salsa con el diablo en Medellín
: pt gru 05, 2025 1:52 pm
Madox też miał taką nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby, wyciągania broni, ale ostatnio wszystko tak koncertowo się sypało, wliczając w to trupa Marco na zapleczu, że on już się zastanawiał nad tym, gdzie jednak ten pistolet schować. Mógł go mieć przy sobie, przecież był u siebie. Ale z drugiej strony, gdyby Tony zauważył broń, to mógłby już nic nie powiedzieć. Dopiero na te kolejne słowa Pilar, Noriega wywrócił oczami.
- Jakbym cię nie znał, to może bym uwierzył... - mruknął, bo prawda jest taka, że Stewart przyciągała kłopoty, oni oboje je przyciągali, jakby nie dało się inaczej. Jakby zawsze musiało się coś dziać. Działo się, ale oni też jakoś tak zmyślnie, te niektóre sytuacje potrafili wykorzystać na swoją korzyść. Brali wszystko co dawał im los, nie rozczulali się. I to spotkanie też będą musieli odbębnić, cokolwiek się tam nie wydarzy.
I chociaż oni oboje lubili wiedzieć, być gotowi, na każdą ewentualność, to kiedy się schodzili, kiedy te ich ciemne oczy spotykały się, to mogło się wydarzyć po prostu wszystko.
A jak się przygotować na wszystko?
Nie da się.
Można to wszystko tylko brać i czerpać z tego pełnymi garściami, tak jak oni cały ten wyjazd. I teraz jeszcze też, kiedy te ich serca znowu przyspieszały goniąc się w tym szaleńczym rytmie, a myśli znowu krążyły tylko wokół smaku tych jej gorących, miękkich warg. A kiedy Pilar wpadła na ten pomysł, żeby zarzucić na nich koc, genialny swoją drogą, co Madox nawet chciał jej powiedzieć, ale zamiast tego to jej pokazał zaciskając palce mocniej na jej pośladku, przyciągając ją do siebie. Jego dłoń już odszukała sznurek jej spodni, już go szarpał rozwiązując supeł jedną ręką, bo ta druga wciąż głaskała jej kark, jej szyję, czule i miękko.
- Mogłabyś - rzucił tylko, zanim jeszcze skończyła. Bo przecież by mogła, mogliby.
Ale zaraz się okazało, że nie mogli nic wcale, bo po pierwsze sterczała już nad nimi Karen, a po drugie... już byli w Toronto. I Madox też chciał to powiedzieć jak to, już?, ale Karen już mu się znowu pakowała w przestrzeń osobistą, nie to, że Madox był na tym punkcie jakiś wrażliwy, ale już trochę się nauczył, że od wariatek to lepiej trzymać się z daleka. A Karen zdecydowanie była jakaś szalona. Tylko w złym tego słowa znaczeniu, kiedy tak tymi swoimi czerwonymi szponami sięgała do jego pasa.
Nawet chciał coś powiedzieć, otworzył usta, ale Pilar zrobiła to pierwsza, i może dobrze, bo Karen od razu się zatrzymała, od razu spojrzała na Stewart, a na te jej kolejne słowa, to aż się cofnęła. A Madox parsknął, a potem przysunął głowę jeszcze bardziej do tej Pilar i nawet się odwrócił w jej kierunku.
- A myślałem, że to tylko ja jestem taki popierdolony, żeby grozić ludziom, że rozwalę im głowę - znowu się zaśmiał, a Karen to już mrugała oczami, jakby coś jej tam wpadło, może Madox? Albo Pilar? Czuł swój swego chyba. Bo oni to też wcale, a wcale, normalni nie byli.
Noriega przeniósł te ciemne tęczówki z Pilar na blondynkę, uśmiechnął się nawet.
- Dobra Karen, przeprosiny przyjęte, możesz iść posprawdzać pasy innych pasażerów, my sobie poradzimy - nawet przez myśl mu przeszło, czy Karen dla wszystkich jest taka nachalna i nawiedzona, czy tylko dla nich? Ale chyba tylko dla nich, bo jak już się oddaliła, to do nikogo więcej nie podeszła, a Madox to aż się wychylił, żeby za nią spojrzeć.
