salsa con el diablo en Medellín
: ndz paź 19, 2025 2:58 pm
				
				Kiedy dostał tą torbą z lodem w krocze to tylko jęknął, ale to wcale nie wyglądało dobrze, tak samo jak ta ślina spływająca po brodzie stewardessy i jej czerwona twarz. Dobrze, że Pilar zareagowała, chociaż jak dziewczyna znowu przywaliła głową w kolano Madoxa, to aż mu się wyrwało.
- Santa madre - bo jak ona wyjdzie z tego samolotu bez wstrząsu mózgu to będzie dobrze, Noriega już czuł, że na kolanie będzie miał siniaka. Zaraz też poczuł na sobie spojrzenie szefowej stewardess, a jak tym pingwinim kroczkiem ruszyła w ich kierunku, to aż zabrał te ręce z Karen, bo jak go zaraz oskarżą o molestowanie stewardess, to on bierze ten spadochron i wysiada. Całe szczęście wszystko było na Karen, chociaż... to też nie była jakaś jej wielka wina, ale już Madox postanowił to przemilczeć, zerknął tylko na Pilar unosząc brew, bo kurwa rzeczywiście wyglądało to wszystko słabo, a ta Karen wciąż była czerwona, potargana i z wielkim czerwonym śladem na czole, jeszcze do tego ośliniona i upaprana gdzieś na mundurku tą zupą. Nad nią Pilar jakby ją strzeliła w twarz. A Noriega przykładał sobie lód do krocza. Ciekawe czy ten facet, który skończył w szpitalu też sobie przykładał? Madox aż się skrzywił kiedy to usłyszał, chociaż może powinien przekląć i wierzgnąć nogą, bo w końcu miał Toruetta. Ale bał się w ogóle poruszyć, że znowu coś mogłoby się odjebać. Karen by dostała jakiegoś innego ataku, albo jej szefowa by dostała, bo też wyglądała na wściekłą, kiedy tak szarpała blondynkę za ucho.
- Widać... - mruknął tylko, jak powiedziała, że Karen jest nowa i się nie odnajduje, jakim cudem jeszcze Karen w ogóle tu pracowała po tej skardze i tym, że gościu wylądował w szpitalu? Też zalała go zupą, a może zrobiła coś zupełnie innego? Dużo pytań pojawiło się teraz w głowie Madoxa, ale jednak te darmowe drinki jakby trochę je stłumiły. A zwłaszcza ta reakcja innych gości, bo teraz jak będą wychodzić z samolotu, to będą mogli machać do reszty jak angielska królowa, że to oni to załatwili. Albo może lepiej nie? Może lepiej spuścić głowę i udawać, że nic się nie wydarzyło?
Kiedy Karen wreszcie się oddaliła, to Madox tylko rzucił do Pilar, że idzie się przebrać i wyminął ostrożnie tę zupę, wziął coś ze swojej walizki i zniknął. Chwilę mu to zeszło, bo się okazało, że ta zupa jest już wszędzie i miał ją nawet we włosach, no i na butach, które musiał wyczyścić, dodatkowo wszystko mu teraz jebało szparagami, dlatego jak wrócił, to wcale nie zjadł tej zupy, tylko oddał ją od razu stewardessie, jakiejś całkiem ogarniętej. Usiadł ostrożnie koło Pilar, żeby jednak jej nie obudzić. Sam jeszcze przez chwilę patrzył na nią i na ten wydęty policzek, bo wyglądała rzeczywiście słodko, przejrzał jakieś czasopismo podróżnicze, wypił też dwa kolejne drinki, całkiem niezłe, dużo lepsze niż te standardowe, a później to sam zasnął.
