Strona 17 z 20

salsa con el diablo en Medellín

: ndz lis 23, 2025 8:35 pm
autor: Madox A. Noriega
Zdecydowanie zrobiła na nim wrażenie tym rzutem, bo ten Madoxa był przecież tak kiepski, niewymierzony, a przede wszystkim, to włożył w niego za dużo siły. Ale on w ogóle nie miał wyczucia, i teraz kiedy ją do siebie przyciągnął, to może też go nie miał, bo przycisnął ją do siebie mocno, tak, że z powodzeniem mogła poczuć jak ta jego duża, ozdobna klamra od paska wbija się w jej ciało. A serce znowu rwie się do niej w piersi jak szalone, kiedy te jego ciemne oczy wpatrzone były znów intensywnie w jej, piękne, brązowe, błyszczące, chociaż w tych jego też pojawiły się iskry, kiedy tylko powiedziała o tym strzelaniu, uniósł jedną brew.
- Chciałbym to zobaczyć... Ja akurat strzelam... źle - powiedział i wywrócił oczami, bo coś w tym było, jeszcze jak trzeba było chwycić za bron i jebnąć na odpierdol się, bo liczył się refleks, to on go miał, gorzej było z jakimś wycelowaniem, z jakimś wyczekaniem odpowiedniego momentu. Teraz też nie umiał go doczekać, bo już spuścił głowę, żeby zaczepić zębami za jej ucha, przejechać językiem po szyi i ugryźć w ramię.
- Ale może moja nowa dziewczyna mnie w tym trochę podszkoli... - mruknął w jej ramię, z którego już ściągał zębami cienkie ramiączko sukienki. Chociaż może nie powinien o niej mówić jak o swojej dziewczynie? Przecież nie było tutaj nikogo, przed kim musieli udawać parę, ale może... on właśnie chciał? I chciał jej też o tej Kolumbii opowiadać, pokazać jej trochę tego dzikiego świata, z tym regionalnym alkoholem, potrawami, zwierzętami i nawet drzewami. Zdecydowanie innymi niż w Toronto. Bardziej dzikimi.
Tak jak dziki był też ten kolejny pocałunek. O smaku anyżu i krwi, kiedy Madox znowu przygryzł jej wargę mocniej niż powinien, ale on zawsze robił wszystko mocniej, bardziej. Oni oboje tak działali, intensyfikowali każde doznanie, do bólu, i do tej przyjemności, którą czuć było w każdej komórce ciała. W drżeniu mięśni, w westchnieniu wyrywającym się z samego dna płuc.
Kiedy znalazł się między jej gorącymi udami to czuł, że tu jest jego miejsce, tutaj chciał być, chociaż kurwa, on chciał być wszędzie, w niej, przy niej, chciał ją czuć każdym centymetrem ciała, które było tak bardzo jej spragnione. I w tym całym chaosie, który teraz miał w głowie Madox, kiedy te jego dłonie tak sunęły po jej rozgrzanym ciele gorączkowo, przyciągnął ją do siebie. A później ją przerzucił, zmiana perspektywy, chociaż wcale nie na gorszą. I może tylko pozornie taką, w której to ona miała kontrolę, bo zaraz Madox zacisnął palce na jej pośladkach, wbił je w miękką skórę i przyciągnął do siebie mocno, że sprzączka jego paska wbiła się w jej podbrzusze.
Chociaż... było mu wszystko jedno, bo z Pilar nie było jakiejś walki o kontrolę, bo oni szli ramię w ramię, oddając sobie każdy zmysłowy pocałunek, każdy dziki zryw, każdy ból i każdą przyjemność. Oddając sobie nawzajem te szybko bijące serca. Które Madox poczuł, gdy już zdjął z niej tę sukienkę, poczuł pod palcami jej serce, gdy ręce mocno zacisnął na jej żebrach przysuwając ją jeszcze do siebie, jakby to było możliwe.
