Strona 16 z 20

salsa con el diablo en Medellín

: czw lis 20, 2025 3:08 pm
autor: Madox A. Noriega
trigger warning
albo ją zatłucze, albo nie, ale na pewno będzie krew, przemoc i przekleństwa w dwóch różnych językach
Madox i Pilar byli narwani. Ciężko ich było zatrzymać, powstrzymać. Tylko, że Noriega w przeciwieństwie do Stewart nie był żadnym bohaterem. On przecież w normalnych warunkach to na pewno by tam nie poszedł. Ale dzisiaj, tutaj, gdzie bawiła się ta cała jego rodzina...
To mu już naprawdę odpierdoliło. Do tego stopnia, że stanął w obronie Pedro, tego samego, który chciał go zatłuc tacą. Ale tu nie było miejsca na zastanowienie, nie było miejsca na myślenie, to były odruchy, to był impuls. I w tym impulsie Madox rzeczywiście wyrwał się do przodu i szarpał z wujem. Dobrze, że był od tego wuja silniejszy, dobrze, że Madox miał ten swój dziwny fart, który sprawiał, że on po prostu ze wszystkiego potrafił się wykaraskać. Zawsze spadał na cztery łapy, jak kot.
I teraz też to się stało, teraz też wyrwał Diego broń i umieszczał ją w bezpiecznym, swoim zdaniem, miejscu. I już dociskał wuja do ziemi, za mocno. Ale Madox wszystko robił za...
Za bardzo, za mocno, za szybko.
I potem to też stało się tak szybko, że on nawet nie zdążył się odwrócić, nawet nie zdążył spojrzeć gdzie jest Pilar. Chociaż przecież to ona była jakaś pierwsza, gdzieś ponad tym wujek i ponad Pedro, który się teraz wykrwawiał. I Madox na pewno by jej szukał, ale za plecami usłyszał ten znajomy głos. Tylko, że to wcale nie był głos Stewart, a Rosy. Już się chciał odwrócić, ale Rosalinda kazała mu klękać, do tego wbijając lufę prosto w plecy. Podniósł ręce nad kark, odsunął się od wuja, a ona jak na zawołanie jeszcze dźgnęła go tym pistoletem pod łopatką, mocno, nawet mocniej niż Madox się po niej spodziewał. Chyba nie żartowała. Klęknął powoli, chociaż w głowie cały czas miał sto myśli, cały czas zastanawiał się, jak ją rozbroić. I zrobić to tak, żeby nikt inny nie dostał rykoszetem. Ale przede wszystkim to, żeby tego jego łba nie musieli do Toronto wieźć w foliowym worku i to może jeszcze nie kompletny, bo to by było gorsze niż puzzle z 10000 kawałków. Rosa stała za blisko.
A kiedy ona zaczęła o tym weselu, to Madox lekko drgnął, nie chciał, ale drgnął. Bo ją chyba do końca popierdoliło, i jakby nie celowała mu w plecy to nie omieszkałby jej tego powiedzieć. Dużo rzeczy by jej powiedział, gdyby nie celowała mu w jebane plecy. To nawet tutaj w Medellin strzelanie komuś w plecy było... tchórzostwem, pozbawione zupełnie honoru. Ale czy Rosa kiedykolwiek go miała? Teraz też, kiedy tak wypominała Madoxowi, że wszystko spierdolił.
- Rosa... - zaczął łagodnie, chociaż najchętniej to by ją w tym momencie zwyzywał, chciał się odwrócić, ale wtedy ona rzuciła to nie ruszaj się kurwa, bo cię rozpierdolę, więc Madox zatrzymał się wpół ruchu. Zatrzymał się w miejscu, chociaż klatka piersiowa chodziła mu pod tymi niespokojnymi oddechami, czuł jak krew krąży w żyłach tak szybko, że słyszał ją w uszach. A potem usłyszał Pilar.
Kurwa.
Spiął się, poczuł jak plecy mu się spinają, a to galopujące serce robi jakiegoś fikołka, albo gwiazdę i trzy szpagaty, jak jakaś gimnastyczka na mistrzostwach świata. Rozpracowałby tę Rosę, w końcu by ją jakoś podszedł, ale jak, kiedy on teraz starał się tylko kątem oka patrzeć, gdzie ona celuje i czy nie w Pilar. Wiedział, że w nią. Ruszył się, ale wtedy znowu poczuł gnata na plecach. Już otworzył usta, żeby się odezwać, kiedy Rosalinda kazała Pilar się zamknąć, ale zrobił to Tio.
A to trochę zaskoczyło Madoxa, bo przecież Ticiano był taki sam jak on, przecież Tio się nie mieszał. A teraz oni wszyscy byli w to tak zamieszani, że inni goście patrzyli to na jedno, to na drugie i ktokolwiek bał się ruszyć, czy odezwać.
Chociaż kiedy Rosalinda tak zaczęła się wytrząsać nad Ticiano, to Madox w tym czasie podniósł jedną nogę, oparł ją o ziemię, tak, że teraz klęczał na tym jednym kolanie, ręce wciąż trzymając na karku i Rosa nawet tego nie zauważyła, bo teraz celowała w Pilar. Mógł się teraz szybko podnieść, mógł jej tą broń wyrwać.
I chciał to zrobić, poderwał się z ziemi, tylko, że zrobiła to też Pilar. Wyrwała do przodu i Madox czuł, że ona to zrobi. Wiedział to. Bo oni w tym całym chaosie to działali identycznie, impulsywnie, działali, a nie stali i patrzyli. A przede wszystkim to się czuli, czuli się tak dobrze, że on był tego pewny, że kiedy tylko Rosa da jej okazję, to Stewart ją wykorzysta. On też by to zrobił. Wykorzystał pierdoloną okazję.
Tylko tym razem Pilar była szybsza i chyba to go tak odrobinę wybiło z tego rytmu, chyba to sprawiło, że znowu poczuł ten uścisk w dołku, a kiedy Stewart już szarpała się z Rosalindą, to on był obok, ale wciąż za daleko, a potem ten strzał.
Ten jebany huk. A Madox poczuł jak żołądek mu się skręca w supeł, zemdliło go, jeszcze gorzej niż wtedy, gdy oberwał tacą. I Madox, który się niczego w swoim życiu nie bał, to się tak wystraszył jak nigdy, tak, że na te dwa dzikie uderzenia serca, go zamurowało. Po prostu stał i czuł jakby wszystko się zatrzymało, jakby ten jebany świat na moment stanął, ale tak zupełnie inaczej niż wtedy na parkiecie, kiedy Pilar opadła na Rosę. I wtedy to on już w jednej sekundzie był przy nich, ale za późno.
W głowie miał tylko to, że za późno.
Wyrwał Rosie ten pistolet, a potem nawet się jej nim odwinął w twarz, mocno. I pewnie by się jej odwinął drugi raz, a może trzeci, a może by ją końcu zatłukł? Ale szarpnął go Ticiano i tym razem to on wyrwał mu broń. A Madox już ściskał Pilar i już ją zabrał na bok, ściągnął z Rosy, jego ręce przesunęły się po jej twarzy, po głowie. Po włosach, jakby szukał tej jebanej dziury. Cały czas nadawał coś szybko po hiszpańsku. Ale przecież ona i tak tego nie słyszała. Nie słyszała tego. Po co to zrobiłaś Pilar? Jesteś cała Pilar? Nie umieraj Pilar. I ze czterdzieści przekleństw o których istnieniu pewnie nie wszyscy dookoła mieli pojęcia. Chociaż może mieli, bo to było Medellin. A to miasto to już chyba widziało i słyszało wszystko.
A dzisiaj to się nasłuchało jeszcze tego, że ona nie może umrzeć i nie może go zostawiać, i że jest pojebana, i po co to zrobiła.
Ale to już było raczej takie gadanie bez sensu, może nawet dobrze, że Pilar tego nie słyszała. Bo przecież ona nie była lekarzem i nie siedziała sobie spokojnie w gabinecie, tylko bez przerwy się narażała. I nie robiła tego dlatego, że była pojebana i kochała adrenalinę jak Madox, tylko ona to robiła z zupełnie innych pobudek.
Dopiero kiedy on zlokalizował tę ranę na jej uchu, a sprawdził też we włosach, sprawdził na twarzy, obejrzał ją całą, to ściągnął z siebie tę kolorową koszulę, żeby jej ją przyłożyć do ucha, żeby zatamować to krwawienia. Ktoś go zapytał, co z Pilar.
- Oreja - ucho, tyle tylko odpowiedział Madox. I już opierał jedną rękę na tym jej zakrwawionym uchu, przykładając do niego koszulę, a drugą na jej policzku. Pochylił się nad nią, tak blisko, że z powodzeniem patrzył jej prosto w oczy.
- Jedziemy do szpitala - powiedział powoli. I chociaż nie do końca wiedział, czy to do niej dotarło. To mogło nawet nie docierać, bo on już wstawał z ziemi i już też ją stawiał do pionu, ale tylko po to, żeby zaraz wsunąć rękę pod jej kolana, żeby znowu ją wziąć na ręce, posadzić na stole, z którego strącił jakąś tacę z tym całym jebanym koksem. Ale kto się teraz tym przejmował?
Na pewno nie Madox, bo on się teraz przejmował tylko Pilar, i jak on w takich sytuacjach zawsze umiał zachować jakąś zimną krew. Zawsze podejść do tego z dystansem, bo ani krew, ani broń, ani koks, ani przemoc, nie są mu obce, to teraz nie umiał. Teraz znowu oderwał tę koszulę zaglądając do jej ucha.
- Dużo krwi... - mruknął i już drugą ręką ścierał tę stróżkę z jej policzka, tylko na sucho to ją tylko rozmazał. W międzyczasie ktoś mu powiedział, że jadą z Pedro do szpitala i Madox stwierdził, że oni też jadą, że nie ma tutaj w ogóle nic do gadania. A potem to dostał nawet jakąś czarną koszulę Ticiano, a Pilar dostała cienką, też czarną, sukienkę od Marie, w którą Madox pomógł jej się ubrać. I to było całkiem proste, bo ona była... zdejmowana przez głowę. Nawet dostał mokry ręcznik, który wytarł jej twarz. Nie tak dokładnie i ładnie, jak ona wcześniej jemu, ale zawsze coś.
A potem zanim ona zdążyła cokolwiek powiedzieć, czy się sprzeciwić to oni już wszyscy siedzieli w tym dużym, czarnym Suvie. Pedro z paskiem zaciśniętym na udzie przykładając do rany jakąś szmatę. A do tego wuj Diego, który kazał mu się nie mazać. Madox z Pilar… i zgadnijcie kto?
Rosalinda, która pod okiem miała wielki krwiak, po tym jak Madox uderzył ją spluwą. Ona na szczęście siedziała z przodu, obok kierowcy i ciotki Katheriny. A z tyłu reszta, a i Ticiano z Marie. Bo to już rzeczywiście był koniec wesela. A Marie cały czas dziękowała Pilar za uratowanie jej życia i cały czas się modliła, żeby było dobrze.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: czw lis 20, 2025 4:33 pm
autor: Pilar Stewart
trigger warning
jakieś tam postrzały, krew i almost zgony
Kiedy padł strzał, Pilar najpierw nic nie poczuła. Przez ułamek sekundy była przekonana, że kula poszła gdzieś w podłogę, może w niebo. A potem przyszło to dziwne, niepokojące uczucie jakby coś gorącego przecinało jej ucho. Początkowo to nie był ból, tylko jakiś szok termiczny. Taki nagły, piekący strumień, jak dotknięcie rozgrzanego metalu. Dopiero po chwili nadeszło pulsowanie, nieprzyjemne i tępe, z każdym uderzeniem serca coraz wyraźniejsze. Szumiało jej w uszach, potem piszczało, a na koniec to nie słyszała już praktycznie nic.
Coś szarpnęło ją na bok. Raz. A potem kolejny. Chciała się jakoś odwinąć, bo przecież nie wiedziała, czy to ta przeklęta Rosa, czy co właściwie się działo, ale i tak nie mogła się ruszyć, a jak już ruszała to te ruchy były tak chaotyczne, tak bez precyzji, że tylko wymachiwała rękami w powietrzu.
Ktoś coś mówił.
Krzyczał.
Starała się odpowiedzieć, ale przez moment miała wrażenie, że nie potrafi zlokalizować dźwięków. Głosy były przytłumione, jakby rozmawiali pod wodą. Czuła jedynie ciepły strumień spływający po szyi, łaskoczący ją wzdłuż linii żuchwy, a potem czuła jeszcze czyjeś dłonie na swojej głowie. Równie chaotyczne, co jej nieposkładane myśli.
