salsa con el diablo en Medellín
: ndz paź 26, 2025 9:31 pm
				
				Madox sam już nie wiedział czy warto, czy nie warto. Rozum podpowiadał, że nie warto, bo po powrocie do Toronto oni i tak muszą wrócić do tych swoich światów, na przeciwne strony barykady, ale serce rwało się do niej jak szalone, już nawet pod wpływem tego rumu, który pulsował w żyłach, a teraz został doprawiony tym nikotynowym, delikatnym hajem. Jakby mózg zamroczyło, kiedy stała obok, kiedy opierała rękę na jego klatce piersiowej, na jebanym sercu, a on ją chciał chwycić, na szczęście tego nie zrobił. Chociaż przecież, kurwa, Pilar była warta każdego grzechu. Tego też. A może tego przede wszystkim.
Odsunął się, żeby oprzeć się o tę barierkę, bo może widział w niej jakiś ratunek, jakby była jakąś spierdoloną kotwicą, która mogła go trzymać z daleka od niej. Potrzebował takiej kotwicy, tylko, że przecież nie będzie chodził po klubie z tą barierką, chuj.
On sobie tutaj próbuje znaleźć jakąś kotwicę, jakieś oparcie, które mu nie pozwoli tak lecieć do tej Pilar, jak ćma do świecy, a tym razem ćmą to był chyba Madox, chociażby się do tego nigdy nie przyznał, ale... wszystko go do niej ciągnęło, a to przeciągłe muśnięcie przez nią jego dłoni nie pomagało. Kusiła go.
Zawsze go kusiła, tylko zawsze była z tłu głowy jakaś taka myśl, nie mogą. A tutaj już spróbowali, że odrobinę mogą.
Chociaż jeszcze jakaś ostatnia szara komórka w mózgu Noriegi mówiła mu, że wcale nie.
- Nie kuś losu Pilar, bo w końcu to zrobię - chodziło mu o tę samarkę? Chyba nie, chociaż trzymał ją już w palcach, chociaż wsunął ją do tej małej kieszonki w koszuli, tej na piersi, na sercu. Zaciągnął się ostatni raz, z później pstryknął tego papierosa gdzieś przed siebie. Wciąż trzymał się tej barierki, jak jakiejś pierdolonej ostatniej deski ratunku, bo kiedy ona tak znowu do niego podchodziła, to czuł się jakby tracił grunt pod stopami. Ale może jakby zyskiwał skrzydeł?
Czy jakakolwiek kobieta, kiedykolwiek tak na niego działała? Nigdy. Żadna. Aż go to jednocześnie doprowadzało do szewskiej passy, ale też... intrygowało.
- Żebyś się tylko nie zdziwiła Pilar... - mruknął na te jej słowa, żeby jej pokazał to dzikie Medellín. A czując jej usta na swoim uchu drgnął, bo plecach przeszedł mu jakiś taki przyjemny dreszcz, zatrzymując się w okolicach lędźwi. I rzeczywiście musiał się przytrzymać tej barierki, żeby się od razu za nią nie odwrócić.
Nie zrobił tego.
Jeszcze przez chwilę stał na dworze, sięgnął do kieszonki na sercu, wyjął tę samarkę z sercem i zamknął na moment oczy.
Chyba go popierdoliło. Tylko problem tkwił w tym, że już dawno temu. Przerzucił jeszcze raz w palcach ten woreczek. Czy on się naprawdę łudził, że jak wciągnie ten koks to zamroczy myśli?
Przecież Madox wiedział jak działa kokaina... może dlatego tak sobie ją całą wciągnął i kiedy zaciskał palce na tej barierce musiał przyznać, że była zajebista. Nie do porównania do tej, którą rozprowadzali po Toronto, aż schował sobie ten woreczek z czerwonym serduszkiem do kieszeni. Koks uderzył najpierw do głowy, poczuł jakby dosłownie wybuchł mu mózg, jakby te wszystkie myśli zebrały się w jeden wielki kłąb gówna i eksplodowały. Ale później to one zaczęły się układać, jasno i klarownie, serce zabiło szybciej, krew zaczęła krążyć w żyłach, aż słyszał jej bieg w uszach. Jakby czuł każdy nerw w swoim ciele, każdą komórkę. A najgorsze jest to... że teraz każda ta komórka tęskniła za nią, za Pilar. Spuścił głowę zaciskając palce na tej barierce, na swojej ostatniej desce ratunku, na tej pierdolonej kotwicy. Tylko co mu po tym, kiedy teraz wszystkie hamulce opadły. Kiedy już w głowie nie było żadnej myśli nie powinniśmy, nie możemy, bo teraz Madox czuł, że może wszystko. Tej jednej, jedynej nocy w Medellín, czuł, że może wszystko. Przestąpił z nogi na nogę i pociągnął nosem.
