salsa con el diablo en Medellín
: ndz lis 16, 2025 5:12 pm
On nawet nie oberwał tak bardzo tą tacką, bo się zasłonił, ale to uderzenie było tak mocne, że po prostu walnął tyłem głowy w parkiet, solidnie, bo Pedro to się jednak zamachnął tak, jakby chciał mu rozwalić łeb. Rozwaliłby może, gdyby Madox się nie zasłonił ręką. Czyli znowu wyszło na to, że on w tym swoim pechu, to jednak miał dużo szczęścia. O ile szczęściem można nazwać tego wielkiego guza na potylicy i wstrząs mózgu. Ale przecież mogło być gorzej. Z takiego założenia zawsze wychodził Madox, że to wszystko mogło się skończyć o wiele gorzej, a skoro stał, skoro kontaktował, to nie było tak źle. Chociaż oczywiście byłoby lepiej, gdyby nie musiał spędzić z dala stąd kilku godzin.
A zwłaszcza, że Pilar mu tak ładnie się przyznała, że ją pojebało na jego punkcie, i takiego wyznania to Madox chyba nie słyszał w całym swoim życiu, aż się uśmiechnął. No bo jednak w tym ich całym popierdolonym świecie, to może to nawet było lepsze niż to te quiero, chociaż ono też brzmiało całkiem dobrze. I może Madox nawet przez chwilę chciał to znowu powiedzieć, ale jednak wtedy w tym jego spranym mózgu pojawiła się ta dziewczyna. A że w jego głowie w ogóle rzadko się coś takiego działo, to zapytał od razu i od razu też dostał odpowiedź. Skinął czerepem. Też musiała mieć dużo szczęścia, bo jednak te tace z daleka wyglądały może licho, ale kiedy Madox chwycił ją w palce, a później nią dostał, to musiał stwierdzić, że to mocny kawał metalu, ciężki, solidny. Mogliby takie mieć w Emptiness.
I kiedy on tak sobie myślał o tych tacach, które by sobie stąd ściągnął do Emptiness (żeby się torontońskie gangusy miały czym napierdalać chyba), to dopiero kolejne słowa Pilar sprowadziły go na ziemię. Aż uniósł jedną brew, kiedy na nią spojrzał i tak chwilę patrzył, a w końcu się uśmiechnął i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Loca... A koksu z nim nie wciągałaś, z tej tacy, co prawie mnie zabiła? - może Madox też rzucił to zaczepnie i w żartach, ale z drugiej strony to też był z niej dumny, że jednak potrafiła zapanować nad emocjami, a przede wszystkim to, że potrafiła do siebie przekonać jego wuja. Według Madoxa to każdego by potrafiła, ale on mógł być trochę nieobiektywny, kiedy tak znowu patrzył w jej piękne oczy. I kiedy sięgnął do jej policzka, żeby odgarnąć z niego włosy, żeby zebrać je na jej karku, odrzucić do tyłu - może lepiej, żeby nie odwiedzał? Nie wiem czy Toronto to wytrzyma - pokręcił głową. Bo jednak Madox myślał dużo o Medellin i spłacał je i ściągał stąd rum, to koksu jednak nie. A wuj Diego by pewnie chciał mu ten koks tam ulokować, bo przecież był zajebisty. Tylko, że Madox to naprawdę nie budował tam jakiegoś imperium wyuzdania i rozpusty. Raczej starał się, żeby tam po prostu był sprawny ten przepływ różnych informacji, a że czasem towarzyszyły temu prochy, no cóż, takie jest życie.
- No chyba, że będziesz wtedy siedziała z nim w loży i piła medelliński rum, to mogę się zastanowić - mrugnął do niej jednym okiem, ale prawda jest taka, że oni po tym powrocie do Toronto to będą sobie mogli pewnie posiedzieć w dwóch oddzielnych lożach i może... pomachać do siebie ukradkiem?