- Kręcą mnie takie mundurki - stwierdził i wrócił plecami na oparcie swojego fotela - z Karen? - dopytał, na to, że mogło być tak miło, chociaż przecież doskonale sobie zdawał sprawę, że nie z Karen, ale teraz to w zasadzie co im zostało? Mogli sobie tylko pożartować, czy coś, więc Madox zaraz wskazał na dekolt Pilar.
- A to co... - rzucił, a kiedy Pilar spuściła głowę, to zahaczył palcem o jej nos, a potem się jeszcze pochylił w jej kierunku, żeby musnąć wargami te jej krótko, miękko. I dopiero zapiął ten swój pas, oparł się wygodnie na oparciu, a kiedy poczuł jej paznokcie na swojej skórze, to uśmiechnął się delikatnie, chociaż na to pytanie, które zadała, jeden kącik ust mu lekko drgnął.
Kurewsko. Nawet nie umiał sobie tego wyobrazić. Nie chciał.
- Za Medellin? - zapytał, chociaż przecież wiedział, że nie. On już od dawna nie tęsknił za Kolumbią, uwielbiał ją, ale teraz jej miejsce zastąpiło Emptiness.
Ale kto zastąpi ją? Pilar.
Ciemne tęczówki utkwił w jej twarzy, nie spuścił ich nawet na moment, nawet wtedy, kiedy przymknęła te swoje piękne, duże oczy.
- Już popierdoliło - sięgnął do jej ręki, żeby zacisnąć palce na tych jej, żeby sobie te ich ręce oprzeć na udzie - ale... jak tutaj lecieliśmy to się wcale tego nie spodziewałem - powiedział powoli i na moment odwrócił wzrok gdzieś przed siebie - więc uznajmy, że się po prostu... odjebało. I teraz trzeba to wziąć i zobaczyć co z tego będzie, bo wciąż nie przeszło... - znowu te jego ciemne oczy odszukały tych jej, czekoladowych, błyszczących. Dla Madoxa to było proste, czasami coś się odpierdala i musisz to wziąć i przekuć na swoją korzyść. Może oni też kiedyś będą mogli to zrobić? Nie dzisiaj, nie jutro. Może nawet kurwa nie za tydzień, albo miesiąc, czy rok?
Ale kiedyś.
- A jak już z tego popierdolenia nie będziesz mogła wytrzymać, to wiesz, gdzie mnie szukać - tylko, że oni pewnie wcale nie powinni się szukać. Ale Madox i tak sobie z tego nie robił za wiele. On przecież spotykał się z policją, nikt go nie pytał w jakim celu.
Problem jednak tkwił w tych jebanych kontenerach, i może Noriega zdawał sobie z tego sprawę, że powiązywanie ich ze sobą w tym temacie jest zgubne, bo już przecież dwie osoby nie żyły, a on o nie pytał, a ona prowadziła sprawę. Ale weź mu to wytłumacz. Że oni się nie mogą widywać przez jakieś tam kontenery Galena Wyatta.
Za dużo tego Wyatta ostatnio w kolorowej prasie, mogliby go już zamknąć i byłby spokój.
- A może powinnaś wsadzić Wyatta na czterdzieści osiem i też by wszystko wyśpiewał? - zapytał jakby nigdy nic, ale zaraz spojrzał w okno, bo samolot właśnie osiadł ciężko na płycie lotniska i trochę nimi zatrząsło.
Czyli to były już naprawdę ostatnie kroki do rzeczywistości.
Aż Madox wypuścił z płuc powietrze, mocno, przez nos. Ociągał się przy odpinaniu pasa, ale w końcu to zrobił, a kiedy Pilar wstała, to złapał ją za rękę i jeszcze szarpnął do siebie, tak żeby wylądowała na jego kolanach.
