Strona 3 z 4

a birthday party like no other

: śr lis 12, 2025 7:34 pm
autor: Evina J. Swanson
Obie były siebie warte, więc jak najbardziej Miller mogła się po niej spodziewać podobnej reakcji. Zwłaszcza, że jednak znały się nie od dziś i zdążyły wystarczająco dobrze poznać swoje charaktery. Evina należała zawsze do tych upartych i pod tym względem życie z nią mogło być naprawdę ciężkie. W wielu sprawach mogła iść na rękę, ale były to głównie rzeczy, na których niespecjalnie jej zależało. Jeśli jednak już coś postanowiła to trudno było zmienić jej zdanie.
Westchnęła z niejakim zadowolenie, gdy tylko poczuła usta delikatnie muskające wrażliwą skórę karku. To wystarczyło, aby się rozluźniła, pozbywając się przynajmniej na chwilę napięcia, które zalegało w mięśniach.
- Za to mnie kochasz - odpowiedziała zaczepnie i odwróciła się w jej stronę, aby zdążyć jeszcze złapać jej usta w pospiesznym pocałunku nim Zaylee zdążyła pójść się przebrać.
Przytaknęła jeszcze głową na pełne zdziwienia pytanie narzeczonej. Owszem, może i było to nieco zadziwiające, ale i tak zajmowały mu wolną niedzielę. Zresztą Swanson miała już za sobą jedną rozmowę z przełożonym, gdy przyszedł do niej, aby poinformować o zwolnieniu Blythe'a z zakładu karnego. Odniosła wtedy wrażenie, że zastępcy komendanta faktycznie jest przykro i chciałby zdziałać coś więcej, ale miał związane ręce przez procedury. Jakby nie patrzeć to gliniarzom często zależało na losie swoich współpracowników. Nawet jeśli potrafili ich doprowadzać do tak szewskiej pasji jak Evina robiła to ze Sloanem.
- Wiem, że za nim nie przepadasz, ale... Jednak się przejął - powiedziała z pełną powagą, bo jednak Blythe coraz wyraźniej zaznaczał swoją obecność, a Sloan już wcześniej wyrażał swoje niezadowolenie z faktu, że jednak mordercy nie zamknięto na całą wieczność w więzieniu.
Wolała nie myśleć teraz o przeszłych zatargach z zastępcą komendanta. Już i tak miały wystarczająco wiele na głowie i bez rozpamiętywania tego kiedy i jak ktoś im nadepnął na odcisk. Zwłaszcza, że miały jeszcze jedną kwestię do załatwienia.
- To raczej nie przysporzy nam punktów w rywalizacji o tytuł rodziców adopcyjnych, nie? - zapytała, ale nie zabrzmiało to zbyt zabawnie, gdy tylko wypowiedziała te słowa. - Powinnyśmy jej o tym powiedzieć. Najważniejsze, żeby mieli na niego oko.
Co do tego nie było żadnych wątpliwości. Skoro chłopiec mógł znajdować się w potencjalnym niebezpieczeństwie to wychowawcy powinni sobie z tego zdawać sprawę.
Zdawała sobie sprawę z tego, że sytuacja była niezwykle napięta i nerwowa. Zwłaszcza, że jeszcze musiały czekać na to, aż Sloan do nich dołączy. Czuła ten ciężar oczekiwania, który przytłaczał powoli Zaylee. Objęła ją powoli ramieniem i przyciągnęła do siebie bliżej.
- Chodź tu - mruknęła, wciągając ją sobie na kolana i powoli wtuliła twarz w zagłębienie jej szyi.
Potrzebowały chwili spokoju, aby jakoś pozbierać myśli i się uspokoić. Żadna z nich nie spodziewała się czegoś podobnego. To miał być powolny i miły poranek, a zamiast tego Blythe zapewnił im dzień pełen wrażeń, ale niekoniecznie pozytywnych.
Teraz jednak miały chwilę na to, aby się wyciszyć. Evina była pewna tego, że z pewnością sobie poradzą z czymkolwiek, co na nie czekało. W końcu przeszły już przez tyle trudności, że powinny sobie poradzić z jednym psychopatą.

