Between Duty and Need
: czw sie 28, 2025 10:07 am
Był ciężkim przypadkiem gdy chodziło o wspólne życie. Mało kiedy się uginał czy szedł na ustępstwa, bo nauczony był życia w samotności. Nie musiał się tłumaczyć ze swoich czynów ani decyzji, nie musiał zważać na nikogo, tylko po prostu robił to, co uważał za słuszne. Więc teraz, jeśli miał mieć kogoś przy sobie, to albo nauczy się nowych zasad, albo… no właśnie. Należało jednak pamiętać, że to był ledwo początek, a on, chociaż potrafił adaptować się do nowych sytuacji, to czasami szło to naprawdę topornie.
Zmienić komuś charakter nie było łatwo. O ile w ogóle chciało się kogoś zmieniać.
Spojrzał na nią kątem oka. Z jednej strony wiedział, że miała rację, bo przecież zdrowie było ważne i nie przeskoczy czegoś, co działo się niezależnie od niego. Powinien dbać o swoje urazy, zrobić odpowiednie skany, badania, niemniej w tym momencie schodziło to na dalszy plan. Przynajmniej na jego liście priorytetów. Co nie oznaczało, że nie zamierzał w ogóle gdzieś iść. Teraz, z dokumentami, które miałyby potwierdzać jego przynależność do Kanady, mógł nawet jechać do szpitala… tylko patrząc na jego aktualny stan, zapewne zadawaliby wiele niewygodnych pytań.
Rohan za to nie pytał. Tylko wkurwiał.
Westchnął ciężej pod nosem, bo chcąc nie chcąc, musiał się z nią zgodzić. Z ludźmi mógł walczyć na własną rękę, ale z powikłaniami…
— Jak już wrócimy do Kanady, to pójdę zobaczyć lekarza. W porządku? — powiedział, zerkając na nią, aby się zorientować czy taka forma umowy jej pasowała. On dostanie coś, bo załatwi co chciał, i ona dostanie… jego zadbanie o siebie, aby przypadkiem nie umarł zbyt szybko.
Chociaż w jego przypadku, nie mógł jej tego obiecać.
— Wolałbym, aby to był ktoś inny niż Rohan, ale niech będzie — rzucił. Nie przypadli sobie do gustu, ale to też żadne zaskoczenie, bo generalnie Damon nie przepadał za ludźmi. A jeśli ktoś był jeszcze zbliżony do niego charakterem, to tylko prosiło się o konflikt. Niemniej tu nie miało być miłości czy nawet sympatii. Tu miał być tylko wspólny interes, który opłacał jego pracodawca.
I przez który zbyt szybko się nie wypłaci.
Nie wiedział co czekało go jutro, ale chociaż wysłał wiadomość, aby nie było, że siedział cicho. Damon miał swoje priorytety, ale gdy odwalił pracę, teraz mógł odpocząć. Przynajmniej do momentu w którym znowu nie zostanie wezwany. Patrząc jednak na jego aktualny stan, to nie był zbyt dobrym pracownikiem, nawet jeśli szybko dochodził do siebie. Kilka godzin po takim katowaniu jednak było zbyt krótkim okresem, aby skakał jak sarenka.
— Dziwne, nie rozumiem dlaczego — rzucił ironicznie. Generalnie sam nie wiedział czym był urlop, ale skoro już tu byli, to co im szkodziło się przejść? No dobra, pewnie Damon zrobiłby spore zamieszanie i przyciągnął niepotrzebną uwagę wyglądając jak ofiara przemocy, ale czy go to interesowało? Jak chodziło o cywili, to nie, ale zawsze mógł przyciągnąć uwagę kogoś… niepotrzebnego. Wtedy byłby problem.
Spojrzał na nią i brew mu drgnęła wyżej.
— Zostań — odpowiedział niemalże od razu. Skoro już tu była, to nie było potrzeby aby wracała, zwłaszcza, że faktycznie uratowała mu dupę swoją obecnością. Co z tego, że serducho mu się skurczyło mocniej, kiedy widział jak tamten kretyn ją ciągnie do kantyny. Dała sobie radę, ale wtedy uświadomił sobie, że jest jego słabym punktem bardziej niż powinna. Bo się interesował, bo się martwił i nie chciał, aby stała jej się krzywda. A patrząc na to czym się zajmował, jego wrogowie mogli to łatwo wykorzystać. — I tak nie zostanę tu dużo dłużej — dodał. Zdawał sobie sprawę, że pewnie Giovanni sam go odeśle do domu lub wrócą wspólnie, aby przeanalizować to, co się stało. Jako ochroniarz czy szpieg w tym stanie się nie sprawdzi, ale zanim opuści Włochy, wolał to przegadać. Taki już był. Jebany, lojalny pracoholik.
Objął ją ciaśniej ramieniem, przyciągając bliżej siebie.