Obudził ich dopiero miły głos szefowej stewardess, która poinformowała, że zbliżają się do lądowania na lotnisku José María Córdova. Zanim się na dobre dobudzili, a przynajmniej Madox, to pasażerowie pierwszej klasy zaczęli już opuszczać samolot jakimś specjalnym wyjściem dla VIPów, więc oni też. Wyszli szybko ze swoimi bagażami, a Noriega do tego ze strasznym kacem, nawet chyba gorszym niż po tym koksie do rana z Marco. Zegarek na lotnisku wskazywał piętnastą (bo to policzyłam). Ogólnie już na lotnisku panował zupełnie inny klimat niż w Toronto, bo wszystko było jakieś takie intensywne, dużo kolorów, głośne rozmowy, wszystko było głośne, kolorowe i było tego dużo, a w powietrzu jakby unosił się zapach cygar, rumu i salsy, o ile salsa może w ogóle go mieć. Chyba trochę miała.
Madox założył ciemne okulary, bo słońce go trochę raziło, przestawił zegarek na czas lokalny i spojrzał na Pilar.
- Właściwie zaraz ma przyjechać po nas Ticiano, ale może moglibyśmy... - zaczął, bo chciał iść jeszcze na drinka, takiego bardziej klina, na tego okropnego kaca, ale nie było im to dane, bo jeszcze zanim zdążyli się rozejrzeć po lotnisku, to Ticiano już dzwonił. Madox odebrał i zamienił z nim kilka słów po hiszpańsku, ale przecież Pilar wszystko rozumiała, a zresztą on nawet się nie odsunął, rozmawiał przy niej, spojrzeniem wodząc po jej twarzy, po oczach, które jeszcze chłonęły ten cały nastrój lotniska. A to przecież było tylko lotnisko.
Umówili się przed wejściem, nie tym głównym, jakimś z boku i kiedy wreszcie Madox i Pilar tam dotarli, kiedy tylko wyszli przez drzwi, to od razu w ich oczy rzuciły się dwa duże, czarne auta terenowe zaparkowane na zakazie parkowania, ale kto by się tym przejmował? Ticiano się nie przejmował w ogóle, a ochrona chyba bała się podejść, bo stali gdzieś z boku udając, że to nic takiego. Ticiano był typowym latynoskim Don Juanem, wysoki, dobrze zbudowany, ciemna karnacja, czarne, gęste włosy i szelmowski uśmiech, trochę jak latynoska wersja supermana, czy coś w tym stylu. Podszedł do nich od razu i uściskał Madoxa, poklepali się po plecach. Ticiano zaraz podszedł do Pilar, żeby się jej przedstawić, żeby chwycić jej dłoń i musnąć ją wargami, ale wcale nie tak obleśnie jak Seeley, zdecydowanie inaczej, tak jakby tutaj w tym intensywnym kraju, to było jak najbardziej na miejscu. Madox nawet chciał się odezwać, przedstawić Pilar, ale okazało się, że Ticiano nie jest wcale sam, bo był ze swoją narzeczoną, drobną, ale śliczną czarnulką, którą Madox też znał.
- Maria! - zawołał i oczywiście ucałowali się w oba policzki - nic się nie zmieniłaś - Madoxa mogło w kraju nie być jakieś dziesięć lat, a Ticiano i Maria wciąż wyglądali tak samo. Rosalinda też...
Bo okazało się, że Maria wzięła ze sobą również swoją świadkową - Rosalindę. Ta to dopiero rzucała się w oczy, latynoska uroda i niebieskie oczy, rzadko spotykane, wyglądała trochę jak Adriana Lima.
- Rosalinda ty też - mruknął Madox, ale Rosalinda na to tylko wywróciła oczami.
- Spierdalaj Madox - nie ma to jak cieplutkie powitanie. Maria aż pisnęła i zaraz podeszła do Pilar pytając - a to kto.
I wtedy dopiero Madox się cofnął i chwycił Stewart za rękę, nawet się nad tym nie zastanawiał, tylko pociągnął ją lekko w kierunku Marii, na której ramieniu już wisiał Ticiano.
- Pilar, moja przyjaciółka - przedstawił ją i chociaż powiedział to całkiem normalnie, to Rosalinda prychnęła, za to Maria złapał Pilar za ramiona i ucałowała w oba policzki - miło mi Cię poznać Pilar, jesteś śliczna - uśmiechnął się wesoło, a Rosalinda znowu prychnęła. Zareagował Ticiano, i dobrze, bo Madox też już chciał coś powiedzieć, otworzył usta, ale wtedy jego kuzyn rzucił mu kluczyki od jednego z tych jeepów.
