, znowu z tą niewzruszoną miną, chociaż właściwie Rosa podnosiła mu ciśnienie, ale w jakiś taki nieprzyjemny sposób. Mogli usłyszeć, jak zespół weselny szybko się dostroił, a później rzeczywiście zaczęli zawodzić to Obsesión, które wybrał Madox. Mógł postawić na coś weselszego...
- To akurat się zgadza... Ale tego wesela nie zepsujesz - rzucił i skrzyżował ręce na piersi, no bo co by nie zrobiła, czy nie powiedziała, to jednak nie pozwoli jej już tam wejść. Chociaż w głowie miał, że nie powinni tutaj z nią tak stać, bo może już właśnie powinni wznosić ten ich toast?
Chociaż szarpać się z nią też nie chciał...
A jednak później to wszystko potoczyło się jakoś szybko, bo Rosa wyrwał się do przodu chcąc wpaść przez tę różaną furtkę na podwórko i Madox ją złapał za rękę, a ona przejechała tymi długimi, kocimi paznokciami po jego policzku, a on... się jej odwinął i zanim Pilar wkroczyła, zanim z furtki wypadł zmachany Juan, żeby powiedzieć, że teraz ich toast, to Rosa już trzymała się za zaczerwieniony policzek, a Madox patrzył na nią tak, jakby ją chciał kurwa zabić, bo może chciał, zwłaszcza, że na jego twarzy już wykwitły kropelki krwi z rozdrapanego policzka.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pt lis 14, 2025 7:04 pm
autor: Pilar Stewart
Pierwszy raz słyszała o tym całym toaście. Jaki kurwa toast? Skąd ona miala w ogóle wiedzieć, co mówiło się w takich momentach? Jakieś wspólne wspomnienia? No super, tylko że Pilar jedynie wspomnienia jakie miała z Marie, to jak przyłapała ich w gabinecie na… no albo jak złamała nos Alvaro i potem Madox… no faktycznie, zajebiste to były momenty, takie naprawdę warte wspominania przy wszystkich gościach podczas uroczystego toastu.
No tylko bardzo szybko się okazało, że myśli o toaście musiały sobie poczekać, bo jebaniutka Rosa postanowiła przybyć na wesele i wszystko zawodowo spierdolić. Kto ją tu kurwa zapraszał? No z pewnością nikt, biorąc pod uwagę, że nawet wszystkie ciotki już wiedziały, co wywinęła dziesięć lat temu dzięki Ticiano, więc nie było nawet takiej opcji, że ktokolwiek do niej zadzwonił. I nie dość, że była to jeszcze bardziej bezczelna i zdesperowana niż kiedykolwiek.
Pilar może i nie znała jej długo, jednak wystarczająco, by widzieć w jej oczach te intensywne kurwiki, kiedy wrriercała swoje spojrzenie w Marie i Tio. Wyglądała, jakby chciała rozszarpać swoją najlepszą przyjaciółkę równie mocno, jak Pilar chciała Rosę w tamtej chwili. Bo chciała. Oj jak ona chciała jej w końcu przyjebać. Za Marie i przede wszystkim za Madoxa. Za to, że w ogóle odważyła się nastawić jego wszystkie relacje z rodziną na próbę i zrobić z niego potwora, którym nigdy nie był. No tylko Rosa ewidentnie nie chciała słuchać Pilar. Ba, ona nawet nie chciała na nią patrzeć, bo całą swoją uwagę poświęcała Noriedze. A kiedy rzuciła ten tekst o tym, że jego też tak kochała, do gardła Pilar podeszło całe śniadanie razem z jebaną żółcią, która trawiła się w żołądku. Wcale nie chciała, żeby cokolwiek z tego ją ruszyło, a jednak kiedy Rosa tak podeszła bliżej Madoxa, kiedy położyła mu dłoń na policzku i spojrzała na niego z jakąś wymuszoną czułością, Stewart nie mogła pozbyć się tego nowego, nieprzyjemnego uczucia zazdrości. Od kiedy ona kurwa była zazdrosna? I to w dodatku o takie psychopatki? Przecież wiedziała, że on ją odepchnie. Wiedziała to i on to faktycznie zrobił, a jednak Pilar i tak poczuła ścisk w brzuchu.
To dopiero było nienormalne.
Pojebane wręcz.
A to co stało się potem jeszcze bardziej.
