Strona 8 z 20

salsa con el diablo en Medellín

: śr paź 29, 2025 3:42 pm
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: śr paź 29, 2025 9:24 pm
autor: Pilar Stewart
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: śr paź 29, 2025 11:51 pm
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: czw paź 30, 2025 10:33 am
autor: Pilar Stewart
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: czw paź 30, 2025 3:00 pm
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: pt paź 31, 2025 12:57 am
autor: Pilar Stewart
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: pt paź 31, 2025 4:31 pm
autor: Madox A. Noriega
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

W końcu wstał, wciągnął na siebie bokserki i spodnie i schylił się, żeby te wszystkie graty pozbierać do tej miski, z której wodę wylali na podłogę, wsiąknęła w ten ładny dywan. Na to już Madox nie umiał nic poradzić, jutro ktoś to posprząta, jakaś gosposia, którą na pewno tutaj mieli. Otworzył walizkę i wyjął z niej jakąś swoją koszulkę, i chociaż ta już nie była taka fajna jak łobuz kocha najbardziej, to też ją lubił, tylko zanim zdążył się ubrać, to przypomniało mu się, że w łazience jeszcze jest ta zakrwawiona szmata, więc po nią poszedł. A kiedy wrócił po chwili do pokoju, to Pilar już miała na sobie tę jego ulubioną koszulkę. I wyglądała w niej nawet lepiej niż on. Przez chwilę stał tak przy tych łazienkowych drzwiach patrząc na nią, jak poprawiała włosy, zbierając je z szyi i ramion.
- Do twarzy Ci Pilar - rzucił, a już po chwili stał przy niej, żeby ją objąć od tyłu i przeszkodzić w tym ogarnianiu tych kudłów, jemu one wcale nie przeszkadzały. Bardzo mu się podobały. Zerknął na zegarek, dochodziła trzecia, czyli rzeczywiście będą mieli potajemną wycieczkę do lodówki w środku nocy. Złapał ja za rękę i pociągnął do drzwi, po drodze zbierając jeszcze jakąś nową, kolorową koszulę, bo może i domownicy spali, ale zawsze mogli na kogoś przecież trafić. Kiedy wyszli na korytarz to Madox zatrzymał się tuż za drzwiami, tak, że Pilar na niego wpadła, bo zrobił to gwałtownie. Ale jednak chciał sprawdzić czy tymi swoimi ekscesami nie pobudzili całego domu. Chyba nie, bo na korytarzu panowała martwa cisza. Nawet kiedy ruszyli korytarzem do schodów, a potem po nich na dół nie uświadczyli żadnego dźwięku. Wszyscy zbierali siły na jutro. Wszyscy oprócz nich, bo oni już byli w kuchni, ogromnej, ale takiej przytulnej, takiej z żeliwnymi patelniami wiszącymi nad wyspą z marmurowymi blatami, takiej gdzie wszędzie wisiały zasuszone zioła. Madox stanął w miejscu i rozejrzał się, chłonął ten widok, bo chociaż trochę się tutaj zmieniło, to wciąż go pamiętał. Doskonale też pamiętał gdzie ciotka wszystko trzymała, więc kiedy już posadził Pilar na tym wysokim krześle przy wyspie, to odwrócił się do niej tyłem i wziął sobie deskę i duży nóż. Czuł się właściwie jak u siebie i zaraz na tej desce rozkroił kilka owoców, bo w Kolumbii były zdecydowanie inne niż w Kanadzie. A ten zapach, kiedy Madox je rozkroił od razu uderzył w nozdrza, słodko, kwaśny.
- To jest lulo, kwaśne, ale dobre - podsunął Pilar te małe żółte owocki - jak byliśmy dzieciakami, to ciotka nam mówiła, że jak będziemy jeść kwaśne, to nie będziemy mieć robaków, więc się nim zajadaliśmy - parsknął śmiechem i nawet zgarnął sobie kawałek do ust, od razu się skrzywił przymykając jedno oko, rzeczywiście było kwaśne, ale budziło dużo fajnych wspomnień. Kolejny owoc, który jej podsunął był fioletowy i pewnie w Kanadzie też go mieli, ale nie taki, bo ten był zrywany tutaj, dojrzały i świeży.
- Passion fruit, marakuja, lepszej nie zjesz nigdzie indziej - uśmiechnął się i przez chwilę patrzył, jak kosztowała ten owoc. W końcu jednak położył przed nią na desce jeszcze dwa.
- Pitaja, smoczy owoc, mój ulubiony - też musiał zgarnąć dla siebie plasterek - a to borojo, owoc miłości - puścił jej oczko i oparł się na moment łokciami o blat, żeby sobie na nią popatrzeć. Bo może teraz to mógł to robić bez żadnego jakiegoś skrępowania, bez myśli, że nie powinien, że nie może. Może teraz właśnie mógł? Bo przecież nie wiadomo, co będzie później. Ich życie to była jedna wielka niewiadoma, zwłaszcza, gdy będą musieli opuścić tę gorącą, piękną Kolumbię.
