salsa con el diablo en Medellín
: sob lis 15, 2025 4:10 pm
Ta ich relacja zdecydowanie nie było normalna... Chociaż, gdyby tak spojrzeć na to z drugiej strony, to może była? Bo przecież to wszystko co z nich wychodziło, te wszystkie słowa, te wszystkie szalone gesty, chociaż nie wszystkie dało się jakoś pochwalić, to one były jednak prawdziwe, na wskroś. Tak prawdziwe, że może właśnie normalne, może kierowane jakimiś naturalnymi odruchami, serca, duszy, ciała?
Tylko to może o to chodziło właśnie, że oni w tym sowim świecie, tym, który tak ładnie sobie stworzyli w Toronto, to rzadko mogli sobie pozwolić na aż tyle prawdy? Madox w ogóle sobie nie mógł na nią pozwalać, a Pilar… nie byłoby chyba to zbyt dobrze widziane, gdyby powiedziała, że kogoś zapierdoli, nawet jeśli to by była tak wredna osoba, jak Rosa. A tutaj oni mogli, to brać i przeżywać, naprawdę. Wszystkie te emocje.
I to może było w tym najbardziej nienormalne. Że oni sobie tak przyjechali do tego Medellin z nadzieją oderwania się od wszystkiego, z nadzieją odpoczynku, urlopu, który im się tak należał, a przecież nie zatrzymali się nawet na moment. Przecież wszystko przezywali jeszcze mocniej niż w Kanadzie, wszystko intensyfikowali aż do bólu. Bólu kurwa twarzy. Ale też takiego bólu, który ściskał gdzieś tam w środku, gdzieś w dołku, kiedy oni znowu mogli sobie zaglądać w oczy tak głęboko, jakby, szukali sobie nawzajem czegoś na samym dnie duszy. A może szukali? Bo może dzisiaj i wczoraj, to właśnie obudziło się to coś, co na tym samym dnie chowali?
Jeśli o Madoxa chodzi to na pewno, bo on już nawet nie pamiętał, kiedy mógł powiedzieć coś, co było prawdziwe, co nie było czymś takim, co jego rozmówca po prostu chciał usłyszeć, co nie było kłamstwem i bajką stworzoną na pokaz. A przy Pilar mógł. I teraz mógł słuchać, że ona by Rosę zapierdoliła, jakkolwiek nie źle to brzmiało.
Jemu brzmiało dobrze, za dobrze.
Chociaż kiedy Madox stanął przed gośćmi, to wcale dobrze nie wyglądał, jak to osiem nieszczęść właśnie, z tym plasterkiem na policzku i potarganymi włosami, które wcześniej były tak ładnie ułożone, ale nikt się tym nie przejmował. Bo wszyscy się zaaferowali tym jego toastem, takim prawdziwym, i on też myślał, że to wystarczy, ale jednak chyba wszyscy inni mieli odmienne zdanie, a zwłaszcza Marie. Wbił spojrzenie w Pilar i mrugnął do niej jednym okiem, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że cokolwiek by nie powiedziała, to i tak zabrzmi to dobrze. Tego był pewny, bo Pilar była w tym świetna, w jakiś takich przemowach. A jednak kiedy zaczęła tak o tym, że ktoś mądry powiedział jej, żeby mniej myśleć, a więcej czuć, to Madox się zawiesił. Zamyślił i znowu to poczuł, jakiś taki zryw gdzieś tam w środku. Słuchał Pilar, a jego spojrzenie zawieszone było na jej twarzy, on nawet na moment nie spojrzał na Marie i Tio, bo się zastanawiał czy ona tak mówi o nich, czy może jednak trochę o sobie? I o nim?
Bo oni też często się wyrażali w tych gestach, w spojrzeniach... już w Kanadzie, kiedy siedzieli sobie nad trupem Marco i patrzyli tak głęboko w oczy i kiedy Pilar nie pozwoliła mu rozwalić głowy Ruby o biurko i nie ściągnęła mu całego komisariatu na głowę.
I kiedy Pilar rzuciła to ¡Salud!, to Madox podniósł ten pusty kieliszek, a później rzucił nim o ziemię, a zaraz Marie i Ticiano zrobili to samo i jeszcze kilka innych osób, które stało z przodu też. Dźwięk tłuczonego szkła poniósł się dookoła, oklaski i śmiechy. Czy ktoś się tym przejął?
Nie, bo to było dzikie Medellin i tutaj tak się kończyły imprezy, tłuczonym szkłem. Hałasem, w którym jednak Ticiano i Marie znowu potrafili odnaleźć siebie nawzajem.
