close enough to bruise, close enough to break
: sob gru 06, 2025 3:05 pm
Może faktycznie nie wiedziała.
Nie wiedziała jak to jest być Galenem. Jak to jest budzić się codziennie rano w pięknym mieszkaniu, zakładać na rękę złoty zegarek, spotykać się z kontrahentami, udawać, że wszystko jest okej, a potem wracać do domu, do czterech ścian, do miejsca, w którym powinno się czuć komfortowo, a jednak jedyne co tam było to jeszcze więcej niepewności, więcej udawania i ograniczeń, i kobieta, którą już nawet się nie kochało.
Nie wiedziała. Chociaż może co nieco o tym złamanym sercu już tak? Bo przecież to jej również po części było w kawałkach. Co prawda z zupełnie innych powodów, co to Galena, wręcz przeciwnych, bo ona kochała aż za bardzo. Aż do jebanego bólu. I była tego pewna. Jak niczego innego na tym jebanym świecie. Podczas gdy Galen ciągle się wahał. Walczył. Widziała to w jego oczach. W tym intensywnym, błękitnym spojrzeniu. Próbował być idealny, mówić idealne rzeczy, ale przecież każdemu się w końcu przelewa, szczególnie kiedy taka dzikuska jak Pilar się wydziera i domaga prawdy oraz wyjaśnień.
I kiedy jemu też się przelało, kiedy podniósł na nią głos, to ona w końcu to poczuła. Tą szczerość, te emocje, które zaczęły z niego wypływać. Każda ta niepewność wychodziła prosto z jego serca i kuła Pilar gdzieś w duszę. Bo przecież mogła być na niego zła, wkurwiona nawet, ale to wcale nie znaczyło, że nie chciała dla niego dobrze, że jej nie zależało. Bo chyba zależało jej nawet bardziej niż powinno.
— Masz rację, nie wiem jak to jest — zaczęła, wtrącając mu się w pół słowa i zaglądając w te rozszalałe oczy, wodzące po jej twarzy. — Ale ukrywając przed nią to wszystko, wcale nie robisz nic dobrego. Bo czego ty oczekujesz? Że nagle obudzisz się jednego dnia i znowu będziesz ją kochać? — patrzyła na niego z jakimś niedowierzaniem, jakby chciała wyczytać z niego odpowiedzi na te wszystkie pytania, jak on to widział już po ślubie, kiedy już teraz wszystko się sypało? Bo przecież nie mógł być tak głupi, żeby ustawiać całe swoje życie na durnej nadziei. — Że tak do usranej śmierci będziesz jej kłamać w żywe oczy, tylko po to, żeby jej nie złamać serca? A co z twoim sercem, co? Ono nie zasługuje na miłość? Nie zasługuje na to, żeby nie tylko ktoś je pokochał ale żeby i ono kochało? Żeby wyrywało się z piersi i szalało? Żebyś mógł naprawdę poczuć, że żyjesz, że jesteś szczęśliwy? Bo jak tak słucham tego, co mówisz, to wcale nie brzmi jakbyś był, Galen — zeszła nieco z tonu i nawet wykonała nieznaczny krok w jego stronę. A kiedy tak zaczął o tym, że to wszystko wina Pilar, że to ona była na tyle bezczelna, żeby wmówić mu, że jest dobry, to Stewart aż przysunęła się jeszcze bliżej, żeby złapać w dłonie jego brodę i nakierować na siebie. Żeby on naprawdę kurwa wysłuchał ze zrozumieniem, co ona do niego mówiła. I żeby skończył pierdolić takie głupoty.
— Bo ty jesteś dobry, idioto — mogła sobie darować to idioto, ale przecież oni tu wszystko mówili na takich wysokich emocjach, że czasami po prostu nie dało się inaczej, nie dało się tak łatwo zapanować nad tym, co wychodziło z ust. — Jasne, odpierdala ci czasami i robisz takie durne rzeczy jak przed chwilą, ale to nie znaczy, że nie jesteś dobry — bo przecież był. Przecież to w nim widziała. I nawet jeśli teraz jej mina i ogień w oczach mogły tego nie wyrażać, to ona stała przy tym stwierdzeniu. Galen nie był zły. Był po prostu zagubiony. Kompletnie zafiksowany we własnej głowie pomiędzy tym co powinien, a co chciał.
A dobrzy ludzie tak nie robią, nie rzucają z dnia na dzień kobiety, która...