- Tylko się nie najadaj, bo to tylko przystawka - rzucił i zdjął z wieszaka nad ich głowami patelnię. Madox nie umiał gotować, był w tym tragiczny, on nawet jajka umiał przypalić, ale za to był świetny w robieniu drinków... i w odgrzewaniu jedzenia, z czego często korzystał. I dzisiaj też miał zamiar jej podać ten Bandeja paisa, co prawda odgrzany, ale kiedy poczuł jego zapach, to był pewny, że wciąż jest pyszny. Dołożył tylko świeże awokado i to jajko. Jajko, które zrobił na drugiej patelni i nad którym stał wpatrując się w nie tak intensywnie, jakby liczył, że od tego idealnie się zetnie, no i w sumie tak było, że wyszło mu to całkiem nieźle. Całość skomponowała się dobrze na tej żeliwnej patelni, aż się nad nią pochylił zaciągając tym wybornym zapachem. A w końcu postawił ją przed Pilar.
Już miał jej dać widelec, ale zatrzymał dłoń w powietrzu.
- Zaczekaj - powiedział i przysunął sobie też ten wysoki stołek obok niej, żeby usiąść blisko - zamknij oczy, otwórz buzię - rzucił, a widząc jej minę, to przewrócił oczami - nie pożałujesz - znowu posłał jej ten zaczepny uśmiech, a kiedy w końcu zamknęła te oczy, to nabrał na widelec trochę tych różnych rzeczy, mieszając je i tworząc takie połączenie smaków, którym oni się tutaj zajadali, taki domowy smak jego dzieciństwa. Zanim jeszcze włożył te porcję do jej ust, to oparł palec wskazujący i kciuk na jej żuchwie. Wreszcie włożył między rozchylone usta ten widelec, a kiedy go oblizała to uśmiechnął się zawieszając spojrzenie ciemnych tęczówek na jej twarzy. Pozwolił jej przeżuć, poczuć ten smak i w końcu zapytał.
- Jak wrażenia? - chodziło mu pewnie o to danie, chociaż może też o owoce, albo... o wrażenia z tego całego wyjazdu? Bo Madox wciąż był pod wrażeniem, jej najbardziej, i nawet na moment nie umiał oderwać od niej wzroku.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: sob lis 01, 2025 1:30 pm
autor: Pilar Stewart
Siedziała jeszcze przez chwile na końcu łóżka, wciąż oparta o tapicerowane wezgłowie, miarowo oddychając. Przyglądała się z uwagą, jak Madox zwleka się na podłogę i zabiera za sprzątanie gratów, które jeszcze te kilkadziesiąt minut temu Pilar osobiście i starannie układała na brzegu materaca, żeby go opatrzeć. Wtedy wyglądało to jak domowy szpital, a teraz przypominało bardziej miejsce zbrodni. Szczególnie te ręczniki przesiąknięte krwią i zapach wódki, który unosił się w powietrzu. Chociaż to nie jedyne, co dało się wyczuć w pomieszczeniu.
Uśmiechnęła się mimowolnie pod nosem, a kiedy Noriega zniknął w łazience, Pilar w końcu zwlekła się z łóżka. Odnalazła na podłodze majtki, które chyba jako jedyne z jej całej dzisiejszej garderoby ostały się w całości i tylko przelotnie spojrzała na rozerwaną sukienkę. Lubiła ją. Ale chyba nie aż tak, żeby pożałować czegokolwiek, co Madox z nią zrobił. Najwyraźniej ona była warta grzechu, a on każdej rozerwanej sukienki. A kiedy tak schylała się przy łóżku po tą koronkową bieliznę, przy jednej z nóg zauważyła ciemną koszulkę, tą jej ulubioną z napisem łobuz kocha najbardziej. I przecież nie byłaby sobą, gdyby i po nią się nie schyliła. Bo po co zakładać własne rzeczy, jak można cudzę? Jeszcze w takie, które tak intensywnie pachniały nim. Aż zaciągnęła się mocno z chwilą, w której ta łobuzerska koszulka wylądowała na jej nagim ciele. Podeszła jeszcze na szybko do lustra, by zagarnąć do tyłu te niesforne, ciemne kudły, chociaż najlepiej byłoby je związać. No tylko gumka też przepadła gdzieś w tym bałaganie, a Pilar była zbyt głodna, by teraz się tym przejmować.
Złapała jego spojrzenie w odbiciu, gdy w końcu wyszedł z łazienki i tak nonszalancko oparł się o framugę, by rzucić przelotnym komentarzem. Komentarzem, który naturalnie wywołał u niej uśmiech, poprzedzony delikatnym prychnięciem.
Też tak myślę — mogła przecież podziękować, ale gdzie w tym wszystkim jakaś zabawa, skoro i tak miała u niego miano tej skromnej. Kiedy znalazł się tuż przy niej, by objąć ją od tyłu, Pilar mimowolnie opadła na męski tors, opierając głowę o jego szyję. Wyglądali razem… dobrze. Nawet bardzo dobrze. Pomimo tych zszarganych włosów, jego szram na twarzy i jej zaczerwienionej szyi po podduszaniu przez Tio i Alvaro. Wyglądali nawet aż za dobrze. — Chyba ją sobie zostawię — dodała po chwili, wzruszając ramionami. Bo skoro nie mogła mieć Madoxa, nie w Toronto, to może chociaż koszulka będzie jakąś formą pamiątki? Czymś na co będzie mogła spoglądać z tęsknotą i przypominać sobie to dzikie, wspaniałe Medllin.
