Between Duty and Need
: czw sie 21, 2025 10:08 am
Nie robił niczego na siłę. Nie był tym typem człowieka, nawet jeśli można było mu wiele zarzucić. Miał krew na rękach, nękał, mordował, torturował, zastraszał, groził. Robił wiele rzeczy za które spokojnie można by mu było ukrócić głowę, ale szacunek do kobiet miał. Jeśli były go warte. Wychowała go ostatecznie matka. Może był nieco spaczony przez śmierć ojca oraz Koreę Północna, ale nie aż tak. Potrafił uderzyć kobietę, jeśli była wrogiem, ale Senna… nim nie była.
W zasadzie nie wiedział kim była, ale była ważna.
I wiedział z czym się mierzyła. Wiedział co przeszła, bo sama mu przecież o tym opowiedziała. Nie umiał reagować w sposób, który od niego oczekiwano. Nie umiał być empatyczny i łagodny, a na pewno nie na takim poziomie co normalny człowiek. Zdawał sobie jednak sprawę jaką traumę odcisnął na niej brak zgody. I chociaż teraz miał ochotę ją pocałować, tak zawahał się, dając jej właśnie tą krótką chwilę na wycofanie.
Ale tego nie zrobiła, tylko połączyła się z nim w tym pierwszym, spokojnym pocałunku. Czuł jak jego serducho z jakiegoś powodu mocniej się ściska. I to było zupełnie coś innego niż kiedykolwiek wcześniej. Tego też nie umiał określić, ale możliwe, że nawet nie musiał.
Gdy się odsunęła, pozwolił jej. Zlustrował ją spojrzeniem, kiedy zaczęła mówić, wciąż nie odejmując ręki z jej policzka, jakby została tam przytwierdzone na stałe. Jedynie jego kciuk powoli się przesuwał po jej delikatnej skórze, nawet kiedy uśmiechała się w ten swój przepraszający sposób.
Ale.
Wiedział, że będzie ale. Wyczuwał je w kościach, bo przecież… kim on był, nie? Kim oni byli? I chociaż odwzajemniła jego gest, to mogło za tym stać coś więcej. I chyba tak też było. Tylko nie spodziewał się, że to nie on będzie problemem, tylko ona. Nie spodziewał się tego, bo nie uważał, że była w jakiś sposób brudna czy zepsuta przez to, co się podziało w przeszłości. On był ostatnią osobą, która mogłaby kogokolwiek rozliczać z tego, co miało miejsce. Zwłaszcza, że ona była ofiarą, a nie oprawcą.
— Kiepski wybór? — powtórzył, wbijając w nią to swoje twarde, przemieszane z łagodnością spojrzenie. — To ja jestem beznadziejnym wyborem, Senna. Nie ty. Ja. — To musiało zostać wyjaśnione, bo jeśli mieliby się przekrzykiwać w tym temacie, to uważał, że wygrywał. I to tak jednogłośnie. Nawet jeśli to nie był konkurs. — Mam krew na rękach, za dużo blizn i jeszcze więcej brudnych historii, które nigdy nie znikną. — Z części nie jest dumny, w zasadzie z większości z nich, ale to był on. To była jego praca. To były jego czyny i przewinienia. W pełni świadome, gdzie to on był oprawcą. — Poza tym, jeśli tak siebie opisujesz, to wychodzi na to, że mam słabość do kiepskich decyzji. — No w zasadzie tak było. Może nie zawsze je wybierał, ale zdarzało się popełnić w życiu kilka gaf. — Ale ty nią nie jesteś. Ty jesteś wyjątkiem. Może pierwszym, jaki mi się w ogóle trafił — wyjaśnił. Bo jeśli ona uważała siebie za kiepski wybór, to on miał inne zdanie. Może dla kogoś innego faktycznie byłby to problem, ale dla niego…
Odetchnął, drugą ręką powoli przejeżdżając po jej ramieniu.
— Słuchaj mnie uważnie, Senna. Widziałem naprawdę zepsutych, zniszczonych ludzi. Ludzi, którzy sami w sobie byli brudem. Takich, co zabijali dla kaprysu, takich, co pastwili się nad słabszymi, takich, których obecność była rakiem dla wszystkich wokół. To jest zepsucie. To jest brak wartości. — Nachylił się lekko, szukając jej spojrzenia, nie pozwalając jej uciec, chcąc w pewien sposób jej przedstawić, że on nie uznawał jej za „kiepski wybór”, nawet jeśli wychodziło na to, że nie miała do siebie szacunku. On do niej miał. — Jeśli nie potrafisz mieć do siebie szacunku, to trudno. Ja ci go przypomnę. Albo cię go nauczę od nowa, jeśli będzie trzeba. Kiedyś mi podziękujesz. Albo mnie znienawidzisz, to też możliwe. — Bo znając jego zachowanie, brak głębszej empatii i zrozumienia, to mogła mu strzelić kilka razy po mordzie, gdy się zapomni lub zrobi coś, czego nie powinien. — Ale nie zamierzam patrzeć, jak sama się przekreślasz. — Bo to właśnie robiła. Sama się przekreślała. I sama nie dawała sobie szansy.