Uchyliła powieki dopiero, kiedy Madox sadzał ją na stole. Wiedziała, że to on tylko po tej przeklętej kolorowej koszuli, bo wzrok miała cały zamazany, jakby nagle zrobiła jej się wada minus dwadzieścia.
I chociaż wszystko działo się tak szybko, bo oni już dyskutowali, już coś wycierali jej na twarzy, już przykładali szmatę do ucha, powodując jeszcze większy ból, to dla Pilar to wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.
Wiedziała, że lada moment dojdzie do siebie. Że była tylko otumaniona przez postrzał z tak bliskiej odległości, że po prostu ją na moment przygłuszyło, ale jakoś nie potrafiłą tego zakomunikować. Potrzebowała chwili, a nikt jej nie chciał dać. Bo Madox okazał się jeszcze bardziej narwany od niej. I nawet kiedy w końcu odnalazła jego ramiona, kiedy zacisnęła na nich palce, to on nic sobie z tego nie zrobił i już zanosił ją w kierunku samochodu.
Nie — mruknęła w końcu nim ją do niego wsadził, ale przecież nikt jej nie słuchał. Nikt. Jakby żyła obok, po prostu egzystowała jak jakieś jebane warzywo, za które po prostu się decydowało.
Nie chciała jechać do szpitala. Przecież nic jej kurwa nie było. Czy było?
Nawet nie zakodowała, że Pedro i Rosa jechali razem z nimi.
A oni ciągle rozmawiali. Ciągle ktoś coś gadał. Zajadał tymi ustami. I po jakimś czasie już mogła się oswoić z tymi dźwiękami, bo chociaż w tym zranionym wciąż nic nie słyszała, tak drugie ucho powoli wracało do normy. Dalej to wszystko było przygłuszone, jakby miała na uszach słuchawki wygłuszające albo wypchane je po brzegi watą, jednak umiała już rozróżnić głos Marie, który cały roztrzęsiony jej dziękował, Madoxa, który mógł jej, że ma się uspokoić, bo to nikomu nie pomaga, Pedro, który wył z bólu, mówiąc, że zaraz się wykrwawi i… Rosy, która najwyraźniej jechała razem z nimi i w pewnym momencie powiedziała, że przecież ona nie chciała. Że chciała ich tylko trochę postraszyć.
I to może nawet dobrze, że Pilar jeszcze nie mogła za dużo mówić, bo z pewnością by jej kurwa dogłębnie wyjaśniła, co ona myślała o tym jej pieprzonym zastraszaniu. A najchętniej to by ją rozszarpała.. gdyby tylko wiedziała, gdzie ta Rosa była. Bo całą twarz miała schowaną w piersi Madoxa. Tego to nawet nie musiała widzieć. Czuła to. Czuła jego zapach i czuła teraz to jego mocno, panicznie wręcz bijące serce, gdy tak raz po raz przyciskał ją do siebie jeszcze bliżej. I czuła też dokładnie jak zbiera w płucach powietrze, żeby odpowiedzieć Rosie na to ja wcale nie chciałam. Tylko wtedy ona zacisnęła na nim palce, na tej koszulce jakiejś innej niż ta kolorowa, żeby zwrócić jego uwagę.
Madox — mruknęła jego imię, jakby to miało być wystarczająco wymowne. I może było? Bo on wtedy w końcu na nią spojrzał, z jakąś taką troską i przejęciem, że Pilar poczuła dreszcz na plecach i… się uśmiechnęła. Jakby tu komukolwiek było kurwa do śmiechu. No najwyraźniej jej już było. Może to ta jego twarz, w końcu o wiele bardziej wyraźna tak na nią zadziałała? —- Jebać ten szpital — dodała po chwili i chciała się podnieść, usiąść jakoś normalnie, bo przecież zeszło z niej już to pierwsze otumanienie i czuła się już lepiej, chociaż z tym słuchem dalej była chujnia, ale przecież przejdzie. Nie pierwszy raz coś takiego miała, chociaż pierwszy raz, ktoś strzelił jej w ucho. No tylko on jej wcale nie pozwolił. Więc opadła zrezygnowana i pozwoliła się trzymać, starając nie dać po sobie poznać, że to ucho to ją jednak powoli zaczynało napierdalać jakoś tak niemiłosiernie.
Cała ta droga do szpitala minęła przy większych i mniejszych dyskusjach i trwała na tyle, że Pilar już naprawdę czuła się okej. Daleko jej było do wybornie, ale znośnie to już przecież całkiem nieźle. Do tego stopnia, że chciała SAMA wysiąść z samochodu, bo nie była małym dzieckiem ani jakaś niepełnosprawna. Jedynie pozwoliła Madoxowi dalej trzymać tą szmatę koszulkę przy głowie, gdy kierowali się na izbę przyjęć.
Pedro wzięli praktycznie od razu i to na wielkie łóżko na kółkach, kierując się prosto na blok operacyjny. Jakieś pielęgniarki powiedziały ciotce, że jeszcze trochę i cały by się wykrwawił.
Potem chcieli wziąć Pilar, ale Rosa zaczęła się wykłócać, żę ją boli bardziej. I chociaż pewnie Madox znowu chciał jej najebać, Tio go ładnie przytrzymał, razem z Pilar, która finalnie posadziła go na krześle i usiadła mu na kolanach. Tak żeby go uziemić chociaż na chwile, bo aż cały chodził.
Pórtate bien, NoriegaZachowuj się, Noriega, skarciła go, kiedy pielęgniarki faktycznie zabrały Rosę do gabinetu, a oni zostali w poczekalni. — Nie umieram — przypomniała mu, zaglądając w te ciemne brązowe oczy. Chociaż od jakiegoś czasu one były całe czarne i ani trochę nie zmieniały swojego kolorytu. — Ty myślisz, że ja pierwszy raz oberwałam? Zapominasz chyba, że nie tylko ty masz tutaj twardą dupę — bo prawda jest taka, że on na jej miejscu zachowałby się dokładnie tak samo. Też by się na nią rzucił, gdyby celowała w Pilar. Nawet mając świadomość, że może go postrzelić. Bo oni przecież byli tacy sami, kąpani w tej gorącej wodzie, pierwsze robiąc, a dopiero potem myśląc. Chociaż Pilar to też często zdarzało się myśleć, ale niestety nie przy Madoxie.
Myślisz, że mają tu jakiś alkohol? — spytała po chwili, bo chyba bardziej niż lekarza ona potrzebowała trochę procentów. — To Medellin takie pojebane i dzikie, to może w automatach zamiast gorącej czekolady jest rum? — było słychać w jej głosie nutkę nadziei, ale i też rozbawienie. Chciała jakoś rozładować tą pospinaną, gęstą atmosferę. Zdecydowanie wolała go kiedy patrzył na nią tymi błyszczącymi, radosnymi oczami, a nie wkurwionymi, które raz po raz wbijały mordercze spojrzenie w drzwi do gabinetu, które w końcu się otworzyły.
Pan znowu tutaj? — zapytała jedna z pielęgniarek, wbijając zdezorientowane spojrzenie w Madoxa. — Zawroty głowy wróciły? Trzeba wezwać lekarza?
Chłopak jest ze mną. Do towarzystwa — odezwała się w końcu Pilar, wstając (niechętnie) z jego kolan… I on też wstał. Chciał iść z nią do środka? No chyba go pojebało. — I sobie tutaj teraz grzecznie poczeka — powiedziała bardziej do niego niż do pielęgniarki, po czym udała się z nią do gabinetu, w którym czekał lekarz.
Szkoda tylko, że Pilar tego nie przemyślała i nie wzięła pod uwagę, że w tym samym czasie co ona wchodziła, to Rosa wyszła i zajęła miejsce dwa krzesła od Noriegi, mrucząc już coś pod nosem, jakby mało jej było, że prawie zabiła tego wieczoru człowieka… Z drugiej strony byli w szpitalu, to może tutaj Madox jej nie zatłucze?

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: czw lis 20, 2025 6:50 pm
autor: Madox A. Noriega
trigger warning
może być trup, a na pewno przekleństwa i krew
- Ciebie popierdoliło Rosa, masz szczęście, że ci nie rozwaliłem łba, chora psychopatko... - i jeszcze więcej pięknych słów posypało się, gdy tylko Rosalinda powiedziała, że ona nie chciała, że chciała ich postraszyć. I Madox się nawet szarpnął do przodu, tak, że Pilar mogła to zdecydowanie poczuć, bo on przecież wciąż przyciskał jej głowę do swojej klaty, trzymając jej na uchu już teraz jakiś gustowny ręcznik, ale Ticiano go przytrzymał ręką. Chociaż on sam zerkał w kierunku Rosy krzywo i w pewnym momencie między nim, a Madoxem wywiązała się nawet taka rozmowa, żeby ją wyrzucić tutaj na środku drogi, ale wtedy ciotka Katherina ich uspokoiła. Rosa w zasadzie nie była bardzo ranna, tylko tam gdzie dostała zaczęła się jej zbierać krew tworząc ohydny bąbel. Ale kiedy padło to, że oni wszyscy jadą do szpitala, to ta psycholka stwierdziła, że ona też. Już się pchała do samochodu, a trzeba było działać szybko, za względu na Pedro najbardziej.
Pedro, który robił się biały jak ściana, aż Madox na niego spojrzał i kazał temu kierowcy jechać szybciej. W samochodzie było niemałe zamieszanie, bo Marie jeszcze wciąż płakała, na zmianę z jakimiś żarliwymi modłami i Noriega nawet zapytał Ticiano, czy ona teraz kompletnie nie oszalała?
Ale zanim Tio mu odpowiedział, to odezwała się Pilar, a Madox od razu na nią spojrzał odsuwając trochę ten ręcznik, żeby mogła poderwać do góry głowę.
- Ciebie też popierdoliło Pilar? To znaczy... nie ma takiej opcji nawet - jakby na potwierdzenie swoich słów ściągnął do siebie brwi, a potem to ją znowu docisnął do siebie. Bo Madox w tym momencie, chociaż już był trochę spokojniejszy... Nie, to złe słowo, on się po prostu już tak nie martwił o Pilar, ale wciąż był wściekły na Rosę, i na siebie też. Na to, że tak wolno zareagował, bo powinien już wcześniej wytrącić jej broń z ręki. Chyba by go nie zabiła, skoro chciała ich tylko postraszyć...
Tylko do Pilar strzeliła.
A on się tak długo zastanawiał. Za długo się zastanawiał. Przecież on zawsze reagował szybko. Zawsze był jakiś taki skupiony, wyczulony na takich sytuacjach, które w Emptiness się działy.
A dzisiaj był rozproszony i ktoś mógł to przypłacić życiem. Nie ktoś. Tylko Pilar właśnie.
Przecież on by sobie tego nie wybaczył chyba nigdy, że zabrał ją na to wesele, że nie zatłukł Rosy już wcześniej.
Znowu chciał to zrobić, znowu wyrwał się do przodu, kiedy Rosa powiedziała, że ją boli bardziej, i nawet rzucił, że zaraz ją zaboli, ale Tio szarpnął go za fraki. Mocno, a nawet tak, że Madox w pewnym momencie walnął plecami w ścianę, aż powietrze zeszło mu z płuc ze świstem. I może to go trochę uspokoiło?
A może jednak Pilar, która posadziła go na krześle, a potem usiadła mu na kolanach, chociaż noga to mu cały czas chodziła, góra, dół, góra, dół, aż Stewart mogła to poczuć.
- Ale mogłaś i to przez tą wariatkę - warknął i w pierwszej chwili to wbił te czarne oczy w drzwi gabinetu, za którymi zniknęła Rosa, ale po chwili przeniósł je na Pilar, na jej twarz. Tylko, że to jakoś wcale go nie uspokoiło, bo on chyba naprawdę zapomniał, że Stewart jest twarda, że robi w policji, że to nie jest pierwszy taki raz. A może pamiętał, ale jednak wciąż nie mógł sobie wybaczyć, że to przez niego?
Aż na moment oparł głowę o jaj ramię.
- Nie powinnaś tego robić - mruknął, ale bardziej do siebie niż do niej. Bo Madox teraz czuł, że jakby jej się coś stało, jakby ta jebana kula poszła kilka centymetrów, nie... milimetrów, w innym kierunku i nie zahaczyłaby o ucho, tylko...