Rosa wyrwała się do przodu, Madox chciał ją zatrzymać, Pilar zdążyła jedynie zrobić krok do przodu, ale ta wariatka już rozrywała mu policzek ostrymi jak brzytwa paznokciami, podczas gdy on… się na nią odwinął.
I może Pilar powinna się na niego wkurwić, powinna zareagować jakoś bardziej odpowiednio do sytuacji, wykazać nieco współczucia dla słabszej kobiety, przecież ona zawsze stawała za słabszymi, tylko jej się kurwa naprawdę należało. Jak nikomu innemu. I prawda była taka, że jedyne czego Stewart w tamtej chwili żałowała, to że to nie ona ją uderzyła. Bo przynajmniej Madox nie byłby znowu robiony na potwora. A takto połowa gości odwróciłą się w ich stronę, kiedy pierdolona Rosa zaniosła się płaczem, zaciskając palce na zaczerwienionym policzku.
Uderzył mnie!! — krzyknęła panicznie, pozbywając się kompletnie tego sarkazmu i cynizmu, którym ociekała jeszcze minutę temu, gdy tak elokwentnie sobie w trójkę rozmawiali. Już wcale nie była bezczelną Rosą, która emanuje pewnością siebie, teraz robiła z siebie pełnoprawną ofiarę, której należało współczuć. — On znowu mnie uderzył! — zawyła ponownie i w tamtej chwili to kurwa Pilar nie tylko chciała ją uderzyć. Ona chciała ją z a t ł u c. Wybić jej wszystkie zęby i najlepiej jeszcze upierdolić język, żeby nie mogła więcej wyrzucać z siebie tych kłamstw.
Tylko problem w tym, że nie tylko Stewart się wkurwiła. Madox aż cały drżał ze złości. I chociaż część niej chciała wyjaśnić Rosę, tak jednak on był dla niej po stokroć ważniejszy. Juan trzymał go w jakimś marnym uścisku, takim od tyłu, z którego Noriega lada moment mógł się wyrwać, a wtedy kto wie, jaki kurwa mord miałby miejsce na tym weselu, szczególnie kiedy Rosa ciągle wyrzucała z siebie co to kolejne kłamstwa.
Hej — w ułamku sekundy zniwelowała dystans, by zasłonić mu cały widok sobą, wbijając w niego intensywne spojrzenie. — Ej, popatrz na mnie — nakazała, jakimś takim wyjątkowo stanowczym tonem i nawet ujęła jego policzki w dłonie, a krew, która znajdowała się na jednym z nich bardzo szybko zajęła i palce Stewart. Chyba jeszcze nie widziała go takiego. A przecież widywała go już w różnych stresujących sytuacjach.
A ona wciąż wyła.
Idziesz za mną — postanowiła i chociaż jeszcze w międzyczasie musiała walczyć z samą sobą, by nie odwinąć się na tą wariatkę, tak w jakiś ostatkach samokontroli złapała Madoxa za rękę i wyszarpała z tego marnego uścisku Juana, przy okazji nachylając się do niego i prosząc, by się nią zajął i za nic nie wpuszczał za furtkę. Kątem oka też widziała, jak ciotka Katherina kroczy z morderczą miną w ich kierunku, ze spojrzeniem wbitym w Rosę. To akurat dało jej spokój i przekonanie, że ta wariatką dostanie oficjalne wyproszenie z imprezy przez samą głowę rodziny. — Madox — spojrzała na niego jeszcze gniewnie, kiedy on tak oponował. Chyba faktycznie pasowała do tej rodziny bardziej niż się Pilar wydawało. Bo tu chyba nigdy nie rządzili żadni faceci? Albo tak dobrze szło im słuchanie swoich kobiet?
Przecisneli się przez tłum, już o wiele mniej rozbawiony, bo nawet muzyka znacznie przycichła jednak wciąż grała. Marie i Tio również patrzyli się w już w stronę furtki. Jednak nie dało się ich od tego uchronić. Szczególnie Marie. Jednak co pozytywnie zaskoczyło Pilar, to że Ticiano wcale nie wyrwał się do przodu. Stał wiernie przy Marie obejmując ją ramieniem i pozwalając, by jego własna matka załatwiła temat. Czyżby to małżeństwo już tak go zmieniło?
Pytanie do opowiedzi na później, bo teraz to Pilar wciągała Madoxa do domu, kierując się prosto do łazienki. Znowu musząc go opatrzyć. I chociaż trochę uspokoić. Bo nadmierne emocje akurat nikomu już dzisiaj nie pomogą.