I Madox w tym całym hałasie, kiedy sprzątaczki wkroczyły ze zmiotkami, żeby te szkła pozbierać, odnalazł spojrzenie Pilar. I już chciał coś powiedzieć, już zacisnął palce na jej nadgarstku, kiedy Dolores krzyknęła to czas na pierwszy taniec, a orkiestra zaczęła grać jak na zawołanie. Zanim zdążyli się ruszyć z miejsca, to już razem z tymi wszystkimi gośćmi, z tymi kolorowymi ludźmi, znaleźli się na parkiecie, do tego w pierwszym rzędzie. Wszyscy klaskami, bujali się w rytm muzyki, to nie był taki klasyczny pierwszy taniec, bo już po chwili do Marie i Ticiano dołączyły inne pary. Jakby Kolumbijczycy mieli to we krwi, ten taniec, tą muzykę i ten ogień, który było czuć. Nawet Dolores ciągnęła na parkiet swojego ojca, żeby tańczyć z nim i jeszcze kilkoma innymi dzieciakami w kółku.
Kiedy Pilar opadła plecami na jego klatę, to Madox odruchowo objął ją w pasie, wtulił się w nią. Na pokaz? Nie, wcale nie, bo on tutaj już nic nie robił na pokaz. A bliskość Pilar dawała mu jakiś taki spokój, nic mu nie dawało takiego spokoju, chociaż przecież przez większość czasu było miedzy nimi tak intensywnie, tyle się działo. To ta chwila oddechu, chwila spokoju, też była potrzebna.
Na jej słowa parsknął śmiechem tłumiąc go w jej szyi, zaciągnął się zapachem jej perfum, zanim w końcu powiedział jej do ucha.
- Chyba tak, i przy dobrych wiatrach to potrwa do rana... - mruknął, a później przesunął rękami po jej biodrach, żeby zacisnąć palce na jej dłoniach, żeby ją szarpnąć i odwrócić przodem do siebie, popchnąć lekko na ten parkiet, między tańczące pary. I chociaż Pilar szła tyłem, to musiała mu zaufać, ale Madox ustawił ją tak, żeby miała dla siebie trochę miejsca, żeby na nikogo nie wpadła, a nawet mogła odchylić się do tyłu, gdy już ją obejmował w pasie, gdy jego dłoń przesunęła się po jej brzuchu, po dekolcie, żeby wylądować na szyi, na której oparł miękko palce. Nad którą się pochylił tak, żeby na tej jej skórze spoczął jego ciepły oddech. Ale nie tylko, bo jeszcze muśnięcie warg, tak delikatne, że mogło się wydawać przypadkowe, ale wcale takie nie było. Tutaj nic nie było przypadkowe, każdy ruch, każde spojrzenie w oczy było kierowane rytmem, tą muzyką i tym, co siedziała gdzieś pod skórą. Wszyscy czuli rytm, w każdej komórce ciała, latynoskie piosenki o miłości...
I chociaż w Emptiness też często je puszczali, bo Madox dbał o te latynoskie piątki, czy tam wtorki, i chociaż tam często parkiet też płonął od ciał wijących się do tej sensualnej muzyki, to jednak tutaj, w Medellin to było jakieś bardziej prawdziwe. Ale też miało trochę inny wydźwięk, bo tutaj tańczyła para młoda, zakochani, ale i starsze ciotki, które ze swoimi małżonkami przeżyły już wszystko. I te dzieciaki, które robiły sobie z tego zabawę i ganiały się pomiędzy parami. I wszyscy w jednym, ognistym rytmie. Ale każdy w swoim, jakimś takim prawdziwym, nie wyuczonym, ale takim, który wychodził ze środka, z wnętrza, albo może nawet z samego dna duszy.
I chociaż dookoła było pełno ludzi, a oprócz muzyki słychać już było te głośne hiszpańskie rozmówki, śmiech, a nawet szlochanie, bo Marie i Ticiano wyglądali razem tak pięknie, to Madox znowu utkwił w Pilar to intensywne spojrzenie, kiedy jego dłonie przesunęły się po jej gorącym ciele, obrócił ją dookoła i przyciągnął do siebie tak mocno, żeby znowu wpadł w jego ramiona, żeby nie dzieliły ich ani milimetry, żeby mogła znowu poczuć na piersi, ale też pod tą dłonią, którą oparła na jego klatce piersiowej, to znowu bijące szybciej serce. Spojrzał jej głęboko w oczy, te piękne i błyszczące nadzwyczajnie. A później złączył ich usta w pocałunku, bo już tak długo na to czekał, że nie mógł się powstrzymać. I chociaż trwało to krótko, bo Pilar już się od niego odsuwała, to Madox zdążył jeszcze te jej pełne usta musnąć swoimi wargami trzy razy... Zanim się trochę od niego zdystansowała.