On nawet nie chciał o tym myśleć. Ale myślał. Myślał cały czas i się nakręcał.
I dopiero kiedy Pilar zapytała o ten alkohol, to podniósł głowę i spojrzał na nią unosząc jedną brew. A potem ona powiedziała o tych automatach, a Madox w pierwszej chwili otworzył usta, żeby jej powiedzieć, że to może nie jest odpowiednia pora na żarty? Ale w końcu parsknął śmiechem, pokręcił głową.
- Myślę, że tylko etanol... Jak chcesz to mogę o niego popytać, może jak się go wymiesza z tą gorącą czekoladą to ujdzie? - rzucił i jakoś tak odruchowo przytulił ją do siebie bardziej. Może jeszcze cała złość z niego nie zeszła, ale Pilar i tak potrafiła go... rozbroić.
Zwłaszcza kiedy znowu tak patrzyli sobie w oczy. Tak, że Madox nawet nie zauważył tej znajomej pielęgniarki, która wbijała mu igłę i go zagadywała, kiedy powiedział, że nie chce na to patrzeć.
- Teraz psychiatrę... - mruknął, ale ta pielęgniarka tylko wywróciła oczami, bo Madox, jak już odzyskał język w gębie, to jej opowiadał w jakich okolicznościach oberwał. Kiedy Pilar wstawała z jego kolan to złapał ją jeszcze za dłoń, a później rzeczywiście sam wstał.
- A może ja też mogę? Jakby trzeba było ją trzymać za rękę? - zapytał z jakąś nadzieją i takim już całkiem ładnym uśmiechem, który posłał pielęgniarce, ale ona pokręciła głową.
- To jak będzie trzeba, ja ją potrzymam, jak Pana - powiedziała głosem nie znającym sprzeciwu i Madox się poddał, ale jeszcze zanim puścił rękę Pilar, to jej powiedział, że czeka tutaj.

Tylko kiedy ona wyszła, to Madoxa wcale nie było, nie było też Ticiano. Pod gabinetem siedziała sama Marie, ale o dziwo nie płakała, nie modliła się, była całkiem wesoła, nawet zamachała wesoło nogami, kiedy Pilar usiadła obok niej.
- Wiesz Pilar, dostałam jakieś tabletki na uspokojenie, ale nie pamiętam nazwy... Ty byś pewnie wiedziała co to - powiedziała spokojnie i zwróciła do Stewart twarz, a nawet się uśmiechnęła i już po chwili zacisnęła ręce na szyi Pilar - tak się cieszę, że jednak nic Ci nie jest - i Marie już chciała powiedzieć coś więcej, ale Pilar wtedy zapytała, gdzie jest reszta, a Marie przechyliła na bok głowę, jakby nie zrozumiała pytania. Bo może nie zrozumiała?

Kiedy Pilar tylko weszła do gabinetu, to wszystko potoczyło się szybko, bo Madox od razu złapał Rosę za łokieć i pociągnął gdzieś na bok, do jakiegoś ciemnego korytarza. Ona zaczęła krzyczeć, że ją bije. Ticiano poderwał się z miejsca i go od niej odciągnął, a Rosa w tym czasie...
Ona po prostu uciekła, ulotniła się, jak wtedy na tym kawalerskim i chociaż Madox jeszcze trochę się miotał, odgrażał, że ją znajdzie i zabije, zatłucze, i nie będzie patrzył na to, że kiedyś ją kochał jak dureń, i kiedyś by zrobił dla niej wszystko. Bo on teraz to wszystko by zrobił dla Pilar, nawet zajebał Rosę.
W końcu jednak usiedli z Tio z powrotem na tych krzesełkach, ale wtedy Marie dostała jakiegoś ataku, zaczęła płakać i lamentować, że aż Madox musiał do niej zawołać pielęgniarkę. Podali jej jakieś tabletki na uspokojenie.
I już miało być spokojnie, kiedy przybiegła do nich zmachana Katherina pytając jaką mają grupę krwi, bo Pedro potrzebował krwi, ale się okazało, że miał tę grupę jakąś rzadką...
Tak samo jak Madox.
I on chociaż nie chciał i chociaż na początku wcale się miał nie odzywać, to w końcu wstał i poszedł z Ticiano za Katheriną, żeby znowu pomóc Pedro, temu samemu, który chciał mu rozwalić głowę tacą.
Tylko, że on z tym swoim lękiem przed igłami, to nie był takim cudownym pacjentem, bo zanim mu się wbili, to on już trzymał za rękę ze trzy różne pielęgniarki i jeszcze Ticiano, a na koniec ciotka Katherina trzymała go za głowę.

Jeszcze zanim Marie przestała na Pilar patrzyć jakoś tak głupiutko, to już na korytarzy pojawił się Madox i Ticiano. I zanim oni nawet podeszli, to Marie zerwała się jak szalona i rzuciła na Tio, ale to nawet dobrze, bo Madox mógł sobie usiąść na krześle obok Stewart.
- Jak się czujesz? Pokaż mi to - od razu sięgnął do jej policzka żeby odgarnąć z niego włosy i potem spojrzeć na jej ucho, a zanim zdążyła coś powiedzieć, to on jej wystawił na ręce nową naklejkę paciente valiente - dostałaś też? - zapytał, chociaż może ona wcale nie zachowywała się jak dziecko. Jak Madox, kiedy widział igłę.
Dobrze, że kiedy Pilar go szyła to tak mu ładnie zajmowała myśli.
Teraz też już je znowu zajmowała.
Chociaż gdzieś tam niedaleko ich, na środku korytarza Marie chciała tańczyć macarenę.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: czw lis 20, 2025 11:29 pm
autor: Pilar Stewart
Faktyczne mogła zginąć. Ale czy to byłby pierwszy raz, kiedy Pilar otarła się o śmierć? Przecież na dobrą sprawę ona ciągle to robiła. Ryzykowała każdego dnia na tych zasranych służbach, biegała z bronią i ścigała bandziorów. To też nie był pierwszy raz, kiedy była postrzelona. I wcale nie najgorszy, bo przecież raz dostała prosto w żebra. I wtedy to dopiero wykrwawiała się na śmierć. I wtedy faktycznie prawie umarła. Na pierdolonym asfalcie, a potem w karetce w drodze do szpitala. Taką miała pracę. I taki też miała charakter. Bo nie wybaczyłaby sobie, gdyby nic nie zrobiła i ktoś by ucierpiał, gdyby ta kula faktycznie trafiła w Marie albo co gorsza… Nawet nie chciała o tym myśleć, bo ta jedna myśl, ta wizja straty Madoxa… Ona robiła z ciałem Pilar coś szczerze przerażającego. Mroziła jej krew w żyłach. Jeszcze nigdy wcześniej się tak o kogoś nie martwiła. I może dlatego, kiedy on tak mówił jej, że nie powinna, kiedy patrzył na nią tymi swoimi wielkimi, ciemnymi oczami, przytulając mocno do siebie, była pewna, że zrobiłaby to jeszcze z tysiąc razy. Dla niego.
Na ten etanol z czekoladą jedynie zaśmiała się cicho i już miała mu powiedzieć, że mogło być, że teraz to ona wypije dosłownie wszystko, nawet kurwa czysty spirol, byleby trochę się rozluźnić, tylko wtedy wyszła pielęgniarka i zaciągnęła ją do środka.
Trochę to trwało, bo pierwsze lekarz musiał zrobić z nią wywiad, dopytać o wszystkie objawy, opatrzyć to przeklęte ucho, a to wcale nie poszło tak szybko, bo okazało się, że trzeba to zaszyć, bo jednak naruszyło jej chrząstkę. Potem jeszcze badał jej słuch, wciskał jakieś przeklęte urządzenia do uszu, a Pilar tylko wierciła się na tej kozetce, jakby co najmniej miała owsiki. Bo ona kruwa nienawidziała szpitali. A tym bardziej teraz, kiedy zostało im tak niewiele czasu do wylotu, ten gabinet lekarski był ostatnim miejscem, w jakim chciała być. Bo gdzie ta salsa do rana? Gdzie te drinki z palemką?
I jakby tego było mało, tych wszystkich badań okazało się, że trzeba jeszcze zrobić jakieś prześwietlenia, bo mogło dojść do pęknięcia kości. No więc wzięli ją z gabinetu i przenieśli do diagnostycznego, a tam minęło kolejne dwadzieścia minut, bo przy pierwszym zdjęciu Pilar za bardzo się wierciła i trzeba było powtórzyć. A potem jeszcze jakieś wypisy bla bla bla, coś tam ten lekarz tłumaczył jej jeszcze jak często powinna zmieniać opatrunki, jak to czyścić i nawet przepisał jej jakieś antybiotyki z recepty… którą Pilar wyjebała do kosza z chwilą, w której wyszła na korytarz. Bo po co jej to? Będzie żyć. Jeszcze tego brakowało, żeby trzeba było robić wycieczkę do apteki, kiedy ona tak bardzo chciałą wracać do domu.
Tylko kiedy wyszła na korytarz nie było tam ani Madoxa ani nawet Tio. Była tylko Marie i to jakaś taka… inna. Szczęśliwsza może?
Gdzie Madox? — spytała praktycznie od razu, tylko Marie wcale jej nie odpowiedziała na pytanie. Zaczęła mówić coś o lekach, zaczęła ściskać ją mocno i całować po policzkach cała uradowana. Świetnie. Przynajmniej ona będzie mieć dobre zakończenie tej całej imprezy. A kiedy złapała ją w pasie i próbowała zaciągnąć ją na środek korytarza, żeby wspólnie potańczyć, całe szczęście wrócił Madox z Ticiano i wtedy panna młoda pobiegła już do swojego świeżo upieczonego męża, zmuszając go, by wziął ją w obroty.
Pilar przeszła na jedno z krzeseł, siadając na nim z jakimś takim głośnym wydechem, jakby razem z powietrzem, miało wylecieć z niej to wszystko, co się stało, a kiedy Madox usiadł obok, podniosła na niego spojrzenie.
Powierzchowna rana postrzałowa małżowiny usznej — wyrecytowała dokładne słowa z papieru, którym machnęła Noriedze przed nosem. — Oraz akustyczny uraz ucha. Czyli w języku normalnych ludzi, jestem przygłucha — wzruszyła ramionami, przysuwając się nieco bliżej w jego stronę. — Więc będziesz musiał teraz mówić do mnie jak do starej emerytki przez następne dwadzieścia cztery godziny — chociaż drugie było w jak najlepszym porządku. Tylko to jedno, w które dostała miało swoje problemy, ciągle coś jej w nim szumiało i pulsowało, ale to przy tych wszystkich wydarzeniach było jakieś tak mało istotne, że nawet nie chciała się nad tym rozwodzić.
Ja nie dostałam naklejki — wydymała usta, no jednak kurwa trochę zawiedziona, bo jak to było, że on już dostał dwie? — Może nie byłam dzielna — prychnęła i zanim on zdążył jakkolwiek zareagować, Pilar wyciągnęła rękę przed siebie i odkleiła mu tą kolorową naklejkę, by już po chwili dać ją sobie na dekolt, tuż przy materiale czarnej sukienki, której zakładania wcale nie pamiętała. Aż przez myśl jej przeszła taka zagwozdka, ile ona była nieprzytomna. Aż tak dużo ją ominęło? I dopiero kiedy zaczęła myśleć, składać te wszystkie fakty sprzed chwili, to przypomniała sobie, że przecież nie byli tu sami.
Gdzie Rosa? — spytała po chwili, wbijając ciemne, intensywne spojrzenie w Madoxa. — Błagam, powiedz, że jej nie zatłukłeś — aż się wyprostowała. Bo przecież widziała ten jego mord w oczach za każdym razem, jak patrzył w jej kierunku. Ba, on nawet te drzwi do gabinetu lekarskiego darował takim spojrzeniem, że jeszcze trochę i siłą umysłu wyrwałby je zawiasów. Chociaż przecież byli w szpitalu, tu chyba nie mógłby tak po prostu czegoś jej zrobić? A może mógł?