- Te quiero Pilar y nada cambiará eso - kocham Cię Pilar i nic tego nie zmieni, powiedział poważnie, bo musiała wiedzieć, że jemu nie minęło nawet, kiedy już za oknem szalała ta torontońska śnieżyca.
Pilar Stewart
- Jakbym cię nie znał, to może bym uwierzył... - mruknął, bo prawda jest taka, że Stewart przyciągała kłopoty, oni oboje je przyciągali, jakby nie dało się inaczej. Jakby zawsze musiało się coś dziać. Działo się, ale oni też jakoś tak zmyślnie, te niektóre sytuacje potrafili wykorzystać na swoją korzyść. Brali wszystko co dawał im los, nie rozczulali się. I to spotkanie też będą musieli odbębnić, cokolwiek się tam nie wydarzy.
I chociaż oni oboje lubili wiedzieć, być gotowi, na każdą ewentualność, to kiedy się schodzili, kiedy te ich ciemne oczy spotykały się, to mogło się wydarzyć po prostu wszystko.
A jak się przygotować na wszystko?
Nie da się.
Można to wszystko tylko brać i czerpać z tego pełnymi garściami, tak jak oni cały ten wyjazd. I teraz jeszcze też, kiedy te ich serca znowu przyspieszały goniąc się w tym szaleńczym rytmie, a myśli znowu krążyły tylko wokół smaku tych jej gorących, miękkich warg. A kiedy Pilar wpadła na ten pomysł, żeby zarzucić na nich koc, genialny swoją drogą, co Madox nawet chciał jej powiedzieć, ale zamiast tego to jej pokazał zaciskając palce mocniej na jej pośladku, przyciągając ją do siebie. Jego dłoń już odszukała sznurek jej spodni, już go szarpał rozwiązując supeł jedną ręką, bo ta druga wciąż głaskała jej kark, jej szyję, czule i miękko.
- Mogłabyś - rzucił tylko, zanim jeszcze skończyła. Bo przecież by mogła, mogliby.
Ale zaraz się okazało, że nie mogli nic wcale, bo po pierwsze sterczała już nad nimi Karen, a po drugie... już byli w Toronto. I Madox też chciał to powiedzieć jak to, już?, ale Karen już mu się znowu pakowała w przestrzeń osobistą, nie to, że Madox był na tym punkcie jakiś wrażliwy, ale już trochę się nauczył, że od wariatek to lepiej trzymać się z daleka. A Karen zdecydowanie była jakaś szalona. Tylko w złym tego słowa znaczeniu, kiedy tak tymi swoimi czerwonymi szponami sięgała do jego pasa.
Nawet chciał coś powiedzieć, otworzył usta, ale Pilar zrobiła to pierwsza, i może dobrze, bo Karen od razu się zatrzymała, od razu spojrzała na Stewart, a na te jej kolejne słowa, to aż się cofnęła. A Madox parsknął, a potem przysunął głowę jeszcze bardziej do tej Pilar i nawet się odwrócił w jej kierunku.
- A myślałem, że to tylko ja jestem taki popierdolony, żeby grozić ludziom, że rozwalę im głowę - znowu się zaśmiał, a Karen to już mrugała oczami, jakby coś jej tam wpadło, może Madox? Albo Pilar? Czuł swój swego chyba. Bo oni to też wcale, a wcale, normalni nie byli.
Noriega przeniósł te ciemne tęczówki z Pilar na blondynkę, uśmiechnął się nawet.
- Dobra Karen, przeprosiny przyjęte, możesz iść posprawdzać pasy innych pasażerów, my sobie poradzimy - nawet przez myśl mu przeszło, czy Karen dla wszystkich jest taka nachalna i nawiedzona, czy tylko dla nich? Ale chyba tylko dla nich, bo jak już się oddaliła, to do nikogo więcej nie podeszła, a Madox to aż się wychylił, żeby za nią spojrzeć.