I może dlatego Madox chciał skorzystać jeszcze z tej chwili beztroski? Na pewno dlatego, ale też pewnie dlatego, że uderzył go znowu mocny i znajomy zapach jej perfum i poczuł to jej przyjemne ciepło, kiedy tak znowu sobie stali, ciało przy ciele. Na pytanie gdzie Pilar miała schować naklejkę wzruszył ramionami, ale zerknął w dół na jej dekolt, bo mógłby to być całkiem dobry schowek. Mógłby.
Ale nie tutaj, i nie dzisiaj.
- Złe miejsce - stwierdził tylko, zanim ją pocałował, zanim całował ją raz za razem, odrywając usta tylko na te drobne momenty, kiedy musiał złapać powietrze. I wtedy ona powiedziała to, że może powinien odpocząć, a Madox uniósł jedną brew, ale nawet nie przerwał, tylko schodził tymi ciepłymi wargami niżej.
- Poczekaj... - mruknął gdzieś w okolicach jej szyi, której skórę teraz uszczypał zębami - para dormir, la eternidad - na spanie będzie cała wieczność, mruknął w jej szyję, po której przejechał językiem w górę do jej ucha - con este fuego en el pecho, ¿cómo quieres que pare? - z tym ogniem w piersi, jak chcesz, żebym się zatrzymał?, zapytał i przygryzł płatek jej ucha, mocniej niż chciał, bo już czuł ten ogień, czuł go w piersi, ale może też w każdej komórce ciała, które znowu było tak jej spragnione. Tak bardzo, że już po chwili znowu odszukał jej usta, słodkie, miękkie, które sprawiały, że wszystkie zmysły wariowały. A kiedy rzuciła to ogród, to Madox aż parsknął śmiechem, w jej usta, z których znowu już spijał każdy oddech.
- Ogród? - powtórzył po niej między tymi kolejnymi pocałunkami, jednym, drugim i następnym, łapczywymi i takimi, w których nawzajem się kąsali, po tych ciepłych wargach. I chociaż Madox się zdziwił, bo jego wyobraźnia podpowiadała tylko auto, wciągnięcie jej do tego przytulnego wnętrza, które było najbliżej, to skoro chciała ogród, to nie zastanawiał się długo, podniósł ją do góry zaciskając palce na jej udach, przyciskając ją do siebie tak, by na ciele czuła każdy jego głębszy oddech. I to serce bijące w piersi jak szalone. I zrobił może dwa kroki w kierunku tej ścieżki do ogrodu, kiedy usłyszał najpierw Pilar, która kazała mu biec i naprawdę chciał to zrobić, ale zaraz odezwała się Marie. Jak ona mogła mieć takie wyczucie czasu? Ile ona już im razy przeszkodziła podczas tego wyjazdu? Madox chciał to policzyć, ale nie mógł zebrać myśli, bo jeszcze spróbował iść w kierunku tej ścieżki. Może jednak Pilar ja przekona? Przecież była w tym całkiem dobra... Tylko, że tutaj nie było żadnych drzwi za które można by wypchnąć Marie, a jeszcze za nią stał Ticiano. I kiedy ta drobna, ale groźna jak jakiś niedźwiedź Marie, szarpnęła Madoxa za koszulę tak, że mu znowu odpadł guzik, to się zatrzymał. Jakieś słabe miał te guziki, albo tak go tutaj wszyscy szarpali?
- Kurwa... - mruknął i zerknął na dół, bo on teraz tę koszulę to już miał rozchełstaną do połowy, a nie nonszalancko odpięte te kilka guzików. Już otworzył usta, żeby powiedzieć, że jest mu słabo i źle się czuje i powinien odpocząć, ale musi przy nim siedzieć Pilar, w razie gdyby mu się pogorszyło. No przecież mógł to zrobić, podkoloryzować troszeczkę. Ale z drugiej strony... kiedy oni znowu będą na takim kolumbijskim weselu? No nigdy pewnie.
