I never planned for forever. Until you.
: pt sie 29, 2025 9:44 pm
Wypiął dumnie pierś, kiedy Sora zmieniła wcześniejszą narrację. Wyprostował się też przy tym i słuchał jej, kiwając głową z uznaniem. Bo oto mówiła odpowiednio o jego samczej energii, o jego przystojności i innych takich. I tego miało się słuchało. Nie mógł przecież przyznać, że podoba mu się, jak mówi o nim „słodki”, bo według męskiego kodeksu, kiedy tak się działo, facet tracił jakiś odłamek swojej męskości, a jednorożec umierał. To były też podstawowe prawa natury i takie tam…
Co prawda, faktem było, że brzmiało to co najmniej komiczne, zwłaszcza biorąc poprawkę na ton, w jaki to ubrała – chyba trochę przejaskrawiony. No i fakt, że oboje wiedzieli, że Jiwoong taki nie był. Nie był drwalem, który gołymi rękami ścinał drzewa. Nie był też ociekającym testosteronem byczkiem, który każdemu chciał spuszczać wpierdol. Jeśli była już jakaś zadyma, to zwykle starał się ją rozstrzygnąć najpierw za pomocą rozmowy. Często jednak nie udawało mu się to, bo Hunter, jeśli był w obok (a w 90% zadymy był obok), leciał już z pięściami.
Ale wiadomo – prawa natury wymagały tego, aby on wymagał od niej takich słów. Nie innych.
Uderzył się w pierś, jakby na przypieczętowanie jej słów.
— Sto razy lepiej, przynajmniej nie wypadłem przed fauną leśną jak pizdek-gwizdek, tylko jak prawdziwy alfa. Teraz nie musimy się już obawiać, że jakiś dziki zwierz na nas wyleci. A ryby to same będą mi się rzucać w dłonie. — Dokładnie tak to działało, Jiwoong. Ryby z tego jeziora, teraz niewidocznego przez zasłonę z lasu, to będą się pchały do niego, aby okazać swój szacunek.
No, ale śmieszki śmieszkami, a wiedzieli jaki był naprawdę. Może nie nazbyt delikatny, ale zdecydowanie czuły i w pełni dbający o swoją partnerkę. Krypto-włoch. Albo ten wyjątek, o którym wspominała Navi.
Nie odezwał się jednak potem, gdy podsumowała jego odpowiedź, a raczej postawę, w dodatku z tym humorystycznym akcentem. Komplementem, którego sam wymagał. Jego podejście było jednak nienaciągane i szczere, wiec miał nadzieję, że przy tym wszystkim – dla niej zrozumiałe i upewniające ją o tym, że nie planował jej zostawiać przez jakieś niedogodności.
I jeszcze, że niby szyszka…?
— Ta, dupa jasiu karuzela — odpowiedział, jakże romantycznie, na jej zarzut, jakoby to on chciał się jej pozbyć. Nie to, żeby przed chwilą wykładał jej, że on nie zostawia! Czy coś w ten deseń, bardzo podobnego.
Przyjął jej toast, na początku bez komentarza, by po prostu kiwnąć głową, w niemej akceptacji, później dopełnić stuknięcie szkłem i na koniec wychylić zawartość kieliszka.
Nie odzywał się, bo nie chciał powiedzieć, przypadkiem chlapnąć, że ów toast był naprawdę dobrze trafiony, bo on też im tego życzył. I szczerze powiedziawszy – też to planował. Tyle tylko, że oficjalnie. Pewną więc ulgą było słyszeć, że Sora podzielała jego poglądy. Ale czy zdjęło to jakoś faktor stresowy z jego ramion?
Nie.
— Chcesz więcej powodów do świętowania to ja ci zaraz jakieś powymyślam! — Chyba nie o to chodziło, Jiwoong. — Możemy świętować międzynarodowy dzień bobra, tylko musiałbym sprawdzić czy w ogóle taki jest, ale w sumie… jak nie ma, to zaraz go ustalimy. — Co to za problem ustalić sobie swoje własne, mini święto. Z byle powodu, z byle dupy.
Wziął jedną truskawkę i znów dał jej skosztować, zanim sam sobie wsadził do gęby kolejną.
— Albo ten, no… Międzynarodowy dzień zbyt małej bluzy. — Czyli takiej samej, którą sprawił ją dokładnie rok temu, aby miała czym sobie zakryć dupsko po przecieku wchodząc do domu. Zadbał już wtedy o wszystko i cały czas o nią dbał. — Międzynarodowy dzień oblania piwem, też spoko. — Czyli genialny motyw na podryw, którego nie planował, a który… wyszedł jak wyszedł. Czyli wyszedł tak, że koleżanki Sory prawie go rozszarpały na evencie, na którym wszystko i tak śmierdziało piwem.
Ciekawe gdzie teraz były i co o nim myślały. Chociaż… pewnie nawet o nim nie wiedziały, biorąc pod uwagę, że to całe przedsięwzięcie z nim było po prostu sekretem. Harvey wiedział, ale to rodzina.