Piiiiiiilar — Marie wyrosła tuż przed nimi, łapiąc ją za nadgarstki. — Zatańcz ze mną. Znasz makarenę? Proszę, proszę, proszę, bo Tio nie umie. I ja go chciałam nauczyć, ale on ciągle nie umie — a potem zaczęła im pokazywać jak to się powinno tańczyć, nawet podśpiewywała sobie pod nosem i chociaż wyglądało to komicznie, tak Stewart naprawdę, ale to naprawdę, nie miała ochoty z nią tańczyć. — Prooooszę — a ona ciągle nalegała i ciągle szarpała ją za ręce, tylko robiła to na tyle nieudolnie, że co chwile puszczała uścisk i robiła kilka kroków w tył. I za jednym razem, kiedy się cofnęła, Pilar odwróciła się do Madoxa i spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
Weź mnie stąd — chyba nigdy nie chciała czegoś bardziej, jak wyjść z tego przeklętego szpitala, uwolnić się od Marie i Tio i po prostu spędzić razem czas. Z Madoxem. Nie kurwa z całą rodziną. Bo przecież z nimi podczas tego wyjazdu, to oni spędzili już zdecydowanie za dużo czasu. A połowę z nich to zmarnowali na rozwiązywanie cudzych problemów.
Piiiiiilar — kwiknęła ponownie, tylko tym razem, kiedy chciała podejść i zapewne znowu szarpać ją za ręce, wpadła na przechodzącą z fartuszkami pielęgniarkę. — OJEZU — energicznie zakryła usta i zamiast się przerazić, że ta biedna kobieta teraz musiała to sprzątać, Marie… zaczęła się śmiać. Głośno. Dosłownie zanosić takim śmiechem, że aż sama się przewróciła na podłogę i ten biedny Tio musiał ją brać pod pachy i próbować jakoś podnieść. Tylko Marie przez te leki była jakaś taka wyjątkowo wiotka i ciągle mu się spod tego uścisku wyślizgiwała. Komiczny widok i mogliby tak siedzieć i się z nim napierdalać, ale Pilar naprawdę…
Słuchaj mnie — aż się odwróciła cała w stronę Noriegi, uniosła dłoń w górę i złapała go gdzieś pomiędzy żuchwą a szyją, zmuszając, by na nią spojrzał. By zajrzał jej głęboko w te ciemne oczy i wiedział, że ona wcale nie żartuje. — Nie mam kurwa zamiaru spędzać naszych ostatnich godzin tutaj z nimi. Ani kurwa z Rosą ani nikim innym. Więc weź mnie stąd, wlej we mnie w końcu ten Medelliński rum, upij mnie i kurwa zrób pożytek z tego czasu, który nam został, bo…bo w Toronto już i tak nie będzie nic, to chciała powiedzieć, ale jakoś nie przeszło jej to przez gardło. Ale może nie musiało? Może on doskonale wiedział, co miała na myśli? A potem przysunęła się do niego i złożyła na jego ustach ciepły, stęskniony pocałunek. — Por favor.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pt lis 21, 2025 5:36 pm
autor: Madox A. Noriega
Może te drinki z palemką i salsa do rana to jednak była jakaś bardzo optymistyczna opcja? Jakaś z dala od Medellin, może na jakiejś hiszpańskiej plaży? Chociaż znając Madoxa i Pilar, to była to taka opcja już bardziej ze snów. Bo oni cały czas pakowali się w jakieś kłopoty, ale przecież nie tylko tutaj w Medellin, chociaż tutaj działo się zdecydowanie najwięcej, ale też najwięcej tego czasu mogli poświęcić sobie. Nawet jeśli w tym wszystkim byli też inni ludzie, był cały ten chaos. To oni czasem, tak jak teraz, gdy siedzieli sobie na tych szpitalnych krzesełkach, a obok Marie pokazywała Tio jak tańczyć kaczuszki, to i tak byli ze sobą. Trochę tak jakby nie liczyło się nic dookoła.
- Aurícula? - powtórzył po niej to małżowiny usznej, które po hiszpańsku brzmiało jakoś ładniej, a później oczywiście sięgnął do niej po ten papier, którym mu tak machnęła przed nosem, żeby go jej zabrać i zaczytać się w nim ze zmarszczonymi brwiami. Dopiero na kolejne słowa Pilar podniósł głowę i spojrzał na nią, a potem to odruchowo zgniótł ten wypis, tak jak ten swój, który dostał. Tylko wtedy do niego dotarło co zrobił, więc go rozprostował na kolanie.
- Wybacz - powiedział głośno, jak do tej emerytki prosto do tego zdrowego ucha. Ale to chyba do chorego miał mówić głośniej?
- A gdzie są jakieś zalecenia? Z drugiej strony? - zapytał, ale zanim zdążył odwrócić kartkę, to Pilar już mu ją zabrała. No bo prawda jest taka, że oni do tych zaleceń to się na pewno nie będę stosowali. Ani jedno, ani drugie, no chyba, że byłaby to ta salsa i drinki, ale to lekarz musiałby być jakiś przekupiony chyba.
- Mam iść zapytać twojego lekarza dlaczego nie dostałaś? - już chciał wstać, ale Pilar go przytrzymała, a później zabrała mu tę naklejkę i Madox tylko popatrzył jak naklejała ją sobie na dekolt, a potem jeszcze sięgnął, żeby przejechać po niej palcem, żeby się dobrze trzymała. Bo na pewno bez tego zaraz by odpadła!
Dopiero kiedy Pilar zapytała o Rosę, to Madox aż się skrzywił, odruchowo jakoś, bo jakby teraz się tu pojawiła, to jednak by jej jebnął, zwłaszcza, że Tio był zajęty Marie, która teraz pokazywała mu zupełnie nowy układ, jakiś taniec nowoczesny chyba, bo machała rękami nad głową z jakimś SZzzzzyyy na ustach. Wiatr, czy jakieś drzewo?
- Należało by jej się - stwierdził od razu i on też wbił w nią spojrzenie, ale jednak trochę już inne, bardziej ciepłe niż wcześniej, chociaż równie intensywne - ale spierdoliła... Ona to ma wyczucie czasu - i aż wywrócił tymi ślepiami, a później sięgnął do pleców Pilar, żeby ją trochę do siebie przyciągnąć - ale jeszcze to zrobię. Tylko tak żebyś nie wiedziała - powiedział jakoś tak poważnie. A najgorsze było to, że jeśli Madox mówił coś takiego, to nie było do końca wiadomo, czy on sobie teraz żartuje, czy mówi kompletną prawdę. Mogła to być prawda. Ale z drugiej strony zaraz będą musieli się stąd zbierać. A z trzeciej... to chyba Pedro był mu coś winien za to uratowanie mu życia, dwa razy.
Madox już otworzył usta, bo chciał powiedzieć, żeby stad spadali, bo on też jakoś tak realnie nagle poczuł na karku widomo tych kilku godzin, które im jeszcze zostały, ale wtedy pojawiła się Marie. Która nagle chciała z Pilar tańczyć makarenę. Madox nie wiedział, czy Stewart też chciała tańczyć, więc zaraz spojrzenie przeniósł na nią, a ona chyba jednak nie chciała, bo wtedy z jej ust padło to weź mnie stąd, a jemu nie trzeba było dwa razy powtarzać i już się podnosił z miejsca, tylko wtedy Marie oparła ręce na ich kolanach, jedną na Pilar, a jedną na Madoxa, no i nawet dobrze, bo tak się podparła całym ciężarem, że jakby nie oni to by pewnie wylądowała na podłodze. Zresztą zaraz wylądowała na pielęgniarce, kiedy się zatoczyła.
- Jak naćpana... - mruknął Madox jakiś zafascynowany, że tak mogły zadziałać tabletki na uspokojenie. Może powinien się dowiedzieć co to za tabletki i powiedzieć, że on też takie chce?
Tylko, że teraz to on się jednak bardziej chciał ulotnić stąd z Pilar. Chociaż nie mógł przez chwilę oderwać wzroku od Marie tarzającej się po podłodze i Ticiano. Tio to już w ogóle był jakiś czerwony na twarzy, a ta jego elegancka koszula była poszarpana we wszystkie strony, zupełnie jak te wcześniejsze Madoxa, bo ta czarna, którą miał na sobie teraz, wyglądała dobrze.
Dopiero kiedy poczuł na sobie dotyk Pilar, to odwrócił się w jej kierunku, chociaż na początku to jej jeszcze wcale nie słuchał, a jednak zaraz się skupił. Zaraz spojrzał w te jej piękne, duże oczy. Nic nie powiedział, ale poczuł dokładnie to samo, co ona tak zręcznie ubrała w słowa, że nie chciał tych ostatnich godzin marnować na pomaganiu wszystkim dookoła. Bo tego już było za dużo. Jak na Madoxa to chyba na jakieś pięć lat w przód. Bo chciał ten czas spędzić z nią, tylko z nią. Zwłaszcza, kiedy już znowu czuł na ustach ten jej słodki smak. Zerwał się z miejsca i złapał ją mocno za rękę i już miał pociągnąć do wyjścia z budynku, ale wtedy sobie przypomniał, że na piechotę, to oni zajdą do domu ciotki i będą musieli już pewnie lecieć, jeszcze znając ich z milionem dziwnych sytuacji po drodze, wiec zatrzymał się nad Ticiano i Marie.
-Tio masz kluczyki? - Ticiano kiwnął głową, ale zaraz zaczął coś, żeby mu pomogli, że jak oni chcą ich tak zostawić.
- Dawaj. To jest twoja kobieta Tio, zajmij się nią, a ja chcę się zająć moją - z tym już Ticiano nie dyskutował, zresztą Marie wtedy znowu walnęła na podłogę jak długa, a Tio ją łapał, ale rzucił Madoxowi kluczyki. I kiedy tylko Noriega je chwycił, to już pociągnął Pilar do wyjścia. Bo naprawdę chciał się nią zająć, biorąc pod uwagę fakt, że on może mógł o niej tak mówić, że jest jego kobietą, przez jakieś dwie godziny. Bo potem nastąpi ten bolesny powrót do rzeczywistości.
I kiedy oni tak sobie szli szybko po tych schodach, trzymając się mocno za rękę, to Madox jednak zatrzymał ją wpół kroku, bo na dole schodów, na ławce siedział wuj Diego.
A na niego to naprawdę już nie powinni wpadać, bo jeszcze by chciał jechać z nimi. Musieli to zrobić z głową, więc minęli go z jakąś grupą pielęgniarek. Teraz tylko dostać się do samochodu, tylko, że po drodze jeszcze okazało się, że przy aucie stała ciotka Katherina paląc papierosa i rozmawiając przez telefon. Na szczęście zdążyli się przed nią schować w jakiś krzakach. I kiedy ona odeszła, to udało im się wsiąść do samochodu. Madox włożył kluczki do stacyjki.
- Uda się? - zapytał zanim je przekręcił, bo teraz to już się spodziewał wszystkiego, że nie ma paliwa, albo że ktoś im zaraz wyskoczy przed maską, albo z tylnego siedzenia, jakaś Rosa na przykład. Na szczęście nic takiego się nie stało, może już wszechświat wykorzystał wszystkie swoje szanse, żeby jednak ich powstrzymać, więc wyjechał z piskiem opon z tego parkingu. W pierwszej chwili skierował auto do hacjendy, bo jednak miał być rum, upijanie i może ta salsa, ale w pewnym momencie, kiedy spojrzał na Pilar, na jej profil, na oczy w których odbijały się światła budzącego się do życia Medellin, gdzie to słońce jeszcze nie wzeszło zza horyzontu, to przekręcił kierownicą i zawrócił na środku drogi.
- Bardzo się wkurwisz, jak to nie będzie ten medelliński rum? - zapytał zerkając na nią z ukosa, kiedy tak sobie docisnął pedał gazu, że to auto przecięło szybko pustą ulicę. Fajnie się jeździło bez tego tłumu jak w Toronto.
Po kilku minutach Madox zaparkował na jakimś krawężniku, a później już otwierał drzwi przed Pilar, ale nie odezwał się ani słowem gdzie są. Tylko kiedy już stała przy samochodzie, to kazał jej chwilę zaczekać.
Wrócił z dwoma plastikowymi kubeczkami, w których była aguardiente, ta kolumbijska wódka, kupił ją w jakiejś budzie przy ulicy. Bo w Kolumbii to było jakieś normalne, zlał jej ten trunek w jeden kubek, tak, że był praktycznie pełny.
