Light in the Shadows
: ndz paź 12, 2025 9:46 am
				
				Eric Stones 
— Więc twierdzisz, że nie masz żyjących rodziców, z którymi mógłbyś się spotkać? — spytała chłodnym tonem, zakładając rękę na rękę. Cokolwiek by jej nie powiedział, na starcie wygrała dyskusję. Ona nawet nie widziała bliskich jej osób. Nie wiedziała, jak wyglądają, czy żyją, czym się zajmowali. No o matce wiedziała, że była ćpunką. Na tym się skończyło. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, skoro Smith została dealerką.
Kiwnęła głową. Rozmowa o meksykańskich knajpach nie wydawała się jej być na miejscu. W tle leciały głośne odgłosy kopulacji, szum wiatru, nie potrzebowali w tym momencie nic więcej. Później pokręciła głową. Coś o niej wiedział? Nic. Znał jej imię i nazwisko. Mądrzył się, jakby znali się pięć lat, a nie było to ich... czwarte spotkanie. Może i coś było w tych jego oczach, ale nie na tyle namacalnego, by była w stanie mu w pełni zaufać.
— Daj spokój, Stones — prychnęła, wywracając teatralnie oczyma. Nigdy nie wiadomo też, czy zaraz ona mu nie przywali za pierdolenie głupot. Widocznie Eric musiał je skutecznie uskuteczniać. Jakby chciał, by pojechała z nim z tego miejsca. Próbował ją przekonać na każdy możliwy sposób, a Mia zastanawiała się na jednym.
Po co?
— Brzmisz, jakbyś zapraszał mnie na randkę, albo proponował związek Stones — a nie zabranie z opuszczonego budynku, który jeszcze całkiem niedawno w ogóle nie przeszkadzał Smith. Odnajdywała w nim dziwny rodzaj spokoju, kiedy wpatrywała się w płonące świeczki, słyszała głos wiatru. Nic na nią nie kapało, było względnie ciepło i bezpiecznie, za to Stones jak zawsze musiał wszystko zmienić, a teraz brzmiał, jakby faktycznie mu na niej zależało — mam ciepły śpiwór — za dużo wydawało się dla niej nie zmieniać — a twoi koledzy nie należą do jakiejś sekty graczy? — prychnęła mu praktycznie w twarz. Widziała Erica jako takiego nerda, który nie za bardzo wstaje od komputera. Pewnie z kolegami grał w jakieś RPG, czy inne LARPy. Kiedyś Mia przyglądała się im z boku. Uważała je za przedziwny syndrom sekty.
Długo jednak o tym nie rozmyślała, bo zbliżył się do niej. Cofnęła się aż do ściany, gdy zaczął się do niej zbliżać. Wpatrywała się w niego z przedziwnym niezrozumieniem w oczach. Co on chciał nowego jej pokazać? Wstrzymała oddech, gdy znalazł się blisko jej ust. Nie bała się jego bliskości... może trochę, bo była inna niż te, które znała dotychczas. Eric chciał czegoś więcej niż fizycznego kontaktu i to ją przerażało.
Pierwszy raz słuchała go w ciszy. Był inny. Pamiętał jej słowa. Tego pierdolonego kurczaka, który mógłby być z KFC, a ona i tak byłaby nim zadowolona. Czuła, jak coś podchodziło jej pod żołądek. Dała mu się prowadzić. Wyraziła na to zgodę. Podobnie jak na pocałunek, który finalnie złączył ich usta w jedno. Słyszała, jak serce zaczyna jej powoli przyśpieszać. Był inny, niż wszystkie usta. Eric tak samo.
— Stones... — zaczęła krótko. Głos się jej urwał. Nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Pierwszy raz była... bezbronna?
			— Więc twierdzisz, że nie masz żyjących rodziców, z którymi mógłbyś się spotkać? — spytała chłodnym tonem, zakładając rękę na rękę. Cokolwiek by jej nie powiedział, na starcie wygrała dyskusję. Ona nawet nie widziała bliskich jej osób. Nie wiedziała, jak wyglądają, czy żyją, czym się zajmowali. No o matce wiedziała, że była ćpunką. Na tym się skończyło. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, skoro Smith została dealerką.
Kiwnęła głową. Rozmowa o meksykańskich knajpach nie wydawała się jej być na miejscu. W tle leciały głośne odgłosy kopulacji, szum wiatru, nie potrzebowali w tym momencie nic więcej. Później pokręciła głową. Coś o niej wiedział? Nic. Znał jej imię i nazwisko. Mądrzył się, jakby znali się pięć lat, a nie było to ich... czwarte spotkanie. Może i coś było w tych jego oczach, ale nie na tyle namacalnego, by była w stanie mu w pełni zaufać.
— Daj spokój, Stones — prychnęła, wywracając teatralnie oczyma. Nigdy nie wiadomo też, czy zaraz ona mu nie przywali za pierdolenie głupot. Widocznie Eric musiał je skutecznie uskuteczniać. Jakby chciał, by pojechała z nim z tego miejsca. Próbował ją przekonać na każdy możliwy sposób, a Mia zastanawiała się na jednym.
Po co?
— Brzmisz, jakbyś zapraszał mnie na randkę, albo proponował związek Stones — a nie zabranie z opuszczonego budynku, który jeszcze całkiem niedawno w ogóle nie przeszkadzał Smith. Odnajdywała w nim dziwny rodzaj spokoju, kiedy wpatrywała się w płonące świeczki, słyszała głos wiatru. Nic na nią nie kapało, było względnie ciepło i bezpiecznie, za to Stones jak zawsze musiał wszystko zmienić, a teraz brzmiał, jakby faktycznie mu na niej zależało — mam ciepły śpiwór — za dużo wydawało się dla niej nie zmieniać — a twoi koledzy nie należą do jakiejś sekty graczy? — prychnęła mu praktycznie w twarz. Widziała Erica jako takiego nerda, który nie za bardzo wstaje od komputera. Pewnie z kolegami grał w jakieś RPG, czy inne LARPy. Kiedyś Mia przyglądała się im z boku. Uważała je za przedziwny syndrom sekty.
Długo jednak o tym nie rozmyślała, bo zbliżył się do niej. Cofnęła się aż do ściany, gdy zaczął się do niej zbliżać. Wpatrywała się w niego z przedziwnym niezrozumieniem w oczach. Co on chciał nowego jej pokazać? Wstrzymała oddech, gdy znalazł się blisko jej ust. Nie bała się jego bliskości... może trochę, bo była inna niż te, które znała dotychczas. Eric chciał czegoś więcej niż fizycznego kontaktu i to ją przerażało.
Pierwszy raz słuchała go w ciszy. Był inny. Pamiętał jej słowa. Tego pierdolonego kurczaka, który mógłby być z KFC, a ona i tak byłaby nim zadowolona. Czuła, jak coś podchodziło jej pod żołądek. Dała mu się prowadzić. Wyraziła na to zgodę. Podobnie jak na pocałunek, który finalnie złączył ich usta w jedno. Słyszała, jak serce zaczyna jej powoli przyśpieszać. Był inny, niż wszystkie usta. Eric tak samo.
— Stones... — zaczęła krótko. Głos się jej urwał. Nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Pierwszy raz była... bezbronna?