zaylee miller

a birthday party like no other

: czw lis 13, 2025 11:17 am
autor: zaylee miller
Kochała ją za wiele rzeczy.
Za tę upartość, która potrafiła doprowadzić ją do szału. Za to, że zawsze musiała mieć ostatnie słowo — nawet wtedy, gdy wiedziała, że nie ma racji. Za to, że kiedy ktoś mówił jej, że się nie da, ona zawsze udowadniała, że się da. Za to, że potrafiła kłócić się z nią o drobiazgi, a potem przeprosić jednym spojrzeniem. To i wiele więcej przypominało Zaylee, jak bardzo były do siebie podobne i dlaczego tak właściwie były razem. Ale najbardziej kochała Evinę za to, że pod tą całą dumą i uporem kryła się autentyczna dobroć i to właśnie nią zaskarbiła sobie serce Miller.
Wypuściła powietrze nosem. To nie tak, że nie przepadała za zastępcą komendanta. Po tym, jak potraktował je podczas sprawy Nowego Początku, zwyczajnie mu nie ufała. Poczuła się wtedy zignorowana i urażona, a wkurwienie narosło wraz z momentem, kiedy Sloan przyszedł do nich w łaski, czując, że pali mu się dupa.
Skoro tak twierdzisz — odparła, bo to Swanson przeprowadzała z nim rozmowę telefoniczną. Natomiast Zaylee musiała się pilnować, żeby nie złapać się z Charlsem o coś przy pierwszej lepszej okazji. — Chętnie zobaczę to jego przejęcie — dodała, ale jakoś przez przekonania, choć chciała wierzyć w to, że Sloan wykaże się inicjatywą i w końcu zrobi to, co do niego należało — nie zbagatelizuje pogróżek i przydzieli im ochronę, która im się, do kurwy nędzy, należała.
A potem cmoknęła z niezadowoleniem. Słowa narzeczonej uświadomiły jej, że z każda podobna sytuacja wcale nie przybliżała ich do adopcji Samuela. Wręcz przeciwnie, kiedy udawało im się zrobić krok w przód, zaraz potem cofały się o dwa. I tak bez przerwy.
Przymknęła oczy, rozsiadają się na kolanach narzeczonej i wtuliła się w nią mocno. Przez chwilę trwały w tym uścisku, podczas którego każda miała chwilę, aby przynajmniej na moment odzyskać wewnętrzny spokój. Dotyk Swanson zawsze działał na nią kojąco i ściągał na ziemię.
Pamiętasz, co powiedziałam jakiś czas temu? Kiedy zapytałam cię, jak możemy dać Samowi poczucie bezpieczeństwa, jeśli same nigdy nie mamy go na własność? — mruknęła, ale nie spojrzała narzeczonej w oczy. Zamiast tego po prostu wzmocniła uścisk. — Teraz, jak dodatkowo znalazł się na celowniku, podtrzymuję to jeszcze bardziej. Co my wyprawiamy, Evina? — zapytała i odsunęła się tak, aby w końcu móc na nią popatrzeć.
Tak, Zaylee znów miała wątpliwości. Nie wątpiła w to, że ze wszystkim sobie poradzę, ale kiedy chodziło o dziewięciolatka, znów odzywał się głos rozsądku, że nie powinny decydować się na adopcję, bo tym sposobem wciągną Sama w spiralę tych wszystkich zdarzeń, które nie miały końca. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zapragnie uprzykrzyć im życie. I może na razie Młody nie miał tej świadomości, ale jak już z nimi zamieszka, nie zdołają wiecznie wszystkiego ukrywać. Był bystry i wyczuwał ludzkie nastroje i wiedział, kiedy działo się coś złego. Nie mogły bezustannie mydlić mu oczu i udawać, że przecież jest w porządku.

Evina J. Swanson

a birthday party like no other

: czw lis 13, 2025 4:18 pm
autor: Evina J. Swanson
Pasowały do siebie. Tak po prostu. Chociaż czasami Evina miała wrażenie, że ich związek nie powinien działać to jednak jakoś funkcjonował i miał się dobrze pomimo różnorodnych przeciwności. To chyba była prawdziwa magia
Sloan potrafił naprawdę mocno zajść im za skórę i napsuć krwi tym jak bardzo trzymał się procedur, do których one miały dużo luźniejsze podejście. Najważniejsza była dla nich skuteczność i jeśli w celu osiągnięcia celu i uzyskania odpowiedniego efektu przy okazji pominęły kilka kroków w biurokracji to już trudno. No, ale najwyraźniej zastępca komendanta trzymał się innych zasad.
- Może mu napiszę, aby faktycznie okazywał to przejęcie - skomentowała, ale w gruncie rzeczy najważniejsze było to, aby za tym wszystkim poszła jakaś akcja.
Chociaż nie wypowiedziała tego nigdy na głos to jednak Evina wątpiła w to na ile skuteczna byłaby ta ewentualna ochrona. Mogłaby nie wystarczyć jeśli Blythe oczywiście był odpowiednio zmotywowany i podszedłby do sprawy wystarczająco sprytnie. Nie chciała też zostać zakładnikiem, który będzie musiał siedzieć w schronie i robić wszystko pod dyktando ochroniarzy. W zasadzie żadna opcja w tej sytuacji jej się nie podobała. Wiedziała jedynie tyle, że tkwiły po uszy w gównie.
Obie zdawały sobie sprawę z tego, że cały czas były dokładnie prześwietlane przez instytucje, które miały orzec czy na pewno były odpowiednimi rodzicami adopcyjnymi dla dziewięciolatka, a obecność Blythe'a nie działała na ich korzyść. Zamiast tego jedynie udowadniał, że nie były w stanie zapewnić mu bezpiecznego domu, bo zawsze istniał czynnik ryzyka w ich pracy. Gdyby tylko urzędnicy tak samo się przykładali do przyglądania się biologicznym rodzicom, którzy tworzyli patologiczne warunki dla dzieci to świat byłby o wiele piękniejszy.
- Pamiętam - mruknęła w odpowiedzi.
Czuła na sobie mocny uścisk Zaylee. Czasami tylko trzymanie się razem pozwalało im nie zwariować. Silna i namacalna obecność drugiej osoby dawała im poczucie komfortu i stabilności, gdy było to potrzebne. Właśnie dlatego sama również przyciskała do siebie koronerkę na ile tylko pozwalało jej sprawne ramię, a kiedy ta odsunęła się od niej to uniosła podbródek, aby spojrzeć jej prosto w oczy.
- Nie zawsze tak będzie - przypomniała jej spokojnym tonem. - Jeszcze nastaną spokojniejsze czasy. To tylko jeden wariat.
Brzmiało to trochę jak mantra, w którą sama starała się uwierzyć, ale nie miała teraz żadnych lepszych słów, które mogłaby jej powiedzieć.

