honey, you're familiar like my mirror years ago
: czw lip 17, 2025 9:57 pm
1.
and so it is the shorter story:
no love, no glory, no hero in her sky
melusine & bradley
Dym papierosowy spowijał prywatną lożę niczym gęsta mgła, tym samym niejako czyniąc z niej odrębny byt, oderwany od pozostałej części klubu skąpanego w półmroku, rozjaśnianego okazjonalnie przez migające jaskrawo reflektory. Porozwieszane w strategicznych miejscach - naprawdę, nie dało się ich przeoczyć - tabliczki z krzykliwym zakaz palenia! na nic się zdawały, gdy w grę wchodziły pieniądze; stanowiły co najwyżej ponure przypomnienie, że za odpowiednią cenę wszystko było na sprzedaż. Cóż, biorąc pod uwagę, że aktualnie pomiędzy opuszkami palców ściskała papierosa, którego końcówka jarzyła się płomienną czerwienią, wyrażenie sprzeciwu wobec takiego stanu rzeczy wiązałoby się z przyznaniem, iż była skończoną hipokrytką.
To natomiast poprowadziłoby do głębszej autorefleksji nad własnym postępowaniem, a takie pojęcie - jak autorefleksja - w ogóle nie figurowało w jej słowniku. Ale za to b e z b ł ę d n i e potrafiła wyłapywać cudze mankamenty, czyniąc sobie z tego personalną rozrywkę.
Przykładowo - mężczyzna siedzący tuż obok pozostawał w błogiej nieświadomości, iż od co najmniej dziesięciu minut w ogóle go nie słuchała. Wyłączyła się mniej więcej w momencie, w którym zaczynał rozwodzić się nad sytuacją geopolityczną w Stanach Zjednoczonych. Może i była po kilku kolorowych shotach wódki o fikuśnych nazwach, które drastycznie zwiększały jej tolerancję na przejawy głupoty, ale nie aż do takiego stopnia.
Nie chcąc wyjść na niewychowaną - ach, te przeklęte zasady dobrego wychowania wpajane przez rodziców już od maleńkości - co jakiś czas kiwała z wyćwiczonym zainteresowaniem głową, sącząc swojego kolejnego drinka, tym razem na bazie białego rumu. Z każdym łykiem szum w uszach przybierał na sile, mieszając się z dudniącą muzyką techno, odbijającą się od ściany do ściany, której pulsowanie czuła aż w skroniach. Ale paradoksalnie to nie było najgorsze.
Najgorsze było z n u d z e n i e, które wraz z migającymi światłami tańczyło na jej twarzy już od dłuższego czasu. Bo pod nim kryło się coś, z czym nie miała siły się mierzyć; coś, co brutalnie ściskało ją za szyję i odbierało oddech. Dlatego na gwałt potrzebowała zajęcia, na gwałt potrzebowała z a p o m n i e ć.
I dokładnie w tym momencie jej wzrok - wodzący leniwie po bawiącym się w najlepsze tłumie - natrafił w końcu na znajomą sylwetkę przy barze.
Nie powinna. Nie powinna. Nie powinna. Nie powinn...
Ale nogi już ją do niego niosły, zupełnie nie zważając na nic; na papieros porzucony w półpełnym - albo jak kto woli, półpustym - kieliszku, poprzedniego kompana zostawionego bez słowa pożegnania; na konieczność przeciśnięcia się przez ciasny splot spoconych ciał; na chwiejność własnych kroków, widoczny jak na dłoni efekt spożycia zawrotnej ilości drinków.
— Dobrze się bawisz? — zero wstępu, zero tak typowej dla niej pozornej nonszalancji, którą zasłaniała się na co dzień; nie pytając o przyzwolenie, bezwolnie opadła na wysoki stołek barowy i obróciła się w stronę mężczyzny, obdarowując go pijackim uśmiechem, takim będącym na cienkiej granicy od nie mam pojęcia, co robię. — Widzę, że potrzebujesz towarzystwa — choć słowo mojego nie padło, to odczuć się je dało w całej postawie Melusine; oparłszy głowę na łokciu, znów rozciągnęła krwistoczerwone wargi w czymś na kształt uśmiechu, a w ciemnoniebieskich oczach zauważalne było niezdrowe zainteresowanie, którego nawet nie starała się zamaskować. Bo szukała nowego u z a l e ż n i e n i a. Bo potrzebowała znów się z a g u b i ć.
