Strona 7 z 8

salsa con el diablo en Medellín

: ndz paź 26, 2025 9:31 pm
autor: Madox A. Noriega
Madox sam już nie wiedział czy warto, czy nie warto. Rozum podpowiadał, że nie warto, bo po powrocie do Toronto oni i tak muszą wrócić do tych swoich światów, na przeciwne strony barykady, ale serce rwało się do niej jak szalone, już nawet pod wpływem tego rumu, który pulsował w żyłach, a teraz został doprawiony tym nikotynowym, delikatnym hajem. Jakby mózg zamroczyło, kiedy stała obok, kiedy opierała rękę na jego klatce piersiowej, na jebanym sercu, a on ją chciał chwycić, na szczęście tego nie zrobił. Chociaż przecież, kurwa, Pilar była warta każdego grzechu. Tego też. A może tego przede wszystkim.
Odsunął się, żeby oprzeć się o tę barierkę, bo może widział w niej jakiś ratunek, jakby była jakąś spierdoloną kotwicą, która mogła go trzymać z daleka od niej. Potrzebował takiej kotwicy, tylko, że przecież nie będzie chodził po klubie z tą barierką, chuj.
On sobie tutaj próbuje znaleźć jakąś kotwicę, jakieś oparcie, które mu nie pozwoli tak lecieć do tej Pilar, jak ćma do świecy, a tym razem ćmą to był chyba Madox, chociażby się do tego nigdy nie przyznał, ale... wszystko go do niej ciągnęło, a to przeciągłe muśnięcie przez nią jego dłoni nie pomagało. Kusiła go.
Zawsze go kusiła, tylko zawsze była z tłu głowy jakaś taka myśl, nie mogą. A tutaj już spróbowali, że odrobinę mogą.
Chociaż jeszcze jakaś ostatnia szara komórka w mózgu Noriegi mówiła mu, że wcale nie.
- Nie kuś losu Pilar, bo w końcu to zrobię - chodziło mu o tę samarkę? Chyba nie, chociaż trzymał ją już w palcach, chociaż wsunął ją do tej małej kieszonki w koszuli, tej na piersi, na sercu. Zaciągnął się ostatni raz, z później pstryknął tego papierosa gdzieś przed siebie. Wciąż trzymał się tej barierki, jak jakiejś pierdolonej ostatniej deski ratunku, bo kiedy ona tak znowu do niego podchodziła, to czuł się jakby tracił grunt pod stopami. Ale może jakby zyskiwał skrzydeł?
Czy jakakolwiek kobieta, kiedykolwiek tak na niego działała? Nigdy. Żadna. Aż go to jednocześnie doprowadzało do szewskiej passy, ale też... intrygowało.
- Żebyś się tylko nie zdziwiła Pilar... - mruknął na te jej słowa, żeby jej pokazał to dzikie Medellín. A czując jej usta na swoim uchu drgnął, bo plecach przeszedł mu jakiś taki przyjemny dreszcz, zatrzymując się w okolicach lędźwi. I rzeczywiście musiał się przytrzymać tej barierki, żeby się od razu za nią nie odwrócić.
Nie zrobił tego.
Jeszcze przez chwilę stał na dworze, sięgnął do kieszonki na sercu, wyjął tę samarkę z sercem i zamknął na moment oczy.
Chyba go popierdoliło. Tylko problem tkwił w tym, że już dawno temu. Przerzucił jeszcze raz w palcach ten woreczek. Czy on się naprawdę łudził, że jak wciągnie ten koks to zamroczy myśli?
Przecież Madox wiedział jak działa kokaina... może dlatego tak sobie ją całą wciągnął i kiedy zaciskał palce na tej barierce musiał przyznać, że była zajebista. Nie do porównania do tej, którą rozprowadzali po Toronto, aż schował sobie ten woreczek z czerwonym serduszkiem do kieszeni. Koks uderzył najpierw do głowy, poczuł jakby dosłownie wybuchł mu mózg, jakby te wszystkie myśli zebrały się w jeden wielki kłąb gówna i eksplodowały. Ale później to one zaczęły się układać, jasno i klarownie, serce zabiło szybciej, krew zaczęła krążyć w żyłach, aż słyszał jej bieg w uszach. Jakby czuł każdy nerw w swoim ciele, każdą komórkę. A najgorsze jest to... że teraz każda ta komórka tęskniła za nią, za Pilar. Spuścił głowę zaciskając palce na tej barierce, na swojej ostatniej desce ratunku, na tej pierdolonej kotwicy. Tylko co mu po tym, kiedy teraz wszystkie hamulce opadły. Kiedy już w głowie nie było żadnej myśli nie powinniśmy, nie możemy, bo teraz Madox czuł, że może wszystko. Tej jednej, jedynej nocy w Medellín, czuł, że może wszystko. Przestąpił z nogi na nogę i pociągnął nosem.
Pora na to dzikie Medellín.
Wszedł do klubu i w pierwszej kolejności zamówił sobie drinka u tego jej barmana, ale nawet na niego nie zwrócił uwagi, bo kiedy tylko wypił dwa łyki, tak, żeby dosłownie zwilżyć usta, to jego spojrzenie już odszukało w tłumie Pilar, na tym parkiecie.
Była w tym tańcu tak gorąca, tak szalona, a jednocześnie jakaś taka ułożona, jakby każdy ruch, każde zarzucenie włosami, czy zakręcenie biodrami było na miejscu, było zaplanowane. Jakby ten taniec miała we krwi, doskonale wiedziała co robi, Madox nie mógł się skupić na niczym innym, tylko na niej. W ogóle nie mógł się skupić. Przyciągała go do siebie jak ta świeca, tę biedną ćmę, która wie, że spłonie w jej ogniu, ale i tak do niej leci, żeby chociaż przez chwilę to poczuć, jej żar, jej ogień.
Dużo ognia, którego Madox wcale nie potrafił sobie odmówić.
Powinien?
Teraz to nic nie powinien, on wszystko mógł jak ten pierdolony król swojego życia. Które liczyło się tylko tutaj, teraz, w tej chwili. Nie jutro. Nie za tydzień w Toronto.
Napił się jeszcze łyk, a później to już przeszedł przez ten parkiet, prosto do niej...
Jednak nie, bo przewrotny los (buziaki) znowu kurwa rzucał mu kłody pod nogi i kiedy on już był te dwa kroki od Pilar, to wpadła na niego dziewczyna Alvaro, ta cała w brokatowej sukience i szpilkach tak wysokich, że ciężko było jej tańczyć, chyba dosłownie, bo się zatoczyła i Madox odruchowo złapał ją za ramię, bo jakby jej nie złapał, to by wyrżnęła jak długa.
- Madox... - wyszeptała, ale Noriega spojrzał na nią jakoś krzywo, nawet nie wiedział jak miała na imię. W ogóle jej nie kojarzył, za to czuł w kościach, że zaraz pojawi się Alvaro, ale go nigdzie nie było.
- Alvaro mnie zostawił, bo szuka siostry... - powiedziała, a Madox zabrał palce z jej ramienia. Już ją miał wyminąć, bez słowa, bo już jego oczy spotkały te Pilar, a on naprawdę tak kurewsko chciał już się znaleźć przy niej. Tylko, że ta Alvarowa dziewczyna znowu się zachwiała w tych swoich szpilkach i tym razem to wylądowała nie na ziemi, tylko na klacie Madoxa, a on zdecydowanie wolałby, żeby to była Pilar, nawet tak na nią spojrzał jakoś tęsknie i już miał od siebie odsunąć tą królową cekinów, ale ona nagle go złapała za koszulę. Jakby jeszcze mało osób dzisiaj mu tę koszulę wytargało, a była taka ładna i droga. A teraz to mu odpadł drugi guzik już.
- Po co kurwa zakładasz takie buty, skoro nie umiesz w nich chodzić... - mruknął, a ona mu się wtedy pochyliła do ucha.
- Lola - powiedziała, bo albo tak miała na imię, albo to była jej jakaś ksywka, ale Noriegi to wcale nie obchodziło. Znowu oparł palce na jej ramieniu, żeby ją od siebie odkleić, odsunąć, a ona wtedy mu sięgnęła do tej kieszonki na sercu i wyjęła tę samarkę.
- O jezu Madox znalazłeś mój magiczny proszek - zapiszczała, a później to się stało jakoś tak szybko, bo Lola oparła mu ręce na policzkach, a w następnej sekundzie, to już go całowała, jakby to, ze znalazł jej magiczny proszek jej na to pozwalało. Ale w zasadzie... skoro Lola też była na koksie, to nie było to jakieś bardzo dziwne. Chociaż samego Madoxa zdziwiło.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pn paź 27, 2025 12:03 am
autor: Pilar Stewart
Nie kuś losu Pilar, bo w końcu to zrobię.
Mówił to tak, jakby ona tego nie chciała. A przecież właśnie w tym był problem — ona chciała. I to kurwa aż za bardzo. Łapała się czegokolwiek, żeby nie rzucić się na niego jak tak stał przy tej przeklętej barierce, której tak kurczowo się trzymał i wyglądał jak spełnienie jej najskrytszych marzeń i pragnień. W tych poszarpanych włosach, które już dawno przestały być tak starannie ułożone i tej kolorowej koszuli bez jednego guzika. I z tym uśmiechem, pod którym uginały jej się kolana.
Walczyła ze soba z każdym oddechem, a ta ciągła gonitwa serca z rozumiem doprowadzała ją do szału. Dlatego ostatkami sił wyszła z tego przeklętego zaplecza. Dlatego wlała w siebie te cholernie mocne drinki. Dlatego ruszyła na parkiet i oddała się muzyce. Żeby w końcu przestać wszystko kurwa analizować. Albo w końcu wybrać — czy chciała się kierować sercem, czy może jednak rozumiem. Bo ciągła walka obu nie wchodziła w grę.
I kiedy ten szalejący w ciele alkohol w końcu zaczął działać, a głośna kolumbijska melodia dudnić w uszach, Pilar bardzo szybko doszła do wniosku, że może jednak tego wieczoru powinna postawić na serce. Bo jak nie teraz to kiedy?
Cały ten dzień był o byciu.
O tym, żeby czuć.
Żeby przestać myśleć i pozwolić sercu działać.
I ona po raz pierwszy miała zamiar postawić to, co chciała, nad to co wypadało. Najwyżej w Toronto będzie się martwić, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
A więc wskoczyła na sam środek parkietu, jakaś taka uwolniona, z lżejszą duszą i tym wielkim niedoczekaniem aż Madox w końcu wróci z tego pieprzonego zaplecza i z r o b i w końcu to, co tak bardzo zarzekał się, że zrobi. A ona miała zamiar mu na to pozwolić.
Nie była pewna, ile czasu dokładnie minęło. Zawsze kiedy grała latynoska muzyka, Pilar traciła rachubę czasu, a tutaj w Kolumbii, w gorącym Medellin, wszystko działo się we własnym tempie. Nawet na tym rozgrzanym parkiecie ciała dookoła wydawały się gorętsze, ruchy bardziej namiętne i serce nawet jakoś tak jej mocniej biło, kiedy dłońmi błądziła po swoim ciele, rytmicznie ruszając biodrami. Bo myślami znowu była przy Madoxie. Jego elektryzującym dotyku, przeszywającym spojrzeniu i smaku ciepłych ust. Mimowolnie musnęła dłońmi miejsce na ramieniu, które jakiś czas temu całował tak ochoczo i palcami przejechała całą tą trasę jeszcze raz, czując przeszywający dreszcz na kręgosłupie.
A potem zauważyła Madoxa i serce znowu mocniej zabiło. Wyrwało do niego w taki sposób, że gdyby nie ten alkohol, Pilar byłaby mocno przerażona własnym zachowaniem. Na którą chwilę złapała z nim kontakt wzrokowy, a dłonie aż zaświerzbiły, by w końcu wrócić na jego klatkę piersiową i dobrze zbudowane ramiona.
Tylko wtedy ktoś ją popchnął.
A że Pilar wlała w siebie naprawdę sporo tego rumu, na moment straciła równowagę i przechyliła się na bok, wpadając na jakąś kobietę w przepięknej, kolorowej sukience. Posłała jej jeszcze przelotny uśmiech i kiedy już miała wrócić na swoje pierwotne miejsce, spojrzała przed siebie. W to miejsce, w którym jeszcze chwile temu był on.