- Me gusta cuando eres tan salvaje - lubię kiedy jesteś taka dzika, odpowiedział, kiedy stwierdziła, że ona woli rozrywać, i mogła mu tę koszulę nawet porwać w strzępy, nie obchodziło go to, ani to że nawet nie należała do niego, koszula, bo Pilar należała. A kiedy szarpnęła te guziki, to jego klatka piersiowa chodziła niespokojnie w tym przyspieszonym oddechu, gdy tylko oswobodziła go z tej koszuli, zsunęła ją z jego ramion, to chociaż te jej usta i zęby wędrujące w dół po jego torsie, działały na niego kurewsko dobrze, to musiał, po prostu musiał, sięgnąć ręką do jej podbródka. Zacisnął kciuk i palec wskazując na jej żuchwie, żeby podniosła głowę, i musiał znowu wpić się w te jej pełne wargi, przy okazji przyciągając ją do siebie tak mocno, żeby poczuć ją na tych wszystkich tatuażach, żeby ich gorące ciała przywarły do siebie, skóra przy skórze, serce, przy sercu i tylko te jego medaliki wbijały się w jej pierś, w jego klatę, objął ją ramieniem. Podciągnął na swoich biodrach, już chciał być w niej. Musiała to czuć. Czuła to rytmicznie poruszając na nim nim biodrami.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: ndz lis 23, 2025 10:34 pm
autor: Pilar Stewart
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pn lis 24, 2025 6:28 pm
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pn lis 24, 2025 8:49 pm
autor: Pilar Stewart
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pn lis 24, 2025 11:57 pm
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: wt lis 25, 2025 11:12 am
autor: Pilar Stewart
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: wt lis 25, 2025 3:53 pm
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: wt lis 25, 2025 8:56 pm
autor: Pilar Stewart
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description



Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: śr lis 26, 2025 12:48 am
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

To było piękne przypieczętowanie tego wyjazdu, tutaj na tym dachu, w promieniach wschodzącego słońca, z tymi butami zawieszonymi na drzewie ceiba za ich plecami.
I po wszystkim dali sobie jeszcze tę chwilę na zebranie myśli, chwilę na dojście do siebie, ale kiedy Madox w końcu zerknął na zegarek, to zerwał się jak oparzony. Ubierali się prawie tak szybko jak tych ubrań się pozbywali. I chociaż koszula Noriegi nie miała ani jednego guzika, to jakoś się tym nie przejął, butami też nie. Ani nawet tym, że Madox wciąż nie mógł znaleźć telefonu, chociaż kazał przeszukać po drodze Pilar schowek, a potem nawet jej przejść na tylne siedzenie, żeby tam sprawdziła, a przecież ona była zwolenniczką zapiętych pasów i bezpiecznej jazdy, więc trochę się musiał prosić, żeby ją do tego namówić. Ale mu uległa, a on sobie ją tylko obserwował w lusterku, kiedy tak się wyginała miedzy tymi fotelami.
- Musi być w pokoju - stwierdził w końcu, kiedy parkował już na podjeździe. I nawet nie porozmawiał z Ticiano i nie usłyszał o tej dobrej nowinie, bo on już biegł po schodach na górę do tego pokoju. A telefon rzeczywiście tam był, leżał sobie na łóżku jakby nigdy nic. Madox zaraz go złapał, a pierwsze co rzuciło mu się w oczy to te trzydzieści nieodebranych połączeń od Maddie, jakieś wiadomości, jakiś alarm. Ale nie czytał tego w tej chwili, bo on już wchodził na maila, żeby sprawdzić te ich bilety.
Zszedł na dół i dopiero wtedy zatrzymał się koło Pilar, tylko zanim zdążył się odezwać, to już Dolores krzyczała do niego, że zaraz urodzi się jej siostra, i że musza jechać ją zobaczyć. I Madox znowu kontrolnie zerknął na zegarek.
- Właściwie samolot jest opóźniony... - zaczął powoli i zerknął na Pilar, bo mogli ten czas różnie spożytkować. Mogli też na przykład chwilę odpocząć.
Oni?
To raczej nierealne, a do tego mała Dolores już ściskała Pilar za rękę i szarpała Madoxa za nogawkę spodni z miną która nie zniosłaby sprzeciwu.
