salsa con el diablo en Medellín
: śr lis 12, 2025 2:09 am
Parsknął śmiechem, kiedy powiedziała o tym Marco, że jej by się pozbył tak samo, bo nie mógł się powstrzymać i jeszcze później nie mógł się powstrzymać od tego, żeby nie rzucić.
- W tej koszulce z napisem: łobuz kocha najbardziej - no bo to by była przecież idealna koszulka do tego, żeby się pozbywać jej ciała. Założona wtedy specjalnie dla niej, do czarnej roboty. Złożyłoby się idealnie.
Tak jak idealnie on teraz ułożył tę poduszkę pod jej łydkami, chociaż wiadomo, że wierzył jej, że jednak wolałaby te nogi trzymać na jego ramieniu na przykład. Przez chwilę nawet to rozważał, ale nie mógł robić jej za podpórkę i jednocześnie jej masować, bo on nie był tak sprytny jak wąż. Troszkę mniej, może bardziej jak ten lew, kiedy znowu tak doskoczył do niej jakoś dziko, żeby później zaserwować jej ten masażprawie tantryczny. A przynajmniej on czuł, jak ten dotyk, który przecież to jej miał przynieść ulgę, jemu też sprawiał jakąś przyjemność, chociaż patrzył na nią wtedy trochę bez wyrazu. Trochę może nawet nazbyt poważnie, ale po prostu się skupiał. Bardziej na tym dotyku niż na jej słowach, chociaż na macarenę uniósł jedną brew. A na kaczuszki drugą.
- Tylko, żeby kaczuszki nie przyniosły nam pecha, jak te w samolocie... - powiedział powoli, wiadomo, że Madox zapamiętał tę jej zajebistą poduszkę w kaczuszki, a może zapamiętał ten widok, jak jednak jej pełne wargi obejmowały ten ustnik. Bo teraz właśnie jego spojrzenie zatrzymało się na moment na tych jej miękkich ustach. Na moment, bo potem te jego już muskały jej skórę, powoli, czule. Skórę, ale nie usta, które sobie zostawił na jakiś deser.
A on się nigdy nie mógł doczekać deseru, i teraz też znowu myślał o tych jej ustach i dopiero to mango, które pierdolnęło kotka sprawiło, że przez chwilę jego mózg wskoczył na te inne tory.
- Myślę, że to mango z powodzeniem mogłoby zabić tego kotka - stwierdził jak jakiś znawca, jakiś seryjny zabijacz kotków, albo specjalista od zabijania mango.
A potem też jak jakiś specjalista od ran ocenił te jej plecy. Chociaż... na ranach to akurat Madox się trochę znał, bo mieli w Emptiness różne przypadki. Naprawdę różne.
- Wódka będzie za słaba, rum, albo spirytus, ale ich nie lubię marnować - no tak, za marnowanie rumu w Medellin, to by mogli go jeszcze zlinczować, czy coś, więc trzeba było się pilnować! Kiedy tak powiedziała bez ogródek, że zarzyga łóżko, to nie to, żeby mu to przeszkadzało, bo akurat Madoxa rzyganie nie brzydziło, nic go chyba nie brzydziło, a nawet można by się pokusić o stwierdzenie, że niektóre dość obleśne rzeczy go fascynowały, jak na przykład gil gościa w samolocie, który zastanawiał się, gdzie wyląduje. I to nie było obrzydzenie, to było zainteresowanie. A jednak musiał ją zaczepić, no musiał, zanim sobie poszedł po tą maść.
- Będzie nam się tutaj bardzo przyjemnie spało, tylko narzygania nam tutaj brakuje... kotku - aż znowu przewrócił tymi brązowymi oczami. A potem zniknął.