- Łap amigo, ja pojadę z dziewczynami - oznajmił. Tylko, że Madox był jeszcze na sto procent pijany, zerknął na Pilar, ale ona też trochę wypiła w tym samolocie, właściwie to przecież zrobili tam po butelce szampana na łebka, praktycznie.
- Tio my w zasadzie to trochę porządziliśmy już w samolocie... - mruknął, a Ticiano się roześmiał, głośno i szczerze, Maria też się uśmiechnęła, tylko Rosalinda wciąż była skrzywiona.
- To Rosalinda będzie waszym kierowcą, bo Marie nie ma prawka - rzucił Ticiano, jakby to było jakieś takie naturalne. Rosalinda jednak rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale Marie już patrzyła na nią wielkimi oczami, więc finalnie wyciągnęła rękę do Madoxa. Chciał, czy nie, oddał jej kluczki, a ona je szarpnęła i poszła do auta.
Ticiano pomógł im jeszcze z walizkami, a potem poszli do swojego samochodu trzymając się za rękęz Marią.
- Nie zwracaj na nią uwagi Pilar, nie wiedziałem, że ją tutaj przywiozą - mruknął kiedy już stali koło samochodu. Ale z jednej strony to dobrze, bo przynajmniej mieli kierowcę, który łypał na nich krzywo, ale jednak. Madox się zawahał, ale w końcu otworzył drzwi z przodu obok kierowcy przed Stewart, oparł się o nie i czekał aż wsiądzie, bo może uznał, że jego obecność tam będzie jeszcze bardziej denerwowała Rosalindę? Chociaż... ciekawe czy Pilar nie będzie jej denerwowała?
Sam usiadł z tyłu, oczywiście nie zapinał pasów, tylko, kiedy Rosalinda wyjechała z miejsca parkingowego z piskiem opon chyba przyciskając gaz do dechy to przesunął się do przodu, żeby zajrzeć do dziewczyn trzymając się fotela Pilar.
Pilar Stewart
			- Santa madre - bo jak ona wyjdzie z tego samolotu bez wstrząsu mózgu to będzie dobrze, Noriega już czuł, że na kolanie będzie miał siniaka. Zaraz też poczuł na sobie spojrzenie szefowej stewardess, a jak tym pingwinim kroczkiem ruszyła w ich kierunku, to aż zabrał te ręce z Karen, bo jak go zaraz oskarżą o molestowanie stewardess, to on bierze ten spadochron i wysiada. Całe szczęście wszystko było na Karen, chociaż... to też nie była jakaś jej wielka wina, ale już Madox postanowił to przemilczeć, zerknął tylko na Pilar unosząc brew, bo kurwa rzeczywiście wyglądało to wszystko słabo, a ta Karen wciąż była czerwona, potargana i z wielkim czerwonym śladem na czole, jeszcze do tego ośliniona i upaprana gdzieś na mundurku tą zupą. Nad nią Pilar jakby ją strzeliła w twarz. A Noriega przykładał sobie lód do krocza. Ciekawe czy ten facet, który skończył w szpitalu też sobie przykładał? Madox aż się skrzywił kiedy to usłyszał, chociaż może powinien przekląć i wierzgnąć nogą, bo w końcu miał Toruetta. Ale bał się w ogóle poruszyć, że znowu coś mogłoby się odjebać. Karen by dostała jakiegoś innego ataku, albo jej szefowa by dostała, bo też wyglądała na wściekłą, kiedy tak szarpała blondynkę za ucho.