zaylee miller

a birthday party like no other

: pt lis 14, 2025 10:27 am
autor: zaylee miller
Wydawało się, że to nie mogło się udać. Że były do siebie zbyt podobne, aby móc stworzyć razem coś poważnego. Miało skończyć się tylko na seksie. Kilku przyjemnych, ale nic nieznaczących razach, które zaraz poszłyby w niepamięć. Ale zamiast tego pojawiły się uczucia. Całkiem znienacka. Zaylee nie potrafiła przypomnieć sobie dokładnie, kiedy emocje zastąpiły racjonalne podejście. Łapała się na tym, że zaczynała być zazdrosna, co w ogóle nie było do niej podobne. Nie wspominając już o niezrozumiałej ekscytacji, która pojawiała się, gdy Swanson była w pobliżu. A teraz? Teraz były zaręczone, planowały ślub i adopcję dziecka. Przez ostatnie półtora roku miały wzloty i dość bolesne upadki, a jednak to tylko utwierdziło je w przekonaniu, że dobrze się uzupełniają i że razem są w stanie przejść przez każde piekło.
Miller, zupełnie jak zastępca komendanta, też miała w sobie coś ze służbistki. Lubiła papierologię i chciała, żeby rzeczy szły zgodnie z planem. Ale kiedy widziała, że te metody nie przynoszą skutków, naginała własne zasady. Ale Sloan tego nie robił, a potem płaszczył się przed nimi i błagał o pomoc, czym doprowadzał Zaylee do niepohamowanego wkurwienia. Dlatego chłop musiał się mocno wysilić, żeby po części uwierzyła w jego przejęcie. Nie zamierzała wchodzić z nim potyczkę słowną, dopóki jej nie sprowokuje, wykazując się ignorancją i powtarzając, że wciąż ma związane ręce.
Nie wiedziała, czy zapewnienie ochrony cokolwiek zmieni. Czułaby się jednak pewniej, gdyby ktoś miał na oku ich dom. W pracy, gdzie roiło się od policji, raczej czuły się względnie bezpiecznie. No i chyba ulżyłoby jej, gdyby co jakiś czas zaglądano do sierocińca, aby upewnić się, czy Samuelowi nic nie grozi.
Sama w to nie wierzysz — odparła, zakładając Evinie niesforny kosmyk włosów za ucho. — Zawsze będzie ten jeden wariat — parsknęła śmiechem, ale bez wesołości. Bo czy to nie tak właśnie wyglądało? Ledwo co udawało im się uporać z jakimś problemem, to zaraz pojawiał się następny. Równie skomplikowany i niemniej bolesny. Może właśnie tak miało wyglądać ich życie? I może dlatego nie powinny narażać dziewięciolatka na ten szereg dramatów, który tylko przysporzyłby mu nowych traum?
Chciała jeszcze coś dodać, ale wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Miller uniosła wysoko brwi i zerknęła na wiszący na ścianie zegar. Sloan wyrobił się w niespełna godzinę, czego totalnie się po nim nie spodziewała. Cholera, może faktycznie jakkolwiek się przejął?
Miejmy to już za sobą — mruknęła, jeszcze muskając usta narzeczonej, zanim bardzo niechętnie zeszła z jej kolan. — Umieram z ciekawości, co nam powie. Oby to było coś mądrego. Chociaż szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy można spodziewać się po nim jakiegoś większego przejawu inteligencji — Zaylee poprzez ironię wyraźnie sugerowała, że jeżeli zastępca komendanta nie wykaże się czymś sensownym, ona odwdzięczy się niesubordynacją. Jednak musiała wpierw mieć ku temu dobry powód. Taki, którym Sloan ją sprowokuje, inaczej nie widziała sensu, żeby się wykłócać.