A jemu się wydawało, że go nie było dosłownie chwilę, może dwie, ale kiedy wszedł to jeszcze załapał się na jakąś końcówkę piosenki, może nawet ją znał(jak wszystkie piosenki Malumy), ale w zasadzie nie wnikał, bo już siedział obok niej z tą maścią. Nic nie powiedział, kiedy stwierdziła, że woli szpital, teraz to już nie było wyjścia. Skoro już miał tą maść na palcu, uniósł tylko na nią na moment wzrok, ale chyba tylko po to, żeby patrzeć na jej twarz, kiedy dotknął tą maścią jej rany. Na ten grymas, który mimo wszystko nie zrobił na nim jakiegoś wrażenia. A może powinien? Bo Madox z jednej strony to starał się być dla niej jakiś taki czuły, dobry, delikatny, a teraz jakby trochę o tym zapomniał? Prawda była taka, że Madox po prostu taki był, potrafił być czasem naprawdę delikatny, a za chwilę potrafił jej wetrzeć w szramy na plecach tę maść bez mrugnięcia powieką. Nie skomentował tego, że wolała, kiedy sprawiał jej ból w inny sposób, chociaż on też wolał i nawet sobie pomyślał o tym, że może sam na plecach miał podobne szramy po jej paznokciach, chociaż może nie tak głębokie, aż spiął plecy, żeby je poczuć. I rzeczywiście to było trochę jakby podrapał go kot. Może Pilar rzeczywiście coś miała z tej kotki, więc kiedy tak namiętnie smarował jej te rany, to na koniec przejechał jeszcze palcami po jej plecach wzdłuż kręgosłupa.
- Jesteś wymasowana, wymaściowana i nie wiem jeszcze jaka - powiedział, kiedy w końcu odsunął się od niej i zakręcił ten słoiczek z maścią, zostawił go na szafce nocnej, bo z ich szczęściem to może się jeszcze przydać. Może nawet powinni taki zapas zabrać ze sobą do Toronto? Tam też pewnie by się im przydał, tylko tam mogło być trudniej z takim smarowaniem.
Skorzystał z okazji, kiedy ona tak sobie leżała na boku i pachniałaśmierdziała tą maścią, żeby się wchłonęła, i poszedł do łazienki umyć ręce. A kiedy wrócił to ona już sobie ładnie siedziała na łóżku, więc Madox usiadł obok. Na tę salsę się uśmiechnął, bo jednak mimo wszystko liczył na ten chociaż jeden taniec, ale przecież jej się nie przyzna, chociaż chyba jego spojrzenie mówiło wszystko. Znowu te ciemne, chociaż w tym świetle wpadającym przez te duże piękne okna, tak nie do końca ciemne, trochę zielonkawe? Oczy, wbił w jej twarz. W jej usta.
- Mam... - i już chciał powiedzieć, że jego zalecenie to jest jeszcze więcej tych leczniczych pocałunków, ale Pilar już się do niego podsuwała na kolanach, a po chwili już na nim siedziała. I w pierwszym odruchu rzeczywiście uniósł ręce, żeby nie zetrzeć z niej tej maści, bo chciał już sięgać do jej pleców, to zaraz zacisnął palce na jej pośladkach, bo tyłek rzeczywiście miał się całkiem nieźle. Jakby pasował idealnie do jego dłoni. Przycisnął ją do siebie mocniej, tak, że kiedy połączyła ich usta w zachłannym pocałunku, to aż musiała odchylić się delikatnie do tyłu, kiedy tak na nią naparł. Bo przecież ten smak jej ust siedział mu w głowie od dawna. Znowu tylko ona siedziała mu w głowie, a kiedy zdjęła z siebie stanik, to Madox mruknął w jej usta. Tylko rzeczywiście teraz nie wiedział jak się z nią obchodzić i może dopiero to przygryzienie jego wargi, tak zdecydowane i zaczepne, które sprawiło, że znowu poczuł na języku smak krwi z rozjebanej wargi, która chyba nigdy się nie zagoi, ale w zasadzie... nie przeszkadzało mu to, sprawiło, że jakieś hamulce znowu puściły. Bo oni chyba lubili ten ból, intensywnie aż do bólu.
- Mogłabyś teraz ty trochę popracować... - mruknął, ale wreszcie zrobił z tych rąk pożytek, kiedy przesunął opuszkami palców po jej biodrach, po talii, żeby kciukami sięgnąć do jej piersi, żeby zacisnąć na nich palce i przez chwilę drażnić sutki, które momentalnie zareagowały pod jego dotykiem. Kiedy ona odpinała zapięcie jego paska, to Madox zdążył przejechać językiem po tym wężu między jej piersiami, zdążył przygryźć skórę na jej obojczyku. A więcej już nie zdążył zrobić, bo wtedy rozległo się to pukanie do drzwi. Westchnął tak ciężko, że z powodzeniem mogła to poczuć na nagiej piersi.
- Kurwa... - jemu też się wyrwało, nawet po angielsku, nawet z tym śmiesznym akcentem. I jeszcze przez chwilę trwał z tymi ustami zawieszonymi na wysokości tych jej, może kilka milimetrów od tych jej, tak, że to jej soczyste, hiszpańskie przekleństwo poczuł na języku.
