Can I sail through the changing ocean tides?
: sob lip 19, 2025 6:21 pm
Życie ostatnio nie traktowało go ze szczególną czułością. Ale czy kiedykolwiek to robiło? Orien od lat żył w przekonaniu, że świat to nie scena z reflektorami, a prędzej posępne, duszne kulisy, zarezerwowane dla tych, którzy przestali wierzyć, że coś ich jeszcze dobrego w życiu czeka. Uczył się, więc nie oczekiwać zbyt wiele. Radość z małych rzeczy, wydawała mu się naiwna, niemal obraźliwa. Kwiaty na parapecie, nowa kawa w ulubionym sklepie na końcu sąsiadującej z jego apartamentem przecznicy, przypadkowa, przyjemna dla ucha piosenka w radiu, wszystko to zdawało mu się desperackim kuksańcem od świata, który próbował udawać, że nie tonie.
Nienawidził tego udawania. Z nieskrywanymi wyrzutami sumienia patrzył na ludzi cieszących się z pustych gestów; nowych swetrów z wyprzedaży w zarze, nieba bez chmur, dwóch zielonych świateł z rzędu. Drażniło go to, jak łatwo można było pokochać coś tymczasowego. On potrzebował konkretu. Sukcesu tak wielkiego, że przez moment nawet on sam by w niego uwierzył. Ale nie był na szczycie. Był w barze. I nie sam. Odkąd córka znów zamieszkała z nim, jego dom zmienił ton i nabrał nowego rytmu. Cichy świst niepokoju przemykał przez korytarze, a powietrze miało gęstość niewypowiedzianych żali. Nie znał jej. A przecież znał. Dziewczyna była gościem z przeszłości -jakby ktoś wlał wspomnienie do jego głowy za pomocą magicznego zaklęcia. Miał z nią dzielić życie, choć nie znał jej ulubionej piosenki, nie wiedział, czy woli kakao czy herbatę. Nie był ojcem roku. Nie był ojcem dnia. Był człowiekiem, który wracał późno, milczał długo i gubił się w oczach, które były zupełnie jak te jego.
Matka dziewczyny wybrała kiedyś inne życie dla nich obu; takie, w którym Orien nie był obecny. I może miała rację. Może jego obecność była ciężarem, który niósł nie tylko on, ale i wszyscy wokół. Może właśnie dlatego teraz, po latach, córka postanowiła wybrać go nie z miłości, a z braku innych opcji. Mniejsze zło. Mężczyzna, którego można znieść. Może. A może matka artystka po prostu drażniła ją bardziej niż zrzędliwy ojciec lekarz? Myśli te rozlały się w nim jak wino, gęste, czerwone, tłumiące resztki rozsądku. Dlatego był tu. Dlatego pił. Siedział na skraju wieczoru, przy barze, który znał go lepiej niż własna kuchnia. Miał już wychodzić; portfel w kieszeni, telefon w dłoni, decyzja niemal podjęta; gdy kątem oka dostrzegł czyjąś twarz. Mężczyzna. Obcy. Albo prawie. Zmarszczki pod oczami jak przypisy do życia, którego już nie pisał. Cienie wokół ust, jakby każde słowo miało go coś kosztować. Chciał zagaić. Albo nie. Głos w głowie nie był dziś wyraźny. Gubił się w tłumie innych; głosów przeszłości, echa decyzji, które kiedyś wydawały się słuszne. Może dlatego właśnie milczał. Słowa były dziś zbyt ciężkie. Nie mieściły się między dzień dobry a jak się trzymasz. Barman coś powiedział. Orien pokiwał głową. Szklanka stuknęła o blat. Lód zazgrzytał. Chciał zapomnieć, a jednocześnie każda część jego duszy trzymała się tych wspomnień, jakby były kotwicą. Albo gwoździem do trumny. Nie chodziło o samotność; do niej zdążył przywyknąć. Chodziło o świadomość, że nawet we własnej historii był tylko bohaterem drugiego planu. Ojciec w zawieszeniu, mężczyzna w zawieszeniu, człowiek, który nie pamiętał już, po co to wszystko. Spojrzał znów na tamtego mężczyznę. Może w jego oczach znajdzie coś, czego nie miał odwagi powiedzieć córce? Może rozmowa z nieznajomym będzie bezpieczniejsza niż kolejny wieczór w domu, gdzie cisza ścierała się z poczuciem winy? Wziął łyk. Alkohol smakował jak żal przebrany za spokój. Zamknął oczy. I przez ułamek sekundy zobaczył swoją córkę; miała siedem lat i układała puzzle na podłodze, językiem dotykając wargi w skupieniu. Wtedy jeszcze wierzyła, że może na niego liczyć. Kiedy otworzył oczy, mężczyzny już nie było. Puste miejsce, które po nim zostało, wyglądało jak wyrzut. Orien westchnął. Upił kolejny łyk napoju i wyciągnął z kieszeni spodni swój telefon.