— Mylisz się — nawet nie dała mu dokończyć. Znowu mu przerwała, znowu weszła mu w pół słowa, wwiercając w niego ciemne spojrzenie. — Nie ma czegoś takiego, że ktoś dobry nie zrywa zaręczyn, co to w ogóle za stek, kurwa, bzdur? Ty przede wszystkim powinieneś być szczery. Szczery wtedy ze mną i przede wszystkim szczery z nią. Mówić kurwa na głos co siedzi w tym posklejanym sercu po przejściach — przeniosła dłoń na jego klatkę piersiową, tak żeby poczuć to bijące nierówno serce. — Prawda może boleć i pewnie będzie, ale kurwa przynajmniej to prawda. Twoja prawda. I ona wcale nie powinna siedzieć w tobie, tylko powinna się z ciebie ulatniać. Bo akurat tym, że to przed nią ukrywasz, to też ją ranisz. Bo ona układa sobie życie pod ciebie, a ty głową i sercem jesteś zupełnie gdzie indziej. I siebie przede wszystkim ranisz, Galen — nie miała racji? No oczywiście, że kurwa miała. I on gdzieś głęboko w sobie o tym wiedział, tylko był zbyt zaaferowany tym, co powinien, żeby się do tego przyznać. I to w żadnym stopniu już nie tyczyło się ich dwójki, tylko samego Galena. I jak już to Cherry. Bo to właśnie był rozdział jego życia, który on powinien sobie poukładać. Zastanowić się, co z tym dalej zrobić. Bo dopóki nie zrobi tego kroku, tego może najważniejszego, to przecież nie ruszy do przodu. Z niczym. A już na pewno nie będzie szczęśliwy. Zostaną mu jedynie okruszki szczęścia i te raz do razu zrywy serca, które równie dobrze pewnie można by w ciągu tygodnia zliczyć na palcach jednej dłoni.
A ty jak się z tym czujesz, Pilar?
— Chujowo — bo w inne słowa nawet nie dało się tego ubrać. Aż wbiła w niego spojrzenie. — Źle mi z tym, że tobie jest źle — zależało jej na nim, to nie podlegało wątpliwości. Chciała, żeby był szczęśliwy. Chciała mu jakoś pomóc. Ale przecież kim ona była, żeby móc to zrobić? Jedynie marnym przystankiem na całej jego drodze i to jeszcze takim, który przyniósł ze sobą więcej problemów niż pożytku.
I nawet ten kolejny pocałunek, w którym na moment się zatracili, w którym kradli sobie z płuc resztki powietrza, który był wygłodniały, energiczny i pełen pożądania, nawet on tu wszystko utrudniał. Nic kurwa nie pomagał. Bo i on i ona mieli przez to w głowie jeszcze większy mętlik. Dlatego musiała go w końcu od siebie odepchnąć. Nawet jeśli część jej wcale tego nie chciała. Nawet jeśli ciało aż wyrywało się do przodu, by znowu znaleźć się w jego ramionach, a serce waliło jak szalone, próbując znaleźć odpowiedni rytm.
I to serce zamiast się uspokoić, po jego kolejnych słowach zabiło jeszcze bardziej szalenie. Obsesyjnie wręcz. Jak u prawdziwej wariatki. Kiedy on tak bezczelnie i prosto w jej twarz warknął o tym, że Pilar sama się boi zrobić cokolwiek, że boi się pokochać i stracić głowę. Bo to był tak wielki stek kłamstw, że aż znowu cała zawrzała.
— W tym właśnie kurwa cały problem — tym razem to ona warknęła. Chociaż nie, ona krzyknęła, odwracając się w jego stronę, gdy Galen już schylał się po koszulkę. — Że ja wcale nie boję się kochać. Bo kurwa pokochałam. Pokochałam na pierdolony zabój, straciłam głowę, rozum, serce, wszystko, co tylko dało się stracić — wyrzucała z siebie słowa jak leciały, aż się zgięła nieznacznie, bo te wszystkie emocje tak kurewsko zaczęły ją przytłaczać. Kiedy tak bezmyślnie obnażała się przed Galenem z czegoś, co wcześniej trzymała tylko w sobie. Zamknięte pod kluczem. Od pierdolonego powrotu. — Że jak o tym myślę, to aż mnie kurwa wszystko boli. Aż nie mogę oddychać — i kiedy złapała to jego niebieskie spojrzenie, tak mocno teraz w nią wwiercone, to miała wrażenie, że aż oczy ją zapiekły. A Pilar nie płakała. Nie przy ludziach. — I tu wcale nie chodzi o ciebie — dodała jeszcze zanim się od niego odwróciła. Tak dla jasności. Żeby kurwa miał świadomość tego, że ona o tej miłości to wcale nie rozwodziła się w jego kierunku. Bo serce Pilar całe i do jebanego porzygu wypełniał Madox.
Całym. Kurwa. Sobą.
I to doprowadzało ją do szału.
Aż musiała się przejść po pokoju, a potem pierdolnąć z całej siły w drewnianą skrzynię, która huknęła o ścianę z impetem.