Ale to były już problemy poweekendowe i Pilar nie miała zamiaru zaprzątać sobie nimi głowy teraz. Dlatego pozwoliła pociągnąć się do kuchni i posadzić na jednym z wysokich stołków, chociaż zdecydowanie wolała być sadzana na BLACIE. Kuchnia była ogromna. Od razu dało się wyobrazić ilość ludzi i ogrom pracy, jaki był wkładany w takie dni jak ten, by przygotować te wszystkie wspaniałe potrawy. Nawet teraz, o trzeciej w nocy, unosił się w powietrzu obłędny zapach jedzenia.
Pilar zaciągnęła się nim mocno, a następnie wbiła spojrzenie w Madoxa. Z wyjątkową uwagą obserwowała jak krząta się po kuchni, jakby był u siebie. Było widać, że dalej pamiętał gdzie co było i jak się w niej poruszać. Aż Stewart mimowolnie spróbowała sobie wyobrazić małego Noriegę, biegającego po tej kuchni z beztroską, ganiający się dookoła wyspy z kuzynami i zajadający tymi wspaniałymi, kolorowymi owocami, które teraz wylądowały na desce. Aż uśmiechnęła się pod nosem z jakąś taką bliżej nieokreśloną czułością. A potem podniosła w górę jeden z żółtych owoców i przyjrzała mu się dokładnie.
Wygląda trochę jakby pomarańcza i pomidor zdecydowali się mieć dziecko — stwierdziła, chociaż oryginalnie planowała tą myśl zachować po prostu w głowie, a jakimś cudem wyszła też jej ustami. Ale coś faktycznie w tym było, owoc kształtem przypominał cytrusa, a jednak ten miąższ w środku bardziej wyglądał jak pomidor. A kiedy w końcu wsadziła go do ust, jej twarz automatycznie cała się pokrzywiła. W najlepszym tego słowa znaczeniu, bo lulo smakowało wyśmienicie, chociaż było szalenie kwaśne. Na uwagę o spiskach ciotki, aż się zaśmiała. — Robaki też pożywne. Mają dużo białka — zauważyła, przy okazji smakując kolejny owoc. Równie smaczny. — Kiedyś w bidulu chłopaki pozbierali larwy z ziemi i zakładali się, kto pierwszy odważy się jedną zjeść — zaczęła po chwili, oblizując palce po marakui. — Każdy udawał, że się nie boi, ale jak przyszło co do czego, to tylko stali i patrzyli. No to przyszła Pilar, wzięła trzy na raz i zjadła — wzruszyła ramionami, przypominając sobie dokładnie te ich pełne szoku i obrzydzenia miny, gdy mała Stewart wystawiała język w ich stronę, udowadniając, że faktycznie je zjadła. W sumie nawet nie miała pojęcia, po co opowiadała tą hisotrie Madoxowi. Wyszła ona z niej jakoś tak mimowolnie, naturalnie, a przecież Pilar nigdy nikomu nie opowiadała o swoim czasie w sierocińcu. I może nawet ten fakt by ją nieco przeraził, gdyby nie te ciemne oczy, tak mocno w nią wpatrzone, które w sekundę rozwiewały wszystkie niepotrzebne myśli i zmartwienia.
Pitaje znała już wcześniej, często jadała ją w Toronto, jednak smak tej, którą zgarnęła z deski był zupełnie inny. Była o wiele bardziej delikatna i soczysta, a idealna słodkość sprawiła, że z Stewart mimowolnie zamruczała i oblizała usta.
Uniosła brew, gdy nazwał ostatni już owoc owocem miłości.
Aż taki z niego afrodyzjak? — dopytała, obracając kawałek w dłoniach, by po chwili przystawić go do ust i nachylić się w stronę Madoxa, również opierając łokcie na blacie. — Chcesz mnie w sobie rozkochać, Noriega? — rzuciła zaczepnie, spoglądając z bliska w te ciemne, błyszczące oczy, które nie wiedzieć kiedy tak bardzo polubiła. Nie miała pojęcia, w którym dokładnie momencie zaczęła widzieć w nich tak wiele. Czy w samolocie, kiedy po raz pierwszy się przed nią otworzył, opowiedział o rodzicach i zdradzie matki? Czy może jednak w opuszczonym teatrze, gdy tak pięknie recytował Hamleta i dzielił się dziecięcymi marzeniami? A może w gabinecie, kiedy rzucił się na nią, przyciskając do twardego biurka, budząc już na dobre te wszystkie emocje ukryte głęboko pod skórą? A może to stało się jeszcze przed wyjazdem do Medellin?
Te wszystkie zagwoski krążyły w jej głowie, odbijając się od czaszki, podczas gdy wzrok obserwował uważnie, jak Madox wyciąga z lodówki jedzenie i odgrzewa na patelni. Wodziła spojrzeniem po całej jego sylwetce, czując na ciele przyjemne mrowienie. Jakby jej ciało automatycznie przywoływało wspomnienia sprzed kilkunastu minut. Kiedy był tak blisko, kiedy jego ramiona przyciskały ją mocno do siebie, kiedy usta tak ochoczo kradły powietrze, kiedy biodra tak brutalnie…
Co? — otrząsnęła się z tego dziwnego amoku i spojrzała na niego z uniesioną brwią. Zamknij oczy, otwórz buzię? To zdanie zdecydowanie zadziałało na jej wyobraźnie, o czym mógł świadczyć delikatny, cwany uśmiech. Oczywiście po chwili wykonała to polecenie, zgodnie z instrukcją.