- Nikt nie będzie się tym tutaj przejmował... - mruknął jej do ucha pochylając głowę nad jej odkrytym ramieniem, którego skórę później uszczypał delikatnie zębami. Kiedy ich ciała poruszały się w rytm muzyki.
Pilar Stewart
Tylko to może o to chodziło właśnie, że oni w tym sowim świecie, tym, który tak ładnie sobie stworzyli w Toronto, to rzadko mogli sobie pozwolić na aż tyle prawdy? Madox w ogóle sobie nie mógł na nią pozwalać, a Pilar… nie byłoby chyba to zbyt dobrze widziane, gdyby powiedziała, że kogoś zapierdoli, nawet jeśli to by była tak wredna osoba, jak Rosa. A tutaj oni mogli, to brać i przeżywać, naprawdę. Wszystkie te emocje.
I to może było w tym najbardziej nienormalne. Że oni sobie tak przyjechali do tego Medellin z nadzieją oderwania się od wszystkiego, z nadzieją odpoczynku, urlopu, który im się tak należał, a przecież nie zatrzymali się nawet na moment. Przecież wszystko przezywali jeszcze mocniej niż w Kanadzie, wszystko intensyfikowali aż do bólu. Bólu kurwa twarzy. Ale też takiego bólu, który ściskał gdzieś tam w środku, gdzieś w dołku, kiedy oni znowu mogli sobie zaglądać w oczy tak głęboko, jakby, szukali sobie nawzajem czegoś na samym dnie duszy. A może szukali? Bo może dzisiaj i wczoraj, to właśnie obudziło się to coś, co na tym samym dnie chowali?
Jeśli o Madoxa chodzi to na pewno, bo on już nawet nie pamiętał, kiedy mógł powiedzieć coś, co było prawdziwe, co nie było czymś takim, co jego rozmówca po prostu chciał usłyszeć, co nie było kłamstwem i bajką stworzoną na pokaz. A przy Pilar mógł. I teraz mógł słuchać, że ona by Rosę zapierdoliła, jakkolwiek nie źle to brzmiało.
Jemu brzmiało dobrze, za dobrze.
Chociaż kiedy Madox stanął przed gośćmi, to wcale dobrze nie wyglądał, jak to osiem nieszczęść właśnie, z tym plasterkiem na policzku i potarganymi włosami, które wcześniej były tak ładnie ułożone, ale nikt się tym nie przejmował. Bo wszyscy się zaaferowali tym jego toastem, takim prawdziwym, i on też myślał, że to wystarczy, ale jednak chyba wszyscy inni mieli odmienne zdanie, a zwłaszcza Marie. Wbił spojrzenie w Pilar i mrugnął do niej jednym okiem, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że cokolwiek by nie powiedziała, to i tak zabrzmi to dobrze. Tego był pewny, bo Pilar była w tym świetna, w jakiś takich przemowach. A jednak kiedy zaczęła tak o tym, że ktoś mądry powiedział jej, żeby mniej myśleć, a więcej czuć, to Madox się zawiesił. Zamyślił i znowu to poczuł, jakiś taki zryw gdzieś tam w środku. Słuchał Pilar, a jego spojrzenie zawieszone było na jej twarzy, on nawet na moment nie spojrzał na Marie i Tio, bo się zastanawiał czy ona tak mówi o nich, czy może jednak trochę o sobie? I o nim?
Bo oni też często się wyrażali w tych gestach, w spojrzeniach... już w Kanadzie, kiedy siedzieli sobie nad trupem Marco i patrzyli tak głęboko w oczy i kiedy Pilar nie pozwoliła mu rozwalić głowy Ruby o biurko i nie ściągnęła mu całego komisariatu na głowę.
I kiedy Pilar rzuciła to ¡Salud!, to Madox podniósł ten pusty kieliszek, a później rzucił nim o ziemię, a zaraz Marie i Ticiano zrobili to samo i jeszcze kilka innych osób, które stało z przodu też. Dźwięk tłuczonego szkła poniósł się dookoła, oklaski i śmiechy. Czy ktoś się tym przejął?
Nie, bo to było dzikie Medellin i tutaj tak się kończyły imprezy, tłuczonym szkłem. Hałasem, w którym jednak Ticiano i Marie znowu potrafili odnaleźć siebie nawzajem.
