party in the country
: sob sie 30, 2025 12:32 pm
Daleko było mu do złotej. Tak jak do bycia nauczycielem języka angielskie, słynnym matematykiem i jeszcze wieloma innymi osobami. Ale miał też dużo zalet, okej? Umiał na przykład zmienić oponę w samochodzie, choć to nie czyniło go mechanikiem. A i kierowcą nie był najgorszym. No i całkiem nieźle grał na gitarze. Na resztę można było przymknąć oko. Jak na to, że nie zmieścił się w czasie, wbijając gwoździe, co dało Mio trzecią wygraną z rzędu i tym sposobem przeskoczyła go w klasyfikacji generalnej o cały punkt.
Nie trzeba chyba wspominać, że ani trochę nie był zadowolony tym faktem? Zwłaszcza kiedy rudowłosa cieszyła się jak jakaś pierdolnięta, wcale nie kryjąc swojej radości. Mogłaby przynajmniej poudawać, że jej przykro czy coś. Ale nie, musiała wbijać mu nóż w prosto w plecy. Biednemu to zawsze wiatr w oczy, chuj w dupę i chleb masłem do ziemi.
— Czy ty kiedykolwiek zamykasz tę jadaczkę? — zapytał, kiedy przeszli do stoiska z koszykówką. Na szczęście Ernie sam zamknął jej dziób po ostatnim celnym trafieniu do kosza. Rodzice zawsze powtarzali, że jego wzrost na coś się w końcu przyda i proszę bardzo! — Ty za każdym razem zgłaszasz sprzeciw, Mio — zauważył, zresztą całkiem słusznie. — A nie, przepraszam bardzo — uniósł ręce w przepraszającym geście. — Za każdym razem, ale tylko jak przegrywasz — sprostował, bo jakoś do tej pory nie słyszał, żeby protestowała, jak wszystko jej wychodziło. — Gdybym ja miał zgłaszać sprzeciw po każdej przegranie, to musielibyśmy zaczynać każdą konkurencję od początku. A czy zrobiłem tak chociaż raz? Nie. Chcesz to usłyszeć po hiszpańsku? No.
Stanęli gdzieś z boku, z dala od stoisk i ludzi, żeby rozstrzygnąć ostatniego zwycięzcę. Papier, kamień, nożyce. To była prawdziwa walka, która miała zadecydować, czy pójdą skakać w tych przeklętych workach, czy będą mogli rozejść się w spokoju.
Tak się złożyło, że Richardson ograła go w pierwszej rundzie, ale Ernie nie zamierzał odpuścić. A przynajmniej nie tak łatwo W głowie kalkulował już odpowiednią strategię, chociaż w rzeczywistości to żadnej nie miał, bo był na to zbyt głupi.
— Trzy... czte... ry! — uderzył pięścią i wystawił kamień w tym samym czasie, co Mio pokazała nożyce. Punkt dla Andrewsa. Jeden do jednego. Trzecią rundę też wygrał i teraz prowadził dwa do jednego. — Dobra, kończmy to — zadecydował, wystawiając otwartą dłoń, kiedy to Richardson zacisnęła palce w pięść. — Ha! — wyrzucił ręce w powietrze w zwycięskim geście. — Niech zgadnę, teraz też będzie protestować, co? — popatrzył na nią z politowaniem. — Nie ma lekko. Dawaj maskotki — wyciągnął rękę, a gdy rudowłosa niechętnie wyciągnęła z kieszeni pluszaki, Ernie popatrzył nad nią spod zmrużonych powiek. — Już nie rób takiej żałosnej miny. Niech stracę, pójdę z tobą na te worki. Serio — dodał, sprzedając jej kuksańca w bok. W sumie to już w połowie tej rywalizacji gotów był się poświęcić i po prostu wziąć z nią udział w tych zawodach. Dla świętego spokoju. I może też z czystej sympatii.
Mio Richardson
Nie trzeba chyba wspominać, że ani trochę nie był zadowolony tym faktem? Zwłaszcza kiedy rudowłosa cieszyła się jak jakaś pierdolnięta, wcale nie kryjąc swojej radości. Mogłaby przynajmniej poudawać, że jej przykro czy coś. Ale nie, musiała wbijać mu nóż w prosto w plecy. Biednemu to zawsze wiatr w oczy, chuj w dupę i chleb masłem do ziemi.
— Czy ty kiedykolwiek zamykasz tę jadaczkę? — zapytał, kiedy przeszli do stoiska z koszykówką. Na szczęście Ernie sam zamknął jej dziób po ostatnim celnym trafieniu do kosza. Rodzice zawsze powtarzali, że jego wzrost na coś się w końcu przyda i proszę bardzo! — Ty za każdym razem zgłaszasz sprzeciw, Mio — zauważył, zresztą całkiem słusznie. — A nie, przepraszam bardzo — uniósł ręce w przepraszającym geście. — Za każdym razem, ale tylko jak przegrywasz — sprostował, bo jakoś do tej pory nie słyszał, żeby protestowała, jak wszystko jej wychodziło. — Gdybym ja miał zgłaszać sprzeciw po każdej przegranie, to musielibyśmy zaczynać każdą konkurencję od początku. A czy zrobiłem tak chociaż raz? Nie. Chcesz to usłyszeć po hiszpańsku? No.
Stanęli gdzieś z boku, z dala od stoisk i ludzi, żeby rozstrzygnąć ostatniego zwycięzcę. Papier, kamień, nożyce. To była prawdziwa walka, która miała zadecydować, czy pójdą skakać w tych przeklętych workach, czy będą mogli rozejść się w spokoju.
Tak się złożyło, że Richardson ograła go w pierwszej rundzie, ale Ernie nie zamierzał odpuścić. A przynajmniej nie tak łatwo W głowie kalkulował już odpowiednią strategię, chociaż w rzeczywistości to żadnej nie miał, bo był na to zbyt głupi.
— Trzy... czte... ry! — uderzył pięścią i wystawił kamień w tym samym czasie, co Mio pokazała nożyce. Punkt dla Andrewsa. Jeden do jednego. Trzecią rundę też wygrał i teraz prowadził dwa do jednego. — Dobra, kończmy to — zadecydował, wystawiając otwartą dłoń, kiedy to Richardson zacisnęła palce w pięść. — Ha! — wyrzucił ręce w powietrze w zwycięskim geście. — Niech zgadnę, teraz też będzie protestować, co? — popatrzył na nią z politowaniem. — Nie ma lekko. Dawaj maskotki — wyciągnął rękę, a gdy rudowłosa niechętnie wyciągnęła z kieszeni pluszaki, Ernie popatrzył nad nią spod zmrużonych powiek. — Już nie rób takiej żałosnej miny. Niech stracę, pójdę z tobą na te worki. Serio — dodał, sprzedając jej kuksańca w bok. W sumie to już w połowie tej rywalizacji gotów był się poświęcić i po prostu wziąć z nią udział w tych zawodach. Dla świętego spokoju. I może też z czystej sympatii.
Mio Richardson