Siadaj — posadziła go na zamkniętym kiblu i tym razem już nie cackając się ze zbytnią delikatnością, po prostu sięgnęła po pierwszy lepszy ręcznik, namoczyła go zimną wodą i bez ostrzeżenia przystawiła mu do policzka, z którego wciąż sączyła się krew. — Jak tak dalej pójdzie, to skończysz w szpitalu, a nie na parkiecie — bo kurwa to naprawdę ocierało się o niemożliwe, że odkąd oni tutaj przylecieli, to wiecznie tylko się z kimś bili albo chcieli bić i że tyle dookoła było złości ale też masy innych emocji. Tych pięknych i czułych przecież też. — Zrobiłabym to samo — dodała po chwili, łapiąc jego ciemne spojrzenie. Nie była pewna, czy chciał to usłyszeć, czy w ogóle zastanawiał się, czy Pilar była na niego zła, czy oceniała go za to co zrobił, ale chciała, żeby wiedział. Bo jak już to Stewart była wkurwiona tylko i wyłącznie na Rosę. A kiedy tak jej chłodne od zimnej wody palce dotknęły tego poharatanego policzka, to już w ogóle cała aż kipiała. — Jeszcze raz cię dotknie, a… — urwała, bo aż sama przeraziła się tym poziomem troski i skrajności emocji, jakie się w niej zrodziły. Bo od kiedy ona się tak kimkolwiek kurwa przejmowała?!

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pt lis 14, 2025 10:10 pm
autor: Madox A. Noriega
Może Madox by nawet nad sobą zapanował, bo ten ból na policzku to było nic, bo w jednej chwili nawet pożałował, że uderzył tę Rose, bo w końcu była kobietą. A Madox mimo tego, że był popierdolony i agresywny, to jednak naprawdę starał się mieć jakieś tam zasady i może nie bić tych słabszych? A jednak kiedy Rosa zaczęła znowu szlochać i kiedy powiedziała to uderzył mnie, a potem jeszcze ZNOWU, to krew go zalała. Bo on kurwa nigdy wcześniej jej nie uderzył, nie wyszarpał jej nawet. A może powinien to zrobić już dziesięć lat temu? Kiedy jak ostatnia dziwka zdradziła go na ich ślubie? Tylko, że Madox był wtedy gnojkiem, zakochanym w niej chłopaczkiem, który zacisnął zęby i dłonie w pięści i uciekł. I uciekał przed tym wszystkim do tej pory.
Tylko, że Madox przez te dziesięć lat się zmienił, bardzo się zmienił, bo już nie uciekał. I już nie umiał tak panować nad emocjami. Zacisnął palce tak mocno, że pobielały mu knykcie i dobrze, że Juan go trzymał. Mocno, chociaż z boku wyglądało to kiepsko, ale pewnie dlatego, że Madox się tak szarpał, a miał zdecydowanie więcej siły niż Juan. Wiec on musiał z siebie dać naprawdę dużo, żeby jednak utrzymać go w ryzach.
- Ty jebana suko, nigdy wcześniej cię nie uderzyłem! - warknął i jeszcze wiele słów mu się cisnęło na usta, i jeszcze chciał powiedzieć jej o tym, że zaraz jej rozwali łeb, bo to co ona wyprawiała to przechodziło ludzkie pojęcie, tylko, że Juan wykręcił mu z tyłu rękę tak, że Madox poczuł, że jeszcze jeden niekontrolowany zryw i ta ręka wyskoczy mu ze stawu i będą musieli mu ją nastawiać, a tego nie chciał, Rosa nie była tego warta. Bo może Juan wyglądał na typowego latynoskiego przystojniaka, ale to chyba były tylko pozory. Chociaż kiedy wkroczyła Pilar, to odetchnął z jakąś ulgą, aż Madox poczuł to na karku. Ale jego to wcale nie uspokoiło i jeszcze przez moment patrzył na Stewart takim wzrokiem, z którego wylewała się cała wściekłość, która teraz nim targała. Potrząsnął głową, żeby zrzucić z policzków jej ręce.
- Zostaw mnie Pilar - warknął i znowu szarpnął i znowu poczuł, że zaraz ręką mu wypierdoli ze stawu, więc się uspokoił... Na tyle, żeby jednak nie nabawić się tej kontuzji, i wtedy Juan rzeczywiście poluzował uścisk, bo chyba sam też poczuł jak mało brakuje.