- My już mieliśmy prueba de parejas - rzucił, bo oni dzisiaj z Pilar to rzeczywiście mieli różne próby par, różne testy, trochę ich pooblewali, ale niektóre to nawet zdali. Chyba.
Zerknął jeszcze na Pilar, kiedy poczuł jej ciepłe wargi na karku - me gustaría - chciałbym, wyszeptał jej do ucha, bo naprawdę by chciał wrócić do tego co było przed chwilą, ale z drugiej strony - dobra, może będzie fajnie - rzucił w końcu i dopiero puścił Pilar, żeby ją postawić na ziemi. Poprawił tę swoją poszarpaną koszulę, a później to nawet się nie zastanowił, nawet nie zawahał, kiedy chwycił Stewart za rękę, żeby spleść jej palce ze swoimi i żeby tak z nią ruszyć za Marie i Ticiano.
- Mam nadzieję, że ten tort to będzie z mięsa, albo chociaż z ryżu... - zerknął na Pilar kątem oka, kiedy już wchodzili z powrotem do tego pięknie przyozdobionego ogrodu, bo Madox to dopiero teraz poczuł, że jest głodny, a jak jeszcze zobaczył te zastawione różnymi daniami stoły, to nie mógł się powstrzymać, żeby nie zgarnąć sobie czegoś ze stołu, jakiś empanada, po dwie w każdej ręce. I kiedy oni tak szli sobie przez ten ogród, to Madox też rozejrzał się za Pedro, żeby zobaczyć, których zębów nie ma, ale jakoś nigdzie go nie widział, może też wylądował w jakimś szpitalu, i dobrze mu tak.
- Och Pilar, zobacz jaki piękny tort! - zapiszczała Marie i ciągnęła Pilar już do tego stolika, na którym stał tort, wielki, kilkupiętrowy. Madox skorzystał z okazji i wepchnął sobie do ust kilka tych pierożków.
A później stanął koło Stewart, a obok niej Marie z Ticiano. Zmierzył spojrzeniem ten tort. Przełknął kęs.
- A gdzie panna młoda? - zapytał nagle i dopiero teraz ich spojrzenia padły na tę parę młodą na czubku, ale rzeczywiście był tam tylko pan młody. Ups.
A najgorzej to chyba, że to zauważył Madox, bo już Marie patrzyła na niego, jakby on co najmniej tę lukrowaną pannę młodą zjadł. Ale on jadł empanady.
Pilar Stewart
A zwłaszcza, że Pilar mu tak ładnie się przyznała, że ją pojebało na jego punkcie, i takiego wyznania to Madox chyba nie słyszał w całym swoim życiu, aż się uśmiechnął. No bo jednak w tym ich całym popierdolonym świecie, to może to nawet było lepsze niż to te quiero, chociaż ono też brzmiało całkiem dobrze. I może Madox nawet przez chwilę chciał to znowu powiedzieć, ale jednak wtedy w tym jego spranym mózgu pojawiła się ta dziewczyna. A że w jego głowie w ogóle rzadko się coś takiego działo, to zapytał od razu i od razu też dostał odpowiedź. Skinął czerepem. Też musiała mieć dużo szczęścia, bo jednak te tace z daleka wyglądały może licho, ale kiedy Madox chwycił ją w palce, a później nią dostał, to musiał stwierdzić, że to mocny kawał metalu, ciężki, solidny. Mogliby takie mieć w Emptiness.