- Upij - polecił, a potem wyjął z kieszeni swoich spodni tę opaskę na oczy, którą przecież kazała mu schować - teraz to się przyda... - stwierdził i uśmiechnął się zadziornie, a potem dał jej w ręce ten kubeczek - ty trzymasz to i uważasz, żeby nie rozlać, a ja trzymam Ciebie, jeśli mi zaufasz... - zawiązał jej na oczach tę opaskę, a później ustawił się tuż za nią, tak, żeby znowu opierała się o niego cała, chwycił ją za ręce, żeby gdzieś ją przed siebie poprowadzić, a droga była trochę dzika, stąd ta cała bliskość. Chociaż chyba ani jedno, ani drugie, na to nie narzekało, Madox na pewno nie, kiedy mógł oprzeć głowę na jej ramieniu, z powodzeniem zaciągać się zapachem jej perfum i tego szpitalnego środka do dezynfekcji i trzymać ją w ramionach.
Zatrzymał ją dopiero po kilku minutach tego spaceru, nie mówiąc wcale gdzie ją prowadzi, chociaż zapytała go o to po drodze chyba z dziesięć razy, a ze trzy razy zrobili postój, żeby się mogła napić tej wódki. Dopiero kiedy stanęli, a Pilar mogła na sobie poczuć to chłodne powietrze, Madox wyjął z jej rąk ten plastikowy kubeczek i ustawił go gdzieś z boku na ziemi.
- Dobra, jeszcze krok do przodu... - powiedział i przesunął dłonie na jej biodra, a kiedy zrobiła ten krok, to chociaż jedną ręką ją trzymał, drugą zdjął opaskę z jej oczu.
I dopiero teraz Pilar mogła to zobaczyć.
Całe, błyszczące jak milion małych lampeczek, miasto rozciągające się pod nimi. Bo byli na Mirador de Las Palmas, na samym brzegu. I to całe, dzikie, a z tej perspektywy jednak przepiękne, Medellin mieli właśnie u stóp. I chociaż ludzie uwielbiali to miejsce, to o tej porze nie było tu już nikogo. Tylko oni. I Medellin wijące się u podnóża góry, jak ten wąż.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: sob lis 22, 2025 9:22 am
autor: Pilar Stewart
Oni to zawsze mieli jakieś przygody. Jakby los czasami już tak po prostu z nudów rzucał im pod nogi kłody i obserwował jak oni starannie przez nie przeskakują, raz po raz się potykając i charatając sobie kolana. Bo przecież to przechodziło ludzkie pojęcie, żeby nawet droga do samochodu wyglądała jak pieprzony tor przeszkód. Pierwsze naćpana Marie, która chciała tańczyć kankana i za nic nie pozwalała im wstać, potem biedny Tio, który tak bardzo potrzebował z nią pomocy, a oni mu tej pomocy odmówili, przez wujka Diego, którego trzeba było wyminąć jakby byli najlepszymi szpiegami na misji, wtapiając się w tłum, aż po ciotkę Katherine, która okazała się final bossem, pilnującym samochodu. Ale przecież oni tak ładnie ze sobą współpracowali przez te dwa dni. I teraz również pochowali się w krzakach, a kiedy tylko nadarzyła się okazja, wskoczyli do auta i jeszcze przez moment siedzieli nisko na siedzeniach, by ich nie zauważyła.
Ale w końcu się udało. Chociaż kiedy Madox odpalił już silnik, Pilar była przekonana, że lada moment i tak się coś wypierdoli. Że nagle koła odpadną, skończy się paliwo albo pieprzona Rosa wyskoczy z dziczy i wskoczy im prosto na maskę. I na dobrą sprawę, to ostatnie, to chyba był najbardziej realistyczny scenariusz swoją drogą, bo przecież ona pojawiała się w tak niespodziewanych momentach i tak nieproszona, że ten teraz byłby idealny. Tylko pytanie wtedy kto by ją pierwszy zatłukł, Pilar czy Madox? Bo on chciał to zrobić już wcześniej, a ona była tak zdesperowana, by spędzić z nim trochę tego uciekającego czasu, że również nie ręczyła za siebie.
Dlatego kiedy Noriega zawrócił na środku drogi, a potem zadał jej pytanie, czy się bardzo wkurwi jak to nie będzie ten najprawdziwszy Medelliński rum, spojrzała na niego jakby był niepoważny.
— Jestem gotowa wlać w siebie czysty spirytus — i ta odpowiedź była chyba wystarczająco wymowna. Bo Stewart daleko było do szanującej się damy. Ba, czasami to nawet mentalnością było jej bliżej do facetów niż kobiet, może to właśnie dlatego głównie obracała się w męskim towarzystwie, nawet w pracy, mało miała koleżanek, z którymi poszłaby na drinka, raczej kolegów od cięższych trunków i z którymi mogła pookładać się na macie. Więc nawet teraz, czy będzie piła Medelliński rum czy może jednak wódkę ze ścieków to nie miało największego znaczenia. — Tylko jak sprzedawca zacznie ci płakać, że mu odstrzelili rękę, to powiedz, że nasza fundacja Pilar i Madox z pomocą jest już kurwa zamknięta na dzisiaj — złapała go jeszcze za koszulę na odchodne i poprosiła ładnie. Bo znając ich szczęście zaraz by się coś wyjebało i trzeba by było komuś pomagać, bić się z gangusami i znowu ktoś by skończył z ranami na ciele do opatrzenia. A przecież oni i tak już mieli na sobie tyle tych śladów i skaryfikacji, że zaraz zabraknie miejsca.
Czekała chwile w ciszy, podziwiając Medellin nocą, a kiedy Madox w końcu wrócił z wielkimi kubeczkami po brzegi wypełnionymi wódką, to Pilar aż się oczy na nowo zaświeciły. I jeszcze jej kazał upić.
Mi dwa razy powtarzać nie trzeba — i nie dość, że upiła ze swojego solidny łyk, to jeszcze z jego kubka również. Alkohol był mocny, ostry i piekł wyraźnie, spływajac po gardle. Wybornie. Aż się uśmiechnęła. A kiedy wyciągnął z kieszeni opaskę, zdążyła mu tylko posłać wymowne spojrzenie, zanim całe jej pole widzenia okryło się ciemnością. — Jakbym ci nie ufała, to nie wsiadłabym z tobą do samolotu dwa dni temu — zauważyła, gdy on męczył się jeszcze z wiązaniem. Chociaż wtedy ufała mu dość połowicznie, a teraz jakoś tak bezgranicznie. Miała wrażenie, że podczas tego całego pobytu tyle razy udowodnił, że można mu ufać, że można na niego liczyć, że zależało mu na niej, że Pilar naprawdę nie miała żadnych wątpliwości.
Dlatego pozwoliła mu się prowadzić. Opadła delikatnie na jego tors w dłoniach dzielnie trzymając kubeczki z alkoholem, z których raz po raz spijała zawartość. Oczywiście z obu na zmianę, bo przecież nie widziała, więć mogła się potem tym tłumaczyć. Kilka razy próbowała ją podpytać, gdzie ją zabiera i jak daleko jeszcze, ale Noriega był nieugięty, ciągle tylko powtarzał, że zobaczy.
A kiedy w końcu dodali na miejsce, kiedy postawił te do połowy wypite kubki na ziemi, kiedy zdjął z niej opaskę i dłonie oparł na jej biodrach… Pilar aż zaniemówiła. Bo w jej wyobrażeniu, była przekonana, że będą sobie spijać ten alkohol na jakimś murku przy barze albo w parku, a zamiast tego patrzyła teraz na zapierającą dech w piersiach panoramę Medellin. I to nocą. Kiedy te wszystkie światła tak piękne blendowany się z ciemnością i blaskiem księżyca, otoczone górami. Aż cofnęła się na moment do tyłu, przytłoczona tym pięknem, ale wtedy wpadła na jego klatkę piersiową i na krótką chwilę przy niej została.
Opadła głową na ciepły tors, przeciągając sobie jego dłonie z bioder na brzuch, żeby zamknął ją w o wiele bardziej szczelnym uścisku, żeby mogła poczuć całe jego ciało z bliska i ten obłędny zapach, który przyprawiał ją o gęsią skórkę, a który teraz mieszał się z tym szpitalnym.
Przez moment nie mówiła nic. Oddychała tą chwilą ciszy i spokoju. Chłonęła ją jak gąbka, z której wyciśnięto już całą wodę i teraz na nowo mogła to wszystko przyjąć. Na świeżo. Z czystą głową. Chociaż w tej głowie to trochę jej już lekko szumiało, bo przecież nafaszerowali ją lekami w tym szpitalu, a ona teraz tak ochoczo spijała ten czysty alkohol. Ale to dobrze, przynajmniej można się było ekonomicznie wstawić. Za pół ceny, a w sumie to za darmo, bo przecież ona tu nawet nie miała ze sobą żadnych pieniędzy. Ani telefonu.
Ale pięknie — westchnęła po chwili, wciąż zafascynowana. Ale co się jej dziwić, jak ona w dupie była i gówno widziała tak naprawdę w swoim życiu. Dlatego tym bardziej doceniała te drobne gesty jak ten. Tak doceniała, że już po chwili odwróciła się w tym uścisku przodem do Noriegi i złożyła na jego ustach tak słodki pocałunek, że mógł to poczuć, jak bardzo wdzięczna mu była.
A potem przysiadła na ziemi, podkulając nogi i chcąc jeszcze popatrzeć na ten piękny widok. Niebo powoli robiło się już granatowe, a to znaczyło, że za kilkanaście minut mogli spodziewać się wschodu słońca. Zapewne równie pięknego co ten widok rozświetlonego miasta, który teraz rozpościerał się przed ich oczami. U ich stóp. Pilar błądziła przez chwile myślami, popijając co chwile alkohol z kubeczka, aż w końcu przy jednej z nich została na dłużej.
Żałujesz czasami że wyjechałeś? — spytała po chwili, wzrok wciąż skupiając na setkach budynków i ulic. Na całym Medellin. I jasne, rozumiała to, że nie miał wyjścia, że ojciec trafił do więzienia, a matka narobiła długów, które on musiał spłacić, że Rosa okazała się potworem i złamała mu serce, ale przecież to i tak musiała być trudna decyzja. Zostawić to wszystko za sobą, jedyne co się znało. Jedyne pozostałości po rodzinie jakie się miało. — Myślałeś kiedyś, żeby tu wrócić? Na stałe? — Medellin było piękne, a życie tutaj zdawało się toczyć zupełnie inaczej niż w Toronto. I jasne, biorąc pod uwagę te postrzały na weselu, to może nie było to najbardziej bezpieczne miejsce na ziemi, ale jednak w jakimś stopniu było jego. Tutaj się wychował, widziała przecież jak cieszył się na to kopanie piłki z chłopkami na ulicy, jak oczy świeciły mu się na ten teatr i jak swobodnie czuł się przy ciotkach i rodzinie. Jakby nie patrzeć miał takie swoje miejsce na ziemi. Może trochę wypalone wspomnieniami i śladami po wojnie, ale miał.
Widać, że bardzo tu za tobą tęsknią — niby to były jego sprawy, niby Pilar nie powinna ich poruszać, ale z drugiej strony, kto jak nie ona? Kto interesował się nim tak bardzo, żeby chcieć poznać wszystko, co siedziało w jego wnętrzu? Bo ona na pewno. Widziała go. Naprawdę go widziała. Z tym sercem jak na dłoni. Dobrym sercem. Sercem, które może czasami chowa się za rozumem, które podejmuje złe decyzje, ale takim które jak kocha to na zabój. I nie tylko przy Pilar. Przecież Marie, Tio, Katherina, Isabel, Dolores i nawet przecież jebanemu Pedro pomógł, dwa razy. Pedro, który załatwił mu wstrząs mózgu. Chociaż najbardziej to chyba było widać tą tęsknotę po ciotce. To, jak patrzyła na niego z taką matczyną miłością i właśnie z tą tęsknotą, o której teraz mówiła Pilar. Tą pierdolona tęsknotą, która… — I ja też będę — podciągnęła nogi jeszcze bliżej siebie, by już po chwili móc oprzeć policzek na kolanach i spojrzeć na Madoxa. Już nie na ciągnące się miasto i migające światełka. W jego ciemne oczy, w których było widać równie dużo. — Tęsknić — dodała już ciszej, zagryzajać policzek od środka. W końcu musieli o tym pogadać. Nawet jeśli nie chcieli. Bo mogli tutaj przez ostatnie dwa dni powtarzać sobie, że jeszcze było dużo czasu, że będą się martwić później, tylko to później zbliżało się wielkimi krokami, bo przecież już za kilka godzin będą w samolocie. A potem Pilar już nie będzie mogła tak jak to zrobiła teraz, wyciągnąć rękę po jego dłoń i przystawić ją sobie do ust, by zaraz potem złożyć na niej delikatny pocałunek, a zaraz potem podgryźć skórę, pozostawiając na niej kolejny, chwilowy ślad.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: sob lis 22, 2025 1:24 pm
autor: Madox A. Noriega
Ta wódka w plastikowym kubeczku kupowana w metalowej budzie przy drodze pewnie niewiele różniła się od czystego spirytusu, może tym dodatkiem anyżu tylko, ale sin aguardiente, no hay fiesta - bez aguardiente nie ma imprezy, więc może jednak zastąpi ona rum. Zresztą to też było jakieś nowe doświadczenie, tego alkoholu prosto z ulicy, tego smaku dzikiego Medellin na języku, a oni podczas tej wycieczki to właśnie na to stawiali, żeby doświadczać. Wszystkimi zmysłami.