Wiedziała, że nie pożałuje. Chociaż nie dane jej było spróbować większości tych wspaniałych dań, tyle co faktycznie zdążyła, były wyjątkowo smaczne. I tak jak się spodziewała — Bandeja paisa również nie zawiodła. Kurwa, to danie nawet odgrzane było wyborne. Było to tak idealnie skomponowane połączenie smaków, że z ust Pilar wyrwał się cichy pomruk rozkoszy. Smakowało domem i niczym nie przypominało nawet najlepszych dań z restauracji. Uchyliła rozmarzone oczy na jego kolejne pytanie i wbiła w niego ciemne, błyszczące spojrzenie, nachylając sie delikatnie w jego stronę.
No jak wrażenia, Pilar?
N i e s a m o w i t e — wycedziła powoli, leniwie wręcz, przyglądając mu się uważnie. Wodziła spojrzeniem po całej jego twarzy, zatrzymując się nieco dłużej na pełnych ustach, by zaraz potem wrócić do oczu. — Jedzenie też zajebiste — dodała po chwili, uśmiechając się zaczepnie. Ups? No bo chyba wcześniej mówiła jednak o czymś innym. Może o owocach? Może o całym Medellin? A może tylko i wyłącznie o nim? — A teraz daj mi ten widelec — wystawiła rękę przed siebie i jednym, zwinnym ruchem zgarnęła sztućce z jego dłoni. Nie żeby nie podobał jej się sposób, w jaki ją karmił, bo podobał i to bardzo, ale Pilar naprawdę już zbierała się ślina w ustach, by w końcu najeść się tym obłędnym daniem, a nie tylko próbować. I jak już się za to porządnie wzięła, to aż uszy się jej trzęsły, tak się zajadała. Ten dzień był tak napchany emocjami i zwrotami akcji, że nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była głodna. Może dlatego tak bardzo rozkoszowałą się tym posiłkiem? Może dlatego Madox tak się jej przyglądał?
No co? — spytała z pełną buzią, oblizując usta. A potem wymierzyła w niego tym swoim brudnym widelcem. — Jakbym wiedziała, że to jest takie dobre, to w życiu bym nie pozwoliła się zabrać od stołu — wiadomo, nie miała do niego żadnego żalu. Bardziej chodziło o to, że kuchnia ciotki była zajebista i Pilar na pewno przejadłaby się tym wszystkim do tego stopnia, że nie mogłaby chodzić. — Swoją drogą... umiesz takie robić? — władowała kolejną porcję do ust. — Czy raczej nie ma co liczyć, że jeszcze kiedyś to zjem w Toronto? — dopytała z jakąś taką nostalgią i tęsknotą za tym domowym, kolumbijskim jedzeniem, chociaż przecież miała przed sobą jeszcze całe dwa dni zajadania się. Z drugiej strony po powrocie do Toronto, oni i tak będa musieli zerwać kontakt, więc to może nawet i lepiej, gdyby Madox jednak nie umiał odtworzyć tego pysznego dania? Przynajmniej nie trzeba by było dodawać kolejnej pozycji do listy rzeczy, których trzeba będzie sobie odmówić po powrocie do domu.
Zgarnęła ostatni kawałek i odsunęła lekko talerz, już o wiele bardziej zadowolona i pełna nowej energii. A potem zwinnie przekręciła się na stołku, przyciskając plecy do blatu i podpierając się na łokciach.
A co na deser? — spytała, wbijając w niego ciemne spojrzenie. Bo skoro była przystawka w formie owocków, potem danie główne w postaci wybornego Bandeja paisa, to teraz nadszedł najwyższy czas na deser. No tylko co? Ciasto? Lody? BITA ŚMIETANA?

Madox A. Noriega

salsa con el diablo en Medellín

: sob lis 01, 2025 6:06 pm
autor: Madox A. Noriega
Przez chwilę stał i patrzył na tę koszulkę z napisem łobuz kocha najbardziej, bo Madox nigdy się nie spodziewał, że on jeszcze się zakocha. Nie to, że zakochał się w Pilar, chociaż myślał o niej w jakiś dziwnych kategoriach, których sam nie potrafił określić i sprecyzować, w jakiś bardziej skomplikowanych niż tylko to, że mu się podobała, że go ciekawiła. To na pewno wszystko przez to pieprzone Medellin, przez ten gorąc, muzykę latynoską na każdym kroku i te emocje, które buzowały w każdym, kogo tutaj dzisiaj spotkali. Latynoski, ognisty temperament wychodził im dzisiaj bokiem, ale przecież w Toronto było zdecydowanie chłodniej. Zdecydowanie inaczej. Tam Madox ważył każde słowo, każdy uśmiech i naprawdę rzadko był szczery, nie mógł być.
Tu mógł.
- Ona chyba dzisiaj była rzeczywiście dedykowana dla Ciebie Pilar - chociaż kiedy wsiadali do tego samolotu, to on się wcale takiego obrotu spraw nie spodziewał. Wierzył, że ze Stewart nie będzie się nudził, bo oni nie potrafili się razem nudzić, cały czas przyciągali do siebie coś, jak nie kłopoty, to jakieś takie uczucia. Pilar mniej myśl, więcej czuj - kiedyś jej to powiedział i Madox to dzisiaj czuł bardzo dużo. Tylko większości tych emocji on nie potrafił nawet jakoś skategoryzować i nazwać, bo wykraczały one poza te jego typowe.