I już chciał jej powiedzieć, żeby się nie odzywała, to Marie może sobie pójdzie, ale ich obecność zdradzały te urywane oddechy. A po chwili przyszła panna młoda już pakowała się im do pokoju, a Pilar zsuwała z jego kolan i chociaż jeszcze zahaczył palcami o jej uda, to jednak ona już wylądowała na ziemi. Odchylił do tyłu głowę. Mango. Marie. Co jeszcze? Coś na M, żeby było śmiesznie.
Wstał powoli z tego łóżka i zasunął rozporek, zapiął nawet pasek, bo raczej nic z tego, skoro one już od pół godziny miały być na dole. Chociaż może pół godziny by im wystarczyło? Może teraz Madox powinien zasymulować jakiś ból, udar, atak? Był w tym niezły, jakiś atak zespołu Touretta.
I dopiero kiedy Pilar obejrzała się na niego, a do niego dotarło o czym one rozmawiają, to wrócił myślami na ziemie i już kompletnie zaniechał ten pomysł z atakiem.
Spojrzał na Pilar, bo co miał powiedzieć? Zadecydować za nią? A ona potem go opierdoli, że to zrobił? A może go nie opierdoli? A może ona czekała teraz na jakieś wyznanie z jego strony? Jakąś deklarację, która miała sprawić, że ona już nie będzie obca? I tak patrzył w te jej piękne, brązowe oczy otoczone kurtyną ciemnych rzęs, jeszcze przez trzy dzikie uderzenia serca w piersi, bo nie wiedział. A potem spojrzał na Marie.
- Chciał bym, żeby Pilar była twoją świadkową Marie... - zaczął, a później to chciał objąć Pilar w talii, kiedy już stał obok, ale sobie w porę przypomniał o tej maści i jego ręka wylądowała na jej ramieniu, kiedy tak się oparł o nią nonszalancko - ale ona uważa, że jest obca, że nie jest rodziną, to ja nie wiem... muszę się jej już oświadczyć, żeby była? - patrzył na Marie, która teraz wodziła spojrzeniem, od Madoxa do Pilar. A później zasłoniła usta i aż zapiszczała, jakaś podekscytowana.
- O matko! Madox chcesz się oświadczyć Pilar? Tutaj w Medellin? Zaplanowałeś to? - powiedziała na jednym wydechu, a Noriegę zamurowało. Bo to miał być taki żart, ale Marie go chyba nie zrozumiała. Patrzyła na nich tymi wielkimi oczami, a Madox pokręcił głową, no bo nie chciał. Ale no kurwa przecież tak jakoś dziwnie to zabrzmiało. Aż przełknął ślinę i spojrzał na Pilar. Żeby tylko ona nie pomyślała, że mu odjebało i się jej chciał oświadczyć. Aż zabrał tę rękę z jej ramienia.
- Nie... - zaczął, ale Marie już zasłaniała się dłońmi.
- Popsułam niespodziankę, to wszystko moja wina? - zapiszczała, a Madoxa aż zaczęło skręcać, bo on nie lubił tego jej pisku, no i wcale nie było żadnej niespodzianki.
- To nie tak... Ja pierdole - przejechał ręką po twarzy. On tylko chciał powiedzieć, że Pilar nie jest obca, a wyszły z tego jakieś oświadczyny. Przez chwilę patrzył na Pilar, a kiedy Marie już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, to chwycił ją za ramię i otworzył drzwi.
- Marie dwie minuty, dwie minuty i Pilar będzie twoja - i wystawił Marie za drzwi, chociaż oboje słyszeli, że ona tam już rzucała na niego jakieś przekleństwa i kazała mu otwierać, ale Madox oparł się o wrota plecami, żeby nie mogła ich otworzyć. Jego ciemne oczy utkwione były w Pilar.
- Dwie rzeczy - zaczął, bo musiał jej to powiedzieć, zanim kurwa wyjdzie na to, że oni będą następni do jakiegoś ślubu. Oni następni to mogli być do jakiejś bójki co najwyżej, z tym ich szczęściem.
- Nie będę ci się oświadczał Pilar - chociaż Medellin byłoby idealnym tłem... Ale nie pojebało go tak jeszcze, musiałoby mu z dziesięć mango spaść na głowę.