Madox szarpnął się jeszcze raz, tylko że Pilar wtedy złapała go za rękę, a drugą dłoń oparła na jego klatce piersiowej, która teraz podnosiła się w niespokojnym oddechu. Na sercu. Które waliło jak szalone, ale nie wypełnione żadną pozytywną emocją, tylko tą szaleńczą złością. I dopiero ta ciotka Katherina, która stanęła przed Rosą i syknęła na nią, żeby się nie mazała, bo za to co zrobiła, to powinna dostać jeszcze w drugi policzek, a potem chwyciła ją za nadgarstek i pociągnęła na bok, sprawiło, że Madox spojrzał na Pilar. Chociaż szczękę miał jeszcze zaciśniętą ze złości, a oczy pociemniałe. A jednak za nią poszedł, nie potulnie jak baranek, bardziej jak jakiś wściekł doberman, który dostał po uszach i podąża za swoją panią, ale wciąż gotowy był ugryźć.
Kiedy weszli do tego domu, to odruchowo kopnął w jakaś doniczkę, oczywiście wywalając ją na podłogę, jakaś dziewczyna, która akurat szła z tacą aż pisnęła, ale... Alberta? (nie pamiętam), ta pokojówka, która sprzątała dzisiaj rano po nich pokój, mruknęła tylko, że ona to ogarnie. A Madox mógł iść z Pilar do łazienki, chociaż najchętniej to by poszedł jeszcze za furtkę i kontynuował rozmowę z Rosą.
Dopiero, kiedy kazała mu siadać i posadziła go na tym kiblu, z jego płuc wyrwało się jakieś ciężkie westchnienie, taki które zabrało ze sobą odrobinę tej złości. Nie całą, ale na tyle, że Madox zadarł głowę do góry, żeby spojrzeć na Pilar. Zamknął jedno oko, kiedy przyłożyła ten zimny ręcznik do jego twarzy, syknął, bo zapiekło, albo może chciał jeszcze upuścić z siebie trochę tego jadu.
- Psychiatrycznym chyba - mruknął i wywrócił oczami. Bo to już naprawdę było trochę za dużo. A już liczył na to, że Rosalinda się tutaj wcale nie pokaże. A jednak. Musiała zepsuć kolejny ślub. I teraz dopiero Madox o tym pomyślał, że jakby ją zatłukł, to by rozwalił całe to wesele, a przecież Pilar się tak starała, żeby to się nie stało. Oddała swój pierścionek, kiedy on zawalił. On cały czas wszystko psuł, a ona cały czas wszystko ratowała. I ten pierścionek to nie był pierwszy raz. Bo przecież gdyby nie ona, to Marie nawet nie miałaby świadkowej. Gdyby nie ona to może oni wcześniej by się już zatłukli z Alvaro? Albo może Madoxa by już zlinczowali na samym początku?
Kolejne ciężkie westchnienie wyrwało mu się z płuc, oparł ten zakrwawiony policzek o jej rękę, przytulając go do jej dłoni, łasząc się do niej, jak dziki kot, który jednak potrzebował odrobiny... zrozumienia? Jakiegoś takiego ciepła.
Dopiero kiedy powiedziała to zrobiłabym to samo, to podniósł na nią wzrok, te ciemne tęczówki wbijając w jej piękne, brązowe oczy. Te oczy, w których dostawał to czego tak chciał, to ciepło, to zrozumienie.
- Nie powinienem tego robić - rzucił w końcu. Bo może i Rosalinda sobie zasłużyła, może i chciał w pewnym momencie, ten jej pusty łeb rozwalić o jakąś posadzkę, najlepiej brudną, żeby jeszcze tymi swoimi włosami zmiotła cały kurz, no to... nie powinien tego robić, tutaj, dzisiaj, może w ogóle?
Zamknął na moment powieki, bo może rzeczywiście teraz przyszła taka chwila na zebranie myśli, na zastanowienie się, czy Pilar zaraz nie stwierdzi, że Madox to jest już kompletnie loca. Bo przecież każda jego jakaś tam wcześniejsza partnerka, dziewczyna, czy randka, by tak stwierdziła. Są pewne granice, a Madox je przekraczał. On robił to raz za razem, kiedy sięgał po kokainę, kiedy przeklinał, kiedy się bił, a teraz jeszcze uderzył kurwa kobietę. Tylko, że Madox taki był, problemowy, do szpiku kości. A co kolejny problem, to gorszy.