Nienawidził tego udawania. Z nieskrywanymi wyrzutami sumienia patrzył na ludzi cieszących się z pustych gestów; nowych swetrów z wyprzedaży w zarze, nieba bez chmur, dwóch zielonych świateł z rzędu. Drażniło go to, jak łatwo można było pokochać coś tymczasowego. On potrzebował konkretu. Sukcesu tak wielkiego, że przez moment nawet on sam by w niego uwierzył. Ale nie był na szczycie. Był w barze. I nie sam. Odkąd córka znów zamieszkała z nim, jego dom zmienił ton i nabrał nowego rytmu. Cichy świst niepokoju przemykał przez korytarze, a powietrze miało gęstość niewypowiedzianych żali. Nie znał jej. A przecież znał. Dziewczyna była gościem z przeszłości -jakby ktoś wlał wspomnienie do jego głowy za pomocą magicznego zaklęcia. Miał z nią dzielić życie, choć nie znał jej ulubionej piosenki, nie wiedział, czy woli kakao czy herbatę. Nie był ojcem roku. Nie był ojcem dnia. Był człowiekiem, który wracał późno, milczał długo i gubił się w oczach, które były zupełnie jak te jego.
Matka dziewczyny wybrała kiedyś inne życie dla nich obu; takie, w którym Orien nie był obecny. I może miała rację. Może jego obecność była ciężarem, który niósł nie tylko on, ale i wszyscy wokół. Może właśnie dlatego teraz, po latach, córka postanowiła wybrać go nie z miłości, a z braku innych opcji. Mniejsze zło. Mężczyzna, którego można znieść. Może. A może matka artystka po prostu drażniła ją bardziej niż zrzędliwy ojciec lekarz? Myśli te rozlały się w nim jak wino, gęste, czerwone, tłumiące resztki rozsądku. Dlatego był tu. Dlatego pił. Siedział na skraju wieczoru, przy barze, który znał go lepiej niż własna kuchnia. Miał już wychodzić; portfel w kieszeni, telefon w dłoni, decyzja niemal podjęta; gdy kątem oka dostrzegł czyjąś twarz. Mężczyzna. Obcy. Albo prawie. Zmarszczki pod oczami jak przypisy do życia, którego już nie pisał. Cienie wokół ust, jakby każde słowo miało go coś kosztować. Chciał zagaić. Albo nie. Głos w głowie nie był dziś wyraźny. Gubił się w tłumie innych; głosów przeszłości, echa decyzji, które kiedyś wydawały się słuszne. Może dlatego właśnie milczał. Słowa były dziś zbyt ciężkie. Nie mieściły się między dzień dobry a jak się trzymasz. Barman coś powiedział. Orien pokiwał głową. Szklanka stuknęła o blat. Lód zazgrzytał. Chciał zapomnieć, a jednocześnie każda część jego duszy trzymała się tych wspomnień, jakby były kotwicą. Albo gwoździem do trumny. Nie chodziło o samotność; do niej zdążył przywyknąć. Chodziło o świadomość, że nawet we własnej historii był tylko bohaterem drugiego planu. Ojciec w zawieszeniu, mężczyzna w zawieszeniu, człowiek, który nie pamiętał już, po co to wszystko. Spojrzał znów na tamtego mężczyznę. Może w jego oczach znajdzie coś, czego nie miał odwagi powiedzieć córce? Może rozmowa z nieznajomym będzie bezpieczniejsza niż kolejny wieczór w domu, gdzie cisza ścierała się z poczuciem winy? Wziął łyk. Alkohol smakował jak żal przebrany za spokój. Zamknął oczy. I przez ułamek sekundy zobaczył swoją córkę; miała siedem lat i układała puzzle na podłodze, językiem dotykając wargi w skupieniu. Wtedy jeszcze wierzyła, że może na niego liczyć. Kiedy otworzył oczy, mężczyzny już nie było. Puste miejsce, które po nim zostało, wyglądało jak wyrzut. Orien westchnął. Upił kolejny łyk napoju i wyciągnął z kieszeni spodni swój telefon.