snowflakes and rainbows
: sob gru 27, 2025 2:23 pm
W tej relacji, która teraz wydawała się całkiem skomplikowana, łatwo było się pogubić, kto jest czyim synem – w sensie metaforycznym, emocjonalnym, bo realnie przecież żadne więzy krwi tu nie istniały. A jak w ogóle ją określić? Przyjaźń z pewnymi benefitami? Tylko że te benefity też były niejasne — przecież przespały się ze sobą tylko raz. No, właściwie kilka razy, ale w ramach jednej nocy. Czy można to w ogóle nazwać jednorazową przygodą? I czy powinny o tym w końcu porozmawiać?
Na szczęście przez ostatnie dni Teddy była tak pochłonięta pracą, że nie miała czasu głębiej zastanawiać się nad tym wszystkim. Może to i lepiej, bo w tej sytuacji znacznie wygodniej było po prostu przejść do porządku dziennego, zamiast próbować na siłę uporządkować to, co się wydarzyło.
Nie starała się z chodzić z April jak z jajkiem, w pewnym momencie musiała mocniej docisnąć gazik do rany, żeby mieć pewność, żeby Finch nie dostała jakiejś gangreny czy innego cholerstwa. Oczywiście to była jedna z tych tragiczniejszych wersji, gdzie policzek najpierw zostaje objęty stanem zapalnym, później zakażeniem, a na końcu martwicą tkanki. Wolała jednak o tym wspominać. Już wystarczyła jej markotna mina przyjaciółki i to, z jakim przejęciem mówiła o domniemanej bliźnie.
— Daj spokój, April — popatrzyła na nią pobłażliwie. — Zawsze wyglądasz obłędnie. Serio! A po tym otarciu nie będzie ani śladu, zobaczysz — zapewniła skinieniem głowy.
Cholera, Teddy myślała, że wzmianka o bliźnie poprawi jej humor, a to tylko pogorszyło sprawę. Zajrzała do apteczki, ale nie miała tam wybitnego asortymentu. Kilka plastrów, bandaże, spray chłodzący, który akurat będzie jak znalazł na stłuczenia i siniaki oraz jakaś maść na otarcia. Darling wycisnęła z tubki trochę gęstej substancji i wtarła ją w zaczerwieniony policzek.
— Hej, to naprawdę nie wygląda aż tak źle — powtórzyła jeszcze raz, chcąc za wszelką cenę przekonać przyjaciółkę do swoich racji. Szkoda, że April nie była zbyt skora, żeby jej uwierzyć. — Ale ty wiesz, że w pracy nie zajmuję się opatrywaniem ładnych dziewczyn? — zapytała, podnosząc na nią wzrok. Tak się składało, że kiedy ratowała komuś życie, zwykle na miejscu byli również paramedycy, którzy przejmowali od strażaków poszkodowanych. To oni najczęściej przywracali funkcje życiowe, gdy Darling i jej koledzy walczyli z buchajacymi płomieniami. Wiadomo, od czasu do czasu zdarzało się, że Teddy musiała przeprowadzić reanimację, w końcu nie bez powodu przeszkolono ją z pierwszej pomocy, jednak to było naprawdę rzadkim zjawiskiem.
— Gotowe! — oznajmiła, zaklejając ranę plasterkiem. Ale to nie był byle jaki plasterek, tylko taki czaderski, z dinozaurem! — Wyglądasz c u d n i e! — podsumowała i cmoknęła ją w czubek nosa. — Pomóc ci przy tych siniakach? Nie twierdzę, że mój dotyk magicznie uzdrawia, ale chyba łatwiej będzie mi je schłodzić tym sprayem. Szczególnie na plecach — stwierdziła z uśmiechem. To wcale nie tak, że chciała znowu ją rozebrać, okej? Teddy taka nie była! Zresztą, najpierw sama musiała zrzucić z siebie odzienie wierzchnie, bo tak zaabsorbowała się opatrywaniem ran wojennych Finch, że dalej była ubrana w kurtkę i czapkę, przez co zdążyła się zajebiście zagrzać.
April Finch
Na szczęście przez ostatnie dni Teddy była tak pochłonięta pracą, że nie miała czasu głębiej zastanawiać się nad tym wszystkim. Może to i lepiej, bo w tej sytuacji znacznie wygodniej było po prostu przejść do porządku dziennego, zamiast próbować na siłę uporządkować to, co się wydarzyło.
Nie starała się z chodzić z April jak z jajkiem, w pewnym momencie musiała mocniej docisnąć gazik do rany, żeby mieć pewność, żeby Finch nie dostała jakiejś gangreny czy innego cholerstwa. Oczywiście to była jedna z tych tragiczniejszych wersji, gdzie policzek najpierw zostaje objęty stanem zapalnym, później zakażeniem, a na końcu martwicą tkanki. Wolała jednak o tym wspominać. Już wystarczyła jej markotna mina przyjaciółki i to, z jakim przejęciem mówiła o domniemanej bliźnie.
— Daj spokój, April — popatrzyła na nią pobłażliwie. — Zawsze wyglądasz obłędnie. Serio! A po tym otarciu nie będzie ani śladu, zobaczysz — zapewniła skinieniem głowy.
Cholera, Teddy myślała, że wzmianka o bliźnie poprawi jej humor, a to tylko pogorszyło sprawę. Zajrzała do apteczki, ale nie miała tam wybitnego asortymentu. Kilka plastrów, bandaże, spray chłodzący, który akurat będzie jak znalazł na stłuczenia i siniaki oraz jakaś maść na otarcia. Darling wycisnęła z tubki trochę gęstej substancji i wtarła ją w zaczerwieniony policzek.
— Hej, to naprawdę nie wygląda aż tak źle — powtórzyła jeszcze raz, chcąc za wszelką cenę przekonać przyjaciółkę do swoich racji. Szkoda, że April nie była zbyt skora, żeby jej uwierzyć. — Ale ty wiesz, że w pracy nie zajmuję się opatrywaniem ładnych dziewczyn? — zapytała, podnosząc na nią wzrok. Tak się składało, że kiedy ratowała komuś życie, zwykle na miejscu byli również paramedycy, którzy przejmowali od strażaków poszkodowanych. To oni najczęściej przywracali funkcje życiowe, gdy Darling i jej koledzy walczyli z buchajacymi płomieniami. Wiadomo, od czasu do czasu zdarzało się, że Teddy musiała przeprowadzić reanimację, w końcu nie bez powodu przeszkolono ją z pierwszej pomocy, jednak to było naprawdę rzadkim zjawiskiem.
— Gotowe! — oznajmiła, zaklejając ranę plasterkiem. Ale to nie był byle jaki plasterek, tylko taki czaderski, z dinozaurem! — Wyglądasz c u d n i e! — podsumowała i cmoknęła ją w czubek nosa. — Pomóc ci przy tych siniakach? Nie twierdzę, że mój dotyk magicznie uzdrawia, ale chyba łatwiej będzie mi je schłodzić tym sprayem. Szczególnie na plecach — stwierdziła z uśmiechem. To wcale nie tak, że chciała znowu ją rozebrać, okej? Teddy taka nie była! Zresztą, najpierw sama musiała zrzucić z siebie odzienie wierzchnie, bo tak zaabsorbowała się opatrywaniem ran wojennych Finch, że dalej była ubrana w kurtkę i czapkę, przez co zdążyła się zajebiście zagrzać.
April Finch