Pora na to dzikie Medellín.
Wszedł do klubu i w pierwszej kolejności zamówił sobie drinka u tego jej barmana, ale nawet na niego nie zwrócił uwagi, bo kiedy tylko wypił dwa łyki, tak, żeby dosłownie zwilżyć usta, to jego spojrzenie już odszukało w tłumie Pilar, na tym parkiecie.
Była w tym tańcu tak gorąca, tak szalona, a jednocześnie jakaś taka ułożona, jakby każdy ruch, każde zarzucenie włosami, czy zakręcenie biodrami było na miejscu, było zaplanowane. Jakby ten taniec miała we krwi, doskonale wiedziała co robi, Madox nie mógł się skupić na niczym innym, tylko na niej. W ogóle nie mógł się skupić. Przyciągała go do siebie jak ta świeca, tę biedną ćmę, która wie, że spłonie w jej ogniu, ale i tak do niej leci, żeby chociaż przez chwilę to poczuć, jej żar, jej ogień.
Dużo ognia, którego Madox wcale nie potrafił sobie odmówić.
Powinien?
Teraz to nic nie powinien, on wszystko mógł jak ten pierdolony król swojego życia. Które liczyło się tylko tutaj, teraz, w tej chwili. Nie jutro. Nie za tydzień w Toronto.
Napił się jeszcze łyk, a później to już przeszedł przez ten parkiet, prosto do niej...
Jednak nie, bo przewrotny los (buziaki) znowu kurwa rzucał mu kłody pod nogi i kiedy on już był te dwa kroki od Pilar, to wpadła na niego dziewczyna Alvaro, ta cała w brokatowej sukience i szpilkach tak wysokich, że ciężko było jej tańczyć, chyba dosłownie, bo się zatoczyła i Madox odruchowo złapał ją za ramię, bo jakby jej nie złapał, to by wyrżnęła jak długa.
- Madox... - wyszeptała, ale Noriega spojrzał na nią jakoś krzywo, nawet nie wiedział jak miała na imię. W ogóle jej nie kojarzył, za to czuł w kościach, że zaraz pojawi się Alvaro, ale go nigdzie nie było.
- Alvaro mnie zostawił, bo szuka siostry... - powiedziała, a Madox zabrał palce z jej ramienia. Już ją miał wyminąć, bez słowa, bo już jego oczy spotkały te Pilar, a on naprawdę tak kurewsko chciał już się znaleźć przy niej. Tylko, że ta Alvarowa dziewczyna znowu się zachwiała w tych swoich szpilkach i tym razem to wylądowała nie na ziemi, tylko na klacie Madoxa, a on zdecydowanie wolałby, żeby to była Pilar, nawet tak na nią spojrzał jakoś tęsknie i już miał od siebie odsunąć tą królową cekinów, ale ona nagle go złapała za koszulę. Jakby jeszcze mało osób dzisiaj mu tę koszulę wytargało, a była taka ładna i droga. A teraz to mu odpadł drugi guzik już.
- Po co kurwa zakładasz takie buty, skoro nie umiesz w nich chodzić... - mruknął, a ona mu się wtedy pochyliła do ucha.
- Lola - powiedziała, bo albo tak miała na imię, albo to była jej jakaś ksywka, ale Noriegi to wcale nie obchodziło. Znowu oparł palce na jej ramieniu, żeby ją od siebie odkleić, odsunąć, a ona wtedy mu sięgnęła do tej kieszonki na sercu i wyjęła tę samarkę.