Nawet to, że on chciał jej coś przygotować do jedzenia (podgrzać) wcale nie było dla niego typowe. Bo Madox się nigdy w takich kategoriach nie starał. A dla Pilar trochę się chciał postarać. A może to wciąż to Medellin tak na niego działało? Ten domowy klimat i te wspomnienia, które budziły się na każdym kroku? Nawet kiedy opierał się o blat i patrzył na nią jak próbowała tych owoców, to przypominał sobie jakieś takie szczęśliwe chwile, kiedy był tutaj jako dzieciak, a potem jako ten młody chłopak, który, kurwa, szykował się tutaj do własnego ślubu.
Pokręcił głową, żeby te akurat myśli od siebie odgonić, nic przyjemnego, ale znowu na ratunek przyszła mu Pilar. Jakby siedziała mu w głowie tak głęboko, że wiedziała kiedy się odezwać, kiedy zażartować.
Parsknął śmiechem na to stwierdzenie, że lulo wygląda jakby pomidor i pomarańcza zdecydowali się mieć dziecko. Coś w tym było, miał jej nawet przyznać, rację, ale znowu się zagapił, kiedy Pilar zlizywała z palców marakuję, a później powiedziała o tych robakach. Uniósł jedną brew słuchając jej, a mimowolnie jeden kącik jego ust uniósł się do góry, gdy dokończyła opowieść.
- Czyli mała Pilar była jednak trochę łobuziarą? Jakbym miał pięć lat i dziewczyna zjadłaby na moich oczach robaka, to chyba bym się zakochał - uśmiechnął się nie spuszczając z niej wzroku. Lubił te jej historie, chociaż te poprzednie były smutne, ale czego mógł się spodziewać? Sam miał dużo takich smutnych historii, ale dzisiaj chyba jednak bardziej w myślach były te przyjemne. I ta o robakach też mimo wszystko była jakaś pozytywna, bo od razu wyobraził sobie, jaka mała Pilar musiała być z tego dumna. On by był. Bo on też był trochę łobuzem. Tylko, że jemu chyba to zostało.
- Spróbuj - rzucił tylko, kiedy zapytała, czy borojo to taki afrodyzjak, tak był właśnie postrzegany. Oparł się znowu o blat patrząc z bliska, jak ten owoc miłości lądował w jej ustach, a kiedy zapytała czy chce ją w sobie rozkochać, to zaczepnie uniósł jedną brew i uśmiechnął się.
- Na to mam inne sposoby niż owoce, Stewart - oblizał usta i przez chwilę patrzył na jej pełne wargi, ale w końcu sam westchnął ciężko. Bo Madox znał różne sposoby, i chciałby znowu kosztować jej ust do utraty tchu, ale najgorsze to było to, że on chciał też z nią robić inne rzeczy, których tak normalnie to z ludźmi wcale robić nie chciał. Bo on nawet rzadko z ludźmi rozmawiał jakoś tak bezinteresownie, a z nią mógł, z nią chciał.
I chciał też, żeby ona poznała to Medellin lepiej, tak jak jego. Poznać Madoxa jest trudno, bo on przecież nigdy o sobie nie mówi i wiecznie udaje, a tu proszę. Tutaj jej wszystko opowiadał i tutaj był sobą. Chociaż to kiedy ją karmił zupełnie nie było w jego stylu. A może to nie było w stylu Madoxa z Toronto? A tego z Medellin trochę tak?
Chociaż nie był tutaj dziesięć lat to Medellin to był jego dom, ten dom ciotki, w którym byli, też był dla niego jak prawdziwy dom, lepszy niż ten, który pamiętał z tych smutnych nocy, kiedy jego matka płakała, a ojciec wymachiwał bronią.
Oparł łokieć o blat, który chyba wcale się nie zmienił od tamtego czasu, gdy był tutaj ostatnio, ciężki, zimny, a spojrzenie wbił w Pilar, kiedy tak powiedziała, że to niesamowite.
- Wiedziałem, że będzie Ci smakować - rzucił, ale ona wtedy dodała, że jedzenie też jest zajebiste i Madox naprawdę przez moment zastanowił się o czym myślała. Ale Pilar zawsze była dla niego zagadką i chyba to w niej tak uwielbiał, że z nią nigdy nie było nic oczywiste. Chociaż kiedy oni za każdym razem tak spoglądali sobie na usta, to Madox był prawie pewny, że myśleli o tym samy, że wracali myślami do tego co się wydarzyło w tym pachnącym wódą pokoju. I może nawet chcieliby do tego wrócić?
- A myślałem, że już będziesz mi jadła z ręki - powiedział, kiedy kazała mu dać widelec i znowu posłał jej ten zaczepny uśmiech, ale go oddał. A już po chwili znowu wpatrywał się w nią jak tak się zajadała tym daniem, a na jego ustach mimowolnie malował się ten delikatny uśmiech, a oczy wciąż błądziły gdzieś w okolicy tych pełnych warg.