Candace Callahan
W zasadzie nie wiedział kim była, ale była ważna.
I wiedział z czym się mierzyła. Wiedział co przeszła, bo sama mu przecież o tym opowiedziała. Nie umiał reagować w sposób, który od niego oczekiwano. Nie umiał być empatyczny i łagodny, a na pewno nie na takim poziomie co normalny człowiek. Zdawał sobie jednak sprawę jaką traumę odcisnął na niej brak zgody. I chociaż teraz miał ochotę ją pocałować, tak zawahał się, dając jej właśnie tą krótką chwilę na wycofanie.
Ale tego nie zrobiła, tylko połączyła się z nim w tym pierwszym, spokojnym pocałunku. Czuł jak jego serducho z jakiegoś powodu mocniej się ściska. I to było zupełnie coś innego niż kiedykolwiek wcześniej. Tego też nie umiał określić, ale możliwe, że nawet nie musiał.
Gdy się odsunęła, pozwolił jej. Zlustrował ją spojrzeniem, kiedy zaczęła mówić, wciąż nie odejmując ręki z jej policzka, jakby została tam przytwierdzone na stałe. Jedynie jego kciuk powoli się przesuwał po jej delikatnej skórze, nawet kiedy uśmiechała się w ten swój przepraszający sposób.
Ale.
Wiedział, że będzie ale. Wyczuwał je w kościach, bo przecież… kim on był, nie? Kim oni byli? I chociaż odwzajemniła jego gest, to mogło za tym stać coś więcej. I chyba tak też było. Tylko nie spodziewał się, że to nie on będzie problemem, tylko ona. Nie spodziewał się tego, bo nie uważał, że była w jakiś sposób brudna czy zepsuta przez to, co się podziało w przeszłości. On był ostatnią osobą, która mogłaby kogokolwiek rozliczać z tego, co miało miejsce. Zwłaszcza, że ona była ofiarą, a nie oprawcą.
— Kiepski wybór? — powtórzył, wbijając w nią to swoje twarde, przemieszane z łagodnością spojrzenie. — To ja jestem beznadziejnym wyborem, Senna. Nie ty. Ja. — To musiało zostać wyjaśnione, bo jeśli mieliby się przekrzykiwać w tym temacie, to uważał, że wygrywał. I to tak jednogłośnie. Nawet jeśli to nie był konkurs. — Mam krew na rękach, za dużo blizn i jeszcze więcej brudnych historii, które nigdy nie znikną. — Z części nie jest dumny, w zasadzie z większości z nich, ale to był on. To była jego praca. To były jego czyny i przewinienia. W pełni świadome, gdzie to on był oprawcą. — Poza tym, jeśli tak siebie opisujesz, to wychodzi na to, że mam słabość do kiepskich decyzji. — No w zasadzie tak było. Może nie zawsze je wybierał, ale zdarzało się popełnić w życiu kilka gaf. — Ale ty nią nie jesteś. Ty jesteś wyjątkiem. Może pierwszym, jaki mi się w ogóle trafił — wyjaśnił. Bo jeśli ona uważała siebie za kiepski wybór, to on miał inne zdanie. Może dla kogoś innego faktycznie byłby to problem, ale dla niego…
Odetchnął, drugą ręką powoli przejeżdżając po jej ramieniu.
— Słuchaj mnie uważnie, Senna. Widziałem naprawdę zepsutych, zniszczonych ludzi. Ludzi, którzy sami w sobie byli brudem. Takich, co zabijali dla kaprysu, takich, co pastwili się nad słabszymi, takich, których obecność była rakiem dla wszystkich wokół. To jest zepsucie. To jest brak wartości. — Nachylił się lekko, szukając jej spojrzenia, nie pozwalając jej uciec, chcąc w pewien sposób jej przedstawić, że on nie uznawał jej za „kiepski wybór”, nawet jeśli wychodziło na to, że nie miała do siebie szacunku. On do niej miał. — Jeśli nie potrafisz mieć do siebie szacunku, to trudno. Ja ci go przypomnę. Albo cię go nauczę od nowa, jeśli będzie trzeba. Kiedyś mi podziękujesz. Albo mnie znienawidzisz, to też możliwe. — Bo znając jego zachowanie, brak głębszej empatii i zrozumienia, to mogła mu strzelić kilka razy po mordzie, gdy się zapomni lub zrobi coś, czego nie powinien. — Ale nie zamierzam patrzeć, jak sama się przekreślasz. — Bo to właśnie robiła. Sama się przekreślała. I sama nie dawała sobie szansy.
Candace Callahan