- O jezu Madox znalazłeś mój magiczny proszek - zapiszczała, a później to się stało jakoś tak szybko, bo Lola oparła mu ręce na policzkach, a w następnej sekundzie, to już go całowała, jakby to, ze znalazł jej magiczny proszek jej na to pozwalało. Ale w zasadzie... skoro Lola też była na koksie, to nie było to jakieś bardzo dziwne. Chociaż samego Madoxa zdziwiło.
Pilar Stewart
			Odsunął się, żeby oprzeć się o tę barierkę, bo może widział w niej jakiś ratunek, jakby była jakąś spierdoloną kotwicą, która mogła go trzymać z daleka od niej. Potrzebował takiej kotwicy, tylko, że przecież nie będzie chodził po klubie z tą barierką, chuj.
On sobie tutaj próbuje znaleźć jakąś kotwicę, jakieś oparcie, które mu nie pozwoli tak lecieć do tej Pilar, jak ćma do świecy, a tym razem ćmą to był chyba Madox, chociażby się do tego nigdy nie przyznał, ale... wszystko go do niej ciągnęło, a to przeciągłe muśnięcie przez nią jego dłoni nie pomagało. Kusiła go.
Zawsze go kusiła, tylko zawsze była z tłu głowy jakaś taka myśl, nie mogą. A tutaj już spróbowali, że odrobinę mogą.
Chociaż jeszcze jakaś ostatnia szara komórka w mózgu Noriegi mówiła mu, że wcale nie.
- Nie kuś losu Pilar, bo w końcu to zrobię - chodziło mu o tę samarkę? Chyba nie, chociaż trzymał ją już w palcach, chociaż wsunął ją do tej małej kieszonki w koszuli, tej na piersi, na sercu. Zaciągnął się ostatni raz, z później pstryknął tego papierosa gdzieś przed siebie. Wciąż trzymał się tej barierki, jak jakiejś pierdolonej ostatniej deski ratunku, bo kiedy ona tak znowu do niego podchodziła, to czuł się jakby tracił grunt pod stopami. Ale może jakby zyskiwał skrzydeł?
Czy jakakolwiek kobieta, kiedykolwiek tak na niego działała? Nigdy. Żadna. Aż go to jednocześnie doprowadzało do szewskiej passy, ale też... intrygowało.
- Żebyś się tylko nie zdziwiła Pilar... - mruknął na te jej słowa, żeby jej pokazał to dzikie Medellín. A czując jej usta na swoim uchu drgnął, bo plecach przeszedł mu jakiś taki przyjemny dreszcz, zatrzymując się w okolicach lędźwi. I rzeczywiście musiał się przytrzymać tej barierki, żeby się od razu za nią nie odwrócić.
Nie zrobił tego.
Jeszcze przez chwilę stał na dworze, sięgnął do kieszonki na sercu, wyjął tę samarkę z sercem i zamknął na moment oczy.
Chyba go popierdoliło. Tylko problem tkwił w tym, że już dawno temu. Przerzucił jeszcze raz w palcach ten woreczek. Czy on się naprawdę łudził, że jak wciągnie ten koks to zamroczy myśli?
Przecież Madox wiedział jak działa kokaina... może dlatego tak sobie ją całą wciągnął i kiedy zaciskał palce na tej barierce musiał przyznać, że była zajebista. Nie do porównania do tej, którą rozprowadzali po Toronto, aż schował sobie ten woreczek z czerwonym serduszkiem do kieszeni. Koks uderzył najpierw do głowy, poczuł jakby dosłownie wybuchł mu mózg, jakby te wszystkie myśli zebrały się w jeden wielki kłąb gówna i eksplodowały. Ale później to one zaczęły się układać, jasno i klarownie, serce zabiło szybciej, krew zaczęła krążyć w żyłach, aż słyszał jej bieg w uszach. Jakby czuł każdy nerw w swoim ciele, każdą komórkę. A najgorsze jest to... że teraz każda ta komórka tęskniła za nią, za Pilar. Spuścił głowę zaciskając palce na tej barierce, na swojej ostatniej desce ratunku, na tej pierdolonej kotwicy. Tylko co mu po tym, kiedy teraz wszystkie hamulce opadły. Kiedy już w głowie nie było żadnej myśli nie powinniśmy, nie możemy, bo teraz Madox czuł, że może wszystko. Tej jednej, jedynej nocy w Medellín, czuł, że może wszystko. Przestąpił z nogi na nogę i pociągnął nosem.