- Jakbym wiedział, że będzie Ci tak smakować, to też olałbym Rosę - w ogóle przez myśl mu przeszło, że mógł ją z powodzeniem olać od samego początku, bo narobiła takiego bałaganu... Chociaż z drugiej strony, czy ta seria tych niefortunnych zdarzeń nie doprowadziła do tego, co się między nimi stało? Miedzy nim, a Pilar? Gdyby nie Rosa, to na pewno by jej nie zabrał do tego teatru.
Z zamyślenia wyrwało go dopiero pytanie Stewart, czy umie takie zrobić, pokręcił głową, mógł skłamać, że umie, ale on chyba nawet nie chciał jej kłamać.
- Umiem zrobić kanapkę, to szczyt moich kulinarnych umiejętności - no i dzisiaj wyszło mu jajko! Może teraz to będzie jego popisowe danie, jajko sadzone? Dlatego chyba ludzie z Emptiness dokarmiali go czasem w klubie, najczęściej Maddie, która oprócz walk w klatce to potrafiła też świetnie gotować.
- A w Toronto podają okropne Bandeja paisa, ale jak będziesz kiedyś chciała, to możemy iść dla porównania, tylko zapamiętaj ten smak - tylko czy oni naprawdę mogli iść w Toronto do jakiejś kolumbijskiej restauracji? Razem?
Madox jednak wcale nie chciał teraz o tym myśleć, bo właśnie mieli przed sobą przecież jeszcze dwa dni. Trzeba je wykorzystać, do cna. Tak jak oboje lubili.
Może dlatego, kiedy Pilar go spytała o deser, to od razu sięgnął do tego jej krzesła, żeby je mocno chwycić i przyciągnąć ją do siebie, drugą ręką też objął ją w talii, żeby jednak nie spadła, kiedy tak szarpnął jej krzesłem. Jego spojrzenie zatrzymało się na jej brązowych, dużych oczach, w których znowu widział coś jeszcze innego. Jakieś takie szczęście? Najedzona Pilar, to szczęśliwa Pilar?
- Zależy na co masz ochotę - mruknął, a jego ciepły oddech znowu omiótł jej policzek, do którego sięgnął ręką, na którym oparł dłoń, ale tylko po to żeby zjechać nią na jej podbródek, a potem znowu ją pocałować, miękko i krótko, tak jakby to miał być tylko przedsmak tego deseru. Chociaż dla Madoxa mógł to być i ten właściwy deser.
Naprawdę walczył ze sobą przez chwilę, a serce znowu rwało się do niej jak szalone, nawet jego ręka wylądowała na jej udzie, a spojrzenie na tym zimnym marmurowym blacie, na którym chciał ją posadzić...
Bardzo chciał i nawet chwilę patrzył na nią jakoś tak tęskno, ale w końcu wstał, musnął ręką jeszcze ciepłą, gładką skórę jej uda i podszedł do lodówki. Zajrzał do środka, ale było tam tyle wszystkiego, że nie mógł się zdecydować.
- Lody? - obejrzał się na nią przez ramię. Jemu zdecydowanie by się przydały... lody. Wiadro lodu wysypane na głowę, żeby trochę ochłodzić to pożądanie, które ona znowu w nim budziła. Wziął jakieś pudełko z lodami, bitą śmietaną i nawet dwa pucharki, żeby im skomponować jakiś ładny deser, tylko kiedy znowu stanął przy blacie i kiedy Pilar się do niego odwróciła, na pewno przypadkiem kolanem zahaczając o jego nogę, to już nie mógł wytrzymać dłużej. Zaraz znalazł się między jej nogami i zaraz zacisnął palce na jej pośladkach, żeby ją posadzić na tym zimnym, marmurowym blacie. Przesunął palcami po jej pośladkach, tak, żeby przyciągnąć ja do siebie jeszcze bliżej, żeby mogła znowu praktycznie oprzeć się o jego wytatuowany, nagi tors, bo przecież Madox nie zapiął koszuli.
- I Twoje usta Pilar - powiedział to prosto w jej rozchylone, pełne wargi, a później ją pocałował. No tak, dla niej mogły być lody, a dla niego wystarczyły jej usta.
Wystarczyłyby, a jednak odsunął się od niej na moment i oparł obie ręce na blacie po obu jej stronach.
- Lody, czy usta? - zapytał znowu wpatrując się w nią z tym drapieżnym uśmiechem. To też wcale nie było dla niego typowe, że jednak pozwolił jej decydować. Bo w normalnych warunkach Madox nawet nigdy nie pytał się o zgodę. A już na pewno nie o to co ktoś zjadłby na deser.