Galen L. Wyatt
Nie wiedziała jak to jest być Galenem. Jak to jest budzić się codziennie rano w pięknym mieszkaniu, zakładać na rękę złoty zegarek, spotykać się z kontrahentami, udawać, że wszystko jest okej, a potem wracać do domu, do czterech ścian, do miejsca, w którym powinno się czuć komfortowo, a jednak jedyne co tam było to jeszcze więcej niepewności, więcej udawania i ograniczeń, i kobieta, którą już nawet się nie kochało.
Nie wiedziała. Chociaż może co nieco o tym złamanym sercu już tak? Bo przecież to jej również po części było w kawałkach. Co prawda z zupełnie innych powodów, co to Galena, wręcz przeciwnych, bo ona kochała aż za bardzo. Aż do jebanego bólu. I była tego pewna. Jak niczego innego na tym jebanym świecie. Podczas gdy Galen ciągle się wahał. Walczył. Widziała to w jego oczach. W tym intensywnym, błękitnym spojrzeniu. Próbował być idealny, mówić idealne rzeczy, ale przecież każdemu się w końcu przelewa, szczególnie kiedy taka dzikuska jak Pilar się wydziera i domaga prawdy oraz wyjaśnień.
I kiedy jemu też się przelało, kiedy podniósł na nią głos, to ona w końcu to poczuła. Tą szczerość, te emocje, które zaczęły z niego wypływać. Każda ta niepewność wychodziła prosto z jego serca i kuła Pilar gdzieś w duszę. Bo przecież mogła być na niego zła, wkurwiona nawet, ale to wcale nie znaczyło, że nie chciała dla niego dobrze, że jej nie zależało. Bo chyba zależało jej nawet bardziej niż powinno.
— Masz rację, nie wiem jak to jest — zaczęła, wtrącając mu się w pół słowa i zaglądając w te rozszalałe oczy, wodzące po jej twarzy. — Ale ukrywając przed nią to wszystko, wcale nie robisz nic dobrego. Bo czego ty oczekujesz? Że nagle obudzisz się jednego dnia i znowu będziesz ją kochać? — patrzyła na niego z jakimś niedowierzaniem, jakby chciała wyczytać z niego odpowiedzi na te wszystkie pytania, jak on to widział już po ślubie, kiedy już teraz wszystko się sypało? Bo przecież nie mógł być tak głupi, żeby ustawiać całe swoje życie na durnej nadziei. — Że tak do usranej śmierci będziesz jej kłamać w żywe oczy, tylko po to, żeby jej nie złamać serca? A co z twoim sercem, co? Ono nie zasługuje na miłość? Nie zasługuje na to, żeby nie tylko ktoś je pokochał ale żeby i ono kochało? Żeby wyrywało się z piersi i szalało? Żebyś mógł naprawdę poczuć, że żyjesz, że jesteś szczęśliwy? Bo jak tak słucham tego, co mówisz, to wcale nie brzmi jakbyś był, Galen — zeszła nieco z tonu i nawet wykonała nieznaczny krok w jego stronę. A kiedy tak zaczął o tym, że to wszystko wina Pilar, że to ona była na tyle bezczelna, żeby wmówić mu, że jest dobry, to Stewart aż przysunęła się jeszcze bliżej, żeby złapać w dłonie jego brodę i nakierować na siebie. Żeby on naprawdę kurwa wysłuchał ze zrozumieniem, co ona do niego mówiła. I żeby skończył pierdolić takie głupoty.
— Bo ty jesteś dobry, idioto — mogła sobie darować to idioto, ale przecież oni tu wszystko mówili na takich wysokich emocjach, że czasami po prostu nie dało się inaczej, nie dało się tak łatwo zapanować nad tym, co wychodziło z ust. — Jasne, odpierdala ci czasami i robisz takie durne rzeczy jak przed chwilą, ale to nie znaczy, że nie jesteś dobry — bo przecież był. Przecież to w nim widziała. I nawet jeśli teraz jej mina i ogień w oczach mogły tego nie wyrażać, to ona stała przy tym stwierdzeniu. Galen nie był zły. Był po prostu zagubiony. Kompletnie zafiksowany we własnej głowie pomiędzy tym co powinien, a co chciał.
A dobrzy ludzie tak nie robią, nie rzucają z dnia na dzień kobiety, która...