Bradley Ayers
and so it is the shorter story:
no love, no glory, no hero in her sky
melusine & bradley
Dym papierosowy spowijał prywatną lożę niczym gęsta mgła, tym samym niejako czyniąc z niej odrębny byt, oderwany od pozostałej części klubu skąpanego w półmroku, rozjaśnianego okazjonalnie przez migające jaskrawo reflektory. Porozwieszane w strategicznych miejscach - naprawdę, nie dało się ich przeoczyć - tabliczki z krzykliwym zakaz palenia! na nic się zdawały, gdy w grę wchodziły pieniądze; stanowiły co najwyżej ponure przypomnienie, że za odpowiednią cenę wszystko było na sprzedaż. Cóż, biorąc pod uwagę, że aktualnie pomiędzy opuszkami palców ściskała papierosa, którego końcówka jarzyła się płomienną czerwienią, wyrażenie sprzeciwu wobec takiego stanu rzeczy wiązałoby się z przyznaniem, iż była skończoną hipokrytką.
To natomiast poprowadziłoby do głębszej autorefleksji nad własnym postępowaniem, a takie pojęcie - jak autorefleksja - w ogóle nie figurowało w jej słowniku. Ale za to b e z b ł ę d n i e potrafiła wyłapywać cudze mankamenty, czyniąc sobie z tego personalną rozrywkę.
Przykładowo - mężczyzna siedzący tuż obok pozostawał w błogiej nieświadomości, iż od co najmniej dziesięciu minut w ogóle go nie słuchała. Wyłączyła się mniej więcej w momencie, w którym zaczynał rozwodzić się nad sytuacją geopolityczną w Stanach Zjednoczonych. Może i była po kilku kolorowych shotach wódki o fikuśnych nazwach, które drastycznie zwiększały jej tolerancję na przejawy głupoty, ale nie aż do takiego stopnia.
Nie chcąc wyjść na niewychowaną - ach, te przeklęte zasady dobrego wychowania wpajane przez rodziców już od maleńkości - co jakiś czas kiwała z wyćwiczonym zainteresowaniem głową, sącząc swojego kolejnego drinka, tym razem na bazie białego rumu. Z każdym łykiem szum w uszach przybierał na sile, mieszając się z dudniącą muzyką techno, odbijającą się od ściany do ściany, której pulsowanie czuła aż w skroniach. Ale paradoksalnie to nie było najgorsze.
Najgorsze było z n u d z e n i e, które wraz z migającymi światłami tańczyło na jej twarzy już od dłuższego czasu. Bo pod nim kryło się coś, z czym nie miała siły się mierzyć; coś, co brutalnie ściskało ją za szyję i odbierało oddech. Dlatego na gwałt potrzebowała zajęcia, na gwałt potrzebowała z a p o m n i e ć.
I dokładnie w tym momencie jej wzrok - wodzący leniwie po bawiącym się w najlepsze tłumie - natrafił w końcu na znajomą sylwetkę przy barze.
Nie powinna. Nie powinna. Nie powinna. Nie powinn...
Ale nogi już ją do niego niosły, zupełnie nie zważając na nic; na papieros porzucony w półpełnym - albo jak kto woli, półpustym - kieliszku, poprzedniego kompana zostawionego bez słowa pożegnania; na konieczność przeciśnięcia się przez ciasny splot spoconych ciał; na chwiejność własnych kroków, widoczny jak na dłoni efekt spożycia zawrotnej ilości drinków.
— Dobrze się bawisz? — zero wstępu, zero tak typowej dla niej pozornej nonszalancji, którą zasłaniała się na co dzień; nie pytając o przyzwolenie, bezwolnie opadła na wysoki stołek barowy i obróciła się w stronę mężczyzny, obdarowując go pijackim uśmiechem, takim będącym na cienkiej granicy od nie mam pojęcia, co robię. — Widzę, że potrzebujesz towarzystwa — choć słowo mojego nie padło, to odczuć się je dało w całej postawie Melusine; oparłszy głowę na łokciu, znów rozciągnęła krwistoczerwone wargi w czymś na kształt uśmiechu, a w ciemnoniebieskich oczach zauważalne było niezdrowe zainteresowanie, którego nawet nie starała się zamaskować. Bo szukała nowego u z a l e ż n i e n i a. Bo potrzebowała znów się z a g u b i ć.
Bradley Ayers