tomorrow's hangover and all the worst
: czw lip 17, 2025 11:19 pm
Chyba trochę upadł na głowę, że w ogóle dopuścił do tego, aby razem pojechali do niego do mieszkania. Wtedy gdy tańczyli, a czas nieubłaganie leciał, nie chciał po prostu wyjść na człowieka niesłownego. Miał dość baru, naprawdę nienawidził takich miejsc i jego baterie socjalne się skończyły, nie lubił tłumów, gwaru i muzyki, która tam leciała. Zaproponował z nadzieją, że Charlotte speszy się i odpuści mu. Był największym głupcem jaki istniał w Kanadzie wierząc, że właśnie ona zrezygnuje. Gdy usłyszał “jeżeli to zaproszenie, to tak” wypowiedziane przez nią z łatwością, wiedział, że skończyły mu się jakiekolwiek wymówki.
I tańczyli dłużej niż te pięć minut, które tak skrupulatnie liczył w głowie. Gdzieś w sercu głupio mu było przerywać to, widząc jak dobrze się ona bawi. Nie potrafił skłamać, że on nie odczuwał przyjemności, nawet i jeśli tańczył jak łamaga to podobało mu się to. Ten dotyk, którym się obdarzali, jej szeroki i piękny uśmiech, i to, że nawet nie było mu wstyd, że wylądował na parkiecie.
Nie wiedział na ile była to zasługa alkoholu (chociaż wcale nie wypił dużo, to wystarczająco, by dać się wyciągnąć ze stolika), ale wszystkie natrętne negatywne myśli z jego głowy chociaż na ten moment zniknęły. Trudno było mu przyznać przed sobą, ale liczyła się ona i… stop. To w ogóle nie powinno tak wyglądać, nie powinien dać się omamić w zaledwie jeden wieczór. Chciał powiedzieć taksówkarzowi, by zajechał jeszcze w jedno miejsce, a następnie odstawić ją do domu i wrócić samemu. Ale zamiast tego, siedząc na tylnym siedzeniu, przysunął dłoń bliżej jej, małym palcem zaczepiając o ten jej. Zupełnie jakby testował granicę. Tworzył między nimi napięcie.
Nawet jeśli w głębi duszy ją nienawidził, bo widział ją w różowych okularach, a od tego chciało mu się rzygać, to nie potrafił jej teraz zostawić.
Wysiedli pod jego domem, bo mu brakowało odwagi by to odwołać. Czuł się zawstydzony faktem, że wprowadza ją do swojej jaskini, w której czuł się bezpieczny. Dostęp do tego domu miał on i ewentualnie Koda, gdy wpadał zobaczyć, czy jego starszy brat jeszcze żyje. I tak powinno zostać, ale on oszalał. Rano będzie miał kaca, moralniaka i wszystko co najgorsze.
— No to tak mieszkam — rzucił, gdy tylko weszli do środka. Puścił ją przodem, zapalił światło w przedpokoju i zakluczył drzwi. Z przyzwyczajenia.
Potarł palcami swoje czoło, czując, że te wcześniejsze uczucia wychodziły z niego razem z alkoholem. Były dwa rozwiązania, ale nie czuł się na tyle pewny siebie by w ogóle rozważać to gorsze. Wskazał ręką, aby weszła do salonu a on sam poszedł do kuchni, by znaleźć jakiś alkohol. Może gdy bardziej się upije to uspokoi gonitwę myśli, którą miał w głowie.
— Może nie będzie to takie dobre jak kolorowe drinki w barze, ale jak na prokuratora przystało w domu mam tylko whisky — powiedział, wracając z butelką w dłoni. Kiwnął nią lekko w jej stronę. — Masz na coś ochotę? Możemy zamówić coś do jedzenia…
Charlotte Kovalski
I tańczyli dłużej niż te pięć minut, które tak skrupulatnie liczył w głowie. Gdzieś w sercu głupio mu było przerywać to, widząc jak dobrze się ona bawi. Nie potrafił skłamać, że on nie odczuwał przyjemności, nawet i jeśli tańczył jak łamaga to podobało mu się to. Ten dotyk, którym się obdarzali, jej szeroki i piękny uśmiech, i to, że nawet nie było mu wstyd, że wylądował na parkiecie.
Nie wiedział na ile była to zasługa alkoholu (chociaż wcale nie wypił dużo, to wystarczająco, by dać się wyciągnąć ze stolika), ale wszystkie natrętne negatywne myśli z jego głowy chociaż na ten moment zniknęły. Trudno było mu przyznać przed sobą, ale liczyła się ona i… stop. To w ogóle nie powinno tak wyglądać, nie powinien dać się omamić w zaledwie jeden wieczór. Chciał powiedzieć taksówkarzowi, by zajechał jeszcze w jedno miejsce, a następnie odstawić ją do domu i wrócić samemu. Ale zamiast tego, siedząc na tylnym siedzeniu, przysunął dłoń bliżej jej, małym palcem zaczepiając o ten jej. Zupełnie jakby testował granicę. Tworzył między nimi napięcie.
Nawet jeśli w głębi duszy ją nienawidził, bo widział ją w różowych okularach, a od tego chciało mu się rzygać, to nie potrafił jej teraz zostawić.
Wysiedli pod jego domem, bo mu brakowało odwagi by to odwołać. Czuł się zawstydzony faktem, że wprowadza ją do swojej jaskini, w której czuł się bezpieczny. Dostęp do tego domu miał on i ewentualnie Koda, gdy wpadał zobaczyć, czy jego starszy brat jeszcze żyje. I tak powinno zostać, ale on oszalał. Rano będzie miał kaca, moralniaka i wszystko co najgorsze.
— No to tak mieszkam — rzucił, gdy tylko weszli do środka. Puścił ją przodem, zapalił światło w przedpokoju i zakluczył drzwi. Z przyzwyczajenia.
Potarł palcami swoje czoło, czując, że te wcześniejsze uczucia wychodziły z niego razem z alkoholem. Były dwa rozwiązania, ale nie czuł się na tyle pewny siebie by w ogóle rozważać to gorsze. Wskazał ręką, aby weszła do salonu a on sam poszedł do kuchni, by znaleźć jakiś alkohol. Może gdy bardziej się upije to uspokoi gonitwę myśli, którą miał w głowie.
— Może nie będzie to takie dobre jak kolorowe drinki w barze, ale jak na prokuratora przystało w domu mam tylko whisky — powiedział, wracając z butelką w dłoni. Kiwnął nią lekko w jej stronę. — Masz na coś ochotę? Możemy zamówić coś do jedzenia…
Charlotte Kovalski