- Ale chciałbym, żebyś się zgodziła zostać świadkiem Marie. Bo nie jesteś obca, bo jesteś... - aż się podrapał po potylicy mrużąc oczy, bo musiał to teraz dobrze powiedzieć, żeby nie wyszło jak z tymi oświadczynami, ale jednak, żeby się jakoś określić. Tylko czy oni już się nie określili wczoraj? Nie określali się w ogóle cały czas w tych gorących pocałunkach?
- Bo chciałbym... - znowu urwał, bo jakoś wszystko w jego głowie brzmiało źle. Żeby była naprawdę jego dziewczyną? Żeby była po prostu jego? Jego kobietą? Nagle te wszystkie określenia jakoś tak w niego uderzyły. Dziewczyna Madoxa. Madox zabierz swoją kobietę. Jesteś moja Pilar.
- Bo jesteś mi bliska - wydusił to w końcu z siebie - bo Cię kocham - i teraz to jej powiedział, znowu, i znowu inaczej, ale wcale nie mniej pewnie. Może tylko ciszej, bo czuł, że Marie ich podsłuchuje z uchem przy drzwiach. A kiedy to powiedział i wyrwało jej się jakieś westchnienie, to oboje z Pilar mogli być tego pewni, że Marie to słyszała.
- Ale ja nie będę za ciebie podejmował takich decyzji - dodał jeszcze ciszej, żeby Marie już nie słyszała.
Pilar Stewart
- W tej koszulce z napisem: łobuz kocha najbardziej - no bo to by była przecież idealna koszulka do tego, żeby się pozbywać jej ciała. Założona wtedy specjalnie dla niej, do czarnej roboty. Złożyłoby się idealnie.
Tak jak idealnie on teraz ułożył tę poduszkę pod jej łydkami, chociaż wiadomo, że wierzył jej, że jednak wolałaby te nogi trzymać na jego ramieniu na przykład. Przez chwilę nawet to rozważał, ale nie mógł robić jej za podpórkę i jednocześnie jej masować, bo on nie był tak sprytny jak wąż. Troszkę mniej, może bardziej jak ten lew, kiedy znowu tak doskoczył do niej jakoś dziko, żeby później zaserwować jej ten masaż
- Tylko, żeby kaczuszki nie przyniosły nam pecha, jak te w samolocie... - powiedział powoli, wiadomo, że Madox zapamiętał tę jej zajebistą poduszkę w kaczuszki, a może zapamiętał ten widok, jak jednak jej pełne wargi obejmowały ten ustnik. Bo teraz właśnie jego spojrzenie zatrzymało się na moment na tych jej miękkich ustach. Na moment, bo potem te jego już muskały jej skórę, powoli, czule. Skórę, ale nie usta, które sobie zostawił na jakiś deser.
A on się nigdy nie mógł doczekać deseru, i teraz też znowu myślał o tych jej ustach i dopiero to mango, które pierdolnęło kotka sprawiło, że przez chwilę jego mózg wskoczył na te inne tory.
- Myślę, że to mango z powodzeniem mogłoby zabić tego kotka - stwierdził jak jakiś znawca, jakiś seryjny zabijacz kotków, albo specjalista od zabijania mango.
A potem też jak jakiś specjalista od ran ocenił te jej plecy. Chociaż... na ranach to akurat Madox się trochę znał, bo mieli w Emptiness różne przypadki. Naprawdę różne.
- Wódka będzie za słaba, rum, albo spirytus, ale ich nie lubię marnować - no tak, za marnowanie rumu w Medellin, to by mogli go jeszcze zlinczować, czy coś, więc trzeba było się pilnować! Kiedy tak powiedziała bez ogródek, że zarzyga łóżko, to nie to, żeby mu to przeszkadzało, bo akurat Madoxa rzyganie nie brzydziło, nic go chyba nie brzydziło, a nawet można by się pokusić o stwierdzenie, że niektóre dość obleśne rzeczy go fascynowały, jak na przykład gil gościa w samolocie, który zastanawiał się, gdzie wyląduje. I to nie było obrzydzenie, to było zainteresowanie. A jednak musiał ją zaczepić, no musiał, zanim sobie poszedł po tą maść.
- Będzie nam się tutaj bardzo przyjemnie spało, tylko narzygania nam tutaj brakuje... kotku - aż znowu przewrócił tymi brązowymi oczami. A potem zniknął.