- Powiem, żeby schował tę rękę do lodu i zgłosił się w poniedziałek - odpowiedział od razu na tego sprzedawcę z odstrzeloną ręką i nawet pokazał jej czubek języka. Żartował, ale jednak to, że teraz już oni są tylko dla siebie, przez ten czas, co im został potraktował bardzo poważnie. Tak poważnie, że on nawet znowu nie szukał swojego telefonu, a miał przecież pod nim być, ale chyba on został gdzieś w domu. Nieważne.
Ważne, że Madox miał poupychane po kieszeniach te kolumbijskie banknoty, bo miała być jeszcze taka zabawa, w które będą je dawać Marie na szczęście, no ale nie było. Za dużo się działo. A może była, ale oni ją przegapili? To też nieważne.
Ważna teraz była Pilar. A kiedy to powiedziała, że jej dwa razy powtarzać nie trzeba, to Madox się uśmiechnął, szczerze. Bo oni pod tym względem byli identyczni, jedna iskierka, jedno słowo, jedna rzeczy, a oni już działali. Tylko czy to tak dobrze? Bo... kto ich powstrzyma?
No nikt właśnie.
I teraz też Pilar nie powstrzymała go, kiedy wiązał jej oczy, a na jej słowa, to przysunął policzek do jej twarzy, usta do ucha, tego nie pokiereszowanego.
- Myślę, że jednak wtedy kierowała tobą ciekawość - coś w tym było, bo oni byli ciekawi siebie, chcieli się poznać, doświadczyć, ale nie tylko w ten sposób fizyczny, chociaż ten też był bajeczny, ale w zdecydowanie głębszy. I Madox też chciał ją poznać, zobaczyć, z dala od Emptiness, z dala od Toronto, na neutralnym gruncie. Szkoda tylko, że wcale nie przemyślał tego, że dla niego to nie będzie taki całkiem neutralny grunt, bo to był jego... dom?
I on się tutaj odkrył przed nią zdecydowanie bardziej niż chciał, niż zamierzał, tylko jeszcze nie wiedział, czy to dobrze, czy kompletnie, kompletnie źle.
Kiedy dotarli na ten taras widokowy, to chociaż Madox widział to tyle razy, chociaż jako gówniarze przyjeżdżali tu bardzo często, to też się zapatrzył. Na ten znajomy, piękny widok, który na przestrzeni tych dziesięciu lat odrobinę się zmienił, a jednak wciąż tak samo zapierał w piersi dech. W jego też zaparł, tak, że dopiero kiedy Pilar się do niego przytuliła, dopiero kiedy zamknął ją w mocny uścisku, to wypuścił to powietrze z płuc, prosto w jej kark, do którego przytulił szorstki policzek, żeby zaciągnąć się w płuca jej zapachem, innym zupełnie niż te znajome perfumy, ale chyba jeszcze lepszym, bo zdecydowanie dzikim, szpital, krew, aguardiente. Zmysły mogły oszaleć.
- Czułem, że... - zaczął, ale zanim dokończył, to Pilar już się do niego odwróciła i już zamknęła mu usta, w tym czułym pocałunku. Chciał powiedzieć, że czuł, że jej się tutaj spodoba, ale teraz poczuł coś zupełnie innego. Znowu chciał ją do siebie przyciągnąć, i znowu chciał...
Dużo rzeczy chciał, ale z tyłu głowy była jedna taka myśl, że ona przecież prawie zginęła i Madox powinien dać jej chwilę spokoju, może już do końca wyjazdu? Odpocząć, zregenerować się.
Powinien, ale nie chciał. I w normalnych warunkach, gdyby tu już nie wchodziły jakieś uczucia z zupełnie innych kategorii, takich, które on wcale nie za dobrze znał, to by się tym wcale nie przejmował. Bo kiedy on się przejmował innymi?
Nigdy.
A nią się przejmował, jakoś tak zdecydowanie za bardzo. Usiadł obok i podparł się z tyłu ręką i chociaż spojrzeniem wciąż wracał do twarzy Pilar, to jeszcze przez chwilę błądził nim po tym widoku. Dopiero kiedy zdała mu to pytanie, czy żałuje, że wyjechał, jego ciemne tęczówki spoczęły na jej twarzy.
- Nie - odpowiedział od razu. Uwielbiał Medellin, bo było dzikie, tak jak jego temperament, ale gdyby tu został, to już pewnie dawno by nie żył. Jak on przez trzy dni już prawie zginął, pobił się kilka razy i zadarł z mafią, to przez dziesięć lat... Zrobiłby to wszystko dziesięć tysięcy razy może? A tyle szczęście to nawet on nie miał.
- Lubię to miejsce, ale to w Toronto jest moje miejsce, wiesz... w Emptiness - wyjaśnił jej, bo chociaż rzeczywiście tutaj miał ten swój dom, rodzinę, dobre wspomnienia, to Emptiness budował od zera, włożył w ten klub wszystko co miał, ostatnie pieniądze, serce, walczył o niego bardziej niż o cokolwiek innego w życiu. Nie wymieniłby go na nic... Chyba.
Przez chwilę patrzył na nią, aż w końcu szturchnął jej kolano tym swoim, które też ugiął.
- Żeby mnie zajebali? Przez trzy dni mój własny kuzyn i wuj chcieli... To ja już wolę Toronto, Pilar - chciał trochę zażartować, ale... no taka była prawda, Madox nie miałby tutaj łatwego życia, przecież jeszcze była Rosa, jeszcze był Alvaro. W Toronto też nie miał, ale... już się do niego przyzwyczaił, już się tego nauczył, egzystowania miedzy tymi dwoma światami i całkiem nieźle mu to przecież wychodziło. Chociaż czuł w kościach, w każdej komórce ciała, że sprawy się skomplikują, za sprawa tej brunetki, która siedziała tak blisko. Tylko czy Madox się takimi rzeczami przejmował?
Nigdy.
Na te słowa, że za nim tu tęsknią, wzruszył ramionami. On też czasem tęsknił za tym miejscem, na początku, za znajomymi twarzami, ale tęsknota to było takie uczucie, którego Madox starał się nie przeżywać. Może dlatego on tak cały czas parł na przód, żeby nie rozpamiętywać przeszłości? Żeby o niej nie myśleć, nie tęsknić.
I dopiero kiedy Pilar powiedziała to, że ona też będzie tęsknić, to przeniósł na nią spojrzenie z tej całej panoramy.
- Za Medellin? Może kiedyś tu... - i już chciał powiedzieć, że może tu wrócą, za dziesięć lat na przykład. Tylko, że kiedy na nią spojrzał, to od razu dostrzegł, że ona wcale nie mówiła o Medellin. I po plecach przeszedł mu taki nieprzyjemny dreszcz, bardzo nieprzyjemny. Tylko, że to był Madox, a on się nigdy nie poddawał, nigdy. I on z każdej sytuacji znajdował jakieś wyjście, bo dla niego... nie było rzeczy nie do przeskoczenia. Nie było czegoś takiego, że nie da się. Bo on zawsze gotowy był walczyć, do skutku, bez poddawania się. Chciał jej coś powiedzieć, jakieś damy radę, jakieś zobaczymy, jakieś... będzie kurwa dobrze. Tylko on jej tutaj w ogóle nie okłamywał, a każde to stwierdzenie takim by było. Bo może być cholernie ciężko, tak, że w pewnym momencie pojawi się ta myśl, nie damy rady. Bo oni tego nie zobaczą, nie przylecą do Torrono i się to wszystko nagle wyklaruje, oni muszą to wyczuć, to sprawdzić, na ile można sobie pozwolić, doświadczyć na własnej skórze. Bo może nie mogą w tej chwili na nic? A to dobrze... Zdecydowanie tak nie będzie. Ale u nich przecież nigdy nie było. Całe życie walka. Więc może powinien jej powiedzieć, że będzie bez zmian? Może to by było jakieś najbardziej prawdziwe.
Kiedy sięgnęła do jego ręki, i najpierw poczuł na niej jej ciepłe wargi, a później zęby, to wywrócił teatralnie oczami.
- Powinnaś nosić na szyi jakaś tabliczkę, z ostrzeżeniem, że ten egzemplarz gryzie - rzucił, ale potem sam się do niej pochylił i uszczypał ją zębami w ramię. Już jego usta znalazły się tak blisko tych jej, że mogła na swoich wargach poczuć, to bijące od niego ciepło, a on nawet poczuł tę anyżówkę, jej smak, ale wtedy jego spojrzenie zawisło gdzieś w oddali za jej plecami.
- O kurwa... - rzucił i zaraz wstał, żeby podejść do przepaści bliżej, zatrzymać się na jej krawędzi. Odwrócił się do niej z jakimś takim błyskiem w oku.
- Pilar daj mi swój but - kiedy Stewart spojrzała na niego dziwnie to on już kucał obok niej, przesunął palcami po jej nagiej łydce, a później sam sobie zdjął tę szpilkę. Swojego buta też zdjął, a później związał je razem sznurówką tworząc taki bumerang, i kiedy Pilar popatrzyła na niego, jakby oszalał, to wyciągnął do niej rękę. A gdy już znalazła się obok niego na brzegu tego tarasu, to oparł jej głowę na ramieniu, żeby odpowiednio ją nakierować i wskazać jej ręką coś na drzewie.
- Widzisz te buty? - i rzeczywiście tam wisiały dwa związane ze sobą sznurówkami trampki, jeden mały i czerwony, a jeden większy czarny - to Ticiano i Marie - wyjaśnił jej, a kiedy się tak rozejrzeli to tych butów wisiało tam na drzewach dużo więcej - jak byliśmy gnojami, to był taki przesąd, że jak zawisną na drzewie, to to jest wspólny krok w przód... Oni się na niego zbierali dziesięć lat - stwierdził. Nawet chciał dodać, że on wtedy tego swojego buta i Rosy to wyjebał gdzieś hen, hen, ale postanowił jednak już nie wracać do tej Rosy. Bo teraz już trzymał ten swój but i szpilkę Pilar.
- Trzymaj kciuki - rzucił tylko, a później się zamachnął i rzucił i o ile ten but najpierw wpadł na drzewo, to potem się z niego teatralnie spierdolił, łamiąc po drodze kilka gałązek i zrzucając jakieś inne buty. Czyli tak bardzo w ich stylu. Rozpierdolić drzewo i jeszcze zniszczyć coś po drodze, jakiś może całkiem kochający się związek.
Madox aż syknął i spojrzał w dół, a później na Pilar.
- Jeszcze jedna szansa... - i podał jej swój but. Może ona będzie miała więcej szczęścia?
Tylko, że zaraz się okazało, że wcale nie.
A Pilar po tym aguardiente to tak się zamachnęła, że Madox musiał ją złapać za rękę, żeby nie spadła z tego klifu, a te buty, którymi rzucała, to poleciały w zupełnie w innym kierunku i wylądowały na dachu altanki za ich plecami. Noriega parsknął głośnym śmiechem, który zaraz stłumił w jej szyi, kiedy tak ją do siebie przyciągnął. Przez chwilę patrzył w kierunku tej altanki.
- Dobra, chuj, idę po nie - rzucił zaraz. Bo wystarczyła chwila, żeby on to sobie obmyślił, jak wejść na ten dach altanki. Bo przecież dla niego nie było jakiś rzeczy niemożliwych. Podszedł do tej drewnianej konstrukcji i wszedł na ławkę, zawiesił się na jakiejś belce, żeby sprawdzić, czy wytrzyma jego ciężar. A później to już tu się złapał, tu się wybił i podciągnął, a po chwili to już był na tym dachu. Przeszedł po nim i zatrzymał się na brzegu wieszając sobie na szyi te ich związane buty.