— Względnie możemy pomyśleć też o dniu podrywu za barem. Albo celebracji dnia, w którym wygrałem cokolwiek fajnego na loterii a nie tylko szereg długopisów, które, notabene, dalej mam w samochodzie. W schowku, jakbyś szukała.
Sora Wolff
Co prawda, faktem było, że brzmiało to co najmniej komiczne, zwłaszcza biorąc poprawkę na ton, w jaki to ubrała – chyba trochę przejaskrawiony. No i fakt, że oboje wiedzieli, że Jiwoong taki nie był. Nie był drwalem, który gołymi rękami ścinał drzewa. Nie był też ociekającym testosteronem byczkiem, który każdemu chciał spuszczać wpierdol. Jeśli była już jakaś zadyma, to zwykle starał się ją rozstrzygnąć najpierw za pomocą rozmowy. Często jednak nie udawało mu się to, bo Hunter, jeśli był w obok (a w 90% zadymy był obok), leciał już z pięściami.
Ale wiadomo – prawa natury wymagały tego, aby on wymagał od niej takich słów. Nie innych.
Uderzył się w pierś, jakby na przypieczętowanie jej słów.
— Sto razy lepiej, przynajmniej nie wypadłem przed fauną leśną jak pizdek-gwizdek, tylko jak prawdziwy alfa. Teraz nie musimy się już obawiać, że jakiś dziki zwierz na nas wyleci. A ryby to same będą mi się rzucać w dłonie. — Dokładnie tak to działało, Jiwoong. Ryby z tego jeziora, teraz niewidocznego przez zasłonę z lasu, to będą się pchały do niego, aby okazać swój szacunek.
No, ale śmieszki śmieszkami, a wiedzieli jaki był naprawdę. Może nie nazbyt delikatny, ale zdecydowanie czuły i w pełni dbający o swoją partnerkę. Krypto-włoch. Albo ten wyjątek, o którym wspominała Navi.
Nie odezwał się jednak potem, gdy podsumowała jego odpowiedź, a raczej postawę, w dodatku z tym humorystycznym akcentem. Komplementem, którego sam wymagał. Jego podejście było jednak nienaciągane i szczere, wiec miał nadzieję, że przy tym wszystkim – dla niej zrozumiałe i upewniające ją o tym, że nie planował jej zostawiać przez jakieś niedogodności.
I jeszcze, że niby szyszka…?
— Ta, dupa jasiu karuzela — odpowiedział, jakże romantycznie, na jej zarzut, jakoby to on chciał się jej pozbyć. Nie to, żeby przed chwilą wykładał jej, że on nie zostawia! Czy coś w ten deseń, bardzo podobnego.
Przyjął jej toast, na początku bez komentarza, by po prostu kiwnąć głową, w niemej akceptacji, później dopełnić stuknięcie szkłem i na koniec wychylić zawartość kieliszka.
Nie odzywał się, bo nie chciał powiedzieć, przypadkiem chlapnąć, że ów toast był naprawdę dobrze trafiony, bo on też im tego życzył. I szczerze powiedziawszy – też to planował. Tyle tylko, że oficjalnie. Pewną więc ulgą było słyszeć, że Sora podzielała jego poglądy. Ale czy zdjęło to jakoś faktor stresowy z jego ramion?
Nie.
— Chcesz więcej powodów do świętowania to ja ci zaraz jakieś powymyślam! — Chyba nie o to chodziło, Jiwoong. — Możemy świętować międzynarodowy dzień bobra, tylko musiałbym sprawdzić czy w ogóle taki jest, ale w sumie… jak nie ma, to zaraz go ustalimy. — Co to za problem ustalić sobie swoje własne, mini święto. Z byle powodu, z byle dupy.
Wziął jedną truskawkę i znów dał jej skosztować, zanim sam sobie wsadził do gęby kolejną.
— Albo ten, no… Międzynarodowy dzień zbyt małej bluzy. — Czyli takiej samej, którą sprawił ją dokładnie rok temu, aby miała czym sobie zakryć dupsko po przecieku wchodząc do domu. Zadbał już wtedy o wszystko i cały czas o nią dbał. — Międzynarodowy dzień oblania piwem, też spoko. — Czyli genialny motyw na podryw, którego nie planował, a który… wyszedł jak wyszedł. Czyli wyszedł tak, że koleżanki Sory prawie go rozszarpały na evencie, na którym wszystko i tak śmierdziało piwem.
Ciekawe gdzie teraz były i co o nim myślały. Chociaż… pewnie nawet o nim nie wiedziały, biorąc pod uwagę, że to całe przedsięwzięcie z nim było po prostu sekretem. Harvey wiedział, ale to rodzina.
— Względnie możemy pomyśleć też o dniu podrywu za barem. Albo celebracji dnia, w którym wygrałem cokolwiek fajnego na loterii a nie tylko szereg długopisów, które, notabene, dalej mam w samochodzie. W schowku, jakbyś szukała.
Sora Wolff