I ten piękny, serdeczny uśmiech, jakoś tak w ułamku sekundy osunął się z jej twarzy. Kąciki wcześniej tak rozciągnięte w szczerej radości i ekscytacji, schowały się za goryczą, którą nagle poczuła w ustach.
Bo Madox faktycznie tam był.
No tylko nie sam.
I to serce, które tak desperacko się do niego zrywało, jakoś tak nagle kompletnie zamilkło. Opadło z sił. I tej chęci do bycia. Bycia z nim. Chociaż gdyby ktoś jeszcze rano powiedział jej, że widok Madoxa całującego inną kobietę zrobi na niej takie wrażenie, w życiu by w to nie uwierzyła. A jednak zrobił. I to kurwa niemałe. W żaden sposób nie w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Stała tak chwile w bezruchu i patrzyła. Albo może to był tylko ułamek sekundy i tylko się jej wydawało? Cóż, na pewno nie wydawało jej się, że wszystko w środku jakoś tak zaciskało się wokół siebie. Nieprzyjemnie i boleśnie. Bo to jej usta miał przecież całować. No tylko kto tak powiedział? Pilar? Bo jak widać tylko ona była o tym tak mocno przekonana. A przecież jasno powiedział wcześniej, że nie była tego warta. I to leżało tylko i wyłącznie w jej winie, że przez moment pomyślała, że jednak była. Jej niedoczekanie. I też jej nauczka, że stawianie na serce było jednak kurewsko złą decyzją. Trzeba było zostać przy rozumie.
Ruszyła przed siebie, prosto w ich kierunku, a kiedy znalazła się tuż obok, wcale się nie zatrzymała. Jedynie trąciła Madoxa z całej siły w ramie w taki sposób, ze musiał to poczuć i na nią spojrzeć. I super. Tylko ona wcale na niego nie patrzyła. Sama nie wiedziała, co miała zamiar zrobić. Nie myślała trzeźwo. Dlatego w pierwszej kolejności chciała skierować się do tego barmana, który jako jedyny w całym tym klubie miał wystarczająco jaj, by chociażby przyznać, że Pilar mu się podobała. Prosto i otwarcie. Miała zamiar zabrać go na ten przeklęty parkiet i również pocałować. Mocno i gorąco. Przelać ten cały żal, który czuła w sercu na usta innego. Bo tak chyba robiło się w tym popierdolonym, gorącym Medellin? Oko za oko?
Tylko problem w tym, że Pilar taka nie była. Nie szukała zemsty na siłę, tylko po to, żeby komuś dopierdolić. Żeby samej poczuć się lepiej. A szkoda. Bo może gdyby była, to wszystko nie zabolałoby ją aż tak bardzo? Bo bolało. Ale pomimo tego Stewart i tak zatrzymała się w pół kroku do baru. A potem odwróciła na pięcie i jednak wróciła do Madoxa, który ze wzrokiem wwierconym w jej twarz, już wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć.
Zamknij się — z kamienną miną stanęła z nim twarzą w twarz, momentalnie stopując cokolwiek miał zamiar wypuścić z tych zakłamanych, wciąż pięknych ust. Na język cisnęły jej się najpiękniejsze hiszpańskie przekleństwa, jakie tylko znała, które wyśmienicie opisywałyby tą sytuację, zwód i gniew, który Pilar w sobie czuła. Tylko że prawda była taka, że on mógł robić, co chciał. Bo przecież tak naprawdę nie byli razem. Nie był jej niczego winny. Nawet jeśli ze złudną nadzieją myślała, że mu na niej zależało, że to wtedy w gabinecie nie było tylko jednorazowym wybrykiem, nie miał wobec niej żadnych zobowiązań. I ona nie miała prawa robić mu o to wywodów. To akurat rozumiała. I swoje miejsce w tym wszystkim.
Daj mi papierosy — ale fajki to mógł jej kurwa oddać. Bo na nie akurat nie zasłużył. W końcu to ona je załatwiła. Niech sobie załatwi swoje. Najlepiej od tej swojej dupy, którą jeszcze chwile temu całował, a na którą Pilar nawet przez moment nie spojrzała. Bo jeszcze chciałaby ją rozszarpać. I co wtedy? A przecież dziewczyna pewnie nie była niczemu winna. — I kluczyki do auta też mi daj — to akurat było kurwa niezbyt mądre, bo przecież Pilar w swoim stanie nigdzie by nie pojechała, ale może chciał mogłaby posiedzieć sobie w tym zasranym aucie w samotności i jakoś przetrawić to wszystko. A przede wszystkim to chciała je tylko po to, by wiedział, że miała zamiar wyjść. A on mógł sobie kontynuować cokolwiek przed chwilą robił. Może nawet pokaże jej gabinet? O ile Ticiano z Marie już z niego wyszli. — Dobra, chuj z tymi kluczami. Daj mi po prostu te papierosy i już stad idę — domagała się surowym tonem, a że on wcale nie chciał jej ich dać, a Pilar doskonale wiedziała, do której z tylnich kieszeni je schował, to po prostu nachyliła się w jego stronę, wstrzymując oddech i sama je sobie wyjęła. A oddech wstrzymała, żeby przypadkiem nie zaciągnąć się za bardzo tym jego zapachem, który teraz doprowadzał ją do szału i drapał nieprzyjemnie.
I może Madox chciał coś jeszcze powiedzieć. Może nawet chciał ją zatrzymać. Nie pozwolić jej odejść. Albo może po prostu odprowadzić ją jedynie wzrokiem i wrócić do nowej koleżanki, podczas gdy Pilar już odwracała się na pięcie.
Może.
Tylko nic z tego nie było im dane zrobić, bo w następnej sekundzie Noriega już leżał na ziemi. A na nim leżał… Alvaro. Pilar zamrugała. I dopiero wtedy spojrzała na kobietę, którą przed chwilą całował Madox. I od razu pożałowała tej decyzji, bo fakt, że łączył usta z dziewczyną Alvaro, był chyba jeszcze gorszy niż jakby była to jakaś przypadkowa laska. I Pilar znowu poczuła ten narastający gniew. Ta rodzina to był jeden wielki Harem czy jak?
Alvaro wymierzył pierwszy cios w Madoxa i chociaż Stewart mogła potraktować to jako uderzenie również od niej, BO PRZECIEŻ MU SIĘ NALEŻAŁO, to jednak sam ten widok złapał ją jakoś za serce. Bo chociaż była zła i rozżalona, to przecież to nie tak, że nagle przestało jej zależeć. Nie mogła na to patrzeć. Do tego stopnia, że zamiast odejść i chociaż raz się kurwa nie mieszać, Pilar puściła te przeklęte papierosy na ziemie i niewiele myśląc, rzuciła się na Alvaro. W tym kurwa stanie wyższego najebania, sukience i szpilkach. Pierwsze wymierzyła mu cios nogą, a dokładniej tym eleganckim butem — prosto w brzuch, na wysokości przepony — a kiedy chop się zachwiał i opadł na plecy, to Pilar usiadła na nim okrakiem i tym razem już bez nikogo obok, kto mógłby jej przeszkodzić, wypierdoliła mu prosto w twarz. Z pięści. Aż coś chrupnęło mu w nosie.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pn paź 27, 2025 1:23 am
autor: Madox A. Noriega
Kiedy ta Lola tak chętnie opierała ręce na jego szorstkich policzkach, kiedy wpiła się w jego usta, to Madox po prostu się cofnął, nie odepchnął jej, bo w tych butach na pewno wylądowałaby na ziemi, ale się cofnął, do tyłu, uciekając jej. Może nawet chciał jej powiedzieć, że jest jebnięta, ale nie zdążył tego zrobić, bo Pilar już go szturchała w ramię. Widział w jej oczach te wyrzuty i jakby czuł je doskonale pod skórą. Nagle pożałował, że on w ogóle złapał za rękę tę dziewczynę Alvaro, kiedy ona się tak chwiała na tych swoich obcasach. Bo przecież on miał to złe serce, które nie powinno w ogóle myśleć o innych, tylko o sobie. A teraz to serce chyba złamane na pół, kiedy Pilar zaczęła się tak miotać. Ale jakoś jej się nie dziwił. To znaczy dziwił, bo nie powinna tak reagować, ale nie dlatego, że nie czuł się winny, bo czuł, mimo, że wcale nie chciał się całować z jakąś Lolą, tylko, że dlaczego tak zareagowała, skoro nic ich nie łączyło. A może łączyło? Nagle te wszystkie myśli, które koks tak poukładał, pierdolnęły mu w głowie jak domek z kart. Znowu dużo wszystkiego, za dużo. Zwłaszcza pytań, które chciał zadawać tylko Pilar. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, cokolwiek, może kurwa zacząć od przepraszam? Ale winny się tłumaczy, a czy on był taki winny? Zamknął się, tak jak mu kazała wypuszczając głośno powietrze z płuc.
- Pilar... - zaczął, kiedy kazała mu oddać sobie papierosy. Wcale nie miał zamiaru jej ich dać, ale nie dlatego, że sobie na nie, nie zasłużyła, a raczej dlatego, żeby mu ich nie zabrała i nie uciekła. Kluczyków nie zamierzał dać jej tym bardziej.
- Pilar kurwa! - krzyknął, a kiedy ona te papierosy tak po prostu wzięła z jego kieszeni, to złapał ją za tę rękę z papierosami, zacisnął na niej palce, mocniej może nawet niż chciał, ale nie zamierzał jej puścić. Może nawet chciał jej to wyjaśnić, że to było jakieś nieporozumienie, że ta Lola sama się na niego rzuciła. Chociaż jeszcze nie za bardzo wiedział jak się będzie tłumaczył, jeszcze wciąż trawił w tej naćpanej głowie tę całą sytuację. Ale może to się w końcu by ułożyło, kiedy on znowu zrobił krok w jej kierunku. Ale potem zrobił dwa do tyłu, a po chwili to już poleciał na ziemię. Plecami na zakurzoną podłogę, aż poczuł każdą jedną deskę, aż stęknął, bo zabrakło mu w piersiach tchu, i nawet nie zdążył się zasłonić, kiedy ten pierdolony Alvaro go walnął. Raz i drugi, aż go zamroczyło, a w ustach poczuł momentalnie metaliczny smak krwi. Kiedy już ten pierwszy szok spowodowany chyba bardziej tym, że w jego żyłach wciąż krążyła kokaina, minął, to chciał go z siebie zrzucić, może nawet by to zrobił. Tylko, że ubiegła go Pilar wyprowadzając ten cios prosto w brzuch, a później to już ona siedziała na Alvaro, tylko, że ta cała Lola jak to zobaczyła, to nagle w tych swoich butach umiała utrzymać równowagę i ruszyła do Pilar, żeby złapać ją za włosy. Chciała ją szarpnąć, może nawet szarpnęła, ale lekko, bo wtedy już Madox zdążył się pozbierać z tej podłogi i tym razem złapał ją za ramię i szarpnął, odepchnął, już wcale się nie przejmując, czy ona nie będzie zaraz leżała na podłodze jak długa, ale nie leżała, bo w Medellín ludzie umieli dość szybko reagować na takie sytuacje i ktoś już przytrzymał Lolę, chociaż jeszcze rzucała się przez chwilę, jakby chciała Pilar wydrapać oczy, albo może Madoxowi, albo im obojgu?
- Madox zabierz swoją kobietę! - to był głos Ticiano, który trzymał tę Lolę. Noriega przez chwilę się zawahał, bo jednak... On zamiast się jakoś przejąć tym, że Alvaro może się odwinąć Pilar, to patrzył na to jak ona go uderzyła z jakąś chora satysfakcją. Bo ona mu tak zawsze mówiła, że umie się bić, ale on jeszcze nigdy tego nie widział. A teraz widział, aż serce waliło mu w piersi jak szalone, ale nie wiedział, czy to chodzi o to, że on się w niej zakochał, bo potrafiła jednym ciosem złamać nos, czy chodzi o to, że przed chwilą sam dostał i czuł w ustach smak krwi z wargi, którą rozwalił mu Alvaro, czy o to, że jeszcze był na koksie.
A może to wszystko pomieszane?
W końcu ruszył się z miejsca, żeby złapać Pilar w pasie i ściągnąć z tego Alvaro, który zasłaniał się rękami, a ten jego nos, to już mógł być złamany w dwóch miejscach, najpierw przez Madoxa, który wymierzył mu cios od dołu, a teraz ten centralny od Pilar... Chyba, że teraz to mu ten nos nastawiła? Ciężko stwierdzić.