Evina J. Swanson

a birthday party like no other

: sob lis 15, 2025 2:13 am
autor: Evina J. Swanson
Chyba obie uwielbiały udowadniać, że jeśli tylko czegoś chciały to potrafiły dokonać nawet niemożliwego. Oczywiście zapewne w pewnym momencie ich moce przerobowe w końcu się wyczerpią i trafią na coś z czym nie będą w stanie sobie poradzić. Chwilowo jednak Evina musiała wierzyć w to, że to nie był jeszcze ten moment.
W końcu chodziło nie tylko o ich dwójkę, ale także o Sama: sympatycznego dziewięciolatka, dla którego chciały stworzyć dom z prawdziwego zdarzenia. Dla niego właśnie musiały się starać jeszcze bardziej niż dotychczas. Dopóki nie spotkały Samuela nawet nie przypuszczały, że kiedykolwiek będą rozważały adopcję dziecka, ale... W ich związku nic nie szło zgodnie z planem i wstępnymi założeniami. W zasadzie nawet nie planowały się w sobie zakochiwać, ale to stało się samoistnie. Za bardzo ciągnęło je do siebie, aby mogły się tego w nieskończoność wypierać lub liczyć na to, że to przeminie.
Swanson była osobą, która wychodziła z założenia, że na wszystko zawsze był odpowiedni czas i miejsce. Nie zawsze mogła pochylić się nad papierologią, która często uprzykrzała jej życie i stanowiła najnudniejszą część pracy. Zwłaszcza, gdy już odpowiedni człowiek został zaaresztowany i nie musiała zachodzić w głowę nad środkami, motywem i sposobnością.
W tym momencie wszystko było tak cholernie niepewne. Nie miały pojęcia, co takiego dokładnie planował Blythe, nie wiedziały jak będzie wyglądała ich przyszłość jeśli Sloan postanowi, że jednak powinny mieć jakąś ochronę na wypadek ruchu ze strony mordercy.
- I zawsze skopiemy mu dupę - mimowolnie jej usta rozciągnęły się w lekkim uśmiechu, gdy poczuła jak narzeczona poprawia jej włosy.
Wcześniej zastanawiała się nawet nad tym, aby porozmawiać z narzeczoną na temat swojej ewentualnej wcześniejszej emerytury. Jeśli faktycznie to byłoby najlepsze rozwiązanie dla ich rodziny to pewnie z wielkim bólem, ale byłaby w stanie zrezygnować z pracy, mając na uwadze dobro najbliższych. Tylko, że taki Blythe postanowił uderzyć po wielu naprawdę długich latach, więc to rozwiązanie również niczego nie załatwiało.
Zastępca komendanta wyrobił się dużo szybciej niż to zapowiadał. Przynajmniej mogły to wszystko załatwić w miarę szybko i mieć nadzieję na to, że reszta dnia minie im o wiele przyjemniej.
Sama nie skomentowała w żaden sposób tego, co mógłby im powiedzieć Sloan. Głównie dlatego, że chciała po prostu usłyszeć od mężczyzny to, co miał im do powiedzenia.
Po kilku nerwowych naciśnięciach dzwonka były już pod drzwiami. Zapewne żadna z nich nie spodziewała się tego, że Sloan natychmiast wpadnie do środka w poluzowanym krawacie i obrzuci szybkim spojrzeniem swoje otoczenie w nerwowej manierze.
- Gdzie ten wasz przedwczesny prezent świąteczny? - zapytał, zlustrowawszy Swanson uważnie, a jego wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na obandażowanej ręce i poharatanej dolnej części nadgarstka.
- W kuchni na blacie - westchnęła, odpuszczając sobie jakiekolwiek formy powitania.
Przejście od razu do sedna sprawy było jej w zasadzie nawet na rękę, ale doskonale wyczuwała, że coś było nie tak. Być może był to jakiś szósty zmysł albo po prostu coś w postawie zastępcy komendanta zdradziło go z tym, że wydarzyło się coś, co powinno je zaniepokoić.
- Co jest grane, Sloan? - zapytała wprost, gdy mężczyzna pewnym krokiem ruszył ku kuchni, aby spojrzeć na przygotowane wcześniej przez Zaylee dowody.
Widziała to jak przeciąga ręką po twarzy. Na jego szczęce widniał jednodniowy i poznaczony siwizną zarost. Nie zdążył się ogolić, a zmęczenie było ewidentnie widoczne w jego lekko przekrwionych oczach.
- Blythe uciekł spod kurateli. Właśnie się dowiedziałem - powiedział w końcu, unikając ich spojrzeń, bo o wiele łatwiej było mu się skupić na widoku zakrwawionej koperty na stole.