- Widać... - mruknął tylko, jak powiedziała, że Karen jest nowa i się nie odnajduje, jakim cudem jeszcze Karen w ogóle tu pracowała po tej skardze i tym, że gościu wylądował w szpitalu? Też zalała go zupą, a może zrobiła coś zupełnie innego? Dużo pytań pojawiło się teraz w głowie Madoxa, ale jednak te darmowe drinki jakby trochę je stłumiły. A zwłaszcza ta reakcja innych gości, bo teraz jak będą wychodzić z samolotu, to będą mogli machać do reszty jak angielska królowa, że to oni to załatwili. Albo może lepiej nie? Może lepiej spuścić głowę i udawać, że nic się nie wydarzyło?
Kiedy Karen wreszcie się oddaliła, to Madox tylko rzucił do Pilar, że idzie się przebrać i wyminął ostrożnie tę zupę, wziął coś ze swojej walizki i zniknął. Chwilę mu to zeszło, bo się okazało, że ta zupa jest już wszędzie i miał ją nawet we włosach, no i na butach, które musiał wyczyścić, dodatkowo wszystko mu teraz jebało szparagami, dlatego jak wrócił, to wcale nie zjadł tej zupy, tylko oddał ją od razu stewardessie, jakiejś całkiem ogarniętej. Usiadł ostrożnie koło Pilar, żeby jednak jej nie obudzić. Sam jeszcze przez chwilę patrzył na nią i na ten wydęty policzek, bo wyglądała rzeczywiście słodko, przejrzał jakieś czasopismo podróżnicze, wypił też dwa kolejne drinki, całkiem niezłe, dużo lepsze niż te standardowe, a później to sam zasnął.
Obudził ich dopiero miły głos szefowej stewardess, która poinformowała, że zbliżają się do lądowania na lotnisku José María Córdova. Zanim się na dobre dobudzili, a przynajmniej Madox, to pasażerowie pierwszej klasy zaczęli już opuszczać samolot jakimś specjalnym wyjściem dla VIPów, więc oni też. Wyszli szybko ze swoimi bagażami, a Noriega do tego ze strasznym kacem, nawet chyba gorszym niż po tym koksie do rana z Marco. Zegarek na lotnisku wskazywał piętnastą (bo to policzyłam). Ogólnie już na lotnisku panował zupełnie inny klimat niż w Toronto, bo wszystko było jakieś takie intensywne, dużo kolorów, głośne rozmowy, wszystko było głośne, kolorowe i było tego dużo, a w powietrzu jakby unosił się zapach cygar, rumu i salsy, o ile salsa może w ogóle go mieć. Chyba trochę miała.
Madox założył ciemne okulary, bo słońce go trochę raziło, przestawił zegarek na czas lokalny i spojrzał na Pilar.
- Właściwie zaraz ma przyjechać po nas Ticiano, ale może moglibyśmy... - zaczął, bo chciał iść jeszcze na drinka, takiego bardziej klina, na tego okropnego kaca, ale nie było im to dane, bo jeszcze zanim zdążyli się rozejrzeć po lotnisku, to Ticiano już dzwonił. Madox odebrał i zamienił z nim kilka słów po hiszpańsku, ale przecież Pilar wszystko rozumiała, a zresztą on nawet się nie odsunął, rozmawiał przy niej, spojrzeniem wodząc po jej twarzy, po oczach, które jeszcze chłonęły ten cały nastrój lotniska. A to przecież było tylko lotnisko.
Umówili się przed wejściem, nie tym głównym, jakimś z boku i kiedy wreszcie Madox i Pilar tam dotarli, kiedy tylko wyszli przez drzwi, to od razu w ich oczy rzuciły się dwa duże, czarne auta terenowe zaparkowane na zakazie parkowania, ale kto by się tym przejmował? Ticiano się nie przejmował w ogóle, a ochrona chyba bała się podejść, bo stali gdzieś z boku udając, że to nic takiego. Ticiano był typowym latynoskim Don Juanem, wysoki, dobrze zbudowany, ciemna karnacja, czarne, gęste włosy i szelmowski uśmiech, trochę jak latynoska wersja supermana, czy coś w tym stylu. Podszedł do nich od razu i uściskał Madoxa, poklepali się po plecach. Ticiano zaraz podszedł do Pilar, żeby się jej przedstawić, żeby chwycić jej dłoń i musnąć ją wargami, ale wcale nie tak obleśnie jak Seeley, zdecydowanie inaczej, tak jakby tutaj w tym intensywnym kraju, to było jak najbardziej na miejscu. Madox nawet chciał się odezwać, przedstawić Pilar, ale okazało się, że Ticiano nie jest wcale sam, bo był ze swoją narzeczoną, drobną, ale śliczną czarnulką, którą Madox też znał.