I kiedy on tak sobie myślał o tych tacach, które by sobie stąd ściągnął do Emptiness (żeby się torontońskie gangusy miały czym napierdalać chyba), to dopiero kolejne słowa Pilar sprowadziły go na ziemię. Aż uniósł jedną brew, kiedy na nią spojrzał i tak chwilę patrzył, a w końcu się uśmiechnął i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Loca... A koksu z nim nie wciągałaś, z tej tacy, co prawie mnie zabiła? - może Madox też rzucił to zaczepnie i w żartach, ale z drugiej strony to też był z niej dumny, że jednak potrafiła zapanować nad emocjami, a przede wszystkim to, że potrafiła do siebie przekonać jego wuja. Według Madoxa to każdego by potrafiła, ale on mógł być trochę nieobiektywny, kiedy tak znowu patrzył w jej piękne oczy. I kiedy sięgnął do jej policzka, żeby odgarnąć z niego włosy, żeby zebrać je na jej karku, odrzucić do tyłu - może lepiej, żeby nie odwiedzał? Nie wiem czy Toronto to wytrzyma - pokręcił głową. Bo jednak Madox myślał dużo o Medellin i spłacał je i ściągał stąd rum, to koksu jednak nie. A wuj Diego by pewnie chciał mu ten koks tam ulokować, bo przecież był zajebisty. Tylko, że Madox to naprawdę nie budował tam jakiegoś imperium wyuzdania i rozpusty. Raczej starał się, żeby tam po prostu był sprawny ten przepływ różnych informacji, a że czasem towarzyszyły temu prochy, no cóż, takie jest życie.
- No chyba, że będziesz wtedy siedziała z nim w loży i piła medelliński rum, to mogę się zastanowić - mrugnął do niej jednym okiem, ale prawda jest taka, że oni po tym powrocie do Toronto to będą sobie mogli pewnie posiedzieć w dwóch oddzielnych lożach i może... pomachać do siebie ukradkiem?
I może dlatego Madox chciał skorzystać jeszcze z tej chwili beztroski? Na pewno dlatego, ale też pewnie dlatego, że uderzył go znowu mocny i znajomy zapach jej perfum i poczuł to jej przyjemne ciepło, kiedy tak znowu sobie stali, ciało przy ciele. Na pytanie gdzie Pilar miała schować naklejkę wzruszył ramionami, ale zerknął w dół na jej dekolt, bo mógłby to być całkiem dobry schowek. Mógłby.
Ale nie tutaj, i nie dzisiaj.
- Złe miejsce - stwierdził tylko, zanim ją pocałował, zanim całował ją raz za razem, odrywając usta tylko na te drobne momenty, kiedy musiał złapać powietrze. I wtedy ona powiedziała to, że może powinien odpocząć, a Madox uniósł jedną brew, ale nawet nie przerwał, tylko schodził tymi ciepłymi wargami niżej.
- Poczekaj... - mruknął gdzieś w okolicach jej szyi, której skórę teraz uszczypał zębami - para dormir, la eternidad - na spanie będzie cała wieczność, mruknął w jej szyję, po której przejechał językiem w górę do jej ucha - con este fuego en el pecho, ¿cómo quieres que pare? - z tym ogniem w piersi, jak chcesz, żebym się zatrzymał?, zapytał i przygryzł płatek jej ucha, mocniej niż chciał, bo już czuł ten ogień, czuł go w piersi, ale może też w każdej komórce ciała, które znowu było tak jej spragnione. Tak bardzo, że już po chwili znowu odszukał jej usta, słodkie, miękkie, które sprawiały, że wszystkie zmysły wariowały. A kiedy rzuciła to ogród, to Madox aż parsknął śmiechem, w jej usta, z których znowu już spijał każdy oddech.