zaylee miller

a birthday party like no other

: sob lis 15, 2025 4:12 pm
autor: zaylee miller
Evina miała niezwykły dar — potrafiła podnieść Zaylee na duchu, zanim ta sama zorientowała się, że tego potrzebuje. Człowiek był dziwną istotą, pełną niewiary i nawet Miller potrzebowała tych wszystkich zapewnień, że wszystko będzie w porządku. W takich momentach jeden uśmiech Swanson działał jak zaklęcie, które uciszało myśli i przypominało, że nie są w tym wszystkim samotne. Wtedy problemy automatycznie stawały mniej przytłaczające.
Kocham cię tak, że ja pierdolę — rzuciła jeszcze przed zejściem na parter, skąd dobiegał dźwięk dzwonka. Sloan dobijał się do drzwi jak popierdolony, a to nie wróżyło niczego dobrego.
Kiedy Evina nacisnęła na klamkę, Zaylee musiała odskoczyć na bok, żeby zastępca komendanta jej nie staranował. Nie dało się nie zauważyć, że był naprawdę zdenerwowany. Cholera, może faktycznie się przejął? Ale to też nie mogło zwiastować pozytywnych wieści. Chyba wolałaby, żeby wpadł tutaj nieprzejęty i powiedział, że sytuacja jest pod kontrolą.
Nietrafiony prezent urodzinowy — poprawiła go, jednak Charles nie był skory do żartów. Zresztą jego poczucie humoru zawsze pozostawiało wiele do życzenia.
Podążyli do kuchni, gdzie Miller zabezpieczyła wcześniej ostrza i wywołane zdjęcia, ale kolejne słowa Sloana sprawiły, że poczuła się tak, jakby dostała obuchem prosto w twarz.
I oczywiście nie wiecie, gdzie się teraz podziewa? — zapytała, gdy mężczyzna sięgnął po zakrwawioną kopertę. — Jeszcze godzinę temu był pod naszymi drzwiami, może warto rozejrzeć się po okolicy? — zasugerowała, a kiedy Charles nie odpowiedział, Zaylee zrobiła krok w przód i szarpnęła go za ramię, zmuszając, aby na nią spojrzał. — Słuchasz mnie w ogóle?
To nie jest takie proste, Miller.
Nie jest proste? — powtórzyła spokojnie. — Wiesz, co naprawdę nie jest proste? To, że muszę zszywać własną kobietę, żeby mi się nie wykrwawiła. To, kurwa, nie jest proste. Dlatego nie pierdol i lepiej obiecaj, że zapewnisz nam ochronę, żeby taka sytuacja więcej nie miała miejsca — powiedziała, patrząc zastępcy komendanta prosto w oczy. — I wytłumacz, proszę, jakim cudem uciekł spod nadzoru? — dopytała jeszcze, bo przecież Blythe miał być pilnowany. Nie był byle rabusiem, żeby przymykać oko na jego występki. Facet siedział za morderstwo i odgrażał się śledczej, która wsadziła go za kratki. Czego właściwie spodziewał się Sloan? Że będzie siedział grzecznie i skończy swoje pogróżki tylko na liście, który policja od początku zignorowała, twierdząc, że to jeszcze nic nie znaczy? No to teraz zastępca komendanta miał potwierdzenie, że jednak coś znaczyło i że Blythe nie rzucał swoich słow na wiatr.
Zaylee naprawdę musiała zaprzeć się w sobie, żeby nie wybuchnąć. I chociaż głos miała spokojny i opanowany, wewnątrz aż wrzała. Miała ogromną ochotę potrząsnąć Charlesem, żeby w końcu przejrzał na oczy i nie zrobiła tego tylko ze względu na Swanson. Gdyby nie ona, Miller już dawno wygarnęłaby mężczyźnie, co myśli o jego nieudolnych działaniach.