- Maria! - zawołał i oczywiście ucałowali się w oba policzki - nic się nie zmieniłaś - Madoxa mogło w kraju nie być jakieś dziesięć lat, a Ticiano i Maria wciąż wyglądali tak samo. Rosalinda też...
Bo okazało się, że Maria wzięła ze sobą również swoją świadkową - Rosalindę. Ta to dopiero rzucała się w oczy, latynoska uroda i niebieskie oczy, rzadko spotykane, wyglądała trochę jak Adriana Lima.
- Rosalinda ty też - mruknął Madox, ale Rosalinda na to tylko wywróciła oczami.
- Spierdalaj Madox - nie ma to jak cieplutkie powitanie. Maria aż pisnęła i zaraz podeszła do Pilar pytając - a to kto.
I wtedy dopiero Madox się cofnął i chwycił Stewart za rękę, nawet się nad tym nie zastanawiał, tylko pociągnął ją lekko w kierunku Marii, na której ramieniu już wisiał Ticiano.
- Pilar, moja przyjaciółka - przedstawił ją i chociaż powiedział to całkiem normalnie, to Rosalinda prychnęła, za to Maria złapał Pilar za ramiona i ucałowała w oba policzki - miło mi Cię poznać Pilar, jesteś śliczna - uśmiechnął się wesoło, a Rosalinda znowu prychnęła. Zareagował Ticiano, i dobrze, bo Madox też już chciał coś powiedzieć, otworzył usta, ale wtedy jego kuzyn rzucił mu kluczyki od jednego z tych jeepów.
- Łap amigo, ja pojadę z dziewczynami - oznajmił. Tylko, że Madox był jeszcze na sto procent pijany, zerknął na Pilar, ale ona też trochę wypiła w tym samolocie, właściwie to przecież zrobili tam po butelce szampana na łebka, praktycznie.
- Tio my w zasadzie to trochę porządziliśmy już w samolocie... - mruknął, a Ticiano się roześmiał, głośno i szczerze, Maria też się uśmiechnęła, tylko Rosalinda wciąż była skrzywiona.
- To Rosalinda będzie waszym kierowcą, bo Marie nie ma prawka - rzucił Ticiano, jakby to było jakieś takie naturalne. Rosalinda jednak rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale Marie już patrzyła na nią wielkimi oczami, więc finalnie wyciągnęła rękę do Madoxa. Chciał, czy nie, oddał jej kluczki, a ona je szarpnęła i poszła do auta.
Ticiano pomógł im jeszcze z walizkami, a potem poszli do swojego samochodu trzymając się za rękęz Marią.
- Nie zwracaj na nią uwagi Pilar, nie wiedziałem, że ją tutaj przywiozą - mruknął kiedy już stali koło samochodu. Ale z jednej strony to dobrze, bo przynajmniej mieli kierowcę, który łypał na nich krzywo, ale jednak. Madox się zawahał, ale w końcu otworzył drzwi z przodu obok kierowcy przed Stewart, oparł się o nie i czekał aż wsiądzie, bo może uznał, że jego obecność tam będzie jeszcze bardziej denerwowała Rosalindę? Chociaż... ciekawe czy Pilar nie będzie jej denerwowała?
Sam usiadł z tyłu, oczywiście nie zapinał pasów, tylko, kiedy Rosalinda wyjechała z miejsca parkingowego z piskiem opon chyba przyciskając gaz do dechy to przesunął się do przodu, żeby zajrzeć do dziewczyn trzymając się fotela Pilar.
Pilar Stewart