- Nie byłaś jedyna Pilar - zawołał, ale zamiast do niej zejść, to położył się na dachu i wyciągnął do niej rękę w dół, bo przecież ona na pewno chciała to zobaczyć, ile tutaj jest butów.
A może nie chciała?

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: sob lis 22, 2025 6:01 pm
autor: Pilar Stewart
Miał rację.
Kiedy Pilar zgodziła się z nim polecieć przede wszystkim kierowała nią ciekawość. Ta pożerająca fascynacja jego osobą, kim naprawdę był i co mógł jej w tym Medellin zaoferować. I kurwa nawet w najśmielszych snach Pilar nie spodziewała się dostać tego, co dostała. Bo przecież nie tylko udało jej się go poznać, to jego dobre, ciepłe serce, tą wrażliwość, którą tak wiele razy pokazał, to jeszcze jego historię, dowiedzieć się o nim rzeczy, które naprawdę mało kto wiedział, zobaczyć te piękne wspomnienia jak chociażby z opuszczonego już teraz teatru. I ona naprawdę nie planowała tutaj robić czegokolwiek więcej niż ta salsa i drinki, a jednak zrobiła. I to coś tak karygodnego, że Pilar sprzed trzech dni w życiu by jej tego nie wybaczyła. Ona miała czelność się zakochać.
Pokochać mężczyznę, którego nie miała prawa nawet lubić trochę bardziej. A ona nie dość, że pokochała, to jeszcze kompletnie dla niego przepadła. Wypełniał każdą, pojedynczą myśl w jej głowę i komórkę w ciele. Uzależniła się od niego jak najgorszy ćpun i oddała mu to swoje smutne, samotne serce, które przecież miało na zawsze pozostać tylko jej. A teraz ono dzieliło się na pół. Chociaż kiedy tak wpatrywała się w tą piękną panoramę Medellin, nawet ją to nie przerażało. Może zacznie dopiero na lotnisku, kiedy to wszystko już naprawdę dobiegnie końca.
Niby prawie cię zajebali, a jednak ty też uratowałeś kilka żyć — chciała mu przypomnieć. Bo przecież Pedro może i rzucił się na niego z tacą (co swoją drogą było tylko i wyłącznie winą Pilar), to jednak Madox potem uratował go przed pewnym postrzałem prosto w głowę. Na każdą sytuację dało się patrzeć z różnych perspektyw i da Pilar była chyba nieco bardziej pozytywna niż ta jego? Może była głupia, a może to dlatego, że postrzegała go bardziej w superlatywach niż czymkolwiek innym. Chociaż coś w tym było, że chcieli go tutaj zajebać
Zabiłabym ją, gdyby ci cokolwiek zrobiła — rzuciła w końcu, bo chcąc nie chcąc ta rozmowa po części też tyczyła się jebanej Rosy i Pilar nic nie mogła na to poradzić, tak samo jak na ten nieprzyjemny, chłodny dreszcz, który powędrował po jej kręgosłupie, gdy tylko przypomniała sobie widok, w którym Rosalinda przyciskała pistolet do pleców Madoxa. — Wszystkie twoje byłe to takie wariatki? — prychnęła, upijając nieco wódki z kubeczka. To nie było żadne podchwytliwe pytanie czy jakaś podstawa do dyskusji, po prostu czysta ciekawość. Bo skoro prawie ożenił się z kimś, kto z taką łatwością chciał mu odebrać życie, to jednak coś musiało być mocno nie tak w jego wyborach związkowych. Chociaż z drugiej strony, co ona tam mogła wiedzieć, jak nigdy w żadnym nie była. Może takie jazdy to były na porządku dziennym? A może tylko w Medellin?
Jak na przykład proszenie kogoś o buta. Bo kiedy on tak zerwał się z miejsca i kazał Pilar ściągać szpilkę, to popatrzyła na niego jak na niemałego wariata. A przecież po nim i tak spodziewała się już wszystkiego. Jednak nie tego, że on te buty będzie chciał związać i rzucić… na DRZEWO.
A ty wiesz, że mi sie te buty jeszcze przydadzą do na przykład… chodzenia?! — rzuciła z wyrzutem, chociaż na twarzy malował się jej uśmiech. No przecież jak ona mu mogła odmówić, kiedy Madox z taką dziecinną ekscytacją sciągał jej szpilkę z nogi i wiązał za sznurówki od swojego laczka? Jak mogla nie wstać razem z nim i pokuśtykać do samego brzegu skarpy i obserwować jak bierze zamach. — W drodze powrotnej bierzesz mnie na barana — zagroziła mu, kiedy tylko uświadomiła sobie, że przecież tego buta to ona i tak już nie odzyska, niezależnie od tego, czy trafi czy nie. A że nie trafił, to już i tak krzyżyk na drogę. — Przynajmniej będziemy mieć zajebiście dużo miejsca w walizkach — jakiś pozytyw w całej tej sytuacji. Może ciotka napakuje im trochę tego pysznego jedzenia. Pilar z pewnością by nie pogardziła. Aż na samą myśl zaburczało jej brzuchu.
Ale nie miała za dużo czasu, by się nad tym zastanawiać, bo teraz to ona wiązała ich buty ze sobą i brała zamach. No tylko z Pilar to już było tak, że jak te antybiotyki ze szpitala połączyły się z alkoholem, to jednak okazało się, że ona taka trzeźwiutka to już wcale nie była, żeby wykonywać precyzyjne rzuty i nawet nie wypuściła tych butów w odpowiednim miejscu, a one zamiast polecieć w przód to poleciały w tył.
Oj — aż zasłoniła usta dłonią, a potem podrapała się po głowie. Bo jak to mogło się stać? Przecież zazwyczaj miała zajebiście dobrego cela? Może to przez ten postrzał w ucho, błędnik się jej pojebał i chuj. Zepsuła się. Oby wszystko wróciło do porządku zanim będzie musiała wrócić do roboty, bo inaczej mogło być kiepsko. — Wejdziesz po to? — zdziwiła się, bo jednak tak na dobrą sprawę co im z tych pojedynczym butów? Jeszcze jakby oba były płaskie, to ktoś mógł sobie je założyć ale takto jedyne co z nimi mogli zrobić to też pewnie powiesić sobie na lodówce, jak ten jej stanik i naklejkę dzielnego pacjenta. — Podsadzić cię? — zaproponowała się, ale Madox wcale nie chciał jej pomocy, jeszcze pewnie powiedział jej, że pewnie ją pojebało i sam poszedł się wspinać. Pierwsze na ławkę, potem po belce i już po chwili był na górze. Na moment zniknął jej na tym dachu, by po chwili pojawić się z tymi ich butami przewieszonymi na szyi.
Chcesz powiedzieć, że nie tylko ja miałam tak świetnego cela? — prychnęła i już ochoczo podchodziła do altany, wyciągając rękę w górę, by Madox mógł ją wciągnąć do siebie. Oczywiście trochę mu pomogła, opierając nogi na drewnianej kolumnie, a już po chwili stała zaraz obok. I faktycznie, trochę tych butów tam było.
Trzeba popatrzeć na rozmiary, może znajdziemy jakieś na zmianę — już i tak tego wieczoru robili o wiele bardziej pojebane rzeczy, niż przymierzanie cudzych butów, które ktoś ze sobą związał i wrzucił na dach, czy nie? Czy to by jednak był szczyt ich możliwości?
Całe szczęście dopiero co tu weszli, a widoczek był jeszcze lepszy niż z dołu, więc Pilar nie miała wcale zamiaru tak szybko schodzić z tego dachu. Szczególnie, że wcale nie był stromy, jedynie pod delikatnym kątem. Przeszła się kawałek, jednak już po chwili znowu stała przed Madoxem.
Nachyliła się w jego kierunku, jakby chciała go pocałować, jednak zamiast tego ściągnęła mu z szyi te ich nieszczęsne buty.
Trzymaj mnie — poprosiła, a raczej ostrzegła grzecznie, bo już po chwili znowu brała zamach i cisnęła tymi laczkami na zupełnie inne drzewo, niż to wcześniej. Takie, na którym nie było ani jednej pary… i trafiła! Sznurówki oplotły się wokół gałęzi, a szpilka bujneła się na boki osadzając zaraz obok buta Madoxa. — No i zajebiście — ale była z siebie dumna. Aż się wyprostowała cała zadowolona i spojrzała z błyskiem w oku na Madoxa, który całe szczęście, że zdążył ją przytrzymać za biodra, bo inaczej zawodowo by się z tego dachu spierdoliła.
Wiem, że to inne drzewo niż to wszystkich, ale my też jesteśmy trochę… inni — wzruszyła ramionami, spoglądając mu w oczy. Bo przecież oni wiecznie robili wszystko na opak, wszystko po swojemu, to i drzewo mogli mieć swoje, prywatne. Takie symbolizujące do ich uczucie. Bo chyba coś to musiało znaczyć, że jednak się udało je zawiesić? Może coś więcej niż tylko to, że Pilar jednak miała całkiem dobrego cela. — No to wspólny krok w przód, Noriega — uniosła dłonie na jego ramiona, a następnie przesunęła palcami na kark, który podrażniła delikatnie paznokciami. Niebo powoli robiło się jasne, a granat mieszał z pomarańczem, zwiastującym pobudkę słońca. I nowy dzień… — No hay vuelta atrás Już nie ma odwrotu. A potem wpiła się w jego usta, jakby czekała na to kilka tygodni. Z jakimś takim głodem, którego nie mogła już znieść. I chociaż z początku chciała być delikatna, to jednak w Pilar siedziało o wiele więcej ognia niż gracji. I jeszcze ta myśl z tyłu głowy, że to były ich ostatnie dwie godziny w Medellin…

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: sob lis 22, 2025 9:24 pm
autor: Madox A. Noriega
Madox nigdy przenigdy nie uratowałby nikogo, gdyby nie Pilar, on by nawet nie spojrzał w kierunku tej dziewczyny, którą okładali tacą. Nawet by nie pomyślał o Pedro. No bo przecież on zawsze myślał tylko o sobie.
A teraz o sobie nie myślał wcale, tylko o niej, kiedy tak patrzył jej głęboko w oczy i kiedy jej słuchał. Coś w nim chyba pękło w tym klubie, kiedy on ją uratował przed Lolą i tą butelką, po której przecież miał ślad na ręce. A później to już wszystko poszło jakoś tak lawinowo, jedno ciągnęło drugie i kiedy Pilar chciała iść pomóc tamtej dziewczynie, to on wtedy też nie myślał o sobie, tylko o niej. Tak jak ona myślała tylko o nim, kiedy rzuciła się na Rosę.
Pojebane.
Jak oni tak też nie będą mogli myśleć o niczym innym w Toronto, to to może być wielki problem.
Ale kto by się przejmował problemami? Kiedy Pilar powiedziała to, że zabiłaby za niego. On też by to zrobił. Chciał to zrobić. I jakby Rosa teraz stanęła przed nim, to by nawet się nie zastanowił, tylko może od razu ją zepchnął z tego klifu? Poważnie.
A jednak kiedy zapytała o te jego byłe, to już nie zachował powagi, tylko parsknął śmiechem.
- Niestety tak, ale żadna nie ma chyba pozwolenia na broń, to już jakiś plus - bo Madox to jednak miał słabość do wariatek, bo on lubił kiedy się działo. No i dla Pilar też stracił głowę chyba między innymi dlatego, że ona była... szalona. Że była taka, nie inna, intensywna do bólu. Schylił się do tego jej kubeczka, który trzymała i też zamoczył w nim usta, napił się od niej bez skrępowania tej anyżówki, która przyjemnie rozlała się po gardle, paląc je ogniem. Tylko, że oni przecież ten ogień tak bardzo lubili, widać to było w ich intensywnych spojrzeniach, kiedy tak znowu na siebie patrzyli. Jakby cały jebany świat dookoła nie istniał. Wcale.
I Madox wcale też się nie przejął, tym kiedy powiedziała, że te buty jej się jeszcze przydadzą do chodzenia, już nawet chciał jej powiedzieć, że dzisiaj nie będzie musiała już chodzić, bo on mógł ją nosić, ale Pilar to powiedziała za niego, na co on się tylko uśmiechnął, mocniej związując te buty.