Evina J. Swanson

a birthday party like no other

: ndz lis 16, 2025 11:20 am
autor: Evina J. Swanson
W zasadzie to Swanson nigdy nie określiłaby się mianem kogoś pokroju optymisty, a raczej stąpającej twardo po ziemi realistki z być może dozą pesymizmu. Wiedziała jednak, że czasami trzeba było starać się myśleć pozytywnie, aby nie oszaleć. Zwłaszcza, że w ich życiu pojawiało się zaskakująco wiele nieprzyjemności, że musiały spróbować chociaż starać się podnosić na duchu.
Chyba po raz pierwszy widziały Sloana w podobnym stanie. Jeszcze nie widziały w jego wydaniu zdenerwowania, które nie byłoby zwyczajnym wkurwem związanym z ich niesubordynacją i nieumiejętnością współgrania z przepisami.
- Wszystkiego najlepszego, Miller - odpowiedział jej zastępca komendanta uszczypliwym tonem.
W momencie, gdy tylko usłyszała o tym, że Blythe zniknął z radaru policji, poczuła się jakby coś przewróciło się jej w żołądku. Nie miała pojęcia, co to mogło dla nich oznaczać. Wydawało jej się, że Blythe nie będzie jednak tak cwany, bo spędził jednak niemal cały dwudziesty pierwszy wiek za kratkami, gdzie nie miał większego kontaktu ze współczesną technologią. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby był przytłoczony tym jak wyglądał obecnie świat i nie umiałby się w nim poruszać. Szło mu to jednak o wiele sprawniej niż mogłaby przypuszczać.
Wiedziała doskonale, że to nie było proste. W końcu nic nigdy takie nie było. Nieskładne myśli zaczęły się obijać w jej głowie: jedna głośniejsza od drugiej, ale żadna nie była wystarczająco klarowna. Nie miała pojęcia, co to wszystko mogło znaczyć i co powinny teraz zrobić.
- Zaylee - mruknęła ostrzegawczo w stronę narzeczonej i zaraz znalazła się obok, aby chwycić ją za rękę i odciągnąć od zastępcy komendanta.
Znała jej temperament i obawiała się, że jeszcze chwila, a gotowa byłaby rozszarpać mężczyznę na miejscu jeśli tylko nie powiedziałby czegoś, co ją wystarczająco usatysfakcjonuje.
Sloan z kolei nie wydawał się być poruszony tym, że koronerka była gotowa do tego, aby podjąć się z nim walki. Przede wszystkim wydawał się po prostu zmęczony wszystkim, co działo się wokół, a także obawiał się tego, co może uczynić były więzień z vendettą na jedną z jego śledczych.
- To wolny człowiek, Miller - przypomniał jej na wypadek, gdyby zapomniała. - Nie trzymamy go na smyczy. Nie zgłosił się do wyznaczonego mu kuratora w terminie. Nie mamy z nim kontaktu. Tyle wiemy.
W końcu wcześniej Sloan zaznaczał, że nie było przesłanek do tego, aby zatrzymać na dłużej Blythe'a albo zastosować wobec niego jakieś nietypowe procedury. Nikt nie był w stanie udowodnić, że z pewnością to on był autorem pogróżek. Jeden incydent o niczym nie świadczył, a fakt, że ich dostarczenie zbiegło się niejako z natłokiem Halloweenowych żartów nie działał na ich korzyść.
- Nie wiemy kiedy podrzucił paczkę. Mogło to być godzinę lub pięć temu - przypomniała jej jeszcze Swanson, bo jakby nie patrzeć Blythe nie zadzwonił im do drzwi, a jedynie zostawił kopertę na progu, licząc na to, że w końcu zostanie ona znaleziona.
- Wystawimy za nim list gończy - oświadczył Sloan.
Nie brzmiało to na razie zbyt obiecująco, ale na pewno było czymś. Na razie Blythe mógł się poruszać dosyć swobodnie i mógł był właściwie w dowolnym miejscu w Toronto. Musiał jedynie opowiadać się regularnie u swojego kuratora, który pomagał mu wrócić do społeczeństwa, a poza tym? Poza tym był wolnym człowiekiem, na którego nikt nie zwracał jakiejkolwiek uwagi.

zaylee miller

a birthday party like no other

: ndz lis 16, 2025 2:56 pm
autor: zaylee miller
Zaylee była realistką, która podpierała wszystko potwierdzonymi faktami. Nie znosiła domysłów ani pustych deklaracji — dla niej liczyły się tylko konkretne dane, sprawdzone źródła i logiczne wnioskowanie. Gdy ktoś przedstawiał teorię bez dowodów, instynktownie sięgała po statystyki, raporty lub badania, które mogłyby to potwierdzić albo obalić. A teraz fakty były takie, że Blythe spierdolił spod kurateli, a to nie wzbudzało w niej ani krzty optymizmu. Nie potrafiła myśleć pozytywnie, mając świadomość, że Swanson znalazła się na celowniku mordercy, który działał napędzany chęcią zemsty.
Gdy Sloan złożył jej wymuszone życzenia, wywróciła jedynie oczami. Już miała się odgryźć jakimś bardzo trafnym komentarzem, ale Evina zawsze wiedziała, w jakim momencie interweniować, żeby Miller nie zdążyła się zbyt mocno odpalić. Dlatego zagryzła policzek od środka i cofnęła się nieznacznie, bo inaczej mogłaby powiedzieć o jedno słowo za dużo. Albo przypadkowo omsknęłaby jej się ręka, co było bardzo prawdopodobne.
Świetnie — skwitowała krótko. — Widzisz to? — wskazała podbródkiem na leżący na stole pakiet fotografii. — Te zdjęcia były robione na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni, a ty dopiero dzisiaj dowiedziałeś się, że nie Blythe nie stawia się te swoje wizyty? To jest, kurwa, jakiś żart? — prychnęła pogardliwie. — Kurator jest debilem czy po prostu zapomniał wspomnieć o tym istotnym szczególe?
Zastępca komendanta nie odpowiedział, a Zaylee szczerze nienawidziła ignorancji. Takie zachowanie tylko podnosiło jej ciśnienie i wyprowadzało z równowagi. Najwyraźniej Sloan lubił igrać z ogniem.
A oprócz listy gończego, zamierzasz coś jeszcze zrobić? — drążyła dalej, choć mężczyzna ewidentnie unikał jej spojrzenia. — Dalej uważasz, że w zaistniałej sytuacji zapewnienie nam ochrony nie wchodzi w grę? Jakich dowodów jeszcze potrzebujesz, co? A może któraś z nas ma wylądować na OIOM-ie? Może wtedy stwierdzisz, że to odpowiedni moment, żeby zareagować? — już miała zrobić krok w przód, ale powstrzymało ją od tego spojrzenie Swanson. Dostrzegłszy jej wzrok, Miller wypuściła głośno powietrze nosem.
Porozmawiam, z kim trzeba — odezwał się cicho Sloan, ale wcale nie brzmiał przekonująco. Nie na tyle, żeby Zaylee mu uwierzyła, nie wspominając już o zaufaniu. — Nadal nie wiem, czy to wystarczy...
No nie wierzę — przycisnęła dłonie do oczu, prawie wciskając sobie je głęboko w oczodoły. — Ty słyszysz te bzdury? — opuściła ręce i popatrzyła na Swanson. — Zamierzasz mu to jakoś uargumentować, czy ja mam to zrobić? — zapytała i chyba obie wiedziały, że lepiej będzie, gdyby zrobiła to Evina. Miller znała jej podejście w kwestii ochrony. Z pewnością żadna z nich nie czułaby się komfortowo pod ciągła obserwacją, ale tutaj chodziło o bezpieczeństwo. Musiały mieć też na uwadze Sama, który coraz częściej gościł w ich domu, chociaż i tak najbardziej niepokojące było, że Blythe obserwuje chłopca nawet wtedy, gdy ten z nimi nie przebywał.