- Kręcą mnie takie mundurki - stwierdził i wrócił plecami na oparcie swojego fotela - z Karen? - dopytał, na to, że mogło być tak miło, chociaż przecież doskonale sobie zdawał sprawę, że nie z Karen, ale teraz to w zasadzie co im zostało? Mogli sobie tylko pożartować, czy coś, więc Madox zaraz wskazał na dekolt Pilar.
- A to co... - rzucił, a kiedy Pilar spuściła głowę, to zahaczył palcem o jej nos, a potem się jeszcze pochylił w jej kierunku, żeby musnąć wargami te jej krótko, miękko. I dopiero zapiął ten swój pas, oparł się wygodnie na oparciu, a kiedy poczuł jej paznokcie na swojej skórze, to uśmiechnął się delikatnie, chociaż na to pytanie, które zadała, jeden kącik ust mu lekko drgnął.
Kurewsko. Nawet nie umiał sobie tego wyobrazić. Nie chciał.
- Za Medellin? - zapytał, chociaż przecież wiedział, że nie. On już od dawna nie tęsknił za Kolumbią, uwielbiał ją, ale teraz jej miejsce zastąpiło Emptiness.
Ale kto zastąpi ją? Pilar.
Ciemne tęczówki utkwił w jej twarzy, nie spuścił ich nawet na moment, nawet wtedy, kiedy przymknęła te swoje piękne, duże oczy.
- Już popierdoliło - sięgnął do jej ręki, żeby zacisnąć palce na tych jej, żeby sobie te ich ręce oprzeć na udzie - ale... jak tutaj lecieliśmy to się wcale tego nie spodziewałem - powiedział powoli i na moment odwrócił wzrok gdzieś przed siebie - więc uznajmy, że się po prostu... odjebało. I teraz trzeba to wziąć i zobaczyć co z tego będzie, bo wciąż nie przeszło... - znowu te jego ciemne oczy odszukały tych jej, czekoladowych, błyszczących. Dla Madoxa to było proste, czasami coś się odpierdala i musisz to wziąć i przekuć na swoją korzyść. Może oni też kiedyś będą mogli to zrobić? Nie dzisiaj, nie jutro. Może nawet kurwa nie za tydzień, albo miesiąc, czy rok?
Ale kiedyś.
- A jak już z tego popierdolenia nie będziesz mogła wytrzymać, to wiesz, gdzie mnie szukać - tylko, że oni pewnie wcale nie powinni się szukać. Ale Madox i tak sobie z tego nie robił za wiele. On przecież spotykał się z policją, nikt go nie pytał w jakim celu.
Problem jednak tkwił w tych jebanych kontenerach, i może Noriega zdawał sobie z tego sprawę, że powiązywanie ich ze sobą w tym temacie jest zgubne, bo już przecież dwie osoby nie żyły, a on o nie pytał, a ona prowadziła sprawę. Ale weź mu to wytłumacz. Że oni się nie mogą widywać przez jakieś tam kontenery Galena Wyatta.
Za dużo tego Wyatta ostatnio w kolorowej prasie, mogliby go już zamknąć i byłby spokój.
- A może powinnaś wsadzić Wyatta na czterdzieści osiem i też by wszystko wyśpiewał? - zapytał jakby nigdy nic, ale zaraz spojrzał w okno, bo samolot właśnie osiadł ciężko na płycie lotniska i trochę nimi zatrząsło.
Czyli to były już naprawdę ostatnie kroki do rzeczywistości.
Aż Madox wypuścił z płuc powietrze, mocno, przez nos. Ociągał się przy odpinaniu pasa, ale w końcu to zrobił, a kiedy Pilar wstała, to złapał ją za rękę i jeszcze szarpnął do siebie, tak żeby wylądowała na jego kolanach.
- Te quiero Pilar y nada cambiará eso - kocham Cię Pilar i nic tego nie zmieni, powiedział poważnie, bo musiała wiedzieć, że jemu nie minęło nawet, kiedy już za oknem szalała ta torontońska śnieżyca.
Pilar Stewart