- No musicie ją zobaczyć - prosiła i chociaż Tio próbował ją zabrać, to ona nie dawała za wygraną. Aż w końcu Noriega się schylił i wziął ją na ręce, przytulił ją do tej nagiej klaty - nie wiem co na to Pilar, ale ja jestem za. Noworodki są takie... ohydne - i kiedy to powiedział, to ta mała piąstka znowu uderzyła go w ramię.
- Ty jesteś ohydny! - pisnęła Dolores.
A później to już Madox oddał Dolores Ticiano, a oni z Pilar poszli na górę pozbierać te swoje rzeczy, które były rozpierdolone po całym pokoju. Madox próbował dodzwonić się do Emptiness, ale oczywiście nikt nie odbierał.
I zanim w ogóle zdążyli pomyśleć, to oni już siedzieli w tym czarnym suvie i ze wszystkimi jechali znowu do szpitala, a Madox w tej swojej koszulce z napisem łobuz kocha najbardziej, obejmując Pilar ramieniem.
W samochodzie oczywiście było wesoło i wszyscy opowiadali o tym weselu, a Dolores oglądała ucho Pilar bardzo podekscytowana, a później znowu walnęła Madoxa w ramię, że jak on mógł jej nie obronić, tylko, że Madox nie wiedział jak.
Kolejna chwila minęła, a oni już siedzieli u Glorii w sali, i chociaż Madox starał się trzymać z boku, a nawet usiadł sobie na jakimś fotelu i posadził Pilar na kolanach, to w pewnym momencie mu kazali podejść, a on oczywiście złapał za rękę Stewart, bo jak bez niej? A jak mu każą to dziecko dotknąć? Oczywiście, że mu kazali, bo to była Kolumbia, i tutaj każdy chyba musiał tego dzieciątka dotknąć, zobaczyć je na własne oczy. A ciotki po kolei zrobić mu jakiś znak krzyża na czółku. No i kiedy Madox dostał to dziecko, to trzymał je tak ostrożnie, że czuł jak całe ciało mu się spina, oddał to maleństwo Pilar wypuszczając powietrze mocno z płuc, a ta maleńka istotka... Czknęła, a potem jej się ulało prosto na bluzkę Pilar. I wtedy to już ciotki zaczęły, że to znak. A Gloria, która cały czas zastanawiała się jak temu dziecku dać na imię, kiedy Stewart oddawała jej maleństwo, zapytała, czy może jej dać tak właśnie na imię.
Pilar.
- Lepiej nie mogłaś wybrać - od razu wtrącił się Madox.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: śr lis 26, 2025 1:29 pm
autor: Pilar Stewart
Nawet nie chciała myśleć, co tu by się mogło jeszcze wydarzyć, gdyby oni faktycznie zostali na kolejne trzy dni. Bo to, że pewnie skończyliby przed ołtarzem, to akurat było bardziej niż pewne, biorąc pod uwagę ile etapów przeskoczyli od piątku wieczorem. Chociaż z tym dzieckiem, to nieco go poniosło. Akurat fizjologi nie dało się zagiąć w czasie tak prosto jak uczuć, no ale z drugiej strony Pilar nawet z tymi uczuciami to myślała, że były jakieś nie do ruszenia, a tu proszę. Jedyne czym się faktycznie można by martwić, to czy oni by te trzy dni przeżyli, bo skoro tyle razy już otarli się o śmierć, brali udział w strzelaninie i licznych bójkach, to wcale ten ich żywot nie był taki pewny. Może nawet wstąpiliby do gangu? Handlowali koksem na złotych tacach? Albo gorzej, Pilar nauczyłaby się gotować? To dopiero byłby kurwa plot twist.
Całe nieszczęście okazało się, że lot był jedynie opóźniony. A jakby tego było mało, to Gloria ledwo co urodziła. I o tej piątej nad ranem, kiedy w domu powinno już być spokojnie, wszyscy powinni spać, to panował wielki gwar, bo wszystkie ciotki już biegały po kuchni, pakując jedzenie dla świeżo upieczonej mamy i dla jej męża, żeby nie musieli jeść tego szpitalnego mierda, Marie ładowała do wielkiej torby co to kolejne ciuchy, bo Gloria oczywiście przygotowała wyprawkę dla dziecka, a dla siebie już nie. I nawet chciała pociągnąć Pilar ze sobą, żeby jej trochę pomogła, ale przecież oni też musieli się spakować. Jasne, nie było tego dużo, bo to głównie szmaty i pozostałości po ubraniach, ale wciąż. I przebrać też się musieli, a Stewart to w końcu musiała założyć na siebie jakąś bieliznę. Już ostatnią, jaką miała. Wszystko inne skończyło poszarpane. Ale czy ktoś się tym przejmował? Ona na pewno nie. Chociaż pewnie podczas tego pakowania wcale nie omieszkała przypomnieć Madoxowi, że obiecał jej kupić nową sukienkę. Może jeszcze kiedyś będzie okazja, żeby ją z niej zerwał.