Evina J. Swanson

a birthday party like no other

: ndz lis 16, 2025 10:46 pm
autor: Evina J. Swanson
Sprawa Blythe'a była zbyt przytłaczająca, aby mogły do niej podchodzić z dystansem. Co chwila wyobrażały sobie najczarniejsze scenariusze, które bezpośrednio ich dotyczyły oraz zastanawiały się jakie konsekwencje to wszystko może mieć dla ich najbliższych. Nie były w stanie wszystkiego analizować tak jak innych przypadków, które jedynie obserwowały z boku. W końcu tutaj chodziło o ich własne życie.
Musiała trzymać rękę na pulsie. Nie chciała, aby Zaylee zrobiła zaraz coś głupiego. Wiedziała, że emocje ją rozsadzały od środka i dlatego właśnie Swanson musiała być czujna i nie dopuścić do tego, aby koronerka rzuciła się w kierunku zastępcy komendanta, aby wydrapać mu oczy.
- Na zdjęciach jest dzieciak, którego chcemy adoptować - dodała jeszcze do wywodu Miller i spojrzała na Sloana, który zaczął przeglądać plik fotografii.
Widziała to jak mężczyzna zerknął w ich stronę, starając się nie dać po sobie poznać, że był zaskoczony taką deklaracją. W końcu nigdy szczególnie nie dyskutowały z nim o swoich sprawach prywatnych. W zasadzie pewnie mało kto zdawałby sobie sprawę z tego, że były razem, gdyby nie to, że jednak nie były szczególnie dyskretne.
- Nie sądzę, aby skrzywdził dziecko. To mi do niego nie pasuje. Pewnie chce nas tylko nastraszyć, ale wolę dmuchać na zimne. Mogło wiele mu się poprzestawiać w tym chorym łbie - powiedziała szczerze, bo jednak nie miała żadnego kontaktu z Blythem od wielu lat, a w czasie odsiadki mogło mu odbić.
Miała naprawdę ogromną ochotę na to, aby zapalić. Stres zżerał ją coraz bardziej, ale nie była w stanie zlokalizować wzrokiem paczki papierosów, która jak jej się wydawało powinna leżeć gdzieś na wierzchu. Coraz bardziej wszystko zaczynało ją frustrować.
- Dotychczas stawiał się na każdej wizycie. Teraz jednak nie jesteśmy w stanie go namierzyć - przyznał Sloan, bo gdyby faktycznie Blythe wymknąłby się kurateli wcześniej to zapewne zostałoby to zawczasu zgłoszone.
Ten dzień był wystarczająco męczący, aby zrezygnowała z dalszego maglowania zastępcy komendanta. Chciała, żeby po prostu wyszedł i zajął się tym, co do niego należało. Niczego więcej naprawdę nie pragnęła...
- Dobra. Wystawcie ten list gończy. Porozmawiaj z kim trzeba i postaraj się o to, aby jednak ktoś mógł doglądać nas i dzieciaka - powiedziała jedynie, opierając się o znajdujący się za nią kuchenny blat.
Było jej wprost niedobrze od tego wszystkiego. Ściskało ją w żołądku, kręciło się w głowie i najchętniej zakończyłaby już teraz tę rozmowę. Spojrzała jedynie kontrolnie w stronę Zaylee mając nadzieję, że ta nie będzie jej zbytnio męczyć o to, aby starała się wymusić na Sloanie więcej niż było to możliwe.