Pilar Stewart

salsa con el diablo en Medellín

: sob lis 01, 2025 7:03 pm
autor: Pilar Stewart
No widzisz — zaśmiała się na jego słowa, szczerze i głośno. — Ty byś się zakochał, a oni stwierdzili, że jestem pierdolnięta — spojrzała na niego uważnie, chociaż w oczach wciąż tańczyły wesołe chochliki. Bo pomimo tego, że ta historia wcale nie miała wesołego zakończenia, bo Pilar skończyła z twarzą w błocie, do którego ją wrzucili, tak wspominała to jednak z dystansem, bo jednak sprawiła, że wszyscy jak tam stali, to się porzygali na ten widok i taka satysfakcja zdecydowanie jej wystarczyła. Bo przecież dzisiaj trzeba było skupiać się pozytywach, a nie dołować się tym co złe. — Widać wcześniej po prostu trafiałam na złych chłopców — wzruszyła ramionami, przyglądając mu się uważnie. — A potrzebny był jedynie taki mały Madox, który doceniłby obrzydliwą Pilar jedzącą robaki — ta cała rozmowa była tak niedorzeczna i tak… normalna w swojej istocie, że aż nieprawdopodobna. Madox i Pilar siedzący przy stole w jego rodzinnym (praktycznie) domu, w kuchni, zajadając się pyszną, kolumbijska potrawą, przygotowaną przez jego ciotkę i rozmawiający sobie o dzieciństwie i jedzeniu robaków. Było to tak niedorzeczne, że w pewnym momencie aż złapało Pilar za serce. Bo była to taka normalność, na którą normalnie nie mogła sobie pozwolić. Na taką szczerość i beztroskość, bez żadnej presji. Oni po prostu byli. W najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. I na chwile faktycznie przeszła przez jej głowę myśli, taka drobna i przelotna, że może gdyby poznali się wiele lat wcześniej, może te ich życia kompletnie inaczej by się potoczyły? Albo że gdyby Pilar miała przy sobie takiego Madoxa w bidulu, może wcale nienawidziła by tego miejsca? Może wtedy wiedziałaby, jak to jest kochać?
Chociaż kiedy tak spoglądał na jej usta i mówił, że na rozkochanie ma zupełnie inne sposoby niż owoce, nie mogła nic poradzić na ciepły dreszcz, który przemknął wzdłuż jej ciała i zatrzymał się dokładnie między nogami, pulsując delikatnie. Aż musiała się ugryźć w język, żeby nie zapytać jakie sposoby. Chociaż to co zaraz potem wyszło z jej ust, było o wiele gorsze niż to pytanie.
Recytowanie Hamleta? — nie mogła się oprzeć, jednak bardzo szybko tego pożałowała. Bo Pilar zdecydowanie wolała trzymać swoje uczucia głęboko w środku, nie dzieląc się nimi otwarcie, a to pytanie jasno sugerowało, że podczas pobytu w teatrze coś poczuła. Może nie było to zakochanie, ale na pewno więcej niż zwykły pociąg fizyczny. Bo wtedy czuła te wszystkie emocje bardziej w sercu i duszy niż na ciele.
W przeciwieństwie do teraz, kiedy wspomniał o Rosie, a twarz Pilar mimowolnie się skrzywiła. To była reakcja czysto cielesna. Bo nawet kiedy humory mieli przednie i cieszyli się sobą, on mimowolnie i tak musiała się w końcu pojawić. Chociaż z drugiej strony i tak dostali dużo chwil bez niej. A poza tym, gdyby nie te wszystkie wydarzenia spowodowane właśnie tą wariatką, kto wie gdzie byliby teraz? Bo na pewno nie w kuchni, rozmawiając o umiejętnościach kulinarnych Noriegi.
Kanapkę? — zaśmiała się, gdy w końcu pochwalił się swoim popisowym daniem. — To zajebiście się dobraliśmy, bo moim szczytem umiejętności jest ugotowanie ryżu — spojrzała na niego rozbawiona. Ciekawe kto w takim razie w tym duecie byłby odpowiedzialny za robotę w kuchni? Chyba musieliby do końca życia wpierdalać pudełka, jadać na mieście… albo zajadać się codzinnie jajkiem sadzonym z ryżem i dociśniętą kanapką. No chyba, że nauczyliby by się wspólnie, krok po kroku, bo w sumie całkiem dobrze szła im współpraca.. I kiedy Pilar tak zakręciła się w tych myślach o potencjalnej przyszłości, która nigdy nie nastąpi, jego kolejne słowa idealnie sprowadziły ją na ziemię. Bo on chyba nie sądził, że po powrocie do Toronto będą sobie chodzić po knajpkach i jadać wspólnie obiadki? No tylko z drugiej strony, czy był sens teraz poruszać ten temat bardziej dogłębnie, kiedy tak dobrze się bawili? Krótka odpowiedź: nie.
Myślę, że długo nie zapomnę tego smaku — rzuciła w odpowiedzi na jego słowa. Nie chciała psuć tego pięknego nastroju, w jakim trwali, a poza tym, to co powiedziała, wcale nie minęło się z prawdą. — To najlepsze co jadłam od… — zastanowiła się na moment. — …od zawsze — bo tak faktycznie było. Pilar nie miała czegoś takiego jak smaki dzieciństwa. No chyba żeby zaliczać do tego przegrzaną kaszkę mannę i wodnisty kisiel, chociaż dałaby sobie rękę uciąć, że nikt nie wspominałby czegoś takiego z uśmiechem na ustach. Poza tym jasne, jadała w dobrych restauracjach, ale nijak miało się to do kuchni ciotki Madoxa. Nawet tej odgrzanej.
Chociaż deser też zapowiadał się dobrze. Kiedy Madox szarpnął ją w swoją stronę, poczuła jedynie wiatr we włosach i jego dłoń na ciele, a już po chwili spoglądała w jego ciemne, świecące oczy w szerokim uśmiechem. Bo tak — najedzona Pilar, to szczęśliwa Pilar. A jeszcze taka Pilar, która miała przy sobie Madoxa, to w ogóle była Pilar w siódmym niebie.