Nim szło się obejrzeć, oni już wszyscy ponownie siedzieli w czarnym suvie, jadąc do szpitala po raz TRZECI. Jakby ich tam było mało tego dnia. Oczywiście pielęgniarki z recepcji jak tylko ich zobaczyły, od razu spytały co teraz, gotowe przewieźć ich na oddział. Jedna to nawet postanowiła zgadnąć i zapytała się Pilar, czy chodzi o podduszenie i ktoś probował ją zabić, biorąc pod uwagę jej ogromne, czerwone ślady na szyi. I chociaż dwa dni temu faktycznie mogło tak być, tak to, co teraz znajdowało się na jej skórze, nie było nawet w jednym stopniu pozostałościami po Tio czy Alvaro. To był sam Madox. I on również doskonale o tym wiedział, bo nim Stewart zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mogła poczuć jak jego palce szczypią jej skórę na plecach.
W sali poporodowej, gdzie leżała Gloria również panował gwar. Równie duży co w domu. Zupełnie jakby to wielkie wesele przeniosło się teraz do szpitala. Aż Pilar była w niemałym podziwie, że mała dziewczynka nie płakała, kiedy te wszystkie ciotki przerzucały ją sobie pomiędzy wzajemnymi rękami, kreśląc na jej czole kolejne krzyżyki i całując drobne, pomarszczone jeszcze poliki. I chociaż w tym wszystkim był tak wielki chaos i zero spokoju, Stewart ruszyło to jakoś bardziej niż powinno. Ta rodzinna atmosfera. To jak wiele miłości i atencji ta kruszynka dostawała już od pierwszych chwil swojego życia. I nie mogła się na moment nie zastanowić, jak to musiało być w jej przypadku. Tam to na pewno nie było żadnych ciotek dookoła i znaków krzyża, pewnie nie było nawet ojca. Sama matka, która kilka godzin później już podrzucała ją na wycieraczkę do bidula.
I może siedziałaby tak jeszcze w zamyśleniu, muskając palcami skórę na karku Madoxa, gdyby i oni nie zostali wywołani do potrzymania dzieciątka.
Te convienePasuje ci, rzuciła całkiem szczerze, przyglądając się temu czarującemu obrazkowi. Jeszcze w tej koszulce łobuz kocha najbardziej, no kurwa jak tu się nie rozczulić? Tylko Pilar wcale tego nie przemyślała, bo zaraz po jej słowach wszyscy zaczęli się rozprawiać o tym, że oni również powinni już pomyśleć o dziecku, a ciotka Isabel dodała, że koniecznie po ślubie, który też powinien być jak najszybciej. No tak. Chyba faktycznie gdyby zostali tu jeszcze kilka dni, skończyliby z obrączkami.
Przejęła dziecko od Madoxa, równie ostrożnie i słuchała przy tym wszelkich instrukcji, jak przytrzymuj główkę i daj rękę niżej, bo przecież to było tak kruche, że jeden zły ruch mógł zrobić jej krzywdę. Całe szczęście dziecku nic się nie stało, za to Pilar standardowo skończyła z kolejną pamiątką tego wyjazdu na sobie. Tym razem nie w postaci siniaków ale bełta na koszulce. Tylko nie mogła się tym nawet jakkolwiek zaaferować ani skomentować, bo wtedy Gloria oznajmiła, że chce tej kruszynce dać na imię Pilar.