zaylee miller

a birthday party like no other

: pn lis 17, 2025 12:56 am
autor: zaylee miller
Nigdy nie obnosiły się swoim związkiem. Dla nich to było oczywiste i nie musiały mówić o tym głośno. Ale kiedy za którymś razem przyłapano je, jak dobierały się do siebie, w końcu musiały rozwiać wszelkie plotki, że to nie jest tylko romans, a oficjalny związek. Już i tak wystarczająco się nasłuchały na swój temat, zanim przestały się ukrywać z własnymi uczuciami. Miller do tej pory pamiętała, ile wstydu najadła się po tym, jak Bobby Hackman wparował do prosektorium, a Evina, odsuwając się od niej niczym małolata przyłapana na gorącym uczynku, zrzuciła ze stołu sekcyjnego zwłoki pana Ronalda.
A mimo wszystko wieść o tym, że chciały zaadoptować dziecko, wciąż budziła zaskoczenie. Także w przypadku Sloana, który usłyszawszy nowinę, zerknął na nie z wysoko uniesionymi brwiami. Ale nie można było się dziwić, sama kilka miesięcy temu Zaylee zareagowałaby identycznie.
Fajny dzieciak — skomentował krótko, przyglądając się dokładniej fotografii uśmiechniętego Sama. — Potrzebuję informacji, gdzie dokładnie przebywa, żeby moi ludzie mieli na niego oko. Nikt nie przypuszczał, że Blythe będzie chciał się mścić po tych wszystkich latach, więc nie mamy pewności, czy nie sięgnie po inne metody, żeby się odegrać — mruknął i z jednej strony Miller powinna odetchnąć z ulgą, bo zastępca komendanta zamierzał zapewnić im bezpieczeństwo, ale z drugiej sama myśl, że ten zwyrol mógł skrzywdzić dziewięciolatka, wywrócił jej żołądek na lewą stronę.
W milczeniu sięgnęła po leżący na blacie notes, z którego wyrwała kartkę i zapisała adres Wierzbowego Zakątka, nazwisko Samuela oraz numer do jego wychowawczyni.
Zajmij się tym — rzuciła oschle, wciskając mu papier w dłoń. Naprawdę musiała spiąć się w sobie, żeby nie dać ponieść się wzbierającym emocjom. Jedynie spojrzenie Swanson powstrzymywało ją od tego, żeby nie zarzucić Sloanowi, że i tak zdecydowanie za mało robi. A i tak, jak na swoje możliwości, Zaylee była naprawdę miła.
Dobra — mężczyzna skinął głową, choć w jego głos podszyty był bardziej zrezygnowaniem niż rzeczywistą determinacją. — Zajmę się tym. Do was też kogoś podeślę — zapewnił, chowając pod pazuchą kopertę z ostrzami i zdjęcia, które wcześniej Miller zabezpieczyła w plastikowych torebkach. — To też sprawdzimy — zaznaczył, jakby jeszcze łudził się, że przesyłkę mógł podrzucić ktoś inny. Lepiej nie, bo to oznaczałoby, że miały jeszcze jakichś wrogów. — Nie będę wam zabierał więcej czasu, na pewno macie specjalne plany na resztę dnia. Uważaj na rękę, Swanson. I mam prośbę — zrobił pauzę i popatrzył najpierw na śledczą, a później na koronerką. — Nie wychylajcie się jakoś za bardzo i nie ściągajcie na siebie niepotrzebnie dodatkowych problemów — tym razem jego słowa zabrzmiały jak ostrzeżenie. Chyba już przywyknął, że te dwie lubiły pakować się w kłopoty.
Jasne — Zaylee wywróciła oczami. I co jeszcze? Miały zaryglować się w domu i nigdzie nie wychodzić. To i tak niczego nie zmieniało, skoro Blythe wiedział, gdzie mieszkały. — Dzięki, Charlesza nic, dodała w myślach, odprowadzając go do drzwi.
Po jego wyjściu oparła się ramieniem o framugę w kuchni i spojrzała na Evinę. Nie było wątpliwości co do tego, że ten poranek skrajnie je wyczerpał.
Co myślisz? — zapytała, przyglądając się jej zmęczonej twarzy. — Dalej uważasz, że powinnyśmy gdzieś wychodzić? Albo inaczej, czy mamy w ogóle na to ochotę? — zapytała, bo jakby nie patrzeć, Blythe i tak skutecznie spierdolił im dzień. Już nawet nie chodziło o to, że to były jej urodziny, ale dobre nastroje zniknęły wraz z pozostawioną na wycieraczce przesyłką.

Evina J. Swanson