A jemu się wydawało, że go nie było dosłownie chwilę, może dwie, ale kiedy wszedł to jeszcze załapał się na jakąś końcówkę piosenki, może nawet ją znał
- Jesteś wymasowana, wymaściowana i nie wiem jeszcze jaka - powiedział, kiedy w końcu odsunął się od niej i zakręcił ten słoiczek z maścią, zostawił go na szafce nocnej, bo z ich szczęściem to może się jeszcze przydać. Może nawet powinni taki zapas zabrać ze sobą do Toronto? Tam też pewnie by się im przydał, tylko tam mogło być trudniej z takim smarowaniem.
Skorzystał z okazji, kiedy ona tak sobie leżała na boku i pachniała
- Mam... - i już chciał powiedzieć, że jego zalecenie to jest jeszcze więcej tych leczniczych pocałunków, ale Pilar już się do niego podsuwała na kolanach, a po chwili już na nim siedziała. I w pierwszym odruchu rzeczywiście uniósł ręce, żeby nie zetrzeć z niej tej maści, bo chciał już sięgać do jej pleców, to zaraz zacisnął palce na jej pośladkach, bo tyłek rzeczywiście miał się całkiem nieźle. Jakby pasował idealnie do jego dłoni. Przycisnął ją do siebie mocniej, tak, że kiedy połączyła ich usta w zachłannym pocałunku, to aż musiała odchylić się delikatnie do tyłu, kiedy tak na nią naparł. Bo przecież ten smak jej ust siedział mu w głowie od dawna. Znowu tylko ona siedziała mu w głowie, a kiedy zdjęła z siebie stanik, to Madox mruknął w jej usta. Tylko rzeczywiście teraz nie wiedział jak się z nią obchodzić i może dopiero to przygryzienie jego wargi, tak zdecydowane i zaczepne, które sprawiło, że znowu poczuł na języku smak krwi z rozjebanej wargi, która chyba nigdy się nie zagoi, ale w zasadzie... nie przeszkadzało mu to, sprawiło, że jakieś hamulce znowu puściły. Bo oni chyba lubili ten ból, intensywnie aż do bólu.
- Mogłabyś teraz ty trochę popracować... - mruknął, ale wreszcie zrobił z tych rąk pożytek, kiedy przesunął opuszkami palców po jej biodrach, po talii, żeby kciukami sięgnąć do jej piersi, żeby zacisnąć na nich palce i przez chwilę drażnić sutki, które momentalnie zareagowały pod jego dotykiem. Kiedy ona odpinała zapięcie jego paska, to Madox zdążył przejechać językiem po tym wężu między jej piersiami, zdążył przygryźć skórę na jej obojczyku. A więcej już nie zdążył zrobić, bo wtedy rozległo się to pukanie do drzwi. Westchnął tak ciężko, że z powodzeniem mogła to poczuć na nagiej piersi.
- Kurwa... - jemu też się wyrwało, nawet po angielsku, nawet z tym śmiesznym akcentem. I jeszcze przez chwilę trwał z tymi ustami zawieszonymi na wysokości tych jej, może kilka milimetrów od tych jej, tak, że to jej soczyste, hiszpańskie przekleństwo poczuł na języku.
I już chciał jej powiedzieć, żeby się nie odzywała, to Marie może sobie pójdzie, ale ich obecność zdradzały te urywane oddechy. A po chwili przyszła panna młoda już pakowała się im do pokoju, a Pilar zsuwała z jego kolan i chociaż jeszcze zahaczył palcami o jej uda, to jednak ona już wylądowała na ziemi. Odchylił do tyłu głowę. Mango. Marie. Co jeszcze? Coś na M, żeby było śmiesznie.
Wstał powoli z tego łóżka i zasunął rozporek, zapiął nawet pasek, bo raczej nic z tego, skoro one już od pół godziny miały być na dole. Chociaż może pół godziny by im wystarczyło? Może teraz Madox powinien zasymulować jakiś ból, udar, atak? Był w tym niezły, jakiś atak zespołu Touretta.
I dopiero kiedy Pilar obejrzała się na niego, a do niego dotarło o czym one rozmawiają, to wrócił myślami na ziemie i już kompletnie zaniechał ten pomysł z atakiem.