- Ogród? - powtórzył po niej między tymi kolejnymi pocałunkami, jednym, drugim i następnym, łapczywymi i takimi, w których nawzajem się kąsali, po tych ciepłych wargach. I chociaż Madox się zdziwił, bo jego wyobraźnia podpowiadała tylko auto, wciągnięcie jej do tego przytulnego wnętrza, które było najbliżej, to skoro chciała ogród, to nie zastanawiał się długo, podniósł ją do góry zaciskając palce na jej udach, przyciskając ją do siebie tak, by na ciele czuła każdy jego głębszy oddech. I to serce bijące w piersi jak szalone. I zrobił może dwa kroki w kierunku tej ścieżki do ogrodu, kiedy usłyszał najpierw Pilar, która kazała mu biec i naprawdę chciał to zrobić, ale zaraz odezwała się Marie. Jak ona mogła mieć takie wyczucie czasu? Ile ona już im razy przeszkodziła podczas tego wyjazdu? Madox chciał to policzyć, ale nie mógł zebrać myśli, bo jeszcze spróbował iść w kierunku tej ścieżki. Może jednak Pilar ja przekona? Przecież była w tym całkiem dobra... Tylko, że tutaj nie było żadnych drzwi za które można by wypchnąć Marie, a jeszcze za nią stał Ticiano. I kiedy ta drobna, ale groźna jak jakiś niedźwiedź Marie, szarpnęła Madoxa za koszulę tak, że mu znowu odpadł guzik, to się zatrzymał. Jakieś słabe miał te guziki, albo tak go tutaj wszyscy szarpali?
- Kurwa... - mruknął i zerknął na dół, bo on teraz tę koszulę to już miał rozchełstaną do połowy, a nie nonszalancko odpięte te kilka guzików. Już otworzył usta, żeby powiedzieć, że jest mu słabo i źle się czuje i powinien odpocząć, ale musi przy nim siedzieć Pilar, w razie gdyby mu się pogorszyło. No przecież mógł to zrobić, podkoloryzować troszeczkę. Ale z drugiej strony... kiedy oni znowu będą na takim kolumbijskim weselu? No nigdy pewnie.
- My już mieliśmy prueba de parejas - rzucił, bo oni dzisiaj z Pilar to rzeczywiście mieli różne próby par, różne testy, trochę ich pooblewali, ale niektóre to nawet zdali. Chyba.
Zerknął jeszcze na Pilar, kiedy poczuł jej ciepłe wargi na karku - me gustaría - chciałbym, wyszeptał jej do ucha, bo naprawdę by chciał wrócić do tego co było przed chwilą, ale z drugiej strony - dobra, może będzie fajnie - rzucił w końcu i dopiero puścił Pilar, żeby ją postawić na ziemi. Poprawił tę swoją poszarpaną koszulę, a później to nawet się nie zastanowił, nawet nie zawahał, kiedy chwycił Stewart za rękę, żeby spleść jej palce ze swoimi i żeby tak z nią ruszyć za Marie i Ticiano.
- Mam nadzieję, że ten tort to będzie z mięsa, albo chociaż z ryżu... - zerknął na Pilar kątem oka, kiedy już wchodzili z powrotem do tego pięknie przyozdobionego ogrodu, bo Madox to dopiero teraz poczuł, że jest głodny, a jak jeszcze zobaczył te zastawione różnymi daniami stoły, to nie mógł się powstrzymać, żeby nie zgarnąć sobie czegoś ze stołu, jakiś empanada, po dwie w każdej ręce. I kiedy oni tak szli sobie przez ten ogród, to Madox też rozejrzał się za Pedro, żeby zobaczyć, których zębów nie ma, ale jakoś nigdzie go nie widział, może też wylądował w jakimś szpitalu, i dobrze mu tak.
- Och Pilar, zobacz jaki piękny tort! - zapiszczała Marie i ciągnęła Pilar już do tego stolika, na którym stał tort, wielki, kilkupiętrowy. Madox skorzystał z okazji i wepchnął sobie do ust kilka tych pierożków.
A później stanął koło Stewart, a obok niej Marie z Ticiano. Zmierzył spojrzeniem ten tort. Przełknął kęs.
- A gdzie panna młoda? - zapytał nagle i dopiero teraz ich spojrzenia padły na tę parę młodą na czubku, ale rzeczywiście był tam tylko pan młody. Ups.
A najgorzej to chyba, że to zauważył Madox, bo już Marie patrzyła na niego, jakby on co najmniej tę lukrowaną pannę młodą zjadł. Ale on jadł empanady.
Pilar Stewart