Dopiero po chwili spojrzał na nią i uniósł jedną brew.
- A co? - zapytał i sięgnął do niej, żeby objąć ją w talii, żeby przyciągnąć do siebie bliżej, żeby znalazła się między jego udami, żeby na moment wtulić w nią twarz. Dobrze, że miała czerwoną sukienkę, a nie różową, bo na pewno by ją jej wypaprał tą krwią z policzka. Chociaż Pilar ją tak dokładnie wytarła, to kolejne kropelki wyperliły się w sekundzie.
I chociaż chciałby, żeby oni znowu mieli chociaż te kilka chwil dla siebie, chociaż odrobinę spokoju, to wciąż z tyłu głowy Madox miał ten toast, który miał otworzyć to wesele. Wstał, żeby spojrzeć w lustro.
- Chyba trzeba to jednak zakleić plastrem - stwierdził, a potem rzeczywiście dał się jej znowu opatrzeć, i tym razem to już był potulny jak baranek.
Mógłby tu z nią stać, chociaż to była przecież tylko łazienka, ale wystarczyło, że Pilar była tak blisko, wystarczył jej czuły dotyk na policzku, żeby serce biło zdecydowanie innym rytmem. Żeby myśli też płynęły zdecydowanie innym torem.
- Pilar... - zaczął i dużo rzeczy chciał jej powiedzieć, i nawet nie wiedział od czego ma zacząć, ale nie było mu dane sklecić nawet jednego zdania, bo do drzwi łazienki zapukał Juan i zapytał czy przyjdą na ten toast, bo jeśli nie, to może to zrobić orkiestra.
- Idziemy - od razu odpowiedział Madox. Chociaż prawda jest taka, że on kompletnie nie wiedział co powie.
Ale kiedy już stanęli przed wszystkimi tam na środku, kiedy już podnieśli te kieliszki z aguardiente, to Madox tylko spojrzał na Pilar, a potem już zwrócił się do Marie i Ticiano.
- No tak... - zaczął, a wszystkie spojrzenia padły na niego, w tym Dolores, która zaciskała rączki w piąstki, jakby trzymała za niego kciuki - życie to nie jest bajka, a miłość bywa... trudna - wzruszył ramionami - nie każda kobieta w białej sukni to księżniczka... ale Marie akurat tak - ten fragment chyba najbardziej ucieszył Dolores - ale najważniejsze jest to, żeby... to wszystko było prawdziwe. Bo jeśli w miłości nie ma prawdy, to ona nie ma wcale sensu - tu spojrzał na Ticiano, bo chociaż oni wiedzieli, że zjebał, to jednak w pewnym momencie potrafił się do tego przyznać, potrafił tę Marie przeprosić i ofiarować jej swoją miłość - ¡Salud! - rzucił na końcu i uniósł swój kieliszek, żeby go opróżnić. No może nie była to najlepsza na świecie przemowa, czy tam toast, ale Dolores zaczęła klaskać, a za nią reszta gości, kiedy już wypili swoje kieliszki, kiedy już szkła wylądowały z hukiem na stolikach.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pt lis 14, 2025 11:16 pm
autor: Pilar Stewart
Może i nie powinieneś — wzruszyła ramionami. Bo skoro sam doszedł do takiego wniosku, to Pilar nie miała zamiaru go zapewniać, że uderzenie kobiety było okej. Bo może faktycznie nie było. I może każda inna na jej miejscu już nawet nie chciałaby się zbliżyć do Madoxa, ale przecież Pilar nie była każda inna. Może też patrzyła na to w zupełnie innej perspektywie? Bo akurat dla niej jego zachowanie mogło spokojnie być podciągnięte pod samoobronę. Przecież to Rosa pierwsze go zaatakowała. Przecież to nie tak, że podszedł do niej z wysoko uniesioną ręką i po prostu zalał ją na kwaśne jabłko. Poza tym, kim była w tej sytuacji Pilar, żeby oceniać jego zachowanie, kiedy ona kurwa sama chciała rzucić się na Rosę? Dokładnie za te kłamstwa i wszystko, co zrobiła. I pewnie gdyby nie zrobił tego Noriega, zrobiłaby to ona. — Ale stało i nie ma co teraz nad tym rozmyślać — stwierdziła oschle. Może w tamtym momencie wychodziła z niej robota, ale z drugiej strony, co mieli teraz zrobić? Może chciał ją iść przeprosić? Bo kurwa szczerze w to wątpiła. A tym bardziej wątpiła w to, że Rosa jeszcze była na terenie domu, biorąc pod uwagę z jak wielką stanowczością ciotka wyszarpała ją na środek ulicy. Aż na moment Stewart pożałowała, że nie mogła tam zostać i nieco porozkoszować się tym widokiem. I zamiast Rosy, która dostawała solidny opierdol, musiała cackać się z tym małym dzieckiem w czerwonej koszuli, który pierwsze próbował zabić ją wzrokiem, a zaraz potem znowu spoglądał na nią z jakąś czułością i wdzięcznością.
