-1- między kłamstwem, a pragnieniem?
: ndz lip 20, 2025 2:59 pm
-1- Tarianne Sullivan
Dean Palmer siedział przy niskim stoliku z czarnego marmuru, stukając palcami w ekran smartfona. Na szkle odbijało się jego idealnie wypielęgnowane oblicze – gładko ogolona linia szczęki, lekko rozczochrane włosy w kontrolowanym chaosie, oczy w kolorze chłodnego błękitu. Gdyby nie to, że był sobą – mógłby powiedzieć, że wygląda doskonale.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj jego puls nie był spokojny.
– Tarianne wróciła – mruknął do siebie, uśmiechając się półgębkiem, jakby ta informacja była czymś więcej niż tylko wiadomością od starego znajomego z portierni jednego z lepszych apartamentowców w mieście. – A więc jednak zatęskniła, hmm?
Wstał. Ruch był płynny, niemal koci. Pewny siebie do granic możliwości. Podszedł do barku, nalał sobie odrobinę szkockiej – bez lodu. Dłoń lekko zadrżała. Tylko raz. Tylko na moment. Cholera, nawet teraz… nawet teraz potrafiła zasiać zamęt. A przecież miał ją dawno wykreślić ze swojego życia. Jak resztę. Jak wszystkich.
Ale ona była inna.
Nie mówił tego nikomu – nawet sobie. Nie lubił myśli, że jakaś kobieta może zostawić po sobie rysę na jego gładkim, zimnym obrazie. Ona jednak nie tylko zostawiła rysę. Ona wyryła coś ostrym paznokciem w środku jego cholernego ego i uciekła zanim zdążył zrozumieć co. I teraz wróciła. Bez słowa. Bez zapowiedzi.
– Więc chcesz zagrać jeszcze raz, księżniczko? – szepnął, odkładając szklankę. – Zobaczmy, czy dalej lubisz niespodzianki.
Kilka telefonów. Parę kliknięć. Nazwisko. Adres. Kod do domofonu? To nie problem. Znał ludzi. Miał wpływy. I znał Tarianne – wiedział, że jej zasady zmieniają się szybciej niż kierunek wiatru, ale jeśli coś zostało niezmienne, to jej zbyt wielkie zaufanie do rutyny i… zapachów.
Wszedł do apartamentu tuż po tym, jak portierka wyszła na przerwę. Klucz? Nie był potrzebny. Elektronika potrafi być wdzięczna wobec odpowiedniego człowieka z odpowiednim nazwiskiem.
Mieszkanie pachniało znajomo – nuty wanilii, lawendy i czegoś nieokreślonego, co zawsze kojarzyło mu się z nią. Nie ruszał niczego. Jeszcze nie. Przeszedł przez salon, położył na stole czerwoną różę i kopertę z jednym zdaniem, pisanym jego charakterystycznym pismem:
"Zabawa się jeszcze nie skończyła. Twoja kolej."
Usiadł na kanapie, zakładając nogę na nogę, nonszalancko, jakby to był jego dom. I może trochę był. Przynajmniej przez chwilę. Oczekiwał na jej przybycie - chcąc zrobić byłej kochance niespodziankę.
Dean Palmer siedział przy niskim stoliku z czarnego marmuru, stukając palcami w ekran smartfona. Na szkle odbijało się jego idealnie wypielęgnowane oblicze – gładko ogolona linia szczęki, lekko rozczochrane włosy w kontrolowanym chaosie, oczy w kolorze chłodnego błękitu. Gdyby nie to, że był sobą – mógłby powiedzieć, że wygląda doskonale.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj jego puls nie był spokojny.
– Tarianne wróciła – mruknął do siebie, uśmiechając się półgębkiem, jakby ta informacja była czymś więcej niż tylko wiadomością od starego znajomego z portierni jednego z lepszych apartamentowców w mieście. – A więc jednak zatęskniła, hmm?
Wstał. Ruch był płynny, niemal koci. Pewny siebie do granic możliwości. Podszedł do barku, nalał sobie odrobinę szkockiej – bez lodu. Dłoń lekko zadrżała. Tylko raz. Tylko na moment. Cholera, nawet teraz… nawet teraz potrafiła zasiać zamęt. A przecież miał ją dawno wykreślić ze swojego życia. Jak resztę. Jak wszystkich.
Ale ona była inna.
Nie mówił tego nikomu – nawet sobie. Nie lubił myśli, że jakaś kobieta może zostawić po sobie rysę na jego gładkim, zimnym obrazie. Ona jednak nie tylko zostawiła rysę. Ona wyryła coś ostrym paznokciem w środku jego cholernego ego i uciekła zanim zdążył zrozumieć co. I teraz wróciła. Bez słowa. Bez zapowiedzi.
– Więc chcesz zagrać jeszcze raz, księżniczko? – szepnął, odkładając szklankