Strona 5 z 8

salsa con el diablo en Medellín

: śr paź 22, 2025 8:54 pm
autor: Madox A. Noriega
Wyszedł z tego klubu mijając w drzwiach Sorę, która wracała z papierosa, nawet poprosił ją o jednego i go dostał, odpaliła mu go, ale nic nie powiedziała. Madox przeszedł wzdłuż ściany ozdobionej pięknym, kolorowym graffiti z napisem Medellín, zatrzymał się koło śmietnika paląc tę fajkę szybko, może nawet trochę za szybko, bo kiedy ta nikotyna dotarła do mózgu, to aż go zemdliło. A może mdliła go cała ta sytuacja? Dlaczego nic nie mogło iść po jego myśli? To miał być miły wyjazd, urlop, a póki co nie było tutaj nic miłego, no może nie licząc cioteczki i jej pysznego obiadu.
Już miał siadać na tym krawężniku za koszem, tak, żeby pozbierać myśli i później tam wrócić, przecież musiał tam wrócić, ale wtedy usłyszał to hej, przecież wiedział, że to Pilar, nie powinien jej zostawiać, ale zdecydowanie lepiej było tutaj, z tym pomarańczowym słońcem za plecami, niż w tym ciemnym korytarzu. Odwrócił się powoli deptając butem papierosa, którego wypalił w chwilę. Dym papierosowy mieszał się z jego mocnymi perfumami, co w zasadzie nie dawało jakiejś nieprzyjemnej nikotynowej woni, a taką przydymioną, taką pasująca zupełnie do Medellín, zresztą Madox w tej swojej koszuli, na tle tego graffiti też pasował. Tylko może on już wcale nie pasował do tych ludzi. Może dlatego stąd uciekł, żeby się odciąć? Ucieczkę miał po prostu we krwi, uciekła jego matka, a potem on. W klubie też często uciekał, czasem lepiej było po prostu się zaszyć, bezpieczniej.
Chociaż przed Pilar nie chciał uciekać, nie po to ją tutaj zabrał, żeby się przed nią chować, a jednak wychodziło trochę inaczej. Było między nimi jakieś takie przyciąganie, a jednak wszechświat wciąż im przeszkadzał.
- Do trzech razy sztuka? - mruknął, ale nie z tym swoim typowym przekąsem, jakoś tak od niechcenia. Bo jego myśli rzeczywiście błądziły gdzieś w zupełnie odległych zakątkach przeszłości. Gdzieś, gdzie miał nie wracać, a wracał cały czas. Bo to miejsce przywoływało za dużo wspomnień, bo ci ludzie sprawiali, że o niektórych rzeczach trudno było nie myśleć, zapomnieć.
Na to pytanie, czy wszystko okej, wzruszył ramionami. Nie było okej, było kiepsko, chociaż może gdy Pilar była obok, to trochę lepiej? Spuścił wzrok na jej rękę, w którą ujęła tę jego, na moment, bo później podniósł go w jej oczy, w których widział coś innego niż zwykle, może właśnie tę troskę?
- Jest w porządku - powiedział w końcu i już nawet postarał się uśmiechnąć, trochę krzywo mu wyszło, ale jednak zawsze to coś. Patrzył na nią i naprawdę nie chciał, żeby sobie stąd poszła, nie chciał też tam wracać. Mogliby tu stać, było tu zdecydowanie bardziej przyjemnie.
- Nie, chcę żebyś została - powiedział, ale wtedy z baru wysypało się kilku jakiś barmanów, albo kelnerów, a może tancerki? Jakaś banda, która chyba zaczynała się już świetnie bawić, a przede wszystkim to zaczynała już obgadywać tych specyficznych gości, o Rosie to wiedzieli już pewnie wszyscy. Madox spojrzał w tamtym kierunku, a później delikatnie przyciągnął do siebie Pilar za tę rękę, którą trzymała.
- A właściwie to chcę Ci coś pokazać - dodał zaglądając jej wciąż w oczy, ale teraz się uśmiechnął, tak normalnie, ciepło - chyba nikt nie zauważy, jak stąd na chwilę uciekniemy - i pociągnął ją za sobą za rękę wzdłuż tej ulicy prowadzącej na przód klubu. Nie puścił jej dłoni, ale w zasadzie skoro udawali parę, to mogli przecież spacerować sobie za rękę. Przed klubem stało już zaparkowane dużo ciemnych samochodów, wszystkie z przyciemnianymi szybami, a ludzie którzy mijali lokal przechodzili na drugą stronę ulicy, jakby się bali. Bo pewnie się bali, bawiła się tam mafia, nie dało się tego ukryć. Z jednego czarnego SUV'a wysiadła jeszcze jakaś spóźniona para, mężczyzna w wieku mniej więcej Madoxa wciągał jeszcze koks z deski rozdzielczej, a dziewczyna piszczała, że są już spóźnieni. Madox mocniej zacisnął palce na ręce Pilar i zatrzymał ją na moment w tej ciemnej uliczce znowu przyciągając ją do siebie tak blisko, że oparła się o jego klatkę piersiową, a na szyi mogła poczuć jego ciepły oddech.
- Alvaro... czyli ten SUV jest jego - mruknął jakby może zamierzał to sobie zapamiętać. Chociaż wcale nie to chciał jej pokazać, jakiegoś SUVa, jakiegoś Alvaro. Kiedy tamten ze swoją dziewczyną weszli do klubu, to Madox znowu pociągnął Pilar za rękę. Przeszli na drugą stronę ulicy.
Medellín o tej porze cichło, zgiełk dnia codziennego ustępował miejsca ciszy, sklepikarze zamykali swoje sklepy, składali stragany, robiło się mniej kolorowo, spokojniej, ale to była tylko taka chwila, bo kiedy słońce zajdzie za horyzont, wtedy miasto znowu zacznie się budzić, ale w zupełnie innym stylu. Ale oni teraz trafili na tę chwilę względnego spokoju, na ciszę przed burzą. Jakieś dzieci biegły sobie z piłką i nawet jeden z tych dzieciaków kopnął ją w ich stronę. Zatrzymali się trochę zmieszani, kiedy wylądowała pod ich nogami, ale potem najbardziej rezolutny z tych chłopaczków krzyknął.
- Niech Pan do nas poda! - dopiero teraz Noriega puścił rękę Pilar, a później rzeczywiście kopnął tą piłkę do dzieciaków, tylko, że jakoś nie mógł się powstrzymać, żeby później nie powiedzieć, żeby podali do niego. Chwilę sobie z tymi chłopaczkami pokopali tę piłkę na tej brukowanej drodze. Madox doskonale pamiętał jak sam tutaj ze swoimi kuzynami grał w piłkę. To były akurat dobre wspomnienia. W końcu powiedział, że on już musi iść, bo czeka na niego bardzo piękna Pani, ten rezolutny powiedział, że jest bardzo piękna i nawet zapytał Madoxa czy jest jego dziewczyną, bo jeśli nie to on za kilka lat będzie dorosły i wtedy mógłby się z nią umówić. Madox się zaśmiał, szczerze i głośno, ale później powiedział, że ta Pani jest już zajęta.
Chociaż przecież Pilar nie była z tego, co mu było wiadomo. Jednak Madox przecież nie wiedział o Pilar tak dużo. Ale trochę już wiedział. No i teraz chciał chyba wiedzieć jeszcze więcej. Ale może będzie miał okazję?
Kiedyś.
Tym razem nie chwycił jej za rękę, tylko objął ramieniem, opierając dłoń na jej barku, bo właściwie już dotarli w to miejsce, które chciał jej pokazać. Zatrzymali się przed starym, opuszczonym teatrem, Madox zadarł głowę, żeby spojrzeć na szyld "Medellín Teatro", wyglądał na zniszczony, odpadło nawet kilka liter.
- Trochę się zmienił odkąd byłem tu ostatnio - stwierdził, a później ją poprowadził po tych szerokich schodach prowadzących do dużych drzwi wejściowych. Tylko, że te były zabite deskami, a na drzwiach wisiała stara tabliczka z napisem zamknięte. Madox zmarszczył brwi przyglądając jej się przez chwilę, ale w końcu przeniósł spojrzenie na Pilar. Nie byłby sobą, gdyby tak łatwo się poddał. Zresztą Noriega znał do tego teatru zdecydowanie więcej wejść. To tutaj grał w tych swoich sztukach, tutaj też występował na studiach i wszystkiego się uczył. Z tym teatrem też wiązało się wiele dobrych wspomnień, może nawet tych najlepszych w jego życiu?
Chociaż, to życie które teraz prowadził też całkiem lubił. Uwielbiał swój klub, był chyba dla niego najważniejszy na świecie. Może tylko to lawirowanie między światem przestępczym, a policją było dla niego trochę trudne, ale on w zasadzie to też lubił, bo Madox nienawidził nudy, lubił kiedy coś się działo, dlatego może kiedy patrzył w te ciemne oczy Pilar otoczone kurtyną czarnych rzęs, to tym razem on odszukał jej rękę, żeby zacisnąć na niej swoje palce. Z Pilar nigdy nie było nudno. Nawet kiedy stali sobie tutaj w cieniu, a jednak...
- Wchodzimy od tyłu - powiedział normalnie, takim tonem jakby proponował jej właśnie wyjście do kina, a nie włamywanie się od tyłu do starego teatru. Pociągnął ją za rękę w boczną uliczkę, która przylegała do ściany teatru. Było tam trochę jakiś śmieci, może nawet z tego właśnie teatru, ale powoli udało im się nią przejść. Na końcu znajdował się dziedziniec, otoczony budynkami, które też przynależały do teatru. Madox rozejrzał się dookoła licząc okna po jednej stronie. Puścił na chwilę dłoń Pilar, żeby podejść do jednego z okien, trzeciego od prawej, podniósł rękę, żeby pchnąć szybę na wysokości jego głowy. Okno ustąpiło od razu skrzypiąc trochę złowieszczo, ale czy Madox się tym przejął? Wcale, a nawet uśmiechnął się do Pilar szeroko. Zamknięcie w tym oknie było zepsute jeszcze jak teatr działał, to było to okno przez które zawsze palili na szybko papierosy między kolejnymi przedstawieniami, albo wykładami, nie domykało się, bo sami uszkodzili ten zamek, żeby okno było nieszczelne, żeby ten dym papierosowy szybko się ulatniał. Dorośli ludzie, którzy chowali się z fajkami przed swoimi profesorami. Chociaż czy oni naprawdę byli wtedy tacy dorośli? Kolorowi, głośni na pewno, ale dojrzali nie za bardzo. To właśnie chyba po tym epizodzie z teatrem i tą całą artystyczną bohemą, Madoxowi zostało to zamiłowanie do rzucania się w oczy, do kolorów, co zresztą było teraz widać po tej jego kolorowej koszuli, po złotych łańcuszkach spływających po szyi, po tych jakiś pierścieniach. Wyciągnął rękę nimi ozdobioną w kierunku Pilar.
- Panie przodem - chociaż może nie powinien jej tam wpuszczać przodem, ale to była Pilar, nawet jakby spotkała tam seryjnego mordercę, to wiedział, że by sobie poradziła, zresztą chciał jej pomóc się tam wspiąć. Kiedy podeszła, to splótł palce obu dłoni razem i oparł je na kolanie, żeby zrobić jej taki schodek i ją podsadzić do okna. Pilar była sprytna, jak ten wąż, więc poradziła sobie sprawnie, nawet w tych szpilkach, aż Madox była pod prawdziwym wrażenie. Całe szczęście on też był dość sprytny, może nie jak wąż, ale bardziej jak ten lew, którego też nosił na piersi? Chociaż kiedy Pilar była już w środku i wyciągnęła do niego pomocną dłoń, to zanim chwycił się parapetu, żeby się podciągnąć to chwycił jej rękę. Zeskoczył po drugiej stronie i zerknął przed siebie. Byli na klatce schodowej, która prowadziła w górę i w dół, wysokie drewniane schody jak w starych kamienicach, progi wydeptane setkami stóp. Madox aż uśmiechnął się na ten widok, szeroko i kompletnie szczerze, a potem znowu złapał Stewart za rękę, żeby spleść jej palce ze swoimi i pociągnąć ją w dół. Schody były dość strome, a w środku panował półmrok, bo tylko przez okna wpadało tu jakiekolwiek światło, wciąż jeszcze pomarańczowe, więc Madox szedł po tych schodach pierwszy badając pod stopami każdy próg. Kiedy w końcu zeszli na dół, to zatrzymał się przed dużymi, podwójnymi drzwiami. Odwrócił się do Pilar, żeby raz znowu spojrzeć jej w oczy, a później nacisnął na klamkę i pchnął wrota, zaskrzypiały, ale otworzyły się. Madox tym razem znowu znalazł się za plecami Pilar, bardzo blisko, oparł jej miękko ręce na ramionach i wprowadził ją do teatralnej sali, gdzie znajdowała się scena i fotele z czerwonymi obiciami. A wszystko wyglądało tak, jak pamiętał...

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: śr paź 22, 2025 11:33 pm
autor: Pilar Stewart
Pilar nie lubiła się narzucać. Zazwyczaj nie się ładowała się tam, gdzie jej nie chcieli. I przede wszystkim nie latała za facetami. Prawda była taka, że gdyby wtedy w korytarzu to był jakikolwiek inny facet, to wcale by za nim nie poszła. Pozwoliłaby mu ogarnąć swoje sprawy w samotności, dochodząc do wniosku, że jak będzie chciał, to przecież wróci i ją znajdzie. A jednak Madoxa nie potrafiła sobie odpuścić. Coś ciągnęło ją niego w ten ciężki do wyjaśnienia sposób. Sama nie umiała tego zrozumieć i wcale się jej to nie podobało. A jednak jakimś cudem znowu wylądowała tuż przed nim, zaglądając w ciemne oczy i walcząc z tą dziwną potrzebą bycia blisko.
Kiedy powiedział, że jest w porządku jakoś mu nie uwierzyła. Wcale nie wyglądał jak ktoś, u kogo wszystko grało. Może Pilar była po prostu spostrzegawcza, ale przecież widziała to w jego spojrzeniu, takim bardziej odległym, w pojedynczych zmarszczkach na czole, kiedy intensywnie o czymś myślał i przede wszystkim w tym jego wymuszonym uśmiechu, bo przecież naoglądała się tego szczerego już wystarczajaco, żeby potrafić je odróżnić. Nie odezwała się jednak ani słowem, jedynie skinęła głową, jakby rozumiała.
Bo może trochę tak było?
Pilar i Madox tak naprawdę byli do siebie bardzo podobni. Oboje chowali swoje emocje za kolorowymi maskami i dopasowywali się odpowiednio do sytuacji. Nie mówili otwarcie o tym, co mieli w sercu, o zmartwieniach czy uczuciach. Jasne, czasami zdążały się jakieś przebłyski, ale jednak ten typ chował cierpienie głęboko w sobie. Rozumiała to. Dlatego nie miała zamiaru naciskać. Przyjęła na siebie wszystko, co jej dał i tylko podsumowała to ciepłym uśmiechem.
Dopiero kiedy powiedział, że chce jej coś pokazać, Pilar uniosła brew ku górze i w końcu się odezwała.
Zabierz mnie — rzuciła z przerysowaną desperacją, pozwalając, by uśmiech wymalował się na twarzy, kiedy tak przyciągnął ją bliżej siebie, a woń znajomych już perfum mieszała się z zapachem nikotyny. — Jak najdalej stąd — był to żart, chociaż może nie do końca. Gdyby tak wziąć pod uwagę ile świetnych rzeczy zadziało się w tym zasranym klubie w zalewie godzinę, Pilar aż bała się myśleć, co jeszcze było przed nimi. Dlatego gdy zaproponował to urwanie się, nawet przez ułamek sekundy nie miała zamiaru oponować. Poza tym, mało podczas tego wyjazdu mieli czasu tylko dla siebie, a jak już mieli to spędzali go na kłótniach i wyjaśnianiu kłótni, dlatego bardzo miło byłoby w końcu zaznać chwili spokoju i odciąć się.
Z lekkim sercem pozwoliła pociągnąć się wzdłuż budynku. A potem w tą ciemną uliczkę. Też zauważyła ten czarny SUV Alvaro, jednak czy to miało jakiekolwiek znaczenie kto czym jeździł? Z tego co zdążyła zauważyć, na parkingu i tak stały same ciemne samochody z przyciemnianymi szybkami, jakby w środku znajdował się conajmniej sam prezydent.
Za to już większe znaczenie miała ta niewielka piłka, która poturlała się pod ich nogi, gdy kroczyli ulicą i te chłopaczki, proszące by ją oddać. A zaś widok, którym została obdarowana po chwili, był wręcz bezcenny. Bo kiedy stojąc z boku, przyglądała się, jak Madox na tle zachodzącego słońca beztrosko kopie piłkę z dzieciakami, podczas gdy na jego twarzy maluje się ten szczery, szeroki uśmiech, coś w jej sercu nagle się zacisnęło. Mocno i wyraźnie. Było w całym obrazku coś tak normalnego i ludzkiego, że aż wyjątkowego. Pilar też chciała z nimi pokopać. Pewnie by to zrobiła, gdyby nie miała na sobie tych długich szpilek. Nawet rozważała, żeby je po prostu zdjąć i do nich dołączyć, ale wtedy Madox skończył się bawić w małego chłopca i wrócił do niej cały zadowolony. A ona rzuciła coś jeszcze zaczepnie, nazywając go Carlosem Valderramą, kiedy tak ruszyli ulicą, przytuleni do siebie, jakby faktycznie łączyło ich coś więcej niż zwykła przyjaźń.
I dopiero wtedy, gdy tak szli tymi malowniczymi uliczkami, Pilar mogła przyjrzeć się urokowi Medellin. Bo chociaż była tu już dobre kilka godzin, większość czasu spędziła w środku lub w samochodzie. A szkoda. Bo stolica Antioqui była piękna. Szczególnie w akompaniamencie ostatnich promieni słońca.
Nie miała pojęcia, gdzie chciał ją zabrać. Wiele pomysłów kręciło się w jej głowie, jednak żaden finalnie nie okazał się trafny. Bo kiedy wylądowali w opuszczonym teatrze, Pilar faktycznie się zdziwiła. Nawet bardzo. Ale wcale nie była zawiedziona — wręcz przeciwnie — poruszała się po zakurzonej, skrzypiącej podłodze, rozlegając się na boki w prawdziwym zachwycie. Bo chociaż budynek był zaniedbany i opustoszały, wciąż miał w sobie jakiś niesamowity klimat. Jakby echo głośnych oklasków wciąż wybrzmiewało w powietrzu, a głośne rozmowy w przerwie między spektaklami wypełniały korytarze. Pozwoliła poprowadzić się na dół, zaciskając chłodne palce na tych Madoxa, co jakiś czas spoglądając na niego ukradkiem. Gdyby ktoś dał jej teraz możliwość dostania się do jego głowy i usłyszenia tych wszystkich myśli, które się tam kłębiły, oddałaby wszystko, co miała. Naprawdę. No może oprócz odznaki, bo jej potrzebowała jeszcze do doprowadzenia sprawy z kontenerami do końca. Ale tak poza tym, to wszystko inne. Tylko by dowiedzieć się, o czym właśnie myślał i jak wiele znaczyło dla niego to miejsce. Bo coś musiało, skoro ją tu przyprowadził.
A kiedy otworzył przed nią wielkie drzwi prowadzące do głównej sali, aż oczy się jej zaświeciły. Chociaż w pomieszczeniu panował półmrok, widok zapierał dech w piersiach. Było pięknie. A może to Pilar było po prostu tak łatwo zachwycić? Bo przecież pół życia była zamknięta za ścianami bidula. Nikt nie brał jej do teatru, do kina, ani na artystyczne wycieczki. I chociaż w dorosłym życiu starała się nadrobić, co mogła, tak tych rzeczy naprawdę nie było wiele, bo przez większość czasu skupiała się na pracy.
To tutaj prezentowałeś ludziom ten swój wielki talent aktorski? — spytała w końcu, gdy tak ostrożnie prowadził ją pod samą scenę. I swoją drogą bardzo dobrze, że to robił, bo przez ten półmrok, Pilar z dobre trzy razy potknęła się o niewielkie schodki i pewnie gdyby nie silne dłonie Madoxa, Stewart poleciałaby prosto na twarz, a tamto mogła dzielnie kroczyć przed siebie.
Dopiero kiedy dotarli na sam dół, Pilar wyrwała się nieco bardziej w przód. Wciąż oczarowana ogromem tego pomieszczenia rozglądała się dookoła, nie wiedząc, co najbardziej zwracało jej uwagę. A następnie umieściła dłoń na brzegu zakurzonej sceny, która kiedyś tak bardzo tętniła życiem. Przez moment spróbowała wyobrazić sobie młodego Madoxa na tej scenie. Takiego niewinnego, pełnego pasji i marzeń, które potem okrutnie zostały mu odebrane. I jakoś nic nie mogła poradzić na to, że coś ugodziło ją w klatkę na samą myśl.
Westchnęła i w końcu odwróciła się w jego stronę, opierając plecy o chłodną ścianę sceny, wraz z łokciami, które dała do tyłu. Miała w głowie tak wiele pytań, które chciała mu zadać i za nic nie potrafiła się zdecydować na jedno.
Jaki był ten nastoletni, zakochany w scenie Madox? — spytała w końcu wybierając (a raczej zgroza wybrała) i wbiła w niego swoje ciemne spojrzenie. — Marzył o wielkiej karierze? Zdobyciu Oskara? Przeprowadzce do Hollywood? — z każdym pytaniem przyglądała mu się coraz bardziej intensywnie, przechylając delikatnie głowę. Jakby chciała sama wyczytać sobie te odpowiedzi z jego brązowych oczu. A kiedy znalazł się bliżej, uśmiechnęła się przelotnie. — Powiedz, dużo dziewczyn wzdychało i przychodziło po zdjęcia i autografy? — bo Pilar na pewno by poszła. Szczególnie w tych młodzieńczych latach, kiedy wzdychała zza murów bidula do ładnych chłopców w telewizji o ciemnych oczach. Napewno byłaby zachwycona, gdyby ktoś wziął ją do takiego pięknego teatru. Bo z pewnością był piękny w czasach swojej świetności.
No na co czekasz? Właź na tą scenę i pokaż mi coś ciekawego — poprosiła grzecznie. Chociaż może jednak bardziej wyzywająco? A potem odepchnęła się od tej chłodnej ścianki i podeszła do jednego z krzeseł. Delikatnie otrzepała go z kurzu, a następnie rozsiadła się wygodnie w oczekiwaniu.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: czw paź 23, 2025 12:59 am
autor: Madox A. Noriega
Patrzył na Pilar, kiedy przekroczyła te wielkie drzwi, kiedy rozglądała się po tej sali, balkonach nad ich głowami, na których kiedyś działo się prawie tyle co na scenie, bo tam mafia robiła interesy, ale tam też spotykali się tajemniczy kochankowie. Teatr to było takie miejsce, gdzie te wszystkie emocje aż kipiały, nie tylko te które chcieli przekazać aktorzy, ale te szarych, zwykłych zjadaczy chleb też. Gdy płakali kiedy Romeo i Julia składali na swoich ustach ostatni pocałunek, albo gdy cieszyli się wspólnie z poskromienia złośnicy.
Teatr to maski, to udawanie, a jednak... czasem też te najprawdziwsze emocje, te które na co dzień chcemy schować przed wszystkimi. Tak, jak oni oboje, chowali je gdzieś głęboko. Ale czy one kiedyś w końcu nie wybuchną, jak wulkan, który płonie pod powierzchnią, każdy ogień kiedyś musi znaleźć ujście.
Ten ich też w końcu je znajdzie.
Madox parsknął głośnym śmiechem, takim który odbił się echem od tych wysokich sklepień, aż na jednym z balkonów do lotu poderwał się jakiś zagubiony ptak, kiedy Pilar zapytała, czy to tutaj prezentował swój wielki talent.
- Aktorem byłem raczej kiepskim, lubiłem to, ale nie miałem chyba talentu - stwierdził, ale wcale nie było mu z tego powodu przykro, dużo się wtedy nauczył, teraz z tego korzystał. Lubił to, w pewnym momencie kochał całym sercem, chciał iść w aktorstwo, ale talentu nie miał. Był za to uparty i nadrabiał jakimś takim urokiem osobistym i tą wrodzoną zdolnością do improwizacji, bo wszystko mogło się posypać, a on i tak stanąłby na scenie i zaimprowizował.
Sprowadził ją powoli po tych schodkach, a potem zatrzymał się na linii siedzeń i tylko na nią patrzył, na jej twarz, która była pełna podziwu dla tego miejsca, tak samo jak ta jego kiedy wszedł tu po raz pierwszy, dawno temu. Kiedy był jeszcze niekochanym dzieciakiem z Medellín, a jednak dostał się do tej szkoły, a jednak wierzył, że jeszcze może coś zmieniać. Wtedy rzeczywiście jeszcze miał marzenia.
Zrobił krok w jej kierunku, kiedy oparła się plecami o scenę, a gdy zasypała go tymi pytaniami to zrobił jeszcze dwa następne, żeby znowu znaleźć się blisko niej, tak blisko, że gdy tylko wyciągnął rękę, to mógł ją oprzeć o tę scenę nad jej ramieniem.
- Na pewno był naiwny, ale był też... niemożliwy - uśmiechnął się i ciemne tęczówki zawiesił na jej oczach - tak mi zawsze mówiła ciotka - wyjaśnił jej. W zasadzie był całkiem podobny do tego Madoxa, który teraz stał przed nią, może tylko rzeczywiście wierzył bardziej w ludzi, wierzył bardziej w to, że świat może jednak nie jest taki zły. A teraz to już nie wierzył, teraz brał po prostu wszystko takim jakie było. Bo czasem coś, co wydaje się na początku złe, tak jak mu się wydawała ta cała współpraca z policją i robienie dla nich za kreta, może się okazać najlepszym, co cię w życiu spotkało.
Pochylił delikatnie głowę w jej kierunku pozwalając sobie zaciągnąć się zmysłowym zapachem jej perfum, wzrok spuszczając znowu na tego jej wyeksponowanego między piersiami węża.
- Marzył o własnym teatrze, żeby mógł planować spektakle i rządzić tymi wszystkimi ludźmi... Więc to marzenie chyba trochę spełniłem - powiedział powoli, a te jego oczy znowu wylądowały na jej twarzy, na jej pięknych, ciemnych oczach. Coś w tym było, że Madox też zawsze miał jakiś taki zmysł do organizacji, do ustawienia wszystkiego tak, żeby grało ze sobą. Dlatego ten klub był dla niego taki ważny, ustawiał te imprezy jak spektakle, pilnował ludzi i porządku, tak jak kiedyś robił to tutaj. Może i nawet kiedyś przeszło mu przez myśl, żeby jednak w Torono otwierać teatr, ale wtedy trafił się ten klub naprawdę okazyjnie, teraz jednak niczego nie żałował. Może nawet bardziej wsiąknął w ten świat klubowych imprez niż się spodziewał. Bardziej niż w świat teatru. Lepiej się tam odnajdywał.
Na to pytanie czy dużo dziewczyn do niego wzdychało, pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Nie chciał już poruszać tego tematu, bo znowu wróciliby do Rosy. Bo młody Madox szybko się zakochał w Rosalindzie, bo był bardzo naiwny, bo wierzył, że ludzie są dobrzy, a potem się okazało, że nie byli, zwłaszcza w tym miejscu. W Medellín nawet brat potrafił zdradzić brata, a miłość... Madox śmiał twierdzić, że ona tu nigdy nie istniała, i teraz to też wcale się nie zmieniło. Ale teraz to też nie był już jego problem, wcale. Chociaż... może odrobinę zaczynał być? Znowu przysunął twarz do jej twarzy. I tym razem to on wstrzymał powietrze, jakby zaraz rzeczywiście miał je w płucach stracić kompletnie, ale to się nie stało.
Wywrócił oczami, kiedy Pilar kazała mu wchodzić na scenę, bo w zasadzie to teraz miał ochotę na coś zupełnie innego, zwłaszcza, że już znowu wisiał nad nią tak blisko. A jednak zabrał rękę i zrobił krok do tyłu, a kiedy usiadła na siedzeniu to on oparł się plecami o scenę.
- To będzie bardziej jakaś tragedia niż coś ciekawego... - mruknął, ale odepchnął się od ściany i wszedł po tych schodkach na scenę, żeby stanąć na jej środku. Spojrzał gdzieś po widowni, do góry na te balkony, pamiętał je jeszcze pełne ludzi. A teraz straszyły pustką, ale w zasadzie to teraz chyba wystarczyła mu sama Pilar. Jego wzrok padł na jej sylwetkę, odchrząknął, a ten dźwięk poniósł się echem po teatrze, akustyka wciąż działała jak powinna.
Zrobił krok do przodu, a później zaczął spektakl, chociaż nie robił tego już ponad dziesięć lat. Ale z drugiej strony, to czy on ciągle nie grał?
- Być albo nie być, oto jest pytanie - zaczął powoli, a spojrzeniem odszukał tego Pilar. Madox zawsze jednak był za tym, żeby być. Być i żyć i brać z tego jak najwięcej, nawet jeśli czasem wydawało się, że wcale się nie da. Zrobił krok do przodu, żeby zatrzymać się na brzegu sceny.
- Kto... postępuje godniej, ten, kto biernie stoi pod gradem zajadłych strzał losu. Czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść i w walce kładzie im kres? - zapytał teatralnym głosem, mocnym, głośnym, takim który mącił tę ciszę w teatrze. Przez chwilę patrzył z brzegu sceny w oczy Pilar, ale w końcu wypuścił powietrze, które wstrzymał w płucach i się cofnął, odwrócił się do niej profilem, spuścił głowę.
- Umrzeć, usnąć... i nic poza tym, i przyjąć, że śmierć uśmierza boleść serca i tysiące tych wstrząsów, które dostają się ciału... w spadku natury - mówił ciszej, ale w tej martwocie, która tu panowała jego głos wciąż był mocny, wciąż wdzierał się pod skórę - o tak, taki koniec byłby czymś upragnionym. Umrzeć, usnąć, spać... i śnić może? - wyszeptał i podniósł spojrzenie znowu na Pilar. Akurat Hamlet przyszedł mu do głowy, ale Madox zawsze lubił dramatyzować, a ten fragment jakoś tak do niego pasował, bo Madox zawsze starał się walczyć z przeciwnościami losu. Tylko może z tym umieraniem to już przesadził, ale to w końcu tylko sztuka.
Przez chwilę stał tak na tej scenie ze wzrokiem zawieszonym prosto na niej, ale w końcu się zaśmiał, głośno i szczerze.
- Mówiłem, że będzie tragicznie - rzucił, ale znowu podszedł do brzegu sceny, żeby schować jedna rękę z tyłu i ukłonić się nisko. Skończył przedstawienie, ale wcale nie zszedł z tej sceny, tylko wyciągnął rękę do Pilar.
- Na Oscara nie miałbym chyba szans, ale trochę się tutaj nauczyłem - powiedział, kiedy już ją do siebie wciągnął, kiedy usiadła obok niego.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: czw paź 23, 2025 10:55 am
autor: Pilar Stewart
Krzesło na widowni zaskrzypiało dźwięcznie, kiedy w końcu na nim usiadła i chociaż wcześniej starannie je wytrzepała, smuga kurzu uniosła się wysoko w powietrze, zatrzymując na moment zaraz nad jej głową. Pilar jednak nie zwracała na to większej uwagi. Jej spojrzenie już było intensywnie wbite w męską sylwetkę, kroczącą wzdłuż sceny, by zaraz potem wdrapać się pod schodach. I kiedy on tak przymierzał się do swojego występu, a ona trwała w niego tak wpatrzona, znowu zaczęła się zastanawiać.
Nad tym co powiedział wcześniej o tym naiwnym i niemożliwym dzieciaku, który marzył o własnym teatrze. Miał ambicje, zawsze mierzył wysoko, bo przecież nawet teraz skończył jako właściciel najbardziej ekskluzywnego klubu w całym Toronto. Jasne, zamiast widowni w garniturach i długich sukienkach miewał laski tańczące przy stołach w skąpych spódniczkach, i może zamiast owacji na stojąco ludzie woleli wciągać kreski, ale jakby na to nie spojrzeć, w Emptiness również odgrywały się pewnego rodzaju spektakle. Każdy tam grał. Policja przymilała się do gangsterów, żeby pozyskiwać informacje, mafiozi wymieniali wzajemnie serdeczne uśmiechy, robiąc biznesy przy eleganckich stołach, by potem odstrzelić sobie łeb przy kolejnym spotkaniu. Nawet Madox tam grał. Chyba najwięcej ze wszystkich, bo jego rola nigdy się nie kończyła. Nie dość że lawirował pomiędzy dwoma światami, to nawet prywatnie nie mógł za bardzo tej maski zdejmować, musiał być wiecznie ostrożny i gotowy na improwizacje.
Chociaż może właśnie tutaj, w tym zakurzonym i opuszczonym teatrze, gdzie właśnie wypadało grać, on właśnie był sobą? Z dala od gangsterów i ludzi, którzy chcieli ukręcić mu łeb. Z dala od tego całego gówna codzienności, od zdrad i niedopowiedzeń. Właśnie kiedy tak spoglądał na Pilar z wysokiej sceny i recytował Hamleta? Kiedy otwarcie opowiadał jej o swoim dzieciństwie i wielkich marzeniach. Może właśnie to był ten prawdziwy Madox, bez filtrów i specjalnego przebrania. A chyba najgorsze w tym wszystkim było to, że Pilar podobało się to o wiele bardziej niż powinno. I dobrze, że Noriega znajdował się teraz w bezpiecznej odległości, dalej niż zazwyczaj, bo jeszcze z bliska byłby w stanie zobaczyć te świecące oczy, w których tliło się coś więcej niż tylko rozbawienie.
Wybornie — mruknęła zadowolona i nawet — jak na zaangażowanego widza przystało — zerwała się z miejsca i obdarowała go gromkimi owacjami na stojąco. A faktycznie wyszły całkiem donośne, bo kiedy dźwięk klaskania poniósł się echem i zaczął odbijać od ścian, brzmiało to nawet jakby na widowni zasiadało o wiele więcej osób niż jedna Pilar. Tak może nawet z dziesięć. — Rzuciłabym ci różą albo jakimś hajsem na scenę, ale nie mam przy sobie nic — chociaż w teatrze to chyba już wiele lat nie praktykowało się takiego zwyczaju ciskania kwiatów pod nogi aktorów, by wyrazić wdzięczność. A hajs to bardziej pewnie dla tancerki w klubie. No w każdym razie Pilar nie miała ani jednego ani drugiego więc tylko się uśmiechnęła. I ten właśnie serdeczny uśmiech musiał mu wystarczyć, czy tego chciał czy nie.
Prychnęła uwagę o tym, że było tragicznie i podeszła bliżej brzegu sceny.
No chyba tak miało być, nie? Tragicznie? — zauważyła i wystawiła do niego dłoń, by jednym silnym ruchem wciągnął ją na górę. Hamlet przecież z założenia nie był o różowych okularach i jednorożcach. Był o cierpieniu, niepewności, bezsensu życia i tym całym rozważaniu czy zostać w tym niedoskonałym świecie pełnym bólu i niesprawiedliwości, czy może jednak poddać się śmierci i przestać czuć. Zasnąć. — I całkiem nieźle ci wyszła ta cała dramaturgia. Nad intonacją trzeba tylko trochę popracować — rzuciła bardziej dla żartu, zaczepnie niż jakby naprawdę miała zamiar się go teraz czepiać.
Rozsiadła się wygodnie na brzegu sceny, spuszczając nogi w dół i pozwalając im zawisnąć bezwładnie. Wzrok powiodła zaś po wysokich balkonach i sklepieniach. Ze sceny wyglądało to zupełnie inaczej niż z perspektywy widza. Wszystko wydawało się jeszcze.. większe.
Tylko szkoda, że już nie załapaliśmy się na tą część, w której snuje wnioski, że jednak śmierć byłaby za prosta — bo przecież tak to potem było w tym dramatycznym monologu. Ten wielki wniosek, że tak po prostu sobie umrzeć, to byłoby za łatwe. I do tego ta niepewność, że tam wcale może nie być lepiej. Że może właśnie lepiej zostać na tej przegniłej złem ziemi, która przynajmniej pozwała czuć i doświadczać niż gubić się w nicości. I Pilar też tak uważała. Uważała, że życie było dla odważnych. Dla tych, którzy nie bali się cierpienia albo właśnie pomimo niego wciąż znajdywali powody do radości. — Bo jak dla mnie, to zdecydowanie b y ć — dodała po chwili jakoś tak nostalgicznie, jakby ten cały przypadkowy występ na opustoszałej scenie jednak zostawił w jej głowie o wiele większe piętno niż to było zamierzone. Bo może tak było? Może tutaj i Stewart mogła na chwile spuścić nieco gardę i być po prostu sobą? Przechyliła głowę w jego kierunku i uważnie mu się przyjrzała. Dokładnie. Jakby wzrokiem badała jego twarz centymetr po centymetrze.
Tylko pytanie, czy spuszczanie tej gardy mogło się też tyczyć tej emocjonalnej? Bo przecież na to chyba nie powinna pozwalać. Zawsze była nienaganna w oddzielaniu pożądania od potencjalnych uczuć, które z chirurgiczną precyzją przecinała w zarodku, jednak jakoś teraz spoglądając na Madoxa czuła, że coś mogło się wyjebać gdzieś po drodze. Że tworzyła się w tych spojrzeniach i przypadkowym dotyku jakaś dziwna więź, na którą oboje nie powinni się zgadzać. Bo już sam fakt, że gdy jego twarz była tak blisko, serce Pilar pompowało jakoś szybciej.
I znowu przeniosła wzrok na jego usta, jakby chciała go pocałować. Tylko nagle przez głowę przeszła jej ta uwierająca myśl, że mogłaby nie chcieć przestać. Że zamiast zwykłego, zachłannego pocałunku, zwieńczającego to rosnące napięcie, mogła chcieć smakować go powoli, razem z tymi wszystkimi dziwnymi, ciężkimi do zrozumienia emocjami. A to już byłby problem. Duży.
A dla ciebie? — wróciła spojrzeniem do ciemnych oczu, zaglądając w nie głęboko. — Być czy nie być? — tylko czy oni dalej rozmawiali o Hamlecie?

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: czw paź 23, 2025 1:31 pm
autor: Madox A. Noriega
Ukłonił się jeszcze raz, kiedy dostał od niej te owacje na stojąco, wzrokiem wodząc gdzieś po tych balkonach. Może nie występował tu tak dużo razy, a jednak jakaś taka wizja tych ludzi, których było trochę więcej stanęła mu przed oczami. To też były te dobre wspomnienia z Medellín.
- Możesz zawsze bielizną, poczujemy się jak na jakimś rockowym koncercie - powiedział zaczepnie, ale prawda była taka, że ten jej uśmiech to znaczył dla niego może nawet więcej niż setki oklasków. Tak jak to, że stanął przed nią, że pokazywał jej jakąś taką kolejną część swojego życia, o którym Tornoto nie miało w ogóle pojęcia. Nikt tam nie wiedział, że Madox nauczył się gry na deskach prawdziwego teatru. Wszyscy uważali, że kłamie bo jest zły, źli ludzie kłamią, proste. Może dlatego miał więcej wrogów niż przyjaciół?
- Czyli jednak jakieś emocje udało się wywołać - powiedział, kiedy stwierdziła, że tak miało być, tragicznie. Może tak. Tylko, że Madox tak naprawdę to chyba sobie nawet nie zdawał sprawy jakie emocje wywołał, u niej. U siebie, kiedy tak nie mógł oderwać spojrzenia od jej twarzy. Kiedy cały czas o niej myślał, w kategoriach znacznie innych niż wcześniej.
- Następnym razem będzie lepiej - szturchnął ją ramieniem, gdy zasugerowała, że powinien popracować nad intonacją. Chociaż Madox nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie jeszcze przed nią wygłaszał Hamleta, czy jakąś inną sztukę, bo w Toronto to jednak niemożliwe, a za dwa dni tam wrócą. Wrócą do tego wszystkiego, do swoich żyć i nawet tego, że powinni się od siebie trzymać z daleka, bo przecież powinni. Stali jakby trochę po przeciwnych stronach barykady. Chociaż z Madoxem to też nie do końca było wiadomo, po której on jest stronie. Może po jej po prostu? Ale może nie powinien?
Oparł dłoń za jaj plecami o ziemię, żeby odchylić się do tyłu, żeby spojrzeć w górę na wysokie sklepienia ozdobione złotymi rzeźbieniami. Dopiero na jej kolejne słowa przeniósł wzrok znowu na nią, przekręcił głowę w jej stronę.
- Życie też nie jest proste - stwierdził, chociaż może niektórzy ludzie wiedli to swoje, proste, piękne życie, a nawet byli z niego zadowoleni. Tylko Madox był praktycznie pewny, że on by nie był. On nie lubił kiedy było zbyt łatwo, było prosto, bo dla niego wtedy było nudno. A nuda to coś, czego nienawidził. Sam napędzał czasem kołowrotek tych dziwnych zdarzeń, żeby po prostu coś się działo. Był uzależniony od adrenaliny, od ruchu, od działania i czucia, i chyba Pilar też była. Widział to w jej oczach i czuł za każdym razem, gdy ją spotykał. Chyba nawet ostatnio czuł trochę więcej niż powinien, kiedy tak sobie zaglądali w oczy, głęboko, jakby naprawdę potrafili coś z nich wyczytać. A może potrafili?
Patrzył na nią, kiedy powiedziała to, że dla niej zdecydowanie być.
Być. Tutaj. Z nią.
To było dla niego ważne miejsce, takie zupełnie inne, ważniejsze chyba do klubu, od mieszkania, a nawet od wszystkich tych miejsc, które pokazywał jej w Medellín, od domu ciotki, czy od tej brukowanej ulicy, na której grał w piłkę. Takie miejsce, gdzie nie idzie się przez przypadek i z kimś przypadkowym.
Spojrzeniem błądził po jej twarzy, bo o ile wcześniej był święcie przekonany, że czasem trzeba po prostu płynąć z tym prądem, dać się ponieść, to teraz trochę zmieniał zdanie. Chciał poznać smak jej ust, poczuć jej wargi na swoich, ale teraz to chyba też czuł jakieś inne rzeczy, niż samo to pożądanie. Tylko co z tego, kiedy jak tylko wylądują w Toronto to będą je musieli zdusić w zarodu, dla jakiegoś większego dobra?
Może dlatego łatwiej było się zadawać z wariatkami? Bo do nich ciężko było cokolwiek czuć, oprócz tego przyciągania i ognia, który wybuchał nagle i szybko się spalał. W jednej chwili.
A oni z Pilar tych chwil mieli już tyle, że jakoś tak ciężko było się zdecydować, żeby jednak spłonąć, żeby pozostawić po tym tylko zgliszcza.
Kurwa.
Wstał z ziemi i wyciągnął do niej rękę.
- Być - powiedział w końcu. Chociaż jeszcze walczył z tym, czy rzeczywiście powinni. Ale może tak? W końcu byli na wakacjach, z daleka od Toronta, w zupełnie innym świecie, jakby w innej rzeczywistości trochę. Będą się martwić po powrocie, albo w ogóle będą się martwić, kiedy już zostaną te zgliszcza. Lepiej płakać nad rozlanym, kurwa mlekiem, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło. Nie prawdaż?
Kiedy wstała, to pociągnął ją za rękę na środek sceny, a później przyciągnął do siebie w jakimś piruecie, tak, że znowu oparła się plecami o jego klatkę piersiową, dłonie oparł na jej biodrach miękko, a głowę na ramieniu, tak, że jego ciepły oddech omiótł jej ucho. Tylko, że tym razem to nie był żaden przypadkowy, ani udawany gest, tylko coś, co po prostu chciał zrobić. Jak wtedy, kiedy razem tańczyli, nie było tego co powinni, co wypadało, tylko to co czuli.
Obrócił się z nią w kierunku jednego z balkonów, przysunął usta do jej ucha, tak, że prawie musnęły jego płatek.
- Tam na tym balkonie zawsze siedziała Doña Sofia, najpiękniejsza kobieta w Medellín, burza ciemnych loków, przenikliwe spojrzenie, słodki pieprzyk na policzku, wszyscy mężczyźni za nią szaleli, każdy się w niej kochał - zaczął i rzeczywiście wspominał tę kobietę, ale chyba to nie jej uroda była tutaj najważniejsza, w tej historii. Westchnął ciężko, a jego oddech omiótł jej szyję.
- Ale sama Doña Sofia nigdy nie spotkała prawdziwej miłości, dostawała diamenty i dostawała futra, na każdy spektakl przychodziła z innym mężczyzną, a któregoś dnia nie przyszła, a później po jakimś czasie wyłowili jej ciało z Porce - dokończył opowieść i tym razem przesuwając dłońmi wyżej na jej talię, obrócił ją przodem do siebie, objął zamykając ją w swoich ramionach. Jego ciemne tęczówki znowu odszukały jej brązowych, błyszczących oczu.
- Bez miłości, ona wybrała nie być... To jest dopiero postać tragiczna - powiedział ciszej. A kiedy między nimi zapadła ta martwota przerywana tylko ich oddechami i może przyspieszonym biciem serc, to Madox pochylił się do jej ust. Chciał ją pocałować, chociaż wiedział, że nie powinien i wiedział, jakie to może nieść konsekwencje, ale tak kurewsko tego chciał, jak niczego innego na świecie.
Tylko, że wtedy tę martwą ciszę przerwał dźwięk dzwonka w jego telefonie.
Chyba jednak nie będzie im dane kosztować swoich ust, jeszcze nie teraz. A może nigdy wcale?
Madox parsknął zirytowany i oparł na moment głowę w załomku jej szyi, ale w końcu puścił ją, cofnął się i wyjął telefon.
Ticiano, a jednak zauważyli, że ich nie ma.
Madox odebrał, a Pilar mogła usłyszeć, że Ticiano opowiadał coś podniesionym głosem, długo.
- Jak to? Co Ty mówisz Ticiano? Zaraz będę... - powiedział tylko, schował telefon do kieszeni i spojrzał na Pilar - musimy wracać.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pt paź 24, 2025 12:23 am
autor: Pilar Stewart
Może faktyczne był to jedyny moment, w którym występował przed nią Hamleta. Może już nigdy więcej nie będzie im dane znaleźć się w teatrze — tym mniej lub bardziej opuszczonym. Może nawet nigdy nie powtórzy się taka chwila jak ta, w której tak pięknie się przed nią otwierał, pokazywał utracone marzenia i wszystko czym mógłby być, gdyby życie nie postanowiło kopnąć go w dupę.
Może.
Ale Pilar nie miała zamiaru tego żałować. Myśleć, że chwila jak ta mogła zdarzyć się tylko raz. Chłonęła ją po prostu taką, jaka była, w całej okazałości. Z tym kurzem osadzonym głęboko na każdym z mebli i tym jego ciemnym spojrzeniem, które wywiercało jakieś niewidzialne piętno na jej sercu. Miał rację — życie nie było proste. Ale czy to właśnie to, ta kręta ścieżka, nie czyniło go wspaniałym? Prostota był nudna, monotonna, powtarzalna. Nie kształtowała charakteru. I może właśnie dlatego ich były tak silne? Bo wcale nie było pięknie i ładnie. Na dobre momenty trzeba było sobie zapracować, upaść i podnieść się po porażce, wyciągnąć wnioski, poczuć żal zawodu i endorfiny zwycięstwa. Wtedy człowiek czuł, że żył. I ona właśnie przy Madoxie czuła. Czuła to całą sobą, kiedy jej serce biło nierówno, przeskakując w piersi, a każdy pojedynczy dotyk zostawiał po sobie przyjemne dreszcze. I może faktycznie wszystko trzeba będzie schować pod dywan, gdy tylko wrócą do Toronto, ale przecież teraz byli daleko od niego. Dokładnie trzy tysiące siedemset czterdzieści osiem kilometrów w linii prostej.
Cokolwiek wydarzy się w Medellin, zostanie w Medellin.
Wsiąknie w te stare ściany opuszczonego teatru i przykryje się kurzem. Jedynie w ich głowach może wspomnienie tych chwil zostanie na nieco dłużej, wywołując uśmiech na samą myśli. A może coś innego? Może przyjemne drapanie w okolicy brzucha albo głos Madoxa, gdy tak pewnie wypowiadał krótkie być prosto w jej usta, będąc blisko.
Bo Pilar w tamtej chwili naprawdę walczyła ze sobą, by nie zrobić czegoś głupiego. A kurwa chciała. Bardzo. Nawet drgnęła ręką, by ująć jego twarz, ale wtedy on wstał, pozostawiając po sobie jedyny chłodny powiew powietrza. Wypuściła głośno powietrze, odchylając głowę w tył, a wzrok zawiesiła na zdobionych sklepieniach. Kiedyś to miejsce musiało być naprawdę piękne, gdy tętniło życiem.
Przeniosła na niego spojrzenie dopiero, gdy wyciągnął do niej rękę. Podniosła się leniwie, jakby na tym brzegu sceny było jej naprawdę wygodnie, jednak dała się poprowadzić bardziej w głąb. A potem znowu patrzyła przed siebie, tym razem stykając się z jego ciepłym torsem, a spojrzenie wbijając w opustoszałe, sypiące się balkony.
Historia Doñy faktycznie była tragiczna. Chociaż Pilar trochę jednak się z nią utożsamiała. Bo to już nawet nie chodziło o te kręte brązowe loki i ciemne spojrzenie, ale właśnie to podejście do miłości. Do oddania swojego serca na tacy komuś, kto tak po prostu mógł je przeciąć na pół. Może Doña po prostu chciała postawić siebie na pierwszym miejscu? Może wystarczyły jej przelotne, gorące romanse i spokojna głowa? Może Pilar była do niej podobna bardziej, niż mogło się wydawać? Przecież ona też uciekała od miłości. Całe dorosłe życie. Wraz z tymi obietnicami, które złożyła sama sobie jeszcze za dzieciaka. Nie potrafiła polegać na drugim człowieku ze swoim sercem, musiała dbać o nie dla samej siebie. Całe życie musiała liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
Może Doña nad miłość postawiła samą siebie? — spytała w końcu, gdy skończył. — A może nikt nie był godny jej serca? — bo przecież tez można było postawić naprawdę wiele. A Pilar w snucie niekończących się teorii i pytań była aż za dobra. — A może właśnie kiedy w końcu wybrała żeby być i oddała się miłości, ta zaprowadziła ją prosto na dno rzeki? — może właśnie to ją straciło, a nie odwieczna samotność? Może poczuła za mocno, dała się ponieść, zaufała, złamała własne obietnice i skończyła w Porce? Chyba oboje doskonale wiedzieli, że każdy kij zawsze miał dwa końce, zupełnie jak ludzkie historie. Nigdy nie było wiadomo, co tak naprawdę siedziało w człowieku i jakie demony przeszłości nim kierowały. I może Doña również je miała?
Może stała twarzą w twarz z tymi gorącymi uczuciami, z tą miłością i po prostu podjęła złą decyzję? Zaryzykowała? Może Pilar też była gotowa zaryzykować. Nawet jeśli miałaby potem skończyć w rzece. Bo kiedy miała Madoxa tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a wymowa cisza w końcu zapanowała w pomieszczeniu, przecinana jedynie nierównym oddechem, Pilar naprawdę była gotowa postawić wszystko na szali.
Uniosła dłoń do jego twarzy, jednak zamiast osadzać ją na policzku, wplotła palce w jego gęste, starannie ułożone włosy. Przejechała nieznacznie końcówkami paznokci po nierównej skórze, podczas gdy wzrok wbiła w jego ciemne oczy. A potem przysunęła się do niego tak, że ich wargi prawie łączyły się ze sobą w ciepłym dotyku.
Prawie, bo ciszę przeciął donośny dźwięk telefonu.
Jakaś pieprzona latynoska muzyka wypełniła pomieszczenie, a Pilar pierwszy raz w życiu pomyślała sobie, że nienawidzi latino. Pewnie pierwszy i ostatni.
Podobnie jak Madox wypuściła głośno powietrze i sama umieściła brodę na czubku jego głowy, którą on zaś oparł na załomku jej szyi. To chyba los po prostu próbował im coś powiedzieć. Usilnie. Bo przecież to nie była pierwsza taka sytuacja. A może pierwsza, której tak mocno pożałowała? Bo gdyby nie ten telefon od Tio, Pilar wpiła by się w usta Madoxa bez najmniejszych oporów i zapewne jakichkolwiek hamulców.
Zamiast tego odsunęła się nieznacznie i pozwoliła mu dokończyć rozmowę, w międzyczasie walcząc z nierównym oddechem.
Co się stało? — spytała w końcu, gdy skończył rozmawiać i oznajmił, że musieli iść. Po jego spokojnej, pełnej pożądania twarzy nie zostało już prawie nic. A szkoda. Zaczynała się do niej przyzwyczajać. Chociaż jeśli Tio faktycznie go potrzebował, powinni wracać. — No to chodźmy — spojrzała na niego jeszcze przelotnie, ostatni raz tym nostalgicznym wzrokiem, jakby już tęskniła za tymi chwilami sprzed rozmowy telefonicznej. Za jego bliskością. A potem odwróciła się na pięcie i zeszła po schodach, spoglądając uważnie pod nogi.
Nie chciała wracać, chociaż wiedziała, że powinni. Przecież nie przylecieli tutaj szwendać się po teatrach, a poza tym, Madox był świadkiem Ticiano. Powinien być obecny na jego kawalerskim, szczególnie jeśli coś faktycznie się sypało. Zanim jednak ruszyli w górę, Pilar zatrzymała się na wysokości sceny i odwróciła do Madoxa.
Czekaj —zaszła mu drogę, zaglądając w ciemne oczy. — Daj mi telefon — wyciągnęła rękę przed siebie i umieściła ją zaraz przy jego klatce piersiowej. — No co tak patrzysz? Daj mi telefon — już to chyba wcześniej mówiła, dokładnie takim samym tonem, tylko tym razem wcale nie miała zamiaru wyszukiwać oficjalnej strony Northexu i pokazywać nikomu zdjęć zarządu. Chociaż po podejrzliwym wzroku Madoxa, Bóg jeden wiedział, co chodziło mu po głowie. Więc Pilar tylko przewróciła oczami i podeszłą jeszcze bliżej, a potem bezczelnie i bez pytania… po prostu sięgnęła sobie do jego kieszeni. Wcisnęła tam palce, złapała za komórkę i wygrzebała. Przy okazji oczywiście rzucając Noriedze wymowne spojrzenie.
Wskocz jeszcze na chwile na tą scenę — i znowu patrzył na nią jakoś tak dziwnie. Jakby wcale nie rozumiała, że musieli już wracać. Tylko że ona rozumiała to aż za dobrze. — Zdjęcie ci chce zrobić — prychnęła w końcu i wywaliła oczami. To nie było oczywiste? No najwidoczniej nie, bo mrugał tymi ładnymi oczami, spoglądając na nią z wahaniem. — Nie wiesz, kiedy tu znowu będziesz. Czy w ogóle jeszcze będziesz. Czy to miejsce będzie jeszcze stało, jak przylecisz następnym razem. Bo kto wie, może rozwalą to w końcu w mak i postawią jakieś fikuśne kino? — uśmiechnęła się delikatnie. — Będziesz mieć ładną pamiątkę — może było to ckliwe, głupie i żałosne. Może nawet na poziomie tej kremówki w parku z Michaelem Bubble w tle. Mozę takie nie w ich stylu. Ale Pilar miała to głęboko w poważaniu. Bo on wyglądał tu za dobrze, za bardzo pasował, żeby nie uwiecznić tego na dłużej. Na takim właśnie żałosnym i ckliwym zdjęciu, do którego będzie mógł wracać na przykład w jakiś gorszy dzień. — No już Noriega, zapierdalaj, bo jak nie to cię do tego zmuszę — w sumie nie powinna rzucać mu tego typu groźby, bo jeszcze faktycznie by chciał, żeby to zrobiła. Znała go już na tyle, by to wiedzieć. Ale przecież śpieszyli się, więc nie powinien za długo z nią dyskutować. I w końcu faktycznie poszedł. A Pilar jeszcze poustawiała go odpowiednio, kazała usiąść na środku, spuścić nogi, dać ręce do tyłu i podeprzeć się na nich, dokładnie tak, jak wtedy gdy rozmawiali o tym wielkim być albo nie być. I spojrzeć na nią pięknie. Chociaż on akurat zawsze robił to nienagannie. Może on też zrobił jej jedną fotkę, tak na pamiątkę? Jak normalni, nudni ludzie?
Fiu fiu, może mi kiedyś wydrukujesz i sobie będę trzymać w portfelu? — zaśmiała się głośno, gdy już kierowali się do wyjścia, a Pilar chciała się upewnić, czy aparat złapał wystarczajaco światła. Złapał. Wyszło pięknie. Chociaż mniej piękne do były jej potknięcia co kilka kroków, bo zamiast patrzeć pod nogi patrzyła w wyświetlacz. Całę szczęście Noriega szedł cały czas obok i mógł ja ładnie łapać. Może nawet z dwa razy zrobiła to specjalnie, żeby znowu ją objął?
Przez okno wyskoczyła sama. Doceniała jego wysoką kulturę osobistą, ale też nie mogła pozwolić sobie na granie takiej damy przez cały czas. Chociaż lądowanie w szpilkach wcale nie było takie proste. A potem zostali stary budynek teatru za plecami. Pilar odwróciła się za nim jeszcze z dwa razy, jakby chciała dobrze zapamiętać każdy szczegół. Bo jednak ta niewinna wyprawa i krótkie wyrwanie się zamieniło się w naprawdę wyjątkowe chwile. I chcąc nie chcąc, zbliżyło ich to do siebie. Bardziej niż chyba by tego chciała.
A teraz do klubu, let’s go.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pt paź 24, 2025 1:34 am
autor: Madox A. Noriega
Madox sam nie wiedział co kierowało Doñą Sofią, bo po mieście krążyły wtedy różne historie, niektórzy mówili, że zrobiła to ze zgryzoty, bo nigdy nie znalazła tej swojej prawdziwej miłości, to była ta bardziej romantyczna wersja. Inni mówili, że się spiła i po prostu wpadła do rzeki, bo wypić lubiła z tymi swoimi wszystkimi kochasiami. Ale takiej teorii jak ta Pilar nie słyszał, a może to właśnie było takie proste, że nikt nie był godny jej serca? Może to nie w niej był jakimś problem, a we wszystkich dookoła, w tych mężczyzna, którzy traktowali ją jako swoją jednonocna, piękną przygodę, w teatrze i poza jego murami? A może to jednak ta prawdziwa miłość, która się w końcu zjawiła była dla niej zgubna? Może nie tylko dla niej?
Może jednak wszechświat jednak nad nimi czuwał? Chociaż Madox nigdy nie był jego ulubieńcem, ale też przez te wszystkie lata, nauczył się po prostu jakieś trudności przekuwać w coś zupełnie innego. Brać, to co los mu ofiarował i z tego czerpać... Więc może to każde niepowodzenie, każdy odwleczony pocałunek też były po coś?
Strzelił oczami, kiedy Pilar zapytała co się stało i odchylił głowę do tyłu.
- Nie zgadniesz... - rzucił i spojrzał na nią, w jej oczy, znowu, chociaż już trochę inaczej niż chwilę temu - chociaż pewnie zgadłabyś od razu. Rosa - rzucił i pokręcił głową, bo ta wariatka zepsuła im już dzisiaj tyle nerwów i tyle jakiś tych pięknych chwil, takich które miały takie być, bo przecież przyjechali się tu bawić, a przez Rosalindę ciągle coś się sypało.
Skinął tylko głową na to jej no to chodźmy, chociaż zdecydowanie wolałby tutaj zostać, mógłby nawet zrezygnować z tego całego ślubu, żeby tu z nią zostać. Chociaż... może nie robił tego tak dla samego Ticiano, bardziej może dla ciotki, ale też dla siebie, żeby móc jeszcze kiedyś tu wrócić. Do tego teatru chociażby, do tego miasta, nie jako zdrajca, a jako przyjaciel. Ten ślub miał po prostu głębsze dno.
Kiedy Pilar tak się zatrzymała i kazała mu czekać to stanął w miejscu, chociaż uniósł jedną brew. Nie mieli na to czasu. Tylko na co? Na cokolwiek, co ona sobie planowała. Zmrużył powieki patrząc na nią podejrzliwie, bo naprawdę nie wiedział co kombinowała. Zanim zdążył cokolwiek wymyślić, to ona już sobie ten telefon po prostu wzięła. Jeśli zadzwoni do Ticiano i powie, że są zajęci to...
Może nawet wcale nie byłby zły. Może nawet miałby już to w dupie, czy będą go tu witać jak brata, czy jednak nie. A jednak chyba nie o to chodziło, więc z jego płuc znowu wyrwało się westchnienie pełne zawodu.
Gdy kazała mu wskakiwać na scenę, to znowu uniósł jedną brew, a na te zdjęcie strzelił oczami. Zamrugał, naprawdę mieli na to czas? Pilar najwidoczniej uważała, że tak, a Madox wiedział jedno, że z nią kłótni by nie wygrał. Chociaż to bo cię do tego zmuszę, brzmiało dość kusząco. W końcu się poddał i rzeczywiście wylądował na tej scenie, zapozował tak jak mu kazała. Jej też zrobił zdjęcie, a nawet dwa, bo na scenie i na tym czerwonym fotelu na widowni, na którym siedziała oglądając jego sztukę. To chyba podobało mu się najbardziej.
Dwa razy złapał ją kiedy tak się potykała o te wystające deski, bo może w innym wypadku rzeczywiście by ją musiał zbierać z podłogi, chociaż... przez okno wyskoczyła zdecydowanie sprawniej niż wąż, bardziej jak jakiś kot.
Kiedy stanęli jeszcze przed budynkiem teatru, to ją zatrzymał znowu chwytając jej rękę.
- Poczekaj, jeszcze jedno zdjęcie - powiedział, a potem objął ją ramieniem, i ustawił się z nią tak, żeby było widać ten stary szyld, zrobił im selfie jedno, a później drugie, tylko że przy tym drugim, to już jego ciepłe wargi dotknęły gładkiej skóry na jej policzku, krótko, tak tylko do zdjęcia. Które jak na nich chyba wyszło za słodko.
- A to tak w razie gdyby nas pytali, gdzie byliśmy... Albo wydrukuję sobie i powieszę na lodówce - rzucił i schował telefon. W zwykłym świecie, zwykłych ludzi pewnie tak by było, ale chyba nie w świecie, w którym oni wcale nie powinni pokazywać się razem.
Ticiano znowu zadzwonił, ale Madox już nie odbierał, tylko chwycił Pilar za rękę i pociągnął do tego klubu szybszym krokiem. Na zewnątrz zrobiło się już kompletnie ciemno, a ulice wypełniali ludzie, którzy szukali rozrywki, prawie z każdego lokalu dobiegały przyjemne dźwięki muzyki latynoskiej. A z tego klubu do którego szli było je słychać już ulicę dalej. Szybko weszli po schodkach i przez podwójne drzwi, a Madox dopiero wtedy puścił rękę Pilar i może to dobrze, bo zanim on w ogóle zdążył się rozejrzeć, to już Alvaro trzymał go za kołnierz i szarpał.
- Gdzie jest moja siostra?! - zawołał, ale Noriega przecież nie miał pojęcia, a najważniejsze to, że ten fakt go nawet cieszył, bo z Rosą to już nie chciał mieć nic wspólnego.
- Może znowu obciąga komuś w kiblu, sprawdzałeś? - mruknął Madox, ale chyba tym wkurwił tylko Alvaro jeszcze bardziej, bo ten się zaraz zamachnął i chciał przyłożyć Noriedze, tylko że Madox był chyba, po pierwsze sprytniejszy, a po drugie może mniej naćpany? Uchylił się i uniknął ciosu, a potem oddał. Nie zaczął, on po prostu oddał, uderzając go ręką jakoś tak w nos, trafił, może nawet aż za dobrze, bo z nosa Alvaro od razu poszła krew, która zalała jego śnieżnobiałą koszulę.
- Madox! - krzyknęła Maria, która nagle znalazła się obok wraz z Ticiano zresztą. Kiedy ona tak pisnęła, to Madox się na nią spojrzał, a wtedy ten wściekły zakrwawiony Alvaro się rozpędził i wpadł na niego, powalił go na ziemię, a kiedy Noriega poczuł pod plecami tę twardą podłogę to aż stęknął i zanim zdążył zareagować to też dostał pięścią w policzek. Mocno, ale zdecydowanie bez jakiejś precyzji. Zrzuciłby z siebie Alvaro, tylko że w następnej sekundzie to Ticiano i jakiś jeszcze jeden facet go ściągnęli i odciągali na bok. Całe szczęście, bo na nosie to by się to nie skończyło. Zanim Madox zdążył się podnieść, to już Maria płakała, a Alvaro został spacyfikowany. Ticiano stanął przed Noriegą.
- Rosa zniknęła - wyjaśnił. Tylko, że Madoxa to wcale nie obchodziło, wzruszył ramionami.
Maria zanosiła się płaczem, że przecież miała być jej świadkową, a napisała jej tylko wiadomość, żeby sobie jakoś poradziła. Pokazała nawet telefon, który odebrał od niej Ticiano, podał go Madoxowi, ale on nawet na niego nie spojrzał, dał go Pilar. Jakoś tak odruchowo, bo przecież ona z ich dwójki zajmowała się szukaniem zaginionych osób, a Madox to co najwyżej mógł im pomóc zaginąć właśnie.
Westchnął ciężko, bo jednak Rosa to wszystko potrafiła zepsuć i teraz ten kawalersko-panieński też, ale czego oni się mogli po niej spodziewać? Madox nie spodziewał się niczego dobrego, a zwłaszcza kiedy już przed imprezą dała popis swoich "umiejętności".
- Przecież znacie Rosę - mruknął ciszej, tak, żeby ten wściekł Alvaro go nie słyszał, do Ticiano i Marii - nie mogłaś wziąć sobie jakiejś innej druhny? - rzucił trochę z wyrzutem, ale wtedy Maria wtuliła się w Ticiano i zaczęła jeszcze gorzej płakać.
- Madox - Tio znowu robił mu jakieś wyrzuty. Tylko to przecież była najszczersza prawda, z Rosą zawsze były problemy i cała trójka doskonale to wiedziała.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pt paź 24, 2025 9:58 am
autor: Pilar Stewart
Było coś nad wyraz normalnego w tych zdjęciach i ckliwym pozowaniu. W ciepłym pocałunku, który złożył na jej policzku, kiedy pozowali po raz ostatni, a w tle było widać ten opustoszały teatr i wielki szyld, z którego powypadało już kilka liter. Wyglądali na szczęśliwych. Jakby w życiu nie mieli ani jednego zmartwienia i po prostu zwiedzali jakiś stary, zabytkowy budynek. Jej oczy świeciły jakimś takim niepowtarzalnym blaskiem. Może ekscytacji? A może to była naturalna reakcja ciała na te usta na jej skórze. Chociaż zdecydowanie wolałaby poczuć ten dotyk w nieco innym miejscu. Również na twarzy. Trochę bardziej w przód. Zaraz między nosem a brodą.
Oddała mu telefon i pozwoliła zabrać się za rękę, a potem pociągnąć w stronę klubu. Już nie szli spokojnie, jak wcześniej, podziwiając uroki Medellin przy zachodzącym słońcu. Pilar nie wiedziała ile czasu ich dokładnie nie było, ale chyba jednak sporo, skoro na dworze zrobiło się ciemno, a ulice wymieniłī małe dzieciaki grające w piłkę na tłumy ludzi, szukających rozrywki… i zaczepki. Bo nawet kiedy przechodzili wzdłuż niektórych barów, Stewart rzuciły się w oczy pojedyncze bójki i energetyczne wymiany zdań. Po hiszpańsku, z całym tym temperamentem. Pilar pomyślała sobie wtedy przelotnie, że ten język miał w sobie tyle ogania, że naprawdę nie trudno było o rękoczyny. Minęli też kilka miejsc, gdzie gorące tańce na parkiecie trwały już w najlepsze, a kobiety w świecących sukienkach błyszaczały pod kolorowymi światłami. To akurat sprawiło, że Pilar lekko się uśmiechnęła i mimowolnie zacisnęła palce mocniej na dłoni Noriegi.
I jak się potem okazało, to był ostatni uśmiech, jaki wymalował się na jej twarzy, bo kiedy tylko przekroczyli progi klubu, pierdolnięty brat Rosy dosłownie rzucił się na Madoxa, szarpiąc go za fraki.
Hej — krótki okrzyk obudzenia wydostał się z jej ust mimowolnie i w pierwszej chwili Pilar miała ochotę się na niego rzucić. Złapać go od tyłu i właśnie wsadzić palce w to pieprzone zgięcie między łokciami, żeby Alvaro poskładał się w kilka sekund, a potem najlepiej sprowadzić go na ziemie odpowiednim ruchem i przycisnąć twarz kolanem do ziemi. I nawet się do tego zabrała, ale na krzyk Marie, nagle się opamiętała. Tak właśnie powinny zachowywać się kobiety w takich sytuacjach, które nie były psami. Dokładnie tak. Dlatego zacisnęła jedynie dłonie w pięści i obserwowała rozwój sytuacji. NIe powinna się wtrącać, to nie były jej sprawy. Poza tym wciąż nie wiedziała o co były te wszystkie afery i żale.
Alvaro wymierzył cios, bardzo marny zresztą, a Madox w ułamku sekundy się odwinął i sprzedał mu kontrujący atak. Coś chrupnęło. Może jego nos? Najprawdopodobniej, bo już po chwili gęsta stróżka krwi zaczęła cieknąć mu po twarzy na białą koszulkę. Stewart skrzywiła się na tą scenę, ale nie dlatego, że brzydziła się przemocą, facet zaczął pierwszy, jednak bardziej chodziło o fakt, że tu już i tak była jakaś gęsta atmosfera związana z Madoxem, Rosą, Ticiano i może jeszcze Alvaro, żeby tak dopierdalać do pieca i prowokować bójki. Bo chyba wiadomo, że skoro ten dostał, to będzie chciał Noriedze oddać? No chyba nie każdy, bo Marie znowu krzyknęła, a tylko Pilar widziała ten mord w oczach Alvaro.
Uważaj! — no tylko co z tego, że ona tak krzyknęła, kiedy latynos już wpadł z impetem na Madoxa, przeqrwacajać go na ziemię i tym razem trafiając prosto w jego twarz. Stewart znowu drgnęła. Nie powinna, a jednak tak bardzo chciała sprać tego gnoja, który okładał jej… no właśnie, partnera? Udawanego chłopaka? Nie było czasu na nazywanie tego, czymkolwiek by to nie było, bo trzeba było działać. Zrobiła krok w przód, ale wtedy Marie zaniosła się takim płaczem, jakby cały jej świat właśnie sypał się w drobny mak. A że Pilar była empatyczna i widziała, że Noriega spokojnie sobie poradzi, to zamiast do niego, zainterweniowała tuż przy przyszłej pannie młodej. Oplotła ją ramieniem i pozwoliła, by drobna ślicznotka schowała twarz w jej szyi. Z perspektywy Marie musiało to być okropne, kiedy jej własna świadkowa tak po prostu porzuciła ja w wieczór panieński, jednak dla Pilar i chyba dobra całej reszty, to może wcale nie była zaś taka zła rzecz? Rosa byłą chodzącym problemem, siejącym zamęt na każdym kroku i robiącą z siebie ofiarę do tego stopnia, że zaburzało to relacje dosłownie wszystkich. Wiec może to zniknięcie, które zapewne zniknięciem wcale nie było, nie było aż takie złe?
Wciąż trzymając Marie w mocnym uścisku, Stewart odebrała telefon z SMSem od Rosalindy i aż prychnęła. Świetnie. Nie ma to jak napisać w tak ważnym wieczorze swojej przyjaciółki, czy kim one tam dokładnie były, że sobie spierdala i żeby Marie sobie jakoś poradziła. No kurwa świadkowa tak zajebista, że nic tylko upierdolić jej order z ziemniaka za osiągnięcia i jeszcze dyplom z buraka za brawurę.
Tio znowu cos krzyknął, Madox oczywiście mu odpyskował, Marie smarknęła prosto w jej szyję, a Alvaro ponownie próbował się do bójki, którą zapewne by przegrał. W kilka chwil zrobił się przed nią jakiś marny cyrk. Kiepskie przedstawienie, które nijak miało ją się tego, odegranego w murach opuszczonego teatru, za którym w sekundę zatęskniła. Bo tutaj aż łeb pękał od natłoku wrażeń.
Dobra, spokój, kurwa — w końcu i ona się wydarła. Głośno. Może trochę zbyt głośno, jak na damę przystało. Trudno. Najważniejsze, że zwróciła na siebie ślepia wszystkich zainteresowanych. — Takim szarpaniem i kłótniami gówno zdziałacie — święta prawda, chociaż może te jej przekleństwa nie były na miejscu? Z drugiej strony byli w pieprzonej Kolumbii, mówili po hiszpańsku i to chyba naturalne, że z człowieka jakoś tak mimowolnie wychodził mocny temperament.
Puściła na moment Marie, by wyminąć Madoxa i podejść do Tio. Zrównała się z nim twarzą w twarz i spojrzała głęboko w oczy. Ale tak, żeby wiedział, że nie żartuje i uwierzył w jej słowa.
Madox był cały czas ze mną. Bez Rosy — wyjaśniła po krótce, a potem odwróciła głowę w stronę Alvaro. — Nie ma pojęcia, gdzie jest twoja siostra — jej ton był stanowczy. Chyba nawet bardzo, bo nikt z nich się nie odzywał, tylko na nią patrzyli. Nawet ten zasrany Alvaro, który ciągle się szarpał, jedynie mruknął coś pod nosem, chociaż dobrze kurwa wiedział, że Pilar mówiła prawdę. On po prostu chciał mu najebać. Pewnie za dawny czasy i żale. — Wiec kurwa zamiast rzucać się z łapami na mojego faceta, może byśmy tak porozmawiali jak dorośli ludzie i się zastanowili gdzie mogła się podziać Rosa — to mojego faceta wyszło jej z taką pewnością siebie, że nawet najlepszy detektor kłamstw nie byłby w stanie czegokolwiek wyłapać. I kiedy tak stała twarzą w twarz z Alvaro, sama miała ochotę mu przywalić. Poprawić ten krwawiący nos i może do tego wyjebać mu z pięści z dwa zęby. Szczególnie w momencie, gdy na jej słowa uśmiechnął się bezczelnie i ze wzrokiem wbitym w ciemne oczy Pilar, przejechał językiem po zakrwawionej wardze, ściągając nieco krwi do ust. Świetnie. Kolejny wariat do kolekcji.
A jak chcesz to zrobić, co, linda? — ściągnęła brwi do środka, gdy tak nazwał ją piękną i zacisnęła dłoń, która i tak już trwała uformowana w pięść. — Porozwieszasz plakaciki? Czy może przygotujesz kolorowe ulotki? Tak to robicie w Toronto? — Alvaro prychnął żałośnie i spojrzał na nią jakby była jakąś naiwną idiotką. No tylko tak naprawdę kto w tym duecie był idiotą? To on myślał, że Madox z Pilar wzięli sobie Rosę na przechadzkę wzdłuż zachodzącego słońca, jakby faktycznie mieli o czym z nią rozmawiać. Poza tym jeśli chodziło o kolorowe plakaciki, to akurat Rosalinda była w to nienaganna i z pewnością doceniłaby takie wielkie Gdzie jest Rosa. Jeśli obciągała twoje kutasa, zadzwoń, w towarzystwie właśnie tych krzywych peniolków. I nawet Pilar przez moment miała ochotę mu o tym opowiedzieć, tylko nie po to wkroczyła do tej dyskusji, by ponownie podjudzać kłótnie. Od tego już był Madox. Więc zamiast tego odwróciła się tym razem do Marie. Jej piękne, duże oczy wwierciły swoje spojrzenie w twarz Pilar z jakąś taką nadzieją i wyczekiwaniem, jakby ona faktycznie z całego tego cyrku mogła pomóc. Tylko z drugiej strony, co ona tak naprawdę mogła? Przecież to nie było prawdziwe zaginięcie. Nikt jej nie uprowadził. Ona po prostu sobie gdzieś poszła. Bo jest pierdolnięta i pewnie chciała zwrócić na siebie uwagę. Tylko tego akurat Stewart nie miała zamiaru mówić na głos.
No dobrze, to zastanówmy się. Kiedy ona tak właściwie zniknęła? Od razu po sprawie z kiblami? — tu zajrzała przelotnie na Tio, bo przecież on sam był świadkiem jak Madox i Pilar wyszli z klubu, podczas gdy on z Rosą i wspaniałym barmanem zostali przy toaletach. Wiec na dobrą sprawę, to właśnie on widział ją jako ostatni. No chyba, że jeszcze chwile właśnie się bawiła zanim wyszła. — Mówiła coś przed wyjściem? — otuliła wzrokiem wszystkich zainteresowanych, tylko, że w zamian dostała tylko jakieś marne kręcenia głowami lub ciszę, przerywaną jedynie pociągnięciami z nosa Marie. Świetnie. Tyle mieli kurwa poszlak w tej sprawie, że nic tylko siąść i po prostu czekać, aż łaskawie wróci. No albo ją olać i się świetnie, tylko to pewnie nie wchodziło w grę. — Wy ją znacie najlepiej, musicie pomysleć, gdzie mogła pójść. Dookoła jest tyle barów, może po prostu bawi się gdzieś obok? Może spodobał się jej jakiś ganguś z innej paczki? — bo w sumie tylko tego im jeszcze brakowało do prawdziwej katastrowy. Bitwy gangów. O Rosę.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pt paź 24, 2025 2:32 pm
autor: Madox A. Noriega
Atmosferę dałoby się kroić nożem, taka była gęsta, jakby powietrze w klubie nagle stanęło, a te hiszpańskie przekleństwa sypiące się na prawo i lewo i muzyka latynoska w tle, tylko dokładały do pieca. Mogło się tutaj polać zdecydowanie więcej krwi, zwłaszcza, że ten pieprzony Alvaro wciąż się szarpał i próbował wyrwać, jak jakieś wściekłe zwierzę, ale już po chwili wkroczyła ta jego błyszcząca dziunia, którą zaczęła oglądać mu ten krwawiący nos i stwierdziła, że muszą iść z tym do łazienki i bardzo dobrze, bo może i Madox nie za bardzo zwracał na niego uwagę, ale teraz gotowy był zareagować szybciej, gdyby ten jednak się wyrwał i znowu próbował go powalić. Alvaro coś tam mruknął pod nosem, ale nie odszedł, przycisnął tylko ten nos jakąś szmatą, którą dała mu barmanka. Latynoska krew buzowała w żyłach i to nie jest jakieś przesadzone, oni po prostu wszyscy tutaj mogliby się pobić, a później pewnie przeprosić i jeszcze wypić razem drinka, wciągając do rana kokainę.
Dopiero to spokój, kurwa Pilar sprawiło, że spojrzenia tych najbardziej zainteresowanych padły prosto na nią. Madoxa również, w międzyczasie poprawił tą poszarpaną przez Alvaro koszulę, ale policzek zaczął mu trochę puchnąć i sinieć, może to nie był jakiś dobrze wymierzony cios, ale silny.
Powiódł spojrzeniem za Stewart, kiedy go mijała i przez moment nawet przez głowę przeszła mu taka myśl, żeby chwycić jej rękę, bo Pilar może i była najczęściej jakimś jego głosem rozsądku, to jednak... temperament też miała gorący. Może dlatego tak mu się podobała?
Podobało mu się też, kiedy tak stanęła w jego obronie przed Ticiano. I nawet to kiedy nazwała go swoim facetem, chociaż to akurat było mocno koloryzowane. Szkoda.
Nie no, nie powinno być mu wcale tego szkoda.
Kiedy Alvaro znowu się odezwał, do Pilar tym razem, to Madox drgnął, tylko od razu zareagował Ticiano, który zatrzymał go ramieniem. Jakby dobrze go znał, bo może tak było? Może jako te dzieciaki, które ledwo co wkraczały w dorosłość, to oni się znali, to szli ramię w ramię i czasem rzeczywiście wystarczył taki gest, ramię brata, żeby ostudzić niepotrzebny zapał, a później pojawiła się Rosalinda.
Madox naprawdę gdyby mógł, to powiedziałby jak kurewsko się cieszy, że ona wreszcie zniknęła, ale nie mógł.
- Od kolorowych plakacików to jest Rosa, moim zdaniem to... - zaczął, ale wtedy znowu Ticiano go szturchnął. Może jednak nie powinien dolewać oliwy do ognia? Powinien być pierdoloną oazą spokoju i nie dać się sprowokować, a on dawał cały czas.
Chociaż jak spojrzał na Pilar to odrobinę się uspokoił, bo ona miała w sobie coś takiego, co działało na niego łagodząco. Stanął obok nich, bo Alvaro w końcu jednak uległ swojej dziewczynie i poszedł z nią w kierunku kibli, żeby pewnie zmyć z siebie tą krew. Właściwie z tych głównych zainteresowanych to została Maria, Ticiano, Madox i Pilar.
Wtedy Ticiano, który do tej pory kręcił głową, a wzrok miał zbity w podłogę odezwał się ciszej.
- Ja z nią rozmawiałem - Madox od razu strzelił oczami, bo już sobie wyobrażał te ich rozmowy. Zerknął na zapłakaną Marie, a potem oparł jej dłoń na ramieniu, miękko.
- Marie skarbie... bardzo się rozmazałaś, może powinnaś się poprawić? - powiedział z jakąś taką troską i rozejrzał się dookoła, zaraz kiwnął na Sorę i jakąś swoją kuzynkę - dziewczyny pomożecie Marie się ogarnąć? To jest Twój dzień bebé, nie płacz - jeszcze oparł dłoń na jej mokrym policzku, pogłaskał go kciukiem. Marie pociągnęła nosem, ale później skinęła głową i rzeczywiście poszła z dziewczynami do łazienki. Madox za to ciemne tęczówki zawiesił na Ticiano, a potem przelotnie na Pilar.
- Do biura - warknął do Tio, a potem jeszcze jakieś takie dłuższe spojrzenie posłał Pilar, dajac jej znać, że chciał, żeby poszła z nimi. Odwrócił się do gości, którzy patrzyli na nich dziwnie.
- Bawimy się, próbowaliście już Santa Muerte? Zapraszam do baru - rzucił jakby nic się właściwie nie stało, a później zerknął jeszcze na kogoś z obsługi - i niech to ktoś kurwa posprząta! - krzyknął, wskazując na tę krew Alvaro na podłodze, a później ruszył do tego biura, jakby był u siebie. Właściciela nie było, a zresztą był przyjacielem Ticiano, więc po prostu udostępnił mu lokal, Madox też jakby doskonale go znał, bo może i wystrój się zmieniał przez te dziesięć lat, ale układ pomieszczeń został ten sam. Dlatego bez jakiegoś zawahania skierował swoje kroki do tego gabinetu właściciela. Chociaż nie, tym razem nie szedł z przodu, tylko zaczekał na Pilar, żeby znowu złapać ją za rękę.
Z tyłu szedł Ticiano, po którego minie widać było, że może wie coś więcej o zniknięciu tej Rosy. Zdecydowanie.
- Jeśli będę chciał go walnąć to mnie powstrzymaj... - Madox mruknął te słowa do ucha Pilar, kiedy już otwierał przed nią drzwi do tego gabinetu. Nie był tak ładny jak ten Madoxa, ale też całkiem... przytulny. Duże biurko, jakiś stolik, fotele i przede wszystkim barek. Tego właśnie szukał spojrzeniem Madox, gdy tylko tutaj weszli. Od razu do niego podszedł i otworzył, tak, rum, liczył na niego. Ticiano w tym czasie znalazł jakąś tackę, na której położył spory kryształek kokainy i skruszył go złotą kartą, oparł się o biurko zwijając banknot w ładny rulonik.
Noriega tylko na niego zerknął, ale nalał rumu do trzech ciężkich szklanek, wziął jedną, żeby podejść z nią do Pilar, kiedy podawał jej to szkło, to musnął palcami jej dłoń, oparł je na niej dłużej niż powinien i znowu spojrzał jej w oczy. Sam nie wiedział czego się teraz może spodziewać, ale czuł w kościach, że to też będzie swojego rodzaju przedstawienie, a może... jakieś pierdolone katharsis, bo mina Ticiano wyglądała na skruszoną. Odsunął jeszcze ten jeden fotel specjalnie dla Pilar, skoro był jej facetem, to trochę chciał o nią zadbać... Chociaż z premedytacją ustawił ten fotel tak blisko biurka, o które opierał się Ticiano, że gdyby doszło między nimi znowu do jakiejś szarpaniny, to mogła szybko zareagować. Mogłaby i wiedział, że by to zrobiła, skoro już ją o to poprosił.
Wziął dwie pozostałe szklanki i sam też podszedł do tego biurka, podał Ticiano drinka, z tego swojego od razu upił prawie połowę. Tio skinął głową na posypane kreski, ale Madox tylko zmarszczył nos.
- Nie teraz, ktoś tu musi być kurwa trzeźwy - mruknął, a Ticiano wzruszył ramionami.
- A ona? - chodziło o Pilar chociaż nawet na nią nie spojrzał, typowo. Jakby Madox miał za nią decydować, bo pewnie Tio decydował z Marię, nad tym nawet nie trzeba było się długo zastanawiać.
- Zapytaj ją - odpowiedział od razu Noriega i oparł się tyłkiem o podłokietnik fotela, na którym siedziała Pilar. Ticiano dopiero teraz spuścił na nią spojrzenie, ale zanim Stewart zdążyła się zgodzić, chociaż Madox szczerze w to wątpił, żeby wciągała tutaj kokainę z Ticiano, chociaż... może nawet chciałby to zobaczyć? Odezwał się.
- No to co tam się wydarzyło? Nie wystarczyło Ci, że nas poróżniła Tio? - zapytał jakoś tak spokojnie, ale Ticiano się skrzywił, a później pochylił nad biurkiem, żeby sobie wciągnąć jedną z tych usypanych, równych kresek. Nie pierwszą na pewno, dorzucał, więc jakoś nie było tego po nim za bardzo widać, może oprócz tego, że mięśnie się spięły, a on się wyprostował, a później to on ruszył do Madoxa, żeby go objąć za szyję ramieniem.
- Ale mówiłeś, że mi to wybaczyłeś bracie, wiesz jaka jest Rosa, to szmata, powinieneś się cieszyć, że nie wziąłeś takiej szmaty za żonę - powiedział bez ogródek, bo kokaina już chyba wjechała, więc teraz Tio mógł się czuć, jak pierdolony król tego świata. Madox się wcale tak nie czuł, chociaż może Ticiano miał rację? Ale może nie powinien tego mówić przy Pilar? A zresztą i tak już była w samym centrum tych dziwnych wydarzeń. Samiutkim centrum. Ticiano mocniej ścisnął Madoxa za szyję i pochylił twarz do tej jego.
- Bo Ty teraz masz porządną dziewczynę, a nie jakąś obciągarę Madox - spuścił wzrok na Pilar, jego oczy były praktycznie czarne, bo tak mu wyjebało źrenice - jak ona na Ciebie patrzy, trzymaj się jej bracie - poklepał Madoxa po klacie. Noriega tylko go słuchał, bo trochę wiedział, że przemawia przez niego kokaina, ale w zasadzie to przecież miał rację. Nie co do tej dziewczyny, bo jednak to była tylko gra, ale co do tego, że jednak dobrze, że nie związał się na całe życie z Rosą, bo może kurwa prędzej wylądowałby w tej Porce jak Doña Sofia, niż był szczęśliwy?
- Ale co się stało? - powtórzył Madox, a Ticiano go puścił, rozłożył ręce i pokręcił głowa.
- No jak to co? Pozazdrościłem Ci bracie i powiedziałem jej, że to między nami to koniec - Madox parsknął, ale Ticiano się tym wcale nie przejął, bo już stał przy biurku i wciągał kolejną kreskę.