Pora na to dzikie Medellín.
Wszedł do klubu i w pierwszej kolejności zamówił sobie drinka u tego jej barmana, ale nawet na niego nie zwrócił uwagi, bo kiedy tylko wypił dwa łyki, tak, żeby dosłownie zwilżyć usta, to jego spojrzenie już odszukało w tłumie Pilar, na tym parkiecie.
Była w tym tańcu tak gorąca, tak szalona, a jednocześnie jakaś taka ułożona, jakby każdy ruch, każde zarzucenie włosami, czy zakręcenie biodrami było na miejscu, było zaplanowane. Jakby ten taniec miała we krwi, doskonale wiedziała co robi, Madox nie mógł się skupić na niczym innym, tylko na niej. W ogóle nie mógł się skupić. Przyciągała go do siebie jak ta świeca, tę biedną ćmę, która wie, że spłonie w jej ogniu, ale i tak do niej leci, żeby chociaż przez chwilę to poczuć, jej żar, jej ogień.
Dużo ognia, którego Madox wcale nie potrafił sobie odmówić.
Powinien?
Teraz to nic nie powinien, on wszystko mógł jak ten pierdolony król swojego życia. Które liczyło się tylko tutaj, teraz, w tej chwili. Nie jutro. Nie za tydzień w Toronto.
Napił się jeszcze łyk, a później to już przeszedł przez ten parkiet, prosto do niej...
Jednak nie, bo przewrotny los (buziaki) znowu kurwa rzucał mu kłody pod nogi i kiedy on już był te dwa kroki od Pilar, to wpadła na niego dziewczyna Alvaro, ta cała w brokatowej sukience i szpilkach tak wysokich, że ciężko było jej tańczyć, chyba dosłownie, bo się zatoczyła i Madox odruchowo złapał ją za ramię, bo jakby jej nie złapał, to by wyrżnęła jak długa.
- Madox... - wyszeptała, ale Noriega spojrzał na nią jakoś krzywo, nawet nie wiedział jak miała na imię. W ogóle jej nie kojarzył, za to czuł w kościach, że zaraz pojawi się Alvaro, ale go nigdzie nie było.
- Alvaro mnie zostawił, bo szuka siostry... - powiedziała, a Madox zabrał palce z jej ramienia. Już ją miał wyminąć, bez słowa, bo już jego oczy spotkały te Pilar, a on naprawdę tak kurewsko chciał już się znaleźć przy niej. Tylko, że ta Alvarowa dziewczyna znowu się zachwiała w tych swoich szpilkach i tym razem to wylądowała nie na ziemi, tylko na klacie Madoxa, a on zdecydowanie wolałby, żeby to była Pilar, nawet tak na nią spojrzał jakoś tęsknie i już miał od siebie odsunąć tą królową cekinów, ale ona nagle go złapała za koszulę. Jakby jeszcze mało osób dzisiaj mu tę koszulę wytargało, a była taka ładna i droga. A teraz to mu odpadł drugi guzik już.
- Po co kurwa zakładasz takie buty, skoro nie umiesz w nich chodzić... - mruknął, a ona mu się wtedy pochyliła do ucha.
- Lola - powiedziała, bo albo tak miała na imię, albo to była jej jakaś ksywka, ale Noriegi to wcale nie obchodziło. Znowu oparł palce na jej ramieniu, żeby ją od siebie odkleić, odsunąć, a ona wtedy mu sięgnęła do tej kieszonki na sercu i wyjęła tę samarkę.
- O jezu Madox znalazłeś mój magiczny proszek - zapiszczała, a później to się stało jakoś tak szybko, bo Lola oparła mu ręce na policzkach, a w następnej sekundzie, to już go całowała, jakby to, ze znalazł jej magiczny proszek jej na to pozwalało. Ale w zasadzie... skoro Lola też była na koksie, to nie było to jakieś bardzo dziwne. Chociaż samego Madoxa zdziwiło.
Pilar Stewart