— Mylisz się — nawet nie dała mu dokończyć. Znowu mu przerwała, znowu weszła mu w pół słowa, wwiercając w niego ciemne spojrzenie. — Nie ma czegoś takiego, że ktoś dobry nie zrywa zaręczyn, co to w ogóle za stek, kurwa, bzdur? Ty przede wszystkim powinieneś być szczery. Szczery wtedy ze mną i przede wszystkim szczery z nią. Mówić kurwa na głos co siedzi w tym posklejanym sercu po przejściach — przeniosła dłoń na jego klatkę piersiową, tak żeby poczuć to bijące nierówno serce. — Prawda może boleć i pewnie będzie, ale kurwa przynajmniej to prawda. Twoja prawda. I ona wcale nie powinna siedzieć w tobie, tylko powinna się z ciebie ulatniać. Bo akurat tym, że to przed nią ukrywasz, to też ją ranisz. Bo ona układa sobie życie pod ciebie, a ty głową i sercem jesteś zupełnie gdzie indziej. I siebie przede wszystkim ranisz, Galen — nie miała racji? No oczywiście, że kurwa miała. I on gdzieś głęboko w sobie o tym wiedział, tylko był zbyt zaaferowany tym, co powinien, żeby się do tego przyznać. I to w żadnym stopniu już nie tyczyło się ich dwójki, tylko samego Galena. I jak już to Cherry. Bo to właśnie był rozdział jego życia, który on powinien sobie poukładać. Zastanowić się, co z tym dalej zrobić. Bo dopóki nie zrobi tego kroku, tego może najważniejszego, to przecież nie ruszy do przodu. Z niczym. A już na pewno nie będzie szczęśliwy. Zostaną mu jedynie okruszki szczęścia i te raz do razu zrywy serca, które równie dobrze pewnie można by w ciągu tygodnia zliczyć na palcach jednej dłoni.
A ty jak się z tym czujesz, Pilar?
— Chujowo — bo w inne słowa nawet nie dało się tego ubrać. Aż wbiła w niego spojrzenie. — Źle mi z tym, że tobie jest źle — zależało jej na nim, to nie podlegało wątpliwości. Chciała, żeby był szczęśliwy. Chciała mu jakoś pomóc. Ale przecież kim ona była, żeby móc to zrobić? Jedynie marnym przystankiem na całej jego drodze i to jeszcze takim, który przyniósł ze sobą więcej problemów niż pożytku.
I nawet ten kolejny pocałunek, w którym na moment się zatracili, w którym kradli sobie z płuc resztki powietrza, który był wygłodniały, energiczny i pełen pożądania, nawet on tu wszystko utrudniał. Nic kurwa nie pomagał. Bo i on i ona mieli przez to w głowie jeszcze większy mętlik. Dlatego musiała go w końcu od siebie odepchnąć. Nawet jeśli część jej wcale tego nie chciała. Nawet jeśli ciało aż wyrywało się do przodu, by znowu znaleźć się w jego ramionach, a serce waliło jak szalone, próbując znaleźć odpowiedni rytm.
I to serce zamiast się uspokoić, po jego kolejnych słowach zabiło jeszcze bardziej szalenie. Obsesyjnie wręcz. Jak u prawdziwej wariatki. Kiedy on tak bezczelnie i prosto w jej twarz warknął o tym, że Pilar sama się boi zrobić cokolwiek, że boi się pokochać i stracić głowę. Bo to był tak wielki stek kłamstw, że aż znowu cała zawrzała.
— W tym właśnie kurwa cały problem — tym razem to ona warknęła. Chociaż nie, ona krzyknęła, odwracając się w jego stronę, gdy Galen już schylał się po koszulkę. — Że ja wcale nie boję się kochać. Bo kurwa pokochałam. Pokochałam na pierdolony zabój, straciłam głowę, rozum, serce, wszystko, co tylko dało się stracić — wyrzucała z siebie słowa jak leciały, aż się zgięła nieznacznie, bo te wszystkie emocje tak kurewsko zaczęły ją przytłaczać. Kiedy tak bezmyślnie obnażała się przed Galenem z czegoś, co wcześniej trzymała tylko w sobie. Zamknięte pod kluczem. Od pierdolonego powrotu. — Że jak o tym myślę, to aż mnie kurwa wszystko boli. Aż nie mogę oddychać — i kiedy złapała to jego niebieskie spojrzenie, tak mocno teraz w nią wwiercone, to miała wrażenie, że aż oczy ją zapiekły. A Pilar nie płakała. Nie przy ludziach. — I tu wcale nie chodzi o ciebie — dodała jeszcze zanim się od niego odwróciła. Tak dla jasności. Żeby kurwa miał świadomość tego, że ona o tej miłości to wcale nie rozwodziła się w jego kierunku. Bo serce Pilar całe i do jebanego porzygu wypełniał Madox.
Całym. Kurwa. Sobą.
I to doprowadzało ją do szału.
Aż musiała się przejść po pokoju, a potem pierdolnąć z całej siły w drewnianą skrzynię, która huknęła o ścianę z impetem.
Galen L. Wyatt