Jesteś pewna? — spytała z chyba zbyt dużym zdziwieniem niż zamierzała, bo aż Gloria wywaliła na nią oczy, jakby się wystarczyła, że Stewart może to przeszkadzać. Tylko, że to wcale nie chodziło o to, że jej to przeszkadzało, bardziej wydało się jej to jakieś takie… — Nie wiem, jakie są inne Pilar, ale z własnego doświadczenia wiem, że nie mają takiego łatwego charakteru — rzuciła w końcu, przyglądając się drobnej buzi, owiniętej białymi szmatkami. — Impulsywne, narwane, bezczelne… — zaczęła wymieniać i mogłaby tak jeszcze przez kolejne pół godziny, gdyby Gloria jej nie przerwała.
Ale są też odważne i nieustraszone — wtrąciła, przyciskając małą Pilar bliżej siebie. — A tutaj to cechy, które przydadzą się jak żadne inne — może coś w tym było? Przecież na własnej skórze mogła poczuć jak niebezpieczne było Medellin. Jak dzikie i nieprzewidywalne. Życie tutaj z pewnością nie mogło być tylko usłane różami.
Skoro tak mówisz — posłała Glorii ciepły uśmiech, jeszcze ostatni raz wyciągając rękę przed siebie, by przejechać opuszkami po drobnej główce.
Pilar, ta wariatka celowała prosto w moją siostrę — wymieniły ciemne spojrzenia, podczas gdy Marie aż jęknęła pod nosem gdzieś z tyłu pokoju, chyba na samo wspomnienie tej sytuacji. — Gdybyś się na nią nie rzuciła, to…
Wszystko jest okej — przerwała jej praktycznie od razu. Naprawdę nie było sensu wracać do tej popierdolonej sytuacji, a już na pewno nie kiedy tutaj przed nimi zrodziło się nowe życie. — Powiedziałabym, że nawet bardziej niż okej — skierowała uwagę Glorii na jej córkę i to chyba wystarczyło. Bo ona już była nią cała zaaferowana, ściskając i całując.
I podczas kiedy całą reszta towarzystwa mogła sobie tutaj tak siedzieć i celebrować, oni naprawdę musieli się już zbierać. Szczególnie kiedy ciotki zaczęły dopytywać się Pilar jakieś lekarskie rzeczy związane ze zdrowiem noworodków i różnych szczepionek, które trzeba było zrobić małej Pilar, o których duża Pilar nie wiedziała absolutnie nic. Idealny czas, żeby się ulotnić.
Ucałowali wszystkich, ciotka Katherina kazałą obiecać Madoxowi, że przyleci do nich szybciej niż za dziesięć lat i że koniecznie ma wziąć ze sobą Pilar, Isabel dopytała jeszcze kiedy ten ślub, a Gloria to nawet zrobiła im na czołach jakiś znak krzyża. Chyba krzyżyk na drogę, bo czekała ich całkiem spora.
A po chwili już siedzieli w aucie z Tio i Marie, kierując się na lotnisko. Na to jedno miejsce, w którym Pilar tak kurewsko nie chciała być. Bo przecież to oznaczało już definitywny koniec Medellińskiej przygody (i tego wątku), koniec tej bezmyślności, życia chwilą i bez większego planu.
Odczuła to zdecydowanie w chwili, kiedy w końcu włączyła swój telefon. Bo oprócz dziesięciu nieodebranych połączeń i setek wiadomości od Nicka Daltona, były tam też te z pracy, które bardzo szybko sprowadziły ją na ziemię i przypomniały gdzie będzie ich miejsce po powrocie.
Nie powiedziała jednak nic na ten temat przez resztę drogi, próbując chociaż minimalnie chłonąć jeszcze te ostatnie chwile w Kolumbii.
Może przylecimy do was na Sylwestra? — zaproponowała Marie, kiedy Tio wyciągał z bagażnika walizkę Pilar. — Jak wygląda Toronto w grudniu? Może załapalibyśmy się jeszcze na jakieś śmieszne jarmarki? Albo na imprezę w tym twoim klubie — rozmarzyła się, łapiąc pod jedno ramię Stewart a Madoxa pod drugie i pociągnęła ich w stronę głównego wejścia. — Jakie macie mieszkanie? Moglibyśmy się u was zatrzymać?

Madox A. Noriega