Zależy co masz do zaoferowania? — odpowiedziała pytaniem na pytanie. Zupełnie w ich stylu, typowa zaczepka. Tylko chyba te ich zaczepki nabierały już teraz zupełnie innego wymiaru, bo na tym etapie i podczas tej nocy jednak utracili jakiekolwiek granice. Granice, które wcześniej były jedynym, co powstrzymywało ich przed zwieńczeniem tej całej dwuznaczności i flirtu. Teraz nie było po nich śladu. I nie minęło nawet kilka sekund, a Madox już to wykorzystał, ten brak granic. I Pilar zdecydowanie nie miała nic przeciwko. Od razu odpowiedziała na jego pocałunek, zatapiajac się w tym niesamowitym, słodkim smaku, który teraz mieszał się ze wspomnieniami pysznego Bandeja paisa i ulubionych, kolumbijskich owoców. Spijała z niego tej posmak, podczas gdy dłonie zacisnęła na rozpiętej koszuli. Chciała przyciągnąć go bliżej, chciała znowu poczuć jego klatkę piersiową na swoim ciele, tylko Madox po chwili się odsunął i poszedł do lodówki, a Pilar w sekundę pożałowała, że w ogóle poprosiła o ten cholerny deser. Bo zdecydowanie wolała te jego ciepłe, pełne usta nad pieprzone lody. Ale skoro już musiał…
Mogą być lody — skinęła głową, przyglądając mu się uważnie, gdy tak prężył się przy tej lodówce, nachylając nad zamrażarką. Przez chwile miała ochotę do niego podejść i przycisnąć go do tych drzwi, tylko zanim zdążyła się ruszyć, żeby cokolwiek zrobić, on już ustawił na blacie cały zestaw do robienia deserów lodowych, a po chwili był już przy niej, ciskając nią na chłodny blat, który w sekundę poczuła na pośladkach przez te cienkie, koronkowe majtki. Z ust Pilar mimowolnie wydarło się przelotne jęknięcie, które osadziło się bezpośrednio na ustach Madoxa. Dłonie umieściła na jego ramionach, kiedy łączył ich w kolejnym pocałunku, już o wiele głębszym i mocniejszym. Jej nagie nogi w sekundę zamknęły jego ciało, krzyżując się zaraz za jego plecami. Chociaż nie na długo, bo on znowu się odsunął, tym razem, by zadać jej akurat BARDZO ważne pytanie.
Lody czy usta?
Spojrzała na niego z błyskiem w oku, uśmiechając się podejrzliwie. A potem przekręciła się w bok i sięgnęła po te wszystkie rzeczy, które on wcześniej przygotował.
A kto powiedział, że trzeba wybierać? — spytała w końcu, łapiąc za to pudełko lodów i umieściła je sobie między udami na blacie. Natychmiastowy chłód uderzył jej rozgrzaną skórę, przynosząc pewnego rodzaju orzeźwienie. Gdyby mogła, cała wysmarowałaby się tymi lodami, żeby chociaż trochę się ochłodzić… chociaż to wcale nie był taki niemożliwy do wykonania pomysł? Ale może na potem. Na początek chwyciła metalową łyżkę, uchyliła wieczko i nabrała niewielką ilość. A potem podniosła spojrzenie na Madoxa, żeby zobaczyć, czy w jego oczach również pojawił się ten błysk dzikiej fantazji. — Co myślisz? — dopytała jeszcze, przykładając łyżkę do ust, a następnie nie spuszczając z niego wzroku, zgarnęła z niej całą zawartość lodów językiem. Nie znała go za dobrze, nie wiedziała, czy lubił tego typu zabawy, ale z drugiej strony Noriega wydawał się równie pierdolnięty jak ona, też przecież nie lubił nudy i monotonii, to może mogła ich ponieść drobna fantazja? Przecież to i tak była tylko ta jedna jedyna noc…
I właśnie z tym nastawieniem złapała za jego koszulę, owinęła wokół niej palce i przyciągnęła go bliżej siebie, by już po chwili przyłożyć ten język z lodem do jego szyi. Leniwie pociągnęła nim po całej długości, wzdłuż żył, które odznaczały się na skórze, czując w ustach jak jego smak miesza się ze słodkim smakiem lodów. I kurwa, jak to dobrze smakowało. Wolną dłonią przytrzymała jego twarz po przeciwnej stronie, by przyciągnąć go jeszcze bliżej i dokładnie oczyścić. Nie omieszkając też przygryźć skóry.
A potem zrobiła to samo z jego klatką piersiową. Z jedną piersią i drugą, oraz z miejscem, w którym miał ten piękny napis Medellin, by finalnie z ostatnią porcją skończyć na jego ustach. Wdarła się do niego z tym chłodnym językiem, z lodami, zamykając ich w już o wiele bardziej agresywnym pocałunku, podczas gdy chód lodów przyprawiał o dodatkowe doznania, dodając temu zbliżeniu jeszcze więcej słodyczy, o ile to w ogóle było możliwe. Bo orzeźwienia na pewno.
I co, takie złe te lody? — wydyszała na raty, pomiędzy pocałunkami. Jedną dłoń wplotła w jego bujne włosy, szarpiąc je delikatnie, a drugą zjechała po gołej klacie, mijając te mokre miejsca, które nakreślił jej język, by finalnie skończyć ta podróż na jego bokserkach. — Tylko zapomniałam o bitej śmietanie — a no właśnie. Co z bitą śmietną?

Madox A. Noriega