Spojrzał na Pilar, bo co miał powiedzieć? Zadecydować za nią? A ona potem go opierdoli, że to zrobił? A może go nie opierdoli? A może ona czekała teraz na jakieś wyznanie z jego strony? Jakąś deklarację, która miała sprawić, że ona już nie będzie obca? I tak patrzył w te jej piękne, brązowe oczy otoczone kurtyną ciemnych rzęs, jeszcze przez trzy dzikie uderzenia serca w piersi, bo nie wiedział. A potem spojrzał na Marie.
- Chciał bym, żeby Pilar była twoją świadkową Marie... - zaczął, a później to chciał objąć Pilar w talii, kiedy już stał obok, ale sobie w porę przypomniał o tej maści i jego ręka wylądowała na jej ramieniu, kiedy tak się oparł o nią nonszalancko - ale ona uważa, że jest obca, że nie jest rodziną, to ja nie wiem... muszę się jej już oświadczyć, żeby była? - patrzył na Marie, która teraz wodziła spojrzeniem, od Madoxa do Pilar. A później zasłoniła usta i aż zapiszczała, jakaś podekscytowana.
- O matko! Madox chcesz się oświadczyć Pilar? Tutaj w Medellin? Zaplanowałeś to? - powiedziała na jednym wydechu, a Noriegę zamurowało. Bo to miał być taki żart, ale Marie go chyba nie zrozumiała. Patrzyła na nich tymi wielkimi oczami, a Madox pokręcił głową, no bo nie chciał. Ale no kurwa przecież tak jakoś dziwnie to zabrzmiało. Aż przełknął ślinę i spojrzał na Pilar. Żeby tylko ona nie pomyślała, że mu odjebało i się jej chciał oświadczyć. Aż zabrał tę rękę z jej ramienia.
- Nie... - zaczął, ale Marie już zasłaniała się dłońmi.
- Popsułam niespodziankę, to wszystko moja wina? - zapiszczała, a Madoxa aż zaczęło skręcać, bo on nie lubił tego jej pisku, no i wcale nie było żadnej niespodzianki.
- To nie tak... Ja pierdole - przejechał ręką po twarzy. On tylko chciał powiedzieć, że Pilar nie jest obca, a wyszły z tego jakieś oświadczyny. Przez chwilę patrzył na Pilar, a kiedy Marie już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, to chwycił ją za ramię i otworzył drzwi.
- Marie dwie minuty, dwie minuty i Pilar będzie twoja - i wystawił Marie za drzwi, chociaż oboje słyszeli, że ona tam już rzucała na niego jakieś przekleństwa i kazała mu otwierać, ale Madox oparł się o wrota plecami, żeby nie mogła ich otworzyć. Jego ciemne oczy utkwione były w Pilar.
- Dwie rzeczy - zaczął, bo musiał jej to powiedzieć, zanim kurwa wyjdzie na to, że oni będą następni do jakiegoś ślubu. Oni następni to mogli być do jakiejś bójki co najwyżej, z tym ich szczęściem.
- Nie będę ci się oświadczał Pilar - chociaż Medellin byłoby idealnym tłem... Ale nie pojebało go tak jeszcze, musiałoby mu z dziesięć mango spaść na głowę.
- Ale chciałbym, żebyś się zgodziła zostać świadkiem Marie. Bo nie jesteś obca, bo jesteś... - aż się podrapał po potylicy mrużąc oczy, bo musiał to teraz dobrze powiedzieć, żeby nie wyszło jak z tymi oświadczynami, ale jednak, żeby się jakoś określić. Tylko czy oni już się nie określili wczoraj? Nie określali się w ogóle cały czas w tych gorących pocałunkach?
- Bo chciałbym... - znowu urwał, bo jakoś wszystko w jego głowie brzmiało źle. Żeby była naprawdę jego dziewczyną? Żeby była po prostu jego? Jego kobietą? Nagle te wszystkie określenia jakoś tak w niego uderzyły. Dziewczyna Madoxa. Madox zabierz swoją kobietę. Jesteś moja Pilar.
- Bo jesteś mi bliska - wydusił to w końcu z siebie - bo Cię kocham - i teraz to jej powiedział, znowu, i znowu inaczej, ale wcale nie mniej pewnie. Może tylko ciszej, bo czuł, że Marie ich podsłuchuje z uchem przy drzwiach. A kiedy to powiedział i wyrwało jej się jakieś westchnienie, to oboje z Pilar mogli być tego pewni, że Marie to słyszała.
- Ale ja nie będę za ciebie podejmował takich decyzji - dodał jeszcze ciszej, żeby Marie już nie słyszała.
Pilar Stewart