- To to trwało do tej pory? - zapytał Noriega. Chociaż może nie powinno go to obchodzić? Może nawet nie obchodziło jakoś bardzo, ale trochę chciał zrozumieć co siedziało w głowie Ticiano i dlaczego żenił się ze słodką Marie wciąż kurwa spotykając się z Rosalindą.
- No sam wiesz jaka jest Rosa, kurewsko dobrze ciągnie druta - powiedział spokojnie, ale Madox nic nie odpowiedział, przechylił tylko swoją szklankę, żeby wypić ten rum. Czy Pilar chciała, czy nie to właśnie brała udział w kolejnym przedstawieniu, tylko chyba tym razem mniej tragicznym. Chociaż... zależy z której strony na to spojrzeć. Była wielka miłość, kiedyś tam, było pożądanie, które kogoś zgubiło. Brat zdradził brata. A teraz było nawet swego rodzaju oczyszczenie.
Madox podszedł do biurka, żeby odstawić na nie puste szkło, a wtedy stanął przed nim ten wyćpany Tio, który już tak dowalił do pieca, że wyglądał jakby zaraz coś miało go rozsadzić od środka.
- Musisz mi to wybaczyć bracie, bo o kogoś takiego jak Rosa nawet nie warto jest walczyć - no i tu chyba miał mimo wszystko rację. Chociaż to nie zmienia faktu, że młody Madox zdradzony przez ukochaną kobietę i przez przyjaciela, który nagle musiał uciekać z kraju za grzechy matki, wcale nie miał łatwo. Ale może to go właśnie zahartowało? Może to właśnie sprawiło, że teraz był w tym miejscu, w którym był?
- Wybaczam - mruknął, a wtedy Ticiano rzucił się na niego, ale żeby go objąć, poklepać po plecach.
Czyli nawet było pojednanie. Mogłaby być chyba z tego dobra sztuka.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pt paź 24, 2025 5:44 pm
autor: Pilar Stewart
Dookoła działo się coś naprawdę dziwnego. Atmosfera gęsta. Gęstsza niż chociażby w Emptiness, kiedy próbowali dojść do tego, kto stoi za morderstwem Marco i próbą wrobienia Madoxa. Każdy coś ukrywał, robił aluzje do rzeczy, o których chyba tylko Pilar nie miała pojęcia. A to zaś doprowadzało ją w pewnym sensie do szału. Bo Stewart lubiła wiedzieć. Potrzebowała tej wiedzy, żeby odpowiednio zrozumieć sytuację i jeśli faktycznie chcieli odnaleźć Rosę. Chociaż czy oni w ogóle tego chcieli? Czy ktokolwiek oprócz Marie, która zanosiła się płaczem naprawdę pragnął jej powrotu? Alvaro poszedł ze swoją dziewczyną, jakby nagle znudziła go ta rozmowa, a Ticiano miał wymalowaną na twarz tak wielką konsternację, jakby chował pod czachą wszystkie sekrety tego świata. Aż mu dymiła od tego natłoku myśli. A przynajmniej takie wrażenie miała Pilar.
I wcale nie było ono złudne, bo kiedy oznajmił nagle, że on z nią rozmawiał i to jeszcze takim wymownym tonem, Pilar tylko prychnęła. Oczywiście, że on coś kurwa wie. A kiedy jeszcze Madox poleciał Marie pójście do kibla, żeby przypudrować nosem, Pilar nie miała już żadnych wątpliwości. Ticiano dokładnie wiedział, że poszła Rosa. I wiedział pewnie też dlaczego to zrobiła. I Madox również był w to zamieszany. W y b o r n i e.
Trochę czekała aż i dla niej wymyśli jakąś wymówkę. Zarzuciła dłonie na biodra i czekała, wwiercając w niego wywyzwające spojrzenie. No tylko spróbuj, Noriega. I kurwa chuj wie, czy to właśnie to go tak urobiło, czy od początku nie miał zamiaru mieć przed Pilar więcej tajemnic, ale zamiast wypraszać i ją, zaprosił do biura. Ha kurwa, nawet po raz pierwszy zaczekał na nią i złapał za rękę, zamiast po prostu ruszyć przodem. Robimy postęp? O I jeszcze sam prosił, żeby go powstrzymała, gdyby przeginał? Niemożliwe.
Skinęła na to tylko głową, a kiedy znaleźli się w biurze, Stewart rozsiadła się na fotelu, który wybrał dla niej Madox. Oparła głowę o oparcie i przyglądała się, jak Tio przygotowuje sobie tackę z prochem. Ciekawe czy robiłby to tak swobodnie, gdyby wiedział, że miał przed sobą kwalifikowanego psa i mogłaby go zgarnąć w moment. Chociaż w sumie pewnie tutaj nie miała nic do gadania, bo przecież nie miałą przy sobie nawet odznaki.
Kiedy zaproponował jej krechę, oczywiście odmówiła. Jeszcze tego brakowało w tym całym cyrku, żeby i Pilar się naćpała. A wtedy to mogło dziać się już dosłownie wszystko, biorąc pod uwagę, że nigdy wcześniej tego nie robiła i Bóg jeden wiedział, jakby zareagowało jej ciało. Może rozpierdoliłąby tu wszystkich, czując się jak ten przysłowiowy królkrólowa świata? Lepiej tego nie sprawdzać.
Zamiast tego obserwowała ich uważnie. Przysłuchiwała się tej NIEDORZECZNEJ rozmowie. Każdemu. Jebanemu. Słowu. I jakoś tak jej głowa nie potrafiła aż uwierzyć w to, co słyszała. Czyli nie dość, że Rosa zdradziła Madoxa z Ticiano, to on jeszcze był z nią przez te pieprzone dziesięć lat? Co kurwa? To było tak pojebane, że Pilar nawet nie wiedziała, kto w tym wszystkim był najbardziej pierdolnięty. Chociaż chyba jednak Ticiano. Bo Rosa była zwykłą wywłoką, dałaby dupy każdemu, biorąc pod uwagę jak łatwo wzięła barman na szybkie obciąganie w kiblu, ale Tio? Ten rzekomy brat Madoxa? Najbliża mu osoba, której zawierzył kiedyś swoje życie? Jak można było zrobić coś takiemu swojej rodzinie? Nie rozumiała. Kurwa jak ona tego nie rozumiała. I chociaż z początku starała się siedzieć chicho i nie wtrącać… no kurwa nie mogła. Nie byłam sobą, gdyby w końcu się nie odezwała. Jeszcze jak Madox miał czelność mu wybaczyć.
Zerwałeś z Rosą dzisiaj? — bo tego też kurwa nie umiała rozumieć. Skoro był z Rosalindą przez te wszystkie lata, gdzie w tym wszystkim Maria i ten cały ślub? — Podczas gdy jutro wychodzisz za inną? — w jej głosie dało się czuć ogromny wyrzut. Ton również był oceniający. I dobrze. Taki miał być. Bo Ticiano właśnie był bardzo przez nią oceniany. I wcale nie zbierał kurwa dobrych not.
Spojrzał na nią dopiero po chwili, przechylając nieco głowę, jakby po pierwsze zapomniał o jej obecności, a po drugie jakby wcale nie spodziewał się, że Pilar miała w tym pokoju jakiekolwiek prawo głosu. No cóż. To się kurwa dopiero przekona.
Marie o tym wie? — rzuciła kolejnym pytaniem, tym razem ściągając brwi do środka. Czuła, jak gniew wzbiera się w jej ciele. Jak zalewa krew i otula każdy mięsień. Pilar może i polubiła Ticiano, ale po tym co usłyszała, bym u niej dosłownie na tym samym poziomie co Rosa. A może nawet i kurwa NIŻEJ. — Pytam czy Marie wie? — rzuciła już o wiele ostrzej, po tym jak nie dostała żadnej odpowiedzi, a szklankę z rumem, którą trzymała w ręce odstawiła na stolik z niemałym impetem. Tio mógł być durny, ale akurat w tamtej chwili mógł z łatwością poczuć, że ona wcale nie żartowała. I chyba faktycznie po chwili to do niego doszło, bo ściągnął brwi i wbił w Pilar intensywne spojrzenie.
Nie wie — odezwał się w końcu, podchodząc bliżej. — Co ma widzieć. Po chuj. Zakończyłem to przecież — wzruszyła ramionami i ściągnął kolejną kreskę, a Pilar autentycznie miała ochotę mu wyjebać. Podejść i przypierdolić. A przecież on ONA miała pilnować i uspokajać Madoxa. No tylko jak, skoro biedna Marie była niczego nieświadoma i miała jutro wyjsć za faceta, który wcale nie był jej wart. No tak tego nie można było zostawić.
Powinna wiedzieć — odpowiedziała prawie od razu, a Tio aż zatrzymał się w pół ruchu, gdy tak odchylał głowę w tył i wstrzymał powietrze. — Ma prawo wiedzieć za kogo wychodzi — w dupie miała to, że Medellin to stolica gangusów i może takie rzeczy jak pieprzenie innych lasek będąc w związku było normalne, ale to nie zmieniało faktu, że Marie powinna poznać prawdę. Nie mogła nieświadomie otaczać się ludźmi, którzy tyle lat robili ją w chuja. Najlepsza przyjaciółka i miłość jej życia. KURWA. I właśnie dlatego pieprzona Dona była mądrą kobietą i nie chciała nikomu oddać swojego serca. Nic kurwa dziwnego.
Tio w końcu spuścił głowę. Umieścił dłonie na stole i nachylił się w jej stronę z jakimś ogniem w oczach, którego Stewart wcześniej nie miała okazji oglądać.
Słuchaj no, Pilar — zaczął spokojnie, chociaż palce oparte o biurko drgały mu niebezpiecznie, chyba od nadmiaru koksu. — Lubię cię. Wydajesz się… konkretna babka. Ale nie pozwolę ci spierdolić mojego związku — cedził słowa, wypowiadając każde z wyjątkową uwagą, jakby chciał jej tym dać dogłębnie znać, że mówił poważnie.
Problem w tym że to ty go spierdoliłeś. Swoim brakiem wierności  — skontrowała jego słowa wręcz od razu, również nachylając się nieznacznie do przodu. Bo Pilar wcale się go kurwa nie bała, a tym bardziej tej konfrontacji. Marie powinna wiedzieć i chuj. Nikt ani nic nie zmieni jej zdania. Wiec wstała. I już chciała ruszyć przed siebie, jednak Tio bardzo szybko zaszedł jej drogę i zrównał się z nią twarzą w twarz, mierząc palcem w jej ramię, chociaż wcale jej nie dotknął.
Jesteś kobietą mojego brata — zaczął spokojnie, chociaż głowa już chodziła mu na boki, jakby składanie odpowiednich słów sprawiało pewnego rodzaju trudność. Szczególnie, kiedy chciał żeby brzmiało nawet grzecznie. — Ale nie pozwolę ci stąd wyjść dopóki nie obiecasz mi, że będziesz trzymać usta na kłódkę — zajrzał jej głęboko w oczy. Pilar widziała, że nie żartował. No tylko on też nie.
No to przekonajmy się — wycedziła przez zęby i nachyliła w przód, by wbić sobie ten jego paluch w ramię.
Pilar… — ostrzegł ją po raz ostatni. I chociaż wiedziała, że powinna odpuścić i się wycofać, jakoś kurwa nie mogła. Nie mogła pozwolić Marie oddać serca temu człowiekowi. Nie jeśli nie znała całej prawdy. Może się dowie i będzie chciała wciąż za niego wyjść, świetnie, nie jej sprawa, ale jednak teraz to już była jej sprawa. Bo o tym wiedziała. I jako kobieta kobiecie była jej to winna. Winna prawdę, której żadne z tych pieprzonych słabeuszy nie potrafiło wyjawić. Faceci, kurwa.
Zejdź mi z drogi, Ticiano — wycedziła przez zęby i nie zważając na jego groźby, trąciła go ramieniem i ruszyła w stronę drzwi. No tylko do drzwi wcale nie dotarła, bo po wykonaniu ledwie dwóch kroków poczuła silną, męską dłoń zaciskającą się na jej szyi. Pieprzony Tio. Ciekawe czy gdyby tylko nie przyćpał, wciąż byłby taki agresywny. Sciągnął ją w tył i Pilar momentalnie poczuła, jak zaczyna brakować jej powietrza, więc niewiele myśląc odwinęła się łokciem, trafiając go prosto w brzuch. Głośny jęk wydał się z jego gardła i chyba jeszcze krótkie suka, ale Pilar go nie słuchała, za bardzo szumiało jej w uszach od tego przyduszenia. Chociaż oczy miała w całkiem dobrym stanie i kiedy tak patrzyła na prostującego sie Tio, nie miała wątpliwości, że miał właśnie zamiar jej oddać. I super, kurwa. Bijmy się kurwa wszyscy. Jak na prawdziwy pobyt w Medellin przystało. Ciekawe kto skończy na podłodze.

Madox A. Noriega