I Madox w tym całym hałasie, kiedy sprzątaczki wkroczyły ze zmiotkami, żeby te szkła pozbierać, odnalazł spojrzenie Pilar. I już chciał coś powiedzieć, już zacisnął palce na jej nadgarstku, kiedy Dolores krzyknęła to czas na pierwszy taniec, a orkiestra zaczęła grać jak na zawołanie. Zanim zdążyli się ruszyć z miejsca, to już razem z tymi wszystkimi gośćmi, z tymi kolorowymi ludźmi, znaleźli się na parkiecie, do tego w pierwszym rzędzie. Wszyscy klaskami, bujali się w rytm muzyki, to nie był taki klasyczny pierwszy taniec, bo już po chwili do Marie i Ticiano dołączyły inne pary. Jakby Kolumbijczycy mieli to we krwi, ten taniec, tą muzykę i ten ogień, który było czuć. Nawet Dolores ciągnęła na parkiet swojego ojca, żeby tańczyć z nim i jeszcze kilkoma innymi dzieciakami w kółku.
Kiedy Pilar opadła plecami na jego klatę, to Madox odruchowo objął ją w pasie, wtulił się w nią. Na pokaz? Nie, wcale nie, bo on tutaj już nic nie robił na pokaz. A bliskość Pilar dawała mu jakiś taki spokój, nic mu nie dawało takiego spokoju, chociaż przecież przez większość czasu było miedzy nimi tak intensywnie, tyle się działo. To ta chwila oddechu, chwila spokoju, też była potrzebna.
Na jej słowa parsknął śmiechem tłumiąc go w jej szyi, zaciągnął się zapachem jej perfum, zanim w końcu powiedział jej do ucha.
- Chyba tak, i przy dobrych wiatrach to potrwa do rana... - mruknął, a później przesunął rękami po jej biodrach, żeby zacisnąć palce na jej dłoniach, żeby ją szarpnąć i odwrócić przodem do siebie, popchnąć lekko na ten parkiet, między tańczące pary. I chociaż Pilar szła tyłem, to musiała mu zaufać, ale Madox ustawił ją tak, żeby miała dla siebie trochę miejsca, żeby na nikogo nie wpadła, a nawet mogła odchylić się do tyłu, gdy już ją obejmował w pasie, gdy jego dłoń przesunęła się po jej brzuchu, po dekolcie, żeby wylądować na szyi, na której oparł miękko palce. Nad którą się pochylił tak, żeby na tej jej skórze spoczął jego ciepły oddech. Ale nie tylko, bo jeszcze muśnięcie warg, tak delikatne, że mogło się wydawać przypadkowe, ale wcale takie nie było. Tutaj nic nie było przypadkowe, każdy ruch, każde spojrzenie w oczy było kierowane rytmem, tą muzyką i tym, co siedziała gdzieś pod skórą. Wszyscy czuli rytm, w każdej komórce ciała, latynoskie piosenki o miłości...
I chociaż w Emptiness też często je puszczali, bo Madox dbał o te latynoskie piątki, czy tam wtorki, i chociaż tam często parkiet też płonął od ciał wijących się do tej sensualnej muzyki, to jednak tutaj, w Medellin to było jakieś bardziej prawdziwe. Ale też miało trochę inny wydźwięk, bo tutaj tańczyła para młoda, zakochani, ale i starsze ciotki, które ze swoimi małżonkami przeżyły już wszystko. I te dzieciaki, które robiły sobie z tego zabawę i ganiały się pomiędzy parami. I wszyscy w jednym, ognistym rytmie. Ale każdy w swoim, jakimś takim prawdziwym, nie wyuczonym, ale takim, który wychodził ze środka, z wnętrza, albo może nawet z samego dna duszy.
I chociaż dookoła było pełno ludzi, a oprócz muzyki słychać już było te głośne hiszpańskie rozmówki, śmiech, a nawet szlochanie, bo Marie i Ticiano wyglądali razem tak pięknie, to Madox znowu utkwił w Pilar to intensywne spojrzenie, kiedy jego dłonie przesunęły się po jej gorącym ciele, obrócił ją dookoła i przyciągnął do siebie tak mocno, żeby znowu wpadł w jego ramiona, żeby nie dzieliły ich ani milimetry, żeby mogła znowu poczuć na piersi, ale też pod tą dłonią, którą oparła na jego klatce piersiowej, to znowu bijące szybciej serce. Spojrzał jej głęboko w oczy, te piękne i błyszczące nadzwyczajnie. A później złączył ich usta w pocałunku, bo już tak długo na to czekał, że nie mógł się powstrzymać. I chociaż trwało to krótko, bo Pilar już się od niego odsuwała, to Madox zdążył jeszcze te jej pełne usta musnąć swoimi wargami trzy razy... Zanim się trochę od niego zdystansowała.
- Nikt nie będzie się tym tutaj przejmował... - mruknął jej do ucha pochylając głowę nad jej odkrytym ramieniem, którego skórę później uszczypał delikatnie zębami. Kiedy ich ciała poruszały się w rytm muzyki.
Pilar Stewart