Szczególnie, kiedy powiedziała tą swoją nieprzemyślaną groźbę w stronę Rosy. I oczywiście, że Madox chciał wiedzieć co wtedy, co jeśli ona znowu go dotknie. No tylko czy Pilar chciała to mówić na głos? Z drugiej strony tu już padały takie słowa, że… Nachyliła się zaraz do jego twarzy, spoglądając mu w oczy.
Wtedy to ja ją zapierdole — i nie było w tej wypowiedzi ani krzty żartu. Madox też pewnie wiedział, że ona nie żartowała. W końcu z Alvaro nawet sekundy się nie zawahała, żeby go skopać i jeszcze złamać mu nos, tylko dlatego, że rzucił się na Noriegę z pięściami. I Pilar po części miała świadomość, że to nie było normalne, ale w sumie co u nich było? Co w tej ich relacji było normalne i na swoim miejscu? Może właśnie dlatego ta miłość była tak zakazana? Bo świat by tego kurwa nie wytrzymał.
Kiedy powiedział, że trzeba na to jednak dać jakiś plasterek, Pilar jedynie przyznała mu rację i już grzebała po szufladach, żeby faktycznie jakiś znaleźć. Trochę to zajęło ale po kilku minutach Madox znowu był ładnie opatrzony i wciąż wyglądał jak siedem nieszczęść. Może teraz już osiem? Bo przez to całe zamieszanie i potrzebę mycia mu twarzy, cały ten ładniutki makijaż, który na sobie miał, został na ręczniku i znowu było widać te jego wszystkie siniaki. Wyglądał jak prawdziwy gangus łobuz.
I może jeszcze by tak sobie podyskutowali w tej łazience, bo chyba całkiem dobrze szły im te… łazienkowe rozmowy, ale już po chwili przyszedł po ich Juan i trzeba było się udać na toast. Stewart trochę liczyła, że jeśli nie będzie ich wystarczająco długo, to może obejdzie się bez konieczności wypowiadania czegokolwiek, ale jak widać los miał inne plany.
Chociaż przez krótki moment, kiedy Madox tak ładnie opowiadał o miłości i o księżniczkach, Pilar miała cichą nadzieję, że jednak wystarczy tylko to jego przemówienie. Że skoro każdy wyzerował swój kieliszek, to ona już nie będzie zobligowana, żeby coś powiedzieć, dlatego stała tam ładnie obok i tylko się uśmiechała, kiwając rytmicznie głową. Tylko że nagle wzrok wszystkich skupił się na niej. A ten Marie to najbardziej. Z jakimś taki wyczekiwaniem. Jakby znowu było od niej wymagane, żeby powiedziała coś mądrego. Tylko co jeśli ona już wszystkie słowa i pokłady myślenia zużyła wtedy przy obrączkach? Uśmiech to w sekundę zszedł jej z twarzy, a palce niezręcznie zacisnęły się na pustym już kieliszku.
Kurwa.