Madox pociągnął Stewart na bok i chyba chciał ją uspokoić, bo sięgał już ręką do jej policzka, ale zanim jego palce musnęły jej skórę, to ta walnięta Lola wyrwała się Ticiano. To była chyba najbardziej chora psycholka, bo złapała z baru jakąś pustką flaszkę po piwie i zamachnęła się nią na Pilar, tylko, że Madox na szczęście teraz zdążył zareagować szybciej niż wtedy, kiedy powalił go Alvaro i szarpnął ją za ramię do siebie, może trochę mocniej niż chciał, ale Stewart uderzyła z całym impetem o jego ciało tym swoim, a Madox tylko zdążył ją obrócić i zasłonić ramieniem. Ta flaszka wylądowała obok nich na podłodze, rozbita w drobny mak. A Lola znowu była przez kogoś odciągana na bok.
- Ja pierdolę, wywalcie tę wariatkę - rzucił Madox i przez chwilę to trzymał tak przy sobie Pilar, a serce to waliło mu tak szybko, że mogła czuć na policzku każde jedno uderzenie. W końcu jednak odsunął ją od siebie, przejechał spojrzeniem po jej sylwetce starając się uspokoić oddech.
Na szczęście ktoś w końcu wyprowadził Alvaro i jego dziewczynę z klubu. Czyli można powiedzieć, że śmieci się wreszcie same wyniosły, chociaż... Akurat Madox i Pilar mieli w tym swój udział. I to dość spory.
- Cała... jesteś? - powiedział powoli, kiedy już odrobinę uspokoił ten galopujący oddech, kiedy już zebrał myśli, a czarne tęczówki znowu mógł zawiesić na jej twarzy.
Wszystko potoczyło się tak szybko, jakoś tak mechanicznie, że nawet nie było czasu myśleć, naturalne odruchy ciała.
A może też trochę serca?
Chociaż serce w tym całym pędzie wciąż jeszcze nie zwalniało, może dlatego Madox nawet nie zauważył, że...
- Szkło - rzucił Ticiano, który już stał obok nich i dopiero wtedy do Madoxa dotarło, że w rękę, którą się zasłonił, a właściwie to Pilar, miał wbity kawałek szkła. Czyli ta butelka musiała uderzyć w jego rękę i się roztłuc, a on nawet tego za specjalnie nie poczuł, bo adrenalina wymieszana z kokainą buzowała w żyłach.
- Co kurwa? - mruknął i spojrzał na tę rękę, mały kawałek, ale siedział dość głęboko. Przez chwilę Madox chciał go po prostu wyjąć, sięgnął, ale już obok stała też Marie.
- Nie ruszaj! - zapiszczała.
- No to co kurwa mam z tym chodzić? - warknął Madox, ale z tego wszystkiego, to aż usiadł sobie na jakimś wysokim krześle przy barze. Przecież wyjąłby to szkło i nakleił plaster i do wesela by mu się zagoiło. Tylko, że wesele było jutro. A do tego to szkło to siedziało gdzieś w takim miejscu, gdzie akurat przechodziły żyły.
- Jedziemy do szpitala - zarządziła Marie. A Madox aż parsknął i od razu wywrócił oczami, bo był tak wyćpany koksem, że w szpitalu mógłby robić za główną atrakcję, nawet w Medellín.
- Pojebało Cię Marie - rzucił, a w następnej chwili, zanim Marie zdążyła zaoponować, to wyciągnął to szkło. Na szczęście ono było tak tylko powierzchownie wbite, niewielka w sumie rana. Właściwie Madox tego nie wiedział i zanim to zrobił, to rozważał dwie opcje, że to jest ta powierzchowna rana, a druga była taka, że nie i zaraz zacznie się wykrwawiać, wtedy to już musieliby jechać do szpitala, ale teraz to się może jeszcze obędzie bez? Może wystarczy ten plaster?

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pn paź 27, 2025 5:32 pm
autor: Pilar Stewart
Głośna, latynoska muzyka ani na moment nie przestała lecieć z wielkich głośników w klubie. Nawet kiedy na samym środku parkietu odprawiały się jakiejś pijane sztuki walki. Bo pierwsze Alvaro leżał na Madoxie, okładając go pięściami, a zara potem to Pilar siedziała na Alvaro oddając mu za każe uderzenie, które wymierzył w jej… w Madoxa. Bo chociaż była zła i miała w sercu ten dziwny żal spowodowany Lolą, jakoś nie mogła patrzeć jak ktoś robi mu krzywdę. I może Noriega sam by sobie idealnie poradził, przecież potrafił, to dla Stewart to był ten moment, w którym człowiek pierwsze robi, a dopiero potem myśli. I ona zrobiła. Chociaż myślenie akurat wcale nie przyszło zaraz potem. Bo potem to poczuła szarpnięcie za włosy i kiedy odwróciła głowę, dziewczyna Alvaro już leżała w ramionach Ticiano, rzucając się na boki i próbując uwolić. A tej kurwa o co chodziło? Bo chyba nie o jej domniemanego faceta, skoro jeszcze chwile temu całowała tego Pilar?
Nie mogła się jednak nad tym dłużej zastanowić, bo tą krótką chwile nieuwagi wykorzystał Alvaro, który przestał się zasłaniać i jednym ruchem złapał Pilar za szyję i zacisnął mocno palce. Kurwa czy w Medellin podduszanie było jakąś ulubioną techniką walki? Jak tak dalej pójdzie, to ktoś faktyczną ją tu udusi. Już miała się na niego odwinąć, kiedy coś szarpnęło ją w pasie. I przecież nie byłaby sobą, gdyby również nie zaczęła się wierzgać. Wyglądała trochę jak ta nieszczęsna Lola, tylko Madox w przeciwieństwie do Ticiano miał o wiele więcej siły, więc bez problemu poradził sobie z przeciągnięciem Pilar na bok. Przelotnie złapała jego spojrzenie. Ciemne oczy kipiały od natłoku emocji i adrenaliny, zupełnie jak te jej, a klatki piersiowe unosiły się w zastraszającym tempie, gdy tak próbowali złapać oddech.
No tylko oni mogli sobie próbować, bo jakby wariatek w tym klubie nie było wystarczajaco, to Lola postanowiła okazać się największą z nich. A przynajmniej tą najbardziej nieobliczalną. Wszystko działo się w zastraszającym tempie. Albo to przez ten alkohol w jej żyłach? Bo kiedy Madox przyciągnął ją do siebie z takim impetem, że aż ją na moment zmroczyło, Pilar nawet nie zauważyła, że dziewczyna Alvaro rzuciła się na nich z BUTELKĄ. Dopiero donośny trzask szkła, które rozsypało się na podłodze uświadomił ją, że gdyby nie Noriega, mogła to mieć na głowie. Dosłownie. A wtedy to ta noc już na pewno skończyłaby się w szpitalu.
Kilku ochroniarzy zabrało się za wyjebanie Alvaro i jego dziewczyny z klubu, a Pilar powoli odkleiła się od tej szalejącej piersi Madoxa, przez którą z taką łatwością mogła czuć bicie jego serca. Tego żywego, rozbudzonego do granic możliwości serca. Dobrego serca. Tego które właśnie w chwili zagrożenia zmusiło go do ochrony Pilar. Przed tym grubym szkłem butelki i całym złem tego świata. I może była to zwykła, naturalna reakcja ciała na zagrożenie, Stewart czuła jakąś taką ogromną wdzięczność i… i coś jeszcze, czego bała się nazwać. Bo może to wydawać się głupie, ale ją nieczęsto ktoś bronił. Jak już to była tylko samotną ofiarą, która mogła obronić się tylko sama. I fakt, że Madox tak się dla niej nastawił, jakoś chwycił ją za serce.
Prawie tak samo, jak wtedy, gdy jej oczom ukazał się wielki kawałek szkła wbity w jego rękę. Pilar uniosła wysoko brwi, jakby jej głowa jeszcze nie do końca kodowała, co dokładnie się stało, podczas gdy Marie już wydzierała się obok, żeby tego nie wyciągał. No to akurat chyba było oczywiste, że nie powinien…
NO CHYBA NIE DLA NIEGO. Bo nim ktokolwiek zdążył zareagować to ten debil jednym ruchem sięgnął do tego kawałka szkła i wyszarpał do sobie z dłoni. Idiota. No kurwa idiota.
Różnica między piciem mocnego rumu a wciąganiem koksu była taka, że w skrajnych przypadkach i silnych emocjach, człowiek z umiarkowanego pijaństwa mógł się bardzo szybko otrząsnąć, podczas gdy narkotyki szalały w twoim systemie, tylko wszystko pogarszały i odbierały umiejetność jasnego myślenia. I całe kurwa szczęście, że Stewart jednak odmówiła tego koksu. Bo kiedy z rany Madoxa zaczęła sączyć się krew i kapać na podłogę, a Marie krzyknęła głośno w jakiejś chorej panice, Pilar już sięgała do jednego z kelnerów, który akurat przechodził, żeby zerwać z niego fartuch. A potem już w pełnym skupieniu zawinęła go dookoła ręki Madoxa, pryskając mocno do miejsca rany, by zatamować krwawienie.
Debilu — no musiała. Nie mogła inaczej tego zacząć. — Po co to wyciągałeś?! — gdyby nie miała rąk zajętych trzymaniem fartucha, pewnie strzeliłaby mu w sam środek głowy, tak dla opamiętania. Przecież kurwa nawet największy głupiec wiedział, że tego typu przedmiotów wbitych w ciało się nie wyjmowało od tak. Szczególnie kiedy rana była większa niż chociażby centymetr. A ta nie dość, że była głębsza, to jeszcze przede wszystkim była długa.
Jezu, trzeba go zabrać do szpitala — powtórzyła Marie i już zaczęła wyciągać telefon, cała spanikowana, ale Pilar w ostatniej chwili sięgnęła po jej dłoń i wyszarpała jej tego smartfona, spoglądając na Madoxa.
Wziąłeś ten koks? — zajrzała mu w oczy. Oczywiście, że kurwa wziął. Nawet nie musiał odpowiadać. Sam fakt, że nic sobie nie robił z tej rany na ręce świadczył o tym, że coś go znieczulało. Spojrzała na Tio. — Nie możemy go wziąć do szpitala, jak jest naćpany — bo może i Medellin było znane z gangów i sypiącego się białego proszku na każdym kroku, ale przecież też miasto miało swoje prawa i nic nie przeszkadzało pracownikom szpitala, by wezwać policje. Poza tym, widziała po reakcji Madoxa, że prędzej przeszliby tutaj piekło, niż zaciągnęli go do szpitala.
Westchnęła głośno i znowu przewertowała każdego z osobna przelotnym spojrzeniem, dodając do tego tą nieszczęsną rękę Noriegi, rozwaloną wargę i poodbijaną twarz, na której zatrzymała się nieco dłużej. Myśl, Pilar. Zacznij w końcu myśleć.
Dobra, chuj — odezwała się w końcu, kiedy tak cała trójka spoglądała na nią w wyczekiwaniu. — Jedziemy do domu — oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Koniec imprezy. A miało być tak pięknie. Miały być tańce do białego rana, rum łający się strumieniami i ta beztroska, w której mieli się zatracić do utraty tchu. Tylko narazie tracili go tylko na bójkach i niespodziewanych zwrotach akcji. I chyba doszli do takiego punktu kulminacyjnego, że trzeba było powiedzieć pas.
Załatwię nam transport — Ticiano w sekundę się wyprostował i wyciągnął telefon, a potem wybrał jakiś numer i odszedł na bok, żeby przeprowadzić rozmowę.
Na pewno możemy z tym jechać tylko do domu? — dopytała Marie, użalając się nad rozjebaną ręką Madoxa.
Możemy. Nic mu nie będzie — Pilar przewróciła oczami i machnęła na nią ręką. Czasami zdążało jej się zapomnieć, że dla normalnych ludzi, którzy na codzień nie mieli takiej bliskiej styczności z agresją jak ona w pracy, to nie były zwyczajne widoki. Mieli brawo się bać i straszyć. I może Stewart w tamtym momencie zabrakło nieco empatii. I trudno. Bo ona już miała włączone myślenie przyczynowo-skutkowe. — Idź przed klub i sprawdź czy są tam Alvaro i ta… — przelotnie spojrzała na Madoxa, starając się nie wracać do całego źródła tego problemu. — I ta jego dziewczyna. Bo jak są, to będziemy musieli wyjść tylnym wyjściem. Możesz to zrobić? — Marie potrzebowała jakiegoś zadania. Nie mogła przecież tak stać i ryczeć im tutaj nad głowami, kiedy celem było teraz jakoś przetransportować się do domu. I faktycznie Pilar wolała uniknąć kolejnej konfrontacji z Alvaro. A jeszcze bardziej to nie chciała spotkać na swojej drodze tej pierdolniętej Loli, bo kiedy jej palce zaciskały się na coraz bardziej mokrym od krwi fartuszku, Stewart miała coraz większą ochotę jej oddać. Może nie szkłem, bo nie była aż tak pierdolnięta, ale mocnym uderzeniem z zaciśniętej pięści.