— Zaśnij. Jutro zobaczymy co dalej. — Bo dzisiaj i tak już niczego nowego nie ustalą. I chociaż miała brać „wartę”, to teraz, jak jego organizm jako tako odpoczął, Damon już wiedział, że chcąc nie chcąc, jego głowa będzie pracować na słynnej czujce, ale nad tym nie dało się zapanować. To już był jego wewnętrzny system, którego się nie wyłączało.
Candace Callahan
Zmienić komuś charakter nie było łatwo. O ile w ogóle chciało się kogoś zmieniać.
Spojrzał na nią kątem oka. Z jednej strony wiedział, że miała rację, bo przecież zdrowie było ważne i nie przeskoczy czegoś, co działo się niezależnie od niego. Powinien dbać o swoje urazy, zrobić odpowiednie skany, badania, niemniej w tym momencie schodziło to na dalszy plan. Przynajmniej na jego liście priorytetów. Co nie oznaczało, że nie zamierzał w ogóle gdzieś iść. Teraz, z dokumentami, które miałyby potwierdzać jego przynależność do Kanady, mógł nawet jechać do szpitala… tylko patrząc na jego aktualny stan, zapewne zadawaliby wiele niewygodnych pytań.
Rohan za to nie pytał. Tylko wkurwiał.
Westchnął ciężej pod nosem, bo chcąc nie chcąc, musiał się z nią zgodzić. Z ludźmi mógł walczyć na własną rękę, ale z powikłaniami…
— Jak już wrócimy do Kanady, to pójdę zobaczyć lekarza. W porządku? — powiedział, zerkając na nią, aby się zorientować czy taka forma umowy jej pasowała. On dostanie coś, bo załatwi co chciał, i ona dostanie… jego zadbanie o siebie, aby przypadkiem nie umarł zbyt szybko.
Chociaż w jego przypadku, nie mógł jej tego obiecać.
— Wolałbym, aby to był ktoś inny niż Rohan, ale niech będzie — rzucił. Nie przypadli sobie do gustu, ale to też żadne zaskoczenie, bo generalnie Damon nie przepadał za ludźmi. A jeśli ktoś był jeszcze zbliżony do niego charakterem, to tylko prosiło się o konflikt. Niemniej tu nie miało być miłości czy nawet sympatii. Tu miał być tylko wspólny interes, który opłacał jego pracodawca.
I przez który zbyt szybko się nie wypłaci.
Nie wiedział co czekało go jutro, ale chociaż wysłał wiadomość, aby nie było, że siedział cicho. Damon miał swoje priorytety, ale gdy odwalił pracę, teraz mógł odpocząć. Przynajmniej do momentu w którym znowu nie zostanie wezwany. Patrząc jednak na jego aktualny stan, to nie był zbyt dobrym pracownikiem, nawet jeśli szybko dochodził do siebie. Kilka godzin po takim katowaniu jednak było zbyt krótkim okresem, aby skakał jak sarenka.
— Dziwne, nie rozumiem dlaczego — rzucił ironicznie. Generalnie sam nie wiedział czym był urlop, ale skoro już tu byli, to co im szkodziło się przejść? No dobra, pewnie Damon zrobiłby spore zamieszanie i przyciągnął niepotrzebną uwagę wyglądając jak ofiara przemocy, ale czy go to interesowało? Jak chodziło o cywili, to nie, ale zawsze mógł przyciągnąć uwagę kogoś… niepotrzebnego. Wtedy byłby problem.
Spojrzał na nią i brew mu drgnęła wyżej.
— Zostań — odpowiedział niemalże od razu. Skoro już tu była, to nie było potrzeby aby wracała, zwłaszcza, że faktycznie uratowała mu dupę swoją obecnością. Co z tego, że serducho mu się skurczyło mocniej, kiedy widział jak tamten kretyn ją ciągnie do kantyny. Dała sobie radę, ale wtedy uświadomił sobie, że jest jego słabym punktem bardziej niż powinna. Bo się interesował, bo się martwił i nie chciał, aby stała jej się krzywda. A patrząc na to czym się zajmował, jego wrogowie mogli to łatwo wykorzystać. — I tak nie zostanę tu dużo dłużej — dodał. Zdawał sobie sprawę, że pewnie Giovanni sam go odeśle do domu lub wrócą wspólnie, aby przeanalizować to, co się stało. Jako ochroniarz czy szpieg w tym stanie się nie sprawdzi, ale zanim opuści Włochy, wolał to przegadać. Taki już był. Jebany, lojalny pracoholik.
Objął ją ciaśniej ramieniem, przyciągając bliżej siebie.
— Zaśnij. Jutro zobaczymy co dalej. — Bo dzisiaj i tak już niczego nowego nie ustalą. I chociaż miała brać „wartę”, to teraz, jak jego organizm jako tako odpoczął, Damon już wiedział, że chcąc nie chcąc, jego głowa będzie pracować na słynnej czujce, ale nad tym nie dało się zapanować. To już był jego wewnętrzny system, którego się nie wyłączało.
Candace Callahan