Rozejrzała się niepewnie gościach, po tych licznych ciotkach, Marie, Tio i Dolores, a na końcu jeszcze spojrzała na Madoxa. I do niego uśmiechnęła się jakoś tak lekko. No bo właśnie, to o to chodziło…
Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, żeby mniej myśleć, a więcej czuć — zaczęła po chwili, wodząc spojrzeniem po mniej i bardziej znanych twarzach, czując jak serce przyśpiesza. — I muszę przyznać, że to chyba naprawdę działa — zaśmiała się nerwowo, chociaż jej głowa już mimowolnie odpływała do tych wszystkich chwil z poprzedniego dnia, w których oni tak ładnie pozwalali sobie czuć i być i tego jak ona w tym wszystkim była szczęśliwa. A potem przeniosła spojrzenie na Marie i Tio. — Patrzę tak na was i widzę dwoje ludzi, którzy właśnie tak żyją… po prostu są razem i jest im z tym dobrze. To taka miłość, która chyba nie potrzebuje dużo słów, bo najlepiej wyraża się w gestach i spojrzeniach — bo właśnie taka była ich ta miłość, czyż nie? Była pojebana, intensywna, miała swoje upadki, ale jednak potrafili się podnieść, potrafili przezwyciężyć te wszystkie przeciwności, żeby teraz siedzieć tu razem jako mąż i żona. — Życzę wam, żebyście zawsze potrafili słuchać serca, nawet w tych dniach, kiedy reszta świata robi hałas — jak na przykład dzisiaj. I w każdy inny dzień. Bo to było jebane, dzikie Medellin. Tutaj nigdy nie było spokoju, tu wiecznie coś się działo, ale tak długo jak oni będa robić swoje i przede wszystkim być ze sobą szczerzy, wszystko będzie dobrze. Chyba. Przynajmniej tak zdecydowała wierzyć w tamtej chwili. — No to ten, ¡Salud! — uniosła ten pożal się boże pusty kieliszek, kończąc swoją przemowę, a ludzie chociaż nie wiedzieli za bardzo co mają z tymi pustymi kieliszkami zrobić rozejrzeli się dookoła. No Pilar tym bardziej nie wiedziała. Dopiero kiedy Dolores zerwała się z miejsca i zaczęła klaskać, reszta gości poszła w jej ślady. Jak to było, że taki mały człowiek potrafił zrobić tak wiele dobrego? Pilar uśmiechnęła się szczerze w jej kierunku, a potem już nieco bardziej niepewnie spojrzała w stronę Madoxa. Bo kurwa ten mężczyzna budził w niej przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny tak wiele emocji, że Stewart aż bała się na niego patrzeć w obawie, że odblokuje jeszcze kolejne.
CZAS NA PIERWSZY TANIEC!! — Dolores krzyknęła cała zadowolona, a wzruszona Marie poderwała się na nogi, jakby sama nie mogła się już doczekać. Orkiestra złapała za instrumenty i zgodnie zapewne z ustaleniami, zaczęli wygrywać wybrany przez parę młodą utwór, podczas gdy wszyscy goście zgromadzili się dookoła, tworząc dla Marie i Tio wystarczająco miejsca na samym środku.
Ticiano zgarnął swoją świeżo upieczoną żonę na ręce i tak zaniósł ją na parkiet. Ostrożnie odstawił ją na ziemię i jeszcze nim wybrzmiały pierwsze wokale, złożył na jej ustach czuły pocałunek. Zaraz potem ich ciała zaczęły rytmicznie poruszać się w rytm muzyki. Pilar stała z dłońmi skrzyżowanymi na piersi, wpatrzona w nich jak w jakiś słodki obrazek. Ruszali się bajecznie. Nie wiedziała do końca, czy była to kwestia prób i przygotowań, czy ten taniec po prostu do tego stopnia mieli we krwi, że przychodziło im to aż tak naturalnie. Nie wiedzieć kiedy, Stewart jak tak sobie na nich patrzyła, opadła plecami na klatkę Madoxa, umieszczając głowę tuż przy jego szyi, zaciągając się przyjemnym zapachem. Niby taki drobny gest, który niekoniecznie pasował do ich impulsywnych charakterów, a jednak wydający się tak właściwy. Bo skoro zostało im tylko ostatnia dobra w tej malowniczej bajce, to po co udawać, że niby między nimi nie było? Trzeba było z tego brać garściami, żeby najeść się do pełni tym wszystkim przed powrotem do Toronto.
Czy to moment, w którym w końcu zatańczymy tą salsę? — wyszeptała zniecierpliwiona tuż do jego ucha, już naprawdę nie mogąc się doczekać. Tak jej obiecał te tańce, a Pilar miała wrażenie, że zrobili tu już chyba wszystko (dosłownie) tylko nie to. Więc to chyba nie takie dziwne, że tak nią rzucało? A może po prostu czuła pod skórą, że zaraz znowu coś może się spierdolić?


Madox A. Noriega