- A skąd ja wezmę jakiegoś barana? - zerknął na nią podnosząc spojrzenie i znowu wytknął jej czubek języka - chociaż czekaj... jest jeden, i jak baran się... zakochał - i kiedy ona już przy nim stała, to nie mógł się powstrzymać, żeby nie musnąć wargami tych jej pełnych, ciepłych ust. Chociaż na moment. Jak ten zakochany baran. I jak ten baran jeszcze też później nie trafił, ale po prostu zrobił to za mocno, jak to Madox, nie ma lekko. A mógł to zrobić jakoś z głową, ale cóż, teraz to te ich buty poleciały gdzieś w dół i co najwyżej w nich chodzić będą mogły jakieś małpy, jak sobie je znajdą.
- Może nam coś tam zapakują, empanady ciotki Katheriny, oddałbym za nie życie - aż mu się oczy zaświeciły, kiedy o nich pomyślał, i aż się zrobił głodny, wiec zaraz postanowił nie myśleć o tych pysznościach, tylko skupić się na Pilar. I dobrze, bo akurat ją złapał kiedy ona się tak zamachnęła nad przepaścią i te buty wystrzeliły w drogą stronę. Tak czasem bywa, może Madox się znowu na nią zbyt intensywnie gapił? Bo to też mu się zdarzało, tak zapatrzeć na nią, tak jak teraz, kiedy w głowie obmyślał plan jak wejść po te buty.
- Spróbujemy jeszcze raz... a jak spadną na dół, to też po nie zejdę - rzucił, ale chyba by nie zszedł po nie. A może zszedł? Akurat z Madoxem to nigdy nic nie wiadomo. Wiadomo jednak, że kiedy mu tak zaproponowała, że go podsadzi, to on zaraz strzelił oczami.
- Pojebało cię Pilar, jak miałem pięć lat, to już chodziłem po drzewach, co to jest altanka - ale w sumie to tak było, że oni z Ticiano jeszcze zanim nauczyli się poprawnie składać literki, to już łazili po drzewach jak te małpki. I Madox to tylko tak wyglądał, elegancko, w tej czarnej, dobrze skrojonej koszuli Tio, ale to nie był dla niego problem wejść na drzewo, czy na altankę. A później iść na bosaka przez miasto, bo buty wyjebał. Życie, wszystko się może wydarzyć. Chociaż w Toronto akurat wspinanie się na drzewa nie zdarzało się tak często, czy chodzenie na boso.
- Powiem ci, że nawet ktoś miał lepszego, bo zawiesił te buty na drzewie po drugiej stronie - rzucił kiedy już się pochylał, żeby złapać ją za rękę, żeby wciągnąć ją do siebie. Ale czemu się tutaj dziwić kiedy najczęściej takie zabawy urządzały tu sobie pijane małolaty. A teraz Madox i Pilar. Chociaż oni to akurat do takich małolatów byli trochę podobni, mieli w sobie to szaleństwo i to coś, co nie pozwalało się przejmować konsekwencjami.
- Może te? - schylił się podnosząc jakieś śmieszne różowe kozaczki związane z ciężkim, czarnym buciorem - ciekawe połączenie - stwierdził, ale później je wywalił, tak, że spadły z tego dachu. No cóż, chyba oni wcale nie zrobili żadnego wspólnego kroku. Zresztą widać od razu, że do siebie nie pasowali. Nie to co Pilar i Madox, którzy właśnie spacerowali po dachu jakiejś altanki. A w końcu stanęli na jej brzegu. I kiedy Pilar tak nachyliła się do niego, to aż nabrał w płuca powietrze, bo on naprawdę myślał, że znowu będą się całować, do utraty tchu, ale jednak nie tym razem. Od razu ją złapał, kiedy kazała mu się trzymać, nie musiała tego mówić dwa razy, a nawet może wcale, bo kiedy się tak zamachnęła, to on i tak by ją złapał, odchylił się tylko do tyłu, żeby nie dostać tym butem. Trochę w to nie wierzył, bo oni przecież w ogóle nie mieli dzisiaj szczęścia, wszystko jakby im szło pod górkę, a tu proszę bardzo. Buty zawisły na gałęzi i to jeszcze tak się okręciły, że jeden koło drugiego i chyba nawet najmocniejsza wichura by ich nie ruszyła. Madox aż zamrugał.
- Łał, tego się nie spodziewałem... - rzucił i znowu ją przyciągnął do siebie obejmując w talii - ale Ty naprawdę wiesz jak zrobić na mnie wrażenie - no bo był pod wrażeniem, aż się uśmiechnął i aż znowu przysunął do niej, ale kiedy się odezwała zawiesił głowę te kilka milimetrów od niej, od jej ust i spojrzał na to drzewo - jak na moje oko to jest drzewo ceiba, tam gdzie stoi ceiba, tam jest historia... tak mówią - powiedział zanim jeszcze odwrócił na nią spojrzenie, zanim znowu te ciemne tęczówki spoczęły na jej pięknych, błyszczących oczach. Przez chwilę patrzył na nią z jakąś powagą, ale w końcu się uśmiechnął.
- Wspólny krok, wspólna historia, zobaczymy... co z tego wyjdzie - powiedział powoli przesuwając dłońmi po jej plecach, chowając je pod ciemnymi kosmykami. Znając ich, to coś popierdolonego. Ale czy to problem?
Czy w ogóle trzeba było się tak tym teraz przejmować? Przejmować kiedykolwiek?
Może po prostu trzeba było brać? Tak jak oni cały ten wyjazd brali, pełnymi garściami.
- Un paso adelante, no atrás - krok w przód, nie w tył, rzucił jeszcze zanim Pilar w końcu to zrobiła, zanim połączyła ich usta znowu w pocałunku, wytęsknionym i dzikim, tak jak oni, i jak Medellin. Budzące się do życia.
Przez moment Madox wplatał palce w te jej zmierzwione, posklejane kudły włosy, kiedy tak smakował jej usta, kiedy spijał z nich każdy oddech. W końcu jednak szarpnął ją za rękę sprowadzając do parteru. A kiedy usiadła na tym dachu, to nie czekał już wcale, tylko znalazł się miedzy jej udami przyciskając ją do tego chropowatego dachu, rękę wsunął pod cienki materiał jej sukienki, po udzie, wyżej.
I chociaż już opuszkami palców zaczepił o materiał jej koronkowych majtek, którego fakturę już tak doskonale znał, to w pewnym momencie się zatrzymał, oderwał od niej.
- Al revés - mruknął w jej usta i zaciskając palce na jej udzie mocniej, przekręcił ją tak, że to ona znalazła się na górze, na nim. Bo chociaż Madox może już nie miał w głowie tego, że powinien dać jej odpocząć po tym postrzale, to miał to, że miała na plecach te szramy. Kto by pomyślał, że Madox się takim czymś przejął?
No nikt.
On sam też się trochę zdziwił. Podniósł się znowu wpijając w jej usta, jakby chciał zapamiętać ich smak już na zawsze, tylko, że też zaraz musiał się od niej oderwać. Kiedy jego dłonie przesunęły się po jej krągłych udach, po biodrach wyżej, na ciepłą, gładką skórę na brzuchu, na piersi, tak, że chciał przez głowę zdjąć z niej tę sukienkę.
- Chyba wolę je rozrywać... - mruknął kiedy rzeczywiście musiał się od niej odsunąć, ale w zasadzie, to nawet sprawnie mu to wyszło, to zdejmowanie tej sukienki, a przede wszystkim była cała, nadawała się jeszcze do założenia. A on za chwilę mógł znowu całować te jej obłędne, gorące usta, przesunąć palcami delikatnie po plecach, po tych szramach, które wyczuł pod opuszkami, na kark, żeby ją tak przy sobie przytrzymać, żeby już nie mogła się od niego odsunąć, nawet na moment.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: ndz lis 23, 2025 12:29 pm
autor: Pilar Stewart
Faktycznie te wszystkie buty, które tam były miały jakąś historię. Każdy swoją własną. I wszystkie łączył wspólny mianownik — ta miłość dwóch osób, która miała trwać. Trwać jak te węzły, którymi ich światy były wiązane. Miało się trzymać, miało być na zawsze… tylko pewnie większość z nich już dawno nie była. A ci, co skończyli na dachu to już w ogóle. Szczególnie ten wielki glan połączony z różowym kozaczkiem. To to dopiero nie miało prawa bytu, przyszłości. To te ich przeciwieństwa i przeciwności losu wcale nie były aż takie złe. I Pilar już chciała ten fakt przytoczyć, zażartować, ale wtedy Madox cisnął tymi butami w dół altany i przy okazji klifu. I tyle świat je widział.
W przeciwieństwe do tych ich bucików, starannie związanych, które Pilar zdjęła z jego szyi i tym razem z pozytywnym skutkiem zawiesiła na drzewie. Teraz każdy będzie je mógł podziwiać i to w dodatku bardziej niż te ze skarpy, bo drzewo w które cisnęła Stewart było o wiele bardziej widoczne. Trochę jak oni. Oni też umiejętnie wyróżniali się z tłumu — jak nie krwiście czerwonymi ciuchami, to swoim zachowaniem.
Aż tak zrobiłam na tobie wrażenie tym rzutem? — zaśmiała się, gdy Madox tak ładnie ją chwalił i już przyciągał do siebie, by zamknąć w szczelnym uścisku. — Poczekaj aż zobaczysz jak strzelam — zauważyła, chociaż na dobrą sprawę, biorąc pod uwagę ich role, jakie pełnili w Toronto, to może nawet i lepiej, gdyby nie musiał tego oglądać. Żeby nie było jednak ku temu okazji. No chyba, że po prostu poszliby sobie na strzelnice spędzić miło czas. Bo chyba tak wyglądałyby ich randki? Normalnie ludzie szli do kina i restauracji, a Pilar z Madoxem na strzelnice lub ring bokserski. I czy komuś to przeszkadzało? Absolutnie nie. A już na pewno nie jej.
Tak samo jak nie przeszkadzało jej, że raz po raz Madox przez cały wyjazd rzucał tymi ciekawostkami na temat drzew, zwierząt i różnych przesądów. Co więcej, można by powiedzieć, że Pilar była tym zafascynowana. A może chodziło o fakt, że to akurat on sypał nimi jak z rękawa? I nawet teraz, na ten o drzewie ceiba i o historii, ich historii, która przecież dopiero się zaczęła. Miała może kilka marnych rozdziałów, a przynajmniej Pilar chciała w to wierzyć, że to wszystko, co się stało, to był dopiero wstęp. Że mieli przed sobą jeszcze tak wiele do przeżycia, rozdziałów do napisania. I te ich buty, które zawisły wysoko na drzewie, tuż obok siebie, złączone, miały to symbolizować. Ten krok do przodu i ten początek.
A to wszystko zwieńczone pełnym pasji i tej charakterystycznej dla nich agresji pocałunkiem.
Takim który przyprawiał o dreszcze i kradł z płuc resztki powietrza. Jakby miał być ich ostatnim. Jakby każde z nich chciało zapamiętać ten wzajemny smak, nasycić się nim, chłonąć tą chwilę w pełnej okazałości, podczas gdy ich języki tańczyły ze sobą w ognistej salsie.
Zeszła wraz z nim do parkietu, energicznie rozkracząc nogi, zapraszając go do siebie. Jakby wiedziała, że właśnie tam będzie chciał znaleźć swoje miejsce — między jej udami. I kiedy tak sunął dłonią po jej nagiej skórze, kiedy palił ją swoim dotykiem, pozostawiając na ciele przyjemne mrowienie, Pilar aż zamruczała z przyjemności. Odchyliła głowę do tyłu, delektując się tą jego obecnością tak blisko miejsca, w którym najbardziej go teraz potrzebowała. Które już pulsowało z podniecenia i nagromadzenia się tych wszystkich skrajnych emocji.
Jednak nim on faktycznie że dobrał się do jej majtek, nim je z niej ściągnął, to pierwsze złapał ją pod udem i szybkim ruchem przewrócił ich ciała tak, że teraz to Pilar była na górze. Oddał jej kontrolę, której na dobrą sprawę ona wcale nie chciała. Nie potrzebowała. Jak i gdzie bylo dla niej tak kurewsko nieistotne, bo przecież po prostu miało być z nim. A wszystko inne to tylko przyjemny dodatek. Przyjęła jednak tą nową pozycję z uśmiechem na ustach i w kolejnej sekundzie już spijała z jego warg ten najsłodszy smak pomieszany z gorzkim alkoholem. Pocałunek tak gorący i pełen ognia, że aż zakręciło się jej w głowie. Że gdyby stała teraz o własnych nogach, pewnie padłaby na ziemię i od razu z tej całej altany. Tak bardzo na nią działał.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Madox A. Noriega