Całe szczęście para wariatów zdążyła się już ulotnić, a szofer załatwiony przez Tio przyjechał całkiem szybko. Załadowali się razem do samochodu, sadzając Madoxa na środku pomiędzy Pilar a Marie. Stewart wciąż trzymała dłoń na tej jego, owiniętej czerwonym materiałem, a Marie zaś robiła za jakąś Matkę Teresę, bo całą drogę głaskała Madoxa po ramieniu i włosach mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Jakby jego ta ręka faktycznie obchodziła. I chociaż Noriega błądził wzrokiem gdzieś po profilu Pilar, ona sumiennie trwała ze wzrokiem wbitym w boczną szybę. Podziwiając to piękne, dzikie Medellin jedynie z daleka. Bo to było jedne, co dzisiaj dostanie. Ładne widoczki z bezpiecznej odległości.

Będę potrzebować zestawu do szycia, spirytus, a jak nie to wódkę. Do tego jeszcze nożyczki i najlepiej jakąś apteczkę albo chociaż gazik i bandaż — poinstruowała, kiedy już znaleźli się w domu. Marie biegała po domu, zbierając te wszystkie itemy, a Pilar skierowała Madoxa prosto do pokoju. Jeszcze tego tylko brakowało, żeby Ciotunia się przebudziła i zobaczyła go w takim stanie. Chociaż pewnie nie raz widywała go w gorszym. Po drodze Stewart zgarnęła jeszcze z jadalni miskę na owoce, rozsypując te wszystkie jabłka i banany na stół. Potrzebowała samej misy, chociaż biorąc pod uwagę jak mało zjadła tego dnia, może mogła zabrać ze sobą kilka owoców.
W pokoju zaprowadziła Madoxa prosto do łazienki i zaciągnęła pod prysznic. Bo umywalka mogła by tego nie przeżyć. Ostrożnie rozwinęła materiał, który chcąc nie chcąc zrobił się ciężki od krwi i cisnęła go gdzieś obok siebie na kafelki. A potem przestawiła źródło wody na słuchawkę i odkręciła zimną wodę.
Daj rękę. Trzeba to przemyć — poprosiła, chociaż jej głos był stanowczy. Złapała go za nadgarstek i ostrożnie zaczęła przemywać zakrwawioną skórę. Przez ten fartuch krew rozlała się po całej dłoni, jednak po chwili było już widać jedynie czerwoną szramę na wierzchu dłoni. Pilar przyjrzała się jej z bliska. Może i nie była bardzo głęboką, ale miała z dobre ponad trzy centymetry długości, a jeszcze biorąc pod uwagę, że była to dłoń czyli miejsce ruchome, bez stabilizacji, nie było innej opcji niż to zaszyć. — Plasterek nie wystarczy — uniosła na niego spojrzenie, stawiając jednoznaczną diagnozę. — Sprobuje ci to zaszyć — poinformowała, ściągając brwi. Oczywiście wolałaby tego nie robić, bo jednak była tylko po marnych kilku szkoleniach, ale skoro nie mogli jechać to szpitala, to nie miała za bardzo wyjścia.
Zdejmij tą koszulę, bo też jest cała upierdolona i idź usiąść na łóżko. Na prosto, przy ścianie — rozporządziła i na moment wyszła z pokoju w celu odszukania Marie. Nawet nie musiała jej za dużo szukać, bo dziewczyna już biegła przez korytarz cała zdyszana, niosąc te wszystkie rzeczy, o które Pilar prosiła. Chciała iść z nią do pokoju i potrzymać Madoxa za rękę, jednak Stewart grzecznie jej odmówiła i poprosiła, żeby też zajęła się Tio, bo jakby nie patrzeć on też oberwał. A fajnie jakby nie miał jednak poobijanej facjaty na własnym ślubie jutro.
Kiedy wróciła do pokoju Madox już siedział na łóżku. Bez koszuli. Z butelką rumu. Co chcąc nie chcąc sprawiło, że z ust Pilar wybrzmiało głośne prychnięcie i nawet pokręciła głową. Oczywiście.
Rzuciła mu przelotne spojrzenie, odstawiła wszystkie rzeczy na brzeg materaca i poszła do łazienki. Zgarnęła kilka ręczników, nalała wody do tej wielkiej miski na owoce, którą zajebała z jadalni i wszystko razem ustawiła obok siebie. A potem już tylko zrzuciła buty, związała włosy w niesfornego kucyka, wdrapała się na łóżko i… usiadła na Madoxie. Okrakiem.
I chociaż głowa pracowała na pełnych obrotach, chcąc jak najszybciej zaszyć mu tą ranę, tak ciało mimowolnie zareagowało na to bliskie spotkanie z jego udami. Ciche westchnienie wydarło się z jej gardła, podczas gdy Pilar wciąż starała się na niego nie patrzeć. Na nagim brzuchu umieściła poduszkę, przykryła ją ręcznikiem, a na to położyła rozjebaną dłoń Noriegi. Przyjrzała się jej dokładnie. No nie wyglądało to najpiękniej, ale najgorzej też nie.
I na co ci to było, co? — odezwała się w końcu, podczas gdy opuszki palców muskały zaczerwienioną okolicę dookoła rany. — Nie mogłeś sobie wybrać jakiejś innej laski z tłumu? Musiała to być dziewczyna Alvaro? — tak jakoś się jej wyrwało. Z tych niewyparzonych ust. A kiedy wzrok mimowolnie uniósł się do jego ciemnych oczu, serce Pilar jakoś skoczyło. Więc odwróciła go szybko, sięgnęła do butelki czystej wódki i wylała trochę na ranę Madoxa, jakoś tak zapominając go ostrzec, że mogło zapiec.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pn paź 27, 2025 6:18 pm
autor: Madox A. Noriega
Było trochę więcej krwi niż sobie wyobrażał, ale Madoxa widok krwi kompletnie nie ruszał, nie ruszała go nawet za bardzo ta rana, czuł ją, bolała jak diabli, ale alkohol i kokaina spychały ten ból gdzieś na sam tył głowy. Najbardziej to go ruszały te krzyki Marie, która piszczała mu prosto do ucha i chyba to, że ta krew kapała mu prawie na buty. A w tych butach miał iść jutro na wesele, ale jak się wykrwawi, to przecież nie pójdzie. Ale jak by się miał wykrwawić z takiej małej rany? Jakby mu sprzedali kose pod żebra, to można byłoby się martwić, chociaż Madox znał osobiście kilka osób, które z gorszej opresji wychodziło. On też już był w gorszej niż rozcięta ręka.
Zmarszczył brwi, kiedy Pilar nazwała go debilem, bo kompletnie tego nie rozumiał.
- A miałem z tym chodzić? - powtórzył to co powiedział przed chwilą Marie - naklej plaster i będzie dobrze - mruknął, ale chyba plasterek by na to nie pomógł. Ale może jakby nakleić pięć, to by dały radę?
- Marie... - warknął, kiedy ona wyciągnęła ten telefon, ale na szczęście Pilar była obok i zareagowała. Jakby nie ona, to Marie by już pewnie wezwała pogotowie i Madox z tej Kolumbii by nie wrócił, tylko może zaliczył jakieś pojednanie z ojcem spotykając go na więziennym spacerniaku. Wolał nie, miał już dość rodzinnych pojednań. W ogóle miał dość, więc kiedy Pilar mu tak zajrzała w oczy, to tylko wypuścił powietrze przez nos ze świstem, ale oczy to miał kompletnie czarne, tak mu ta kokaina rozjebała źrenice, ale przecież tutaj większość ludzi była naćpana, nie było w tym nic dziwnego, na palcach jednej ręki można by policzyć tych trzeźwych: Pilar, Marie i Sora. A może Sora się nie liczyła, bo jednak była z obsługi?
- Nie możemy go wziąć do szpitala - powtórzył po Pilar, ale nie chciał jej przedrzeźniać, tylko się z nią zgodzić, chociaż wyszło jakoś tak dwojako. Ale Ticiano skinął głową, może i w klubie mieli jakieś fory i nikt nie zwracał uwagi na to, że koksu było tu więcej niż rozumu, to w szpitalu na pewno ktoś zwróciłby na to uwagę.
W tej chwili uwaga wszystkich, a przynajmniej tych zainteresowanych, czyli Ticiano, Marie i Madoxa skupiona była na Pilar, bo była trzeźwa i nie panikowała jak Marie, która teraz ściskała Madoxa za głowę przyciskając sobie jego twarz do piersi, co go też niesamowicie irytowało, bo tylko słyszał nad uchem jej chlipanie. Chciał ją trochę od siebie odepchnąć, ale Marie była nieustępliwa.
- Jak to do domu? - zawyła Noridze do ucha, aż nim wstrząsnęło.
- Tak to, Pilar jest lekarzem, wie co mówi - rzucił, bo taki akurat scenariusz mu podpowiedział ten naćpany łeb. A chyba w ogóle nie wspomnieli nigdy czym zajmuje się Pilar, więc od dzisiaj mogła być lekarzem. To chyba trochę uspokoiło Marie, chociaż jeszcze dopytała czy na pewno mogą jechać do domu, ale kolejne zapewnienie Pilar skwitowała skinieniem głowy.
- Dobrze Pilar, ty tutaj jesteś lekarzem - teraz to czy chciała, czy nie została doktor Pilar kiedyś tam Noriega. Bo z nazwiska to też jej jeszcze nikomu nie przedstawili.
Madox naprawdę odetchnął z ulgą, kiedy Pilar kazała iść Marie zobaczyć czy Alvaro z Lolą są przed klubem, bo nie będzie mu już chlipała do ucha, a do tego włosy to już miał przez nią tak ulizane, jeszcze do tego mokre od jej łez, że wyglądał jakby wyszedł spod prysznica.
Szczęście nie trwało jednak długo, bo w samochodzie Marie znowu wylądowała obok niego, jakby nie mogli jej posadzić w przodu. I chociaż Madox bardzo chciał złapać spojrzenie Pilar, to ona chyba wcale nie chciała, więc finalnie oparł tą zdrową rękę na kolanie, a czoło wsparł na nadgarstku.
- Mam już kurwa dość... - mruknął pod nosem i najpewniej to chodziło mu o to zawodzenie Marie, ale ona pomyślała sobie, że go tak chyba boli i zaczęła jeszcze mu mówić, żeby się trzymał, bo jest silny.
CUDOWNIE.
Nie ma się co dziwić, że kiedy wysiedli z tego samochodu to Pilar nawet nie musiała nic mówić, chociaż i tak powiedziała, a Madox już szedł do ich pokoju. Marie to się tak przejęła tym zadaniem, że na jej ślicznej buzi wyskoczyły rumieńce, kiedy tak latała po domu zbierając to wszystko o co prosiła ją doktor Pilar.
Madox kiedy wszedł do pokoju, to chciał iść do barku, ale Pilar już się pojawiła i zawróciła go w pół drogi, chcąc, nie chcąc poszedł z nią pod prysznic i może byłby zadowolony, gdyby na podłodze z takim charakterystycznym plaskiem nie wylądowała ta mokra od krwi szmata, fartuszek właściwie.
- Wiadro krwi - stwierdził, chociaż nie było tak źle, a może było? Zdecydowanie więcej niż sobie wyobrażał, ale... mniej też, żeby się wykrwawić. Ostatnio Marco się wykrwawił u niego na podłodze, to miał jakieś tam porównanie. Inna sprawa, że Marco przecież nie zszedł na skutek ubytku krwi, zabiła go dziura w głowie, na wylot.
- Zaszyć? - jakoś tak jęknął, bo może i krew nie robiła na nim jakiegoś wielkiego wrażenia, ani flaki, ani mózg rozbryzgany na posadzce, ale Madox nie lubił igieł - możesz też wziąć taką mocną, srebrną taśmę i to skleić, zagoi się - rzucił jakoś tak poważnie. Według niego całkiem dobry plan, a nawet taka taśma będzie mu jutro pasowała do tej obitej żulerskiej gęby, tylko chyba do tego ładnego garnituru, który ze sobą przywiózł nie. Wywrócił oczami, kiedy Pilar kazała mu zdjąć koszulę i usiąść na łóżku, ale bardziej to dlatego, że już myślał o tym, że ona będzie go chciała zszyć. Może jeszcze ją przekona do tej taśmy?
Chwilę się bawił z tymi małymi guziczkami chcąc je odpiąć jedną ręką, ale finalnie to po prostu szarpnął tę koszulę i już wszystkie te guziki puściły, i tak ona była już raczej do wyrzucenia, poszarpana, z poobrywanymi guzikami i upaprana krwią, chociaż krew ładnie schodziła w zimnej wodzie. Madox miotnął tą koszulą na ziemię, jakby mu coś zrobiła, bo może to ona mu takiego pecha dzisiaj przyniosła? A może jednak nie?
Zanim jeszcze usiadł na łóżku to wziął sobie z barku butelkę rumu, a potem nawet poprawił pod plecami poduszkę, zdjął te swoje eleganckie buciki, które będzie jutro musiał czyścić z krwi, i rozsiadł się na tym łóżku wygodnie, gdyby nie to, że krew z ręki zaczęła mu już kapać na nagi brzuch, prosto na ten tatuaż z napisem Medellín, to mógłby teraz odpalić Netflix i obejrzeć sobie jeszcze jakiś film na dobranoc. Odkorkował butelkę i nawet zanim Pilar wróciła, to udało mu się ściągnąć z niej dwa łyki. Ale to chyba nie było wystarczająco, bo kiedy Stewart zaczęła tak układać te rzeczy na brzegu łóżka, to spojrzał na nią jakoś krzywo.
Chociaż kiedy usiadł na nim okrakiem, to jego spojrzenie było już zdecydowanie inne, a z jego płuc też wyrwało się jakieś takie głośne i ciężkie westchnienie. Gdy tak zajęła się tą jego chorą ręką opierając ją na poduszce, to ta zdrowa w jakimś takim odruchu sięgnęła do jej uda, oparł ją na nim miękko, a wzrok z jej twarzy spuścił na tę ranę, zmarszczył nos.
- Może jednak zaklej to tą taśmą Pilar? - zapytał, ale kiedy ona powiedziała to, że mógł sobie wybrać jakąś inną laskę niż dziewczynę Alvaro, to ciemne tęczówki przeniósł na jej twarz i zabrał tę dłoń z jej uda - no i wybrałem, a ta cała Lola jest pierdolnięta... - zaczął, ale wtedy ona już mu lała wódkę na tę ranę i syknął, bo zapiekło. Zabolało, ale chyba bardziej to zabolały te jej słowa. Bo on sobie wybrał zdecydowanie inną laskę niż Lolę, tylko, że potem kolejna ta seria niefortunnych wydarzeń sprawiła, że tamtej odwaliło. A mogli właśnie bawić się na parkiecie, do rana, ale może to wszystko była wina tej kokainy, w tym woreczku z serduszkiem, bo jakby jej nie znalazł, to tamta naćpana świruska by może sobie upatrzyła kogoś innego?
- Ona była naćpana i coś jej się uroiło - usprawiedliwiał ją? Czy siebie? A może po prostu chciał to wyjaśnić Pilar. Chciał, bo nie dość, że jemu nie dawało to spokoju, to jej chyba też? Może i Madox był naćpany, a jednak mózg po kokainie działa też troszeczkę inaczej, szybciej wychwytuje jakieś takie niuanse. Chociaż czy to był niuans, że ona mu znowu wypomniała tę Lolę? Może to była jakaś jasna sugestia?
- Nie musisz być taka zazdrosna, bo Lola wcale nie jest w moim typie - teraz to dowalił, ale trzeba wziąć pod uwagę fakt, że był ranny, pijany, naćpany, a do tego jakoś tak psychicznie wymęczony, że teraz chyba powiedziałby wszystko, co przyszłoby mu do głowy, a dużo myśli nagle się w niej pojawiło, kiedy ona tak siedziała na nim i pochylała się w przód, mimo, że pochylała się właśnie nad jego rozwaloną ręką. Jedną z tych myśli było właśnie to, że skoro Pilar drąży ten temat, to jednak... jest zazdrosna.
Przez chwilę patrzył na nią, a później znowu coś mu wpadło do głowy, a w tym stanie to Madox wcale nie umiał się ugryźć w język, ani nawet zastanowić nad tym co chciał powiedzieć dłużej niż dwie sekundy.
- Bo Ty jesteś w moim typie Pilar - powiedział, jakby miała mieć jeszcze jakieś wątpliwości, jakby nie wyczytywała tego między wierszami. Chociaż może by wyczytała, bo może miała troszkę mniejszą sieczkę w bani niż Madox w tej chwili.
- I byłaś najładniejszą dziewczyną w tym klubie - a może nawet w całym Medellín, albo też w Torronto? Dobrze, że jej tego nie powiedział, chociaż kto go tam wie, co on jeszcze powie, skoro język już tak mu się rozwiązał?
Na razie patrzył na nią i czekał, żeby to ona coś powiedziała, bo jak zaraz jeszcze raz napomknie o Loli, to mógł ją jeszcze zrzucić, skleić sobie tę rękę taśmą i wrócić do klubu.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pn paź 27, 2025 10:51 pm
autor: Pilar Stewart
Gdyby tylko Pilar mogła, z wielką chęcią obkleiłaby mu tą łapę mocną, srebrną taśmą, o którą tak ładnie prosił. Całą dłoń od razu, żeby nie było widać ani kawałka skóry i jeszcze najlepiej pierdolnąć mu na sam koniec kawałek metalu, żeby wyglądał jak Kapitan Hak. Przynajmniej mogły bez problemu trzymać sobie kieliszek szampana jutro podczas wesela i mieć jeszcze jedną sprawną rączkę wolną. Super. Tylko, że przy tego typu ranie nawet taśma izolacyjna by nie wystarczyła. Nie mówiąc już o tym, że ten wspaniały klej zafundowałby mu jakieś dojebane zapalonko i pewnie gówno by się zarosła ta szrama, jak nie jeszcze bardziej rozeszła. Trzeba było szyć i chuj. Czy się mu to podobało czy nie.
Jedyną rzeczą, której można było uniknąć, to sposób, w jaki miała zamiar to zrobić. Bo gdyby się tak nieco dłużej na tym zastanowić, to mogła posadzić go przy tym dwuosobowym stole, który mieli pod oknem. Nie dość, że miałaby pod ręką bezpośrednią lampkę, to jeszcze mogła spokojnie ułożyć sobie jego dłoń na płaskiej powietrzni. No tylko, że Pilar wcale na to nie wpadła i siedziała sobie na nim okrakiem, układając jego dłoń na wypukłej poduszce. A może wpadła i świadomie wybrała taki scenariusz? Chociaż kiedy jego dłoń wylądowała na jej nagim udzie, w sekundę tego pożałowała.
Bo pomimo tego, że była przekonana, że wciąż była na niego zła, to jednak gdy tylko jego palce musnęły jej skórę, z miejsca, które dotykał, popłynął nagły prąd prosto do brzucha Pilar. A kiedy jeszcze dodał do tego, że ta Lola to jednak była pierdolnięta, a do tego naćpana i coś się jej upierdoliło, to Pilar w końcu uniosła na niego ciemne spojrzenie. Mówił o niej w taki sposób, jakby sam był wkurwiony na tą sytuacje. Jakby wcale nie chciał jej całować, a tam na tym przeklętym parkiecie doszło do jakiegoś wielkiego nieporozumienia. Tylko że Pilar wcale nie była tego taka pewna. Bo przecież widziała to na własne oczy. No tylko co ona tak naprawdę widziała? Kiedy go szturchała, to przecież on już się od niej odsuwał. A może nie? Kurwa. No teraz to już nawet Stewart nie pamiętała dokładnie co i jak od tego napierdalania po twarzach, które zadziało się zaraz potem. Ale niesmak pozostał. I ten dystans, który teraz na nowo jakby się przełamywał?
Chociaż kiedy tak bezczelnie wytknął Pilar, że była zazdrosna, to jakoś AUTOMATYCZNIE i oczywiście przez przypadek kolejna porcja wódki wylała się na jego dłoń. A on syknął z bólu. I dobrze. Należało mu się za te teksty. Pilar tylko wzruszyła ramionami i posłała mu wymowne spojrzenie.
Czy była zazdrosna? No trochę jednak kurwa była, ale przecież nie było m o w y, że powiedziałaby o tym na głos i tym bardziej się do tego przyznała tu przed nim, siedząc mu na udach, W SUKIENCE. Bo sam fakt, że dzieliły ich od siebie jedynie jego materiał spodni i jej cienka bielizna, jakoś działał wystarczajaco na jej wyobraźnie.
A kiedy jeszcze dodał do tego, że to ONA była w jego typie, Stewart jakoś tak mimowolnie i kompletnie bez kontroli, zacisnęła mocniej nogi na jego udach. I chociaż na twarzy starała się utrzymać obojętność, gdzieś w środku faktycznie ją to ruszyło. Bo chociaż już od jakiegoś czasu bawili się w te słowne gierki i wydłużone spojrzenia, tak Madox nigdy wcześniej nie określił się tak jasno, tak bezpośrednio, że Pilar mu się podobała. A dla niej jednak jasne komunikaty były o wiele bardziej wartościowe niż najjaśniejsze domysły. Tylko czy to dobrze? Przecież mieli się zdystansować.
Tak? Aż tak lubisz jak laski łamią innym nosy, stając w twojej obronie? — musiała odwrócić to w żart. Musiała. Bo inaczej powiedziałaby coś, czego potem mogła żałować. Zanim odstawiła tą nieszczęsną butelkę wódki, złapała z niej dwa łyki, tak na jedną i drugą nóżkę przy okazji, a charakterystyczna gorycz rozlała się w jej ustach. Kurwa, jednak zdecydowanie wolała ten Medelliński rum nad czystą wódkę. Chociaż może ta czysta, gorzka nieco ogarnie rozproszony umysł.
I byłaś najładniejszą dziewczyną w tym klubie.
No i chuj. Tyle by było z rozpraszania umysłu. Bo jak ona mogła go rozpraszać, żeby o nim nie myślał, kiedy Madox mówi jej takie rzeczy? Spojrzała na niego z jakimś takim wyrzutem. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo tak naprawdę w jej oczach było widać o wiele więcej. I daleko temu było do obojętności.
Madox… — skarciła go. Przecież dobrze wiedział, że nie powinien tego mówić. Dobrze wiedział, że to wszystko i tak nie miało sensu, że oni nie mieli sensu. Nie byli tego warci. Przecież to były jego własne słowa, a od czasu kiedy je wypowiedział, minęło zaledwie z dwie godziny jak nie mniej. Mieszał jej w głowie. A mimo to Pilar przejechała jakoś delikatnie wzdłuż tej zranionej dłoni, muskając ją palcami.
A pod odwróciła się do tego swojego pierdolnika, który przygotowała. Musiała się w końcu skupić. Otworzyła niewielkie pudełko z zestawem do szycia i wybrała najcieńszą igłę, jaka tylko się tam walała, a następnie wsadziła ją sobie w zęby jakoś na wysokości jednej trzeciej długości i przytrzymała. Nie miała przy sobie igły chirurgicznej z charakterystycznym haczykiem, więc trzeba było sobie taką sprawić. I poszło jej nawet całkiem sprawnie to wyginanie, jedynie na koniec lekko ugodziła się w język, a delikatny metaliczny posmak rozlał się w jej ustach. Nie przejęła się tym jednak za bardzo i już po chwili zabrała za nadziewanie tej cieniutkiej niteczki. A że NAJTRZEŹWIEJSZA nie była, to okazało się to o wiele trudniejsze niż zazwyczaj. Nawet język musiała wywalić na bok i zmrużyć oczy, żeby zagiąć sobie perspektywę. A jakby tego jeszcze było mało, tych trudności w nawlekaniu, to jeszcze intensywny wzrok Madoxa wcale nie pomagał.
Musisz się tak na mnie patrzeć? — mruknęła, chowając na moment język i spoglądając na niego znad tej przeklętej igły. No tylko w sumie na co się miał patrzeć, skoro siedziała na nim okrakiem i zasłaniała mu praktycznie cały widok. — Nie mogę się skupić. Pogap się na chwile na coś innego — poprosiła grzecznie, a widząc jego minę tylko prychnęła. — Kurwa, nawet na tego węża się pogap, cokolwiek, tylko nie TU — zrobiła bliżej nieokreślony ruch tuż przed swoją twarzą, wymachując tą powyginaną igłą. Dobrze, że sobie tym tej ładniej buzi przypadkiem nie poharatała, bo jeszcze zaczęłaby nawet wizualnie pasować do tej Madoxa. Którą swoją drogą będzie musiała się zająć, jak tylko skończy szyć ranę na jego dłoni.
Kiedy w końcu odwrócił ten wzrok, Pilar wytężyła wszystkie zmysły i nakierowała je na wykurwistą moc patrzenia, a przynajmniej tak postanowiła sobie wmówić. I po chwili faktycznie udało jej się nawlec tą nitkę. Zrobiła na końcu drobny supełek.
Dobra już — oznajmiła, tak jakby chciał już się patrzeć znowu na jej skupioną twarz. Przekręciła się delikatnie w bok i zalała igłę niewielką ilością wódki, żeby i ją odkazić. A potem poprawiła się na miejscu, nabrała w płuca powietrza i nachyliła się do rany. Wiedziała, że umie to robić, a jednak nigdy nie szyła nikogo w takim stanie. Podniosła wzrok na Madoxa.
Ufasz mi? — dopytała jeszcze zanim zaczęła, chociaż sama do końca nie wiedziała, czy pytała to bardziej dla niego czy może jednak dla siebie. A potem już tylko ostatni głęboki oddech i ścisnęła palcami jego skórę na dłoni, by zbliżyć do siebie tkanki. Starannie przebiła igłę przez jeden brzeg skóry, około pół centymetra od krawędzi, a następnie przez drugi brzeg, tworząc tak zwany mostek nad raną. Odchyliła się na moment, by obejrzeć pierwszy szew. No kurwa, nie wyglądało to najgorzej. Wiadomo, szczytem pielęgniarstwa to też nie było, ale przynajmniej działało. Aż się Stewart uśmiechnęła delikatnie pod nosem i posłała też Madoxowi to dumna spojrzenie. — No i zajebiście — sama się pochwaliła. A jak. Ktoś musiał. A potem nachyliła się ponownie i zabrała za staranne powtarzanie tej czynności. Tym razem zamiast wystawionego języka, przygryzła dolną wargę w tym wielkim skupieniu. A kiedy była przy czwartym pociągnięciu, pomiędzy jednym brzegiem skóry, a drugim i kolejnym przekręceniem głowy, gumka, którą miała lekko zawiniętą na włosach, osunęła się łóżko.
Kurwa — tylko tyle wysyczała w momencie, w którym niesforne kosmyki ZLECIAŁY się jej na twarz, zasłaniając połowę widoczności. — Nie mogę się ruszyć — bo przecież kurwa była na w pół wbita w jego skórę, a bardzo nie chciała mu zrobić krzywdy. — Możesz mi je przytrzymać? — spytała w końcu, unosząc spojrzenie na te piękne, ciemne oczy.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: wt paź 28, 2025 2:05 pm
autor: Madox A. Noriega
Kąciki jego ust uniosły się do góry na ten jej żart, chyba tylko oni mogą sobie żartować z łamania nosów. Chociaż Madox oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wtrącił swoich trzech groszy, bo trochę na łamaniu nosów się znał.
- Wyprowadziłaś taki cios, że można by się od razu za... - urwał tak nagle w pół słowa, bo o ile to co powiedział wcześniej było kompletnie szczere, to to, co chciał powiedzieć teraz mogłoby już być przesadzone. Mogłoby być gwoździem do trumny, jego własnej.
- Nawet Maddie nie łamie tak nosów - powiedział w końcu. Świetny komplement w ogóle, ale może w ich pojebanym świecie to naprawdę był dobry, biorąc pod uwagę fakt, że Maddie w walkach była przecież dobra i Madox miał okazję ją oglądać w klatce, gdzie łamała te nosy, zanim ją namówił na to, żeby została jego prawą ręką.
Już otworzył usta, bo miał jeszcze coś powiedzieć pewnie na temat łamania nosów, bo to jest jakiś chyba jego dziwny fetysz, ale Pilar wypowiedziała jego imię i posłała mu to karcące spojrzenie. Aż jakiś nieokreślony dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, ale chyba nie dlatego, że bał się, że jemu też mogłaby złamać nos, tylko dlatego, że w końcu spojrzała mu znowu w oczy, bo wcześniej to jakoś tak sprytnie tego u-ni-ka-ła.
Zamknął się, ale powietrze z płuc wypuścił ciężko, aż ta poduszka na jego brzuchu uniosła się i opadła. Nie chciał nawet patrzeć na te igły, bo mu się żołądek skręcał w supeł, gdy o tym myślał, nawet nie o samym szyciu, a o tej igiełce wbijającej się w ciało. Wstrząsnął nim kolejny dreszcz, ale tym razem zdecydowanie inny. Zawiesił wzrok na jej twarzy, kiedy przygotowywała sobie narzędzie pracy, a jemu przez głowę jeszcze przeszła myśl, że ta taśma może byłaby lepsza. Kto by się przejmował zakażeniem, za trzy dni zrobiłby się strup. Na pewno.
Zmarszczył trochę brwi przyglądając się, jak nawlekała tę nitkę, bo sobie myślał wciąż, że jakby jej nie nawlekła, to nie mogłaby go jednak szyć i tymi myślami chyba sprawił, że jej się to nie udało, albo tym gapieniem się na jej ręce.
Wywrócił oczami na jej słowa, no bo rzeczywiście na co się miał patrzeć? Chociaż wąż to była całkiem ciekawa perspektywa, nawet spuścił na niego na moment spojrzenie, a później jeszcze na jej krągłe udo schowane pod cienkim materiałem sukienki, już podniósł tę drugą rękę, żeby do niego sięgnąć, bo może by jej to pomogło nawlec tę nitkę, jakby jej dał trochę wsparcia, ale ona wtedy powiedziała, że już, więc oparł dłoń na materacu tuż obok jej nogi.
Oczywiście, że momentalnie przeniósł spojrzenie na jej twarz, a kiedy zapytała czy jej ufa od razu skinął głową.
- Nikomu bardziej nie ufam - rzucił, i mogło to brzmieć trochę jakby tak mówił, żeby dodać jej pewności siebie, ale taka też chyba była prawda. Bo w świecie, w którym obracał się od zawsze Madox nawet brat potrafił zdradzić brata. A w klubie... pewnie nawet Maddie za odpowiednią kwotę by go sprzedała, chociaż, może nie, w końcu był ojcem chrzestnym jej dzieciaka, a to też jest jakiś tam rodzaj więzi. Zwłaszcza, że Madox naprawdę wpadał raz na jakiś czas do tego jej małego z jakimś fajnym prezentem.
Poczuł jak ta igła wbija mu się w skórę, wcześniej ta rana tylko piekła, ale to wbicie igiełki sprawiło, że mięśnie mu się spięły, zacisnął zęby, aż zgrzytnęły, bo to było jakieś takie bolące, bardzo nieprzyjemne, maleńka igiełka wbijająca się w żywe tkanki, aż go trochę zemdliło, więc sięgnął po butelkę, z wódką tym razem, bo stała bliżej i upił z niej łyk. Musiał się naprawdę pilnować, żeby nie wstrząsnął nim znowu dreszcz, bo czuł już na karku gęsią skórkę. Nie spojrzał nawet na tę ranę i na pierwszy szef, bo wiedział, że jak spojrzy, to będzie jeszcze gorzej.
- Nie mogę na to patrzeć - mruknął, kiedy ona sama się tak pochwaliła, że zajebiście. Wierzył jej, ale wolał nie patrzeć. Nie szyli go pierwszy raz, ale nigdy nie mógł na to patrzeć, to już bardziej mógł patrzeć na nastawianie kości, jakieś złamanie otwarte, ranę po postrzale, czy coś, ale na igły jakoś nigdy nie.
Spojrzenie więc utkwione miał w niej, tylko, żeby nie patrzeć na ręce, w których trzymała tę igłę. Zauważył jak ta gumka ześlizguje się z jej włosów, może nawet by ją złapał, ale nie chciał się jej ruszyć, bo wtedy ta cała misterna robota poszłaby na marne.
- Poczekaj - powiedział zanim jeszcze zapytała, czy może jej te włosy przytrzymać. Zgarnął jej do tyłu włosy najpierw z czoła, te które opadły na jej brązowe, duże oczy. Teraz to on przygryzł dolną wargę, jakby był na jakiejś misji, albo jakby zaraz miał nawlekać igłę. Przejechał dłonią po jej policzkach i po szyi, żeby te wszystkie kosmyki zebrać z tyłu, chociaż jedną ręką wcale nie było to łatwe! A do tego chciał być delikatny. W końcu złapał je luźno nad jej karkiem, na którym miękko oparł rękę.
- Te niesforne kudły - pokręcił delikatnie głową, ale zanim zdążyła mu cokolwiek powiedzieć, to dodał jeszcze - one też mi się bardzo podobają - może bardziej powiedział to do siebie niż do niej, chociaż na pewno słyszała, a jednak udało jej się perfekcyjnie założyć ten ostatni szef i nawet zawiązać. Poszło sprawnie, nie wykrwawił się i nie umarł, i nawet tak za bardzo nie zwracał uwagi na tę igłę. Bo większą zwracał na Pilar, na te jej włosy, które wciąż luźno trzymał na jej karku. A mógł już puścić przecież.
- Już? - zapytał, chociaż wiedział, że tak, bo już odkładała narzędzia. Podniósł dłoń, żeby ją obejrzeć. Wyglądała dobrze, nawet bardzo, raz szył go rzeźnik, do tej pory miał po tym bliznę gdzieś w okolicy żeber, to wyglądało koszmarnie, ale dostał wtedy szklankę wódki i drewnianą łyżkę, żeby ją sobie zagryźć. Poruszył delikatnie dłonią, żeby sprawdzić czy te szwy się nie rozejdą, nie rozeszły się.
To chyba mógł im zrobić jeszcze jeden test i tę rękę oprzeć na jej kształtnym udzie, szwy wciąż to wytrzymały, tylko, ciekawe czy oni wytrzymają? Wreszcie puścił te jej włosy pozwalając im kaskadą rozsypać się po jej plecach i na ramionach, ale ręki nie zabrał, przejechał nią w dół wzdłuż jej kręgosłupa, palce zacisnął na pośladku przyciągając ją do siebie jeszcze bardziej, tak, że teraz to dzieliła ich tylko ta brudna poduszka, którą mieli między sobą. Ciemne tęczówki były utkwione w jej twarzy, intensywnie, w ciemnych oczach otoczonych kurtyną czarnych rzęs, błyszczących w tym jasnym świetle, a może dlatego, że znowu byli już tak blisko siebie?
- Pilar... - zaczął, tylko teraz musiał dobrze przemyśleć co jej chce powiedzieć, bo chciał dużo. Kokaina już zaczęła schodzić, co wcale nie ułatwiało, bo nagle, kurwa, Madox poczuł jakąś taką pustkę. Pustkę w głowie i gdzieś głębiej też. Zebrać myśli było ciężko, zwłaszcza, że czuł na sobie jej przyjemny ciężar. Dobrać odpowiednie słowa. Określić dobrze to czucie. A było go zdecydowanie dużo. Może za dużo nawet?
- Chcę żebyś wiedziała dwie rzeczy - powiedział w końcu, kiedy już to się w jego głowie trochę uporządkowało, to wszystko. Ten miniony dzień i ten wieczór pełen wrażeń. Wszystko dzisiaj było intensywne, już od tego momentu, kiedy się spóźnił, żeby ją zabrać na samolot, wszystko toczyło się szybko. Było dużo różnych emocji, dużo słów, tych, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, ale też tych, które powinny wybrzmieć. Powinny, ale tak naprawdę one były tylko kierowane rozumem. Nie warto, bo to nie ma szans. Ale na pierwszy rzut oka to taka Pilar też nie miała szans z Alvaro, a złamała mu nos. A taka Marie potrafiła Madoxa rozbroić jednym spojrzeniem zapłakanych oczu. Bo czasem się wydaje, że coś nie ma szansy, a jednak może ma?
- Że jesteś warta każdego grzechu. Wszystkiego, nie wiem... - nabrał powietrze do płuc, aż klatka piersiowa mu się uniosła - całego koksu i rumu tego świata i wszystkich pieniędzy i nie wiem czego jeszcze - powiedział na wydechu. Bo Madox to jednak nigdy nie był jakimś romantykiem, chociaż czasami robił coś takiego, co mogłoby pod to podchodzić, ale raczej nieświadomie. Bo może jednak w duszy to miał coś z jakiegoś Don Juana, jak głosił ten tatuaż na jego plecach, ale na pewno opisując go w trzech słowach, tego romantyk nie dało się użyć. A jednak to co powiedział to były słowa z samej głębi serca. Tego złego, a czasem dobrego, a dzisiaj to już tak zagubionego, że bardziej się chyba nie dało.
- Nie wiem czy to jeszcze koks we mnie siedzi, czy to chodzi o to, że ten dzisiejszy dzień był taki popierdolony, ale... - tą dłonią którą trzymał na jej udzie, tą szytą, sięgnął do jej ręki, żeby zacisnąć na niej palce, a potem oprzeć ją sobie na klatce, w tym miejscu, w którym było czuć to przyspieszone bicie jego serca - jak jesteś obok, to mam wrażenie, że to serce jest lepsze i bije jakoś szybciej i świat jest trochę jakby mniej popierdolony - przez chwilę to tylko patrzył w jej oczy, jakby chciał z nich coś wyczytać, bo w tych jego widać było wszystko, zmęczenie i jakiś smutek towarzyszący schodzącej kokainie, ale i szczerość, tak kompletną, że Madox naprawdę rzadko mógł sobie na taką pozwolić. Gdzie? W Toronto, gdzie musiał cały czas udawać? Nigdy.
A tutaj w tym jebanym Medellín trochę mógł. I nawet jeszcze z tyłu głowy nie było tej myśli, że nie powinien, bo teraz jego umysł był jakoś tak wyprany, że musiał się kierować sercem, tylko to mu zostało. A to serce biło do niej, zdecydowanie mocniej niż powinno, chociaż to może...
- Chociaż może to być zjazd po kokainie - dodał w końcu i wywrócił oczami. Bo jeszcze mogła mu powiedzieć, że tak i, że mu się popierdoliło w głowie od koksu i chlania.
Mogła jeszcze to wszystko obrócić w żart, bo może tak by było łatwiej? Tylko... czy oni lubili jak było łatwo?
Czy oni z tymi swoimi ciężkimi charakterami, z tą iskrą, która potrafiła wzniecić ogień w kilka sekund, naprawdę tak łatwo się poddawali? W ogóle umieli się poddać i odpuścić? Oni?

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: wt paź 28, 2025 5:22 pm
autor: Pilar Stewart
Pojebane było to, że on jej ufał. A jeszcze gorsze w tym wszystkim, że ona chyba mu też. A przecież zdobyć zaufanie Pilar naprawdę nie było łatwo. Przez całe życie każdy, kogo spotykała na swojej drodze i faktycznie ufała wykorzystywał to szybciej niż można się było spodziewać i wbijał jej nóż w plecy, szczególnie w tym nieszczęsnym bidulu. Do tego stopnia, ż Stewart naprawdę nie umiała ufać. Nie chciała tego robić. Chociaż kiedy tak patrzyła w jego ciemne oczy, kiedy mówił, że nikomu nie ufał bardziej i do tego widziała w tym jakąś prawdę, doszło do wniosku, że on również miał jej zaufanie. Bo przecież gdyby tak nie było, w życiu nie poleciałaby z nim do obcego kraju, najbardziej niebezpiecznego miasta na całym świecie, stolicy gangów i morderstw, tylko po to, żeby potańczyć salsę do samego rana. I sam fakt, że dla niego złamała komuś nos jednym uderzeniem też o czymś świadczył. To wszystko składało się na wniosek o wiele większy, niż była gotowa przed samą sobą przyznać. Więc zagryzła policzek od środka i skupiła się na szyciu tej przeklętej rany, chociaż jego przeszywające spojrzenie wciąż intensywnie drapało jej skórkę.
I kiedy myślała, że bardziej rozproszona już być nie mogła, te cholerne włosy opadły na jej ramiona i twarz, bezczelnie przeszkadzając jej wykonaniu dobrej pracy z igłą. Nie miała innego wyjścia. Musiała go poprosić. Tylko w jej głowie było to zwykłe przytrzymanie kudłów, najlepiej w powietrzu, żeby nie przeszkadzały jej w szyciu. Nie specjalnego. Nic rozpraszającego. No. Jej kurwa niedoczekanie. Czuła każde muśniecie jego palców — pierwsze na czole, zaraz potem na policzku, szyi i ramionach. Prądy ciągnące się z każdego styku ciał łączyły się ze soba i błądziły gdzieś w okolicy klatki piersiowej Pilar. Aż musiała na moment przestać szyć i przymknąć oczy. Nawet miała ochotę jęknąć przelotnie, ale to już dopiero byłoby nie na miejscu. No więc złapała większy oddech i wróciła do zaszywania tej przeklętej rany. Miała zamiar to zrobić, cokolwiek by się nie działo. Za punkt honoru to sobie postawiła. I wytrwała. Chociaż na ten test o kudłach, które też BARDZO mu się podobały, jakoś osadził się na jej ramionach i pozostawił po sobie przyjemny dreszcz.
Kiedy w końcu udało jej się zrobić ostatni supełek, odchyliła się powoli i spojrzała na swoje dzieło. Może szwy wcale nie szły idealnie prosto, ale przynajmniej wyglądały na stabilne. Przejechała po nich jeszcze opuszkami palców, delikatnie i z należytą ostrożnością, a potem zabrała dłoń, pozwalając Madoxowi przetestować jej pracę. Obserwowała uważnie jak zgina dłoń i prostuje, a potem obraca nią na strony.
Chyba całkiem nieźle wyszło, co? — no była z siebie z dumna. Kurwa aż sobie to będzie musiała wpisać do CV: najebana szyła ranę gangusowi na koksie. Na pewno jak już ją wypierdol z komisariatu w Toronto, to przyda się jej to w szukaniu nowej roboty. Liczyła też na jakieś słowo pochwały ze strony Noriegi, jednak zamiast tego dostała kolejny dreszcz po ciele, gdy tym razem testował tą zaszytą dłoń na jej udzie. Jakby tego było mało, gdy przejechał dłonią po jej plecach i zacisnął w palce pośladek, przyciągając ją bliżej siebie, Pilar wstrzymała oddech.
Zachwiała się delikatnie na ten gest, aż musiała umieścić na moment dłonie na tej brudnej poduszce, która teraz była jedynym, co ich od siebie dzieliło. Czuła pod palcami mokry materiał, do granic możliwości przesiąknięty wódką, ale to nie było wcale ważne, bo jej wzrok już łapał to przeszywające, ciemne spojrzenie, które w akompaniamencie jej imienia, ułożonego na tych pełnych ustach, sprawiał, że miękły jej kolana. No i całe kurwa szczęście, że już siedziała, bo jeszcze traciłaby grunt pod nogami.
Chociaż kiedy powiedział, że są dwie rzeczy, które musi jej powiedzieć, jakoś nagle poczuła potrzebę zejścia z tych jego nóg za wszelką cenę. Nie potrafiła dokładnie określić, co dokładnie w jej głowie kazało jej uciekać, ale poczuła to w całym ciele. A może wiedziała? Może wcale nie była taka głupia, jaką w tamtej chwili z siebie robiła? Bo przecież wystarczyło tylko popatrzeć na tą jego przesiąkniętą emocjami twarz i usta, które tak desperacko chciały już coś powiedzieć. Coś ważnego. Wyrzucić z siebie coś, co chował wcześniej gdzieś głęboko skryte. I może właśnie ta obserwacja połączona z niewiedzą tego, co chciał jej przekazać, sprawiła, że Pilar zamarła na moment. Z tymi rękami na ujebanej poduszce i spojrzeniem tak mocno wbitym w to jego. I chyba pierwszy raz będąc w Medellin, w tym mieście gangusów, faktycznie się wystraszyła. Tylko szkoda, że wcale nie bójek i narkotyków, a tego, co miało właśnie opuścić jego usta.
I słusznie. Bo kiedy zaczął jej tak pięknie mówić, że byłą warta każdego grzechu, nawet całego koksu świata i najlepszego rumu, coś się w niej złamało. Bo chociaż jego wypowiedź była chaotyczna i pewnie dla niewielu stekiem głupot, Pilar niestety zrozumiała wszystko, co chciał jej tym przekazać.
Madox może i nie mówił romantyczną poezją, ale mówił za to sercem. I ona naprawdę to poczuła. Poczuła to w każdym zakamarku ciała, to jego chaotyczne wyznanie. I to że była warta. Dla niego. Pomimo tego, że wszechświat ciągle próbował im powiedzieć, że nie warto, że to nie miało prawa bytu, że nie mogli. I może faktycznie nie mogli, ale on był gotowy podjąć do ryzyko i skoczyć w ogień. A najgorsze w tym wszystkim było to, że ona również chciała. Siedząc tak na nim okrakiem, spoglądając w tą poharataną twarz i z tym bijącym bez opamiętania sercem, które teraz tam mocno się do niego wyrywało — chciała skoczyć w ten cholerny ogień. Spłonąć. I to chyba przeraziło ją w tym najbardziej.
Bo przecież Pilar miała swoje zasady. Granice, których obiecała sobie, że będzie przestrzegać. Zawsze. Bez wyjątków. I przecież udawało jej się to wręcz nienagannie — to usilne odpychanie uczuć i zamykanie ich głęboko na dnie duszy. Przez tyle lat, tyle niedoszłych związków i ludzi, których chciała zatrzymać na dłużej w swoim życiu, a jednak których odprawiła z kwitkiem. Wszystko na rzecz tego, by nigdy nie oddać swojego serca na tyle, by ktoś mógł je zniszczyć. Madox nie mógł być wyjątkiem od reguły. Nawet jeśli jego dobre serce i szczere spojrzenie robiło z Pilar rzeczy, których nigdy wcześniej nie doświadczyła. Nawet teraz, kiedy dosłownie CZUŁA to piękne serce pod własną skórą, gdy tak dociskał jej dłoń do swojej piersi. Bo jej biło dokładnie tak samo szybko i bez pamiętania. Po prostu kurwa nie było takiej opcji. Wiedziała to. Doskonale. A jednak…
Madox… — nawet kurwa sposób, w jaki wypowiadała jego imię ją zdradzał. Jak czule układała każdą literę na wargach, wodząc intensywnym spojrzeniem po jego twarzy. Czuła, że przegrywa tą walkę. Że głowie brakuje argumentów na te jego piękne wyznania. Bo przy nim, jej świat również wydawał się jakiś mniej popierdolony. Chociaż może nie, on stawał się jeszcze bardziej popierdolony, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Bo ten cały chaos nie tylko dzielił się na dwa, to jeszcze kiedy byli razem, chłonęli go razem i trwali w tej podniesionej adrenalinie, to Pilar naprawdę czuła, że żyła. Że była. I właśnie w tej chwili bycia, tym razem to ona ujęła jego wolną dłoń i również przystawiła sobie do piersi. Dokładnie w miejsce, w którym waliło to jej rozszalałe serce. A potem nachyliła się delikatnie, nadziewając na jego dłoń, by mógł poczuć je jeszcze lepiej. I trwali tak przez krótki moment, z dłońmi przyciśniętymi do wzajemnych serc. I było w tym coś piękniejszego niż tysiąc ładnie wypowiedzianych słów. Bo chyba właśnie tacy byli — w ich przypadku czyny mówiły więcej niż zdania. Żadne z nich nie lubiło mówić na głos o uczuciach. Chociaż Madoxowi tego wieczoru szło kurwa aż za dobrze. W przeciwieństwie do Pilar, która wcale ich nie miała.
Bo u niej w głowie, tej bez wpływu koksu, głową wciąż prawiła batalię z sercem. I chociaż ciało lgnęło do tego, by w następnej sekundzie wpić się w usta Madoxa bez pamięci, zapominając o zmartwieniach i całym świecie, to jednak głowa też robiła swoje, przypominając Stewart o tym wszystkim, co przeszła i tych wszystkich obietnicach, które złożyła małej Pilar.
Wzięła głęboki oddech i ostatkami sił, przeniosła spojrzenie z jego rozchylonych ust na wielką, poharataną szramę na policzku od mocnego uderzenia. Niechętnie wyswobodziła swoją dłoń spod jego serca i przejechała opuszkami ranie na twarzy.
Trzeba ci to oczyścić — rzuciła, chociaż z początku wyszedł jej jakiś półszept, który musiała aż odchrząknąć. Wyprostowała się i poprawiła na miejscu. A następnie ignorując to szalejące serce, zamoczyła czysty, niewielki ręcznik do twarzy w tej wielkiej misce zimnej wody, którą wcześniej przygotowała i przyniosła. — Będzie zimne — ostrzegła go, wyciskając nadmiar płynu, a potem nachyliła się w jego stronę, zabierając przy okazji tą przeklętą, mokrą poduszkę, która śmierdziała wódką. Rzuciła ją gdzieś w głąb pokoju, a spojrzenie przeniosła na twarz Madoxa. Lewą dłoń umieściła na jego żuchwie, by móc modelować jego głową, podczas gdy prawą delikatnie przycisnęła do zakrwawionej twarzy. — Jest okej? — spytała, otulając jego twarz własnym oddechem. Przyśpieszonym oddechem, warto dodać, bo kurwa od momentu tego nagłego wyznania, ciało Pilar zachowywało się zupełnie inaczej niż wcześniej. Było jakieś czujne i o wiele bardziej wrażliwe na każde, pojedyncze zbliżenie czy dotyk.
Umieściła ubrudzony ręcznik w misce i przemyła go dokładnie, by już po chwili znowu przykładać go do twarzy Madoxa. Tym razem do tej jego rozjebanej wargi. I znowu pomagałą sobą drugą dłonią, która tym razem zamiast na żuchwie, spoczęła na jego brodzie, podczas gdy kciuk wylądował na samym środku jego ust. I chociaż skupiała się na wycieraniu rany (a przynajmniej się starała), tak nie mogła nic poradzić na to, że ten nieszczęsny kciuk jakoś tak nagle zaczął sunąć po jego wargach, zahaczając paznokciem pierwsze o dolną a potem tą górną, zbierając na opuszek nieco wilgoci. Chciała znowu ich posmakować. Przygryźć. Delektować się. W dodatku były tak blisko. Na wyciągnięcie głowy.
Gdzieś jeszcze? — spytała już ledwo łapiąc powietrze. Bo jeśli to koniec, miała zamiar ostatkami silnej woli rzucić się na niego zwlec się w końcu z jego ciała. Nawet jeśli w tamtej chwili, było to najbardziej wygodne miejsce na całym świecie. Tak trzeba było. I wtedy jej spojrzenie zjechało po umięśnionej klacie na brzuch i wielki tatuaż z napisem Medellin, który przysłonięty był zeschniętą już krwią, która rozlała się i pod pępek.
Rzuciła mu jeszcze ostatnie spojrzenie z bliska, a potem wyprostowała się, przełykając głośno ślinę. Ostatni już raz przemyła ręcznik i tym razem zamiast do twarzy, przystawiła mu go do nagiego torsu. Myła go powoli, leniwie wręcz, jakby wciąż walczyła ze swoimi emocjami i tym co powinna, a czego nie. Zjeżdżała tym przeklętym ręcznikiem coraz niżej, wciąż podążając za śladem krwi, który skapał mu z dłoni. A kiedy znalazła się pod pępkiem, mimowolnie zacisnęła nogi. Ślad chował się nieznacznie pod materiałem spodni. I Pilar NAPRAWDĘ powinna to już zostawić, tak jak było. Bo przecież to był tylko brud, a nie rana, mógł ją sobie przemyć sam. A jednak w całym tym amoku i walce z samą sobą wolną dłonią zjechała po jego torsie, rzucając mu przy tym przedłużone spojrzenie, by już po chwili zacisnąć palce na skórzanym pasku. Elekryzujący prąd przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa i wylądował w okolicy miednicy. Ciało powoli zaczynało ją palić. Przyśpieszony oddech również nie pomagał sytuacji. Rzuciła jeszcze ostatnie spojrzenie w ciemny oczy Madoxa, a zaraz potem rozluźniła sprzączkę i złapała w palce materiał jego spodni, by następnie delikatnie odchylić je w dół. Minimalnie, Tak tylko, żeby mogła siegnąć tej koncówki plamy, którą przecież musiała zmyć.
To wszystko? — spytała na jednym wydechu, czując, że jeszcze chwila, a naprawdę nie będzie mogła nad sobą zapanować. Tylko co w takim razie ona kurwa jeszcze na nim robiła? W dodatku ponownie zaciskając nogi, jakby chciała powstrzymać intensywne pulsowanie podbrzusza? No to były naprawdę świetne pytania. Szkoda tylko, że bez odpowiedzi.

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: wt paź 28, 2025 7:38 pm
autor: Madox A. Noriega
Naprawdę ładnie mu zszyła tę rękę i pewnie by ją pochwalił, a może nawet powiedział coś w stylu, świetna robota doktor Pilar, bo przecież jeszcze jakiś czas temu wciskał Marie kit, że Stewart była lekarzem. Tylko, że teraz jego myśli to już kompletnie nie krążyły wokół tej rany, bo teraz to cały czas tylko się zastanawiał, co Pilar mu powie na to wyznanie. Bo mogła mu powiedzieć wszystko, począwszy od tego, że go popierdoliło, a skończywszy na tym, że ona wcale nic nie czuje. Mogła nie czuć, bo akurat na to Madox zupełnie nie miał wpływu, chociaż chyba gdzieś pod skórą czuł, że to nie jest tylko jednostronne, że może jednak oni oboje poczuli za dużo tej dzisiejszej nocy?
A może nie?
Tę dziurę, która powstała w jego głowie, kiedy ta kokaina zeszła zaczęły wypełniać zdecydowanie inne uczucia, wątpliwości, a jeszcze chwilę temu ich nie było wcale. A teraz poczuł aż, jak mięśnie znowu mu się spinają, kiedy tak czekał na jej jakiś gest, na jakieś słowo. A kiedy tak wypowiedziała jego imię, to dopiero wtedy dotarło do niego, że może jednak nie jest tak źle? Bo powiedziała to z jakąś taką czułością i widział w jej twarzy, w tych wielkich, brązowych oczach, coś. Tylko, że Madox do końca nie wiedział co, no bo kurwa, kto na niego kiedykolwiek patrzył z czułością? Chyba ciotka dzisiaj jak się tak zajadał tym jej daniem, które specjalnie dla niego zrobiła, a teraz Pilar. A jednak kiedy oparła sobie na piersi jego dłoń, w tym wymownym geście, to od razu zrozumiał, od razu poczuł, że jej serce też teraz wali jak szalone, a przecież Pilar wcale nie brała koksu. Więc chyba to musiało coś znaczyć... że ono biło do niego, dla niego? Przez niego? Razem z tym jego, w jednym rytmie. Patrzył jej w oczy wsłuchując się w ten rytm. Czuł go teraz w całym ciele, w każdej komórce, pulsujący, szybki rytm. Który łamał wszystkie jego wątpliwości w drobny mak. Nie ma dzisiaj rozumu, bo kto przy zdrowym umyśle zrobiłby dzisiaj to wszystko, co robił Madox? No nikt.
Dzisiaj było już tylko serce, bijące do niej tak szybko, bijące tym samym rytmem, co to jej. Pochylił głowę, jakby chciał smakować jej ust, tylko ich smak czuć już tego wieczoru, nie rumu, nie wódki, jej. Ale wtedy stwierdziła, że trzeba mu oczyścić ranę. Ona się rzeczywiście bawiła w jakiegoś lekarza, czy pielęgniarkę? Madox miał dwie sprawne rączki i mógł to zrobić sam, a zresztą teraz w ogóle nie chciał tego robić, bo chciał robić coś zupełnie innego. Przewrócił aż tymi ciemnymi oczami.
- Pilar zostaw... - mruknął, tylko, że ona już zamoczyła ten ręcznik i przykładała mu go do twarzy z jakąś taką rozbrajającą czułością, że Madox aż wstrzymał w płucach powietrze, ale nie dlatego, że to było zimne, tylko dlatego, że nikt o niego tak nie dbał. Bo jego wcześniejsze kobiety, partnerki, kiedy dostał w ryj to mówiły tylko, że to nawet seksowne, albo, że pewnie sobie zasłużył. Bo Madox nie był jakimś grzecznym chłopcem, czy słodziakiem, więc to obligowało go chyba do tego, że nie zasługiwał nawet na jakieś pytanie, jak się czuje. Bo on zawsze miał się czuć dobrze, miał się nie użalać i nie płakać, i trzymać gardę. I robił to, a jednak przy Pilar tak do końca nie potrafił. A jeszcze kiedy zapytała czy jest okej, to już w ogóle język ugrzązł mu w gardle. Jego ktoś pytał czy jest okej? Jego nikt nigdy o to nie pytał. Bo u niego zawsze musiało być dobrze, bezproblemowo, wszystko musiało iść gładko, musiało być tak ustawione, żeby wszyscy dookoła byli zadowoleni. On nie musiał, ale wszyscy inni tak. Gangsterzy, którzy wpadali do klubu się bawić i policjanci przychodzący po informacje. Nikt się go kurwa nigdy nie zapytał, jak tam Madox, jest okej, tylko wszyscy wymagali, żeby było.
Wypuścił powietrze z płuc przez nos i mogła je poczuć na tych jej dłoniach, które opierała na jego twarzy. Przełknął głośno ślinę z tą gulą, która powstała w gardle, aż grdyka mu zadrgała.
- Pilar kurwa... - zaczął, ale wtedy ona dotknęła tej jego rozciętej wargi i znowu się zamknął, chociaż chciał jej wtedy powiedzieć znowu tyle rzeczy. Może to, że nie musi się nim tak zajmować? Albo może to ile to dla niego znaczy? Bo znaczyło cholernie dużo.
Tylko, że ten jej dotyk, to jej spojrzenie sprawiało, że on w jednej sekundzie zapominał co chciał jej powiedzieć, bo teraz to już tylko chciał całować jej usta, tymi swoimi już czystymi, które ona... wytarła z taką troską i taką czułością, że rozbrajała go tym kompletnie na łopatki.
- Pilar... - znowu zaczął, a dłonie oparł na jej ciepłych, krągłych udach, przesunął je w górę pod materiał sukienki - ja naprawdę... - powiedział jeszcze, ale wtedy ona znowu dotknęła tym ręcznikiem, tym razem jego torsu, i kurwa te wszystkie słowa znowu tak uleciały mu z głowy, znowu była w niej tylko ona i ten jej czuły dotyk. Po plecach, wzdłuż kręgosłupa, przeszedł mu dreszcz i znowu zatrzymał się w okolicach lędźwi, a płuca odruchowo wstrzymały powietrze, kiedy ona tak jechała tym ręcznikiem coraz niżej, po jego brzuchu. A kiedy poczuł te jej zaciśnięte na jego udach nogi, to on przesunął rękami jeszcze wyżej, żeby tę sukienkę podwinąć już tak, że czubki palców wsunął pod materiał jej majtek, żeby przesunąć nimi w tym załomku między udem a biodrem.
Serce znowu waliło jak szalone, a oddech był płytszy, kiedy sięgnęła do jego paska, znowu nabrał w płuca powietrze, jakby chciał powiedzieć jej zrób to Pilar, ale to jej spojrzenie na jego oczach sprawiło, że przygryzł dolną wargę, ale nie powiedział nic. Skoro to miało iść w jakimś takim żółwim tempie, skoro mieli to tak przeciągać...
Tylko, że Madox nigdy nie umiał przeciągać i nigdy też nie umiał czekać i bawić się w jakieś podchody, bo dla niego to rozpięcie paska było jakimś... jednoznacznym gestem.
Pokręcił głową na to jej pytanie czy to wszystko.
- Nie. Ale zaraz będzie to wszystko i teraz już nic mnie nie powstrzyma... - powiedział te słowa powoli patrząc jej głęboko w oczy, jakby szukał w nich jeszcze ostatniego potwierdzenia, ale chyba dostał je tym, że jej uda znowu się tak spięły. Ale on już wiedział jak sprawić, żeby się rozluźniły, kiedy już będzie po tym wszystkim.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: śr paź 29, 2025 9:56 am
autor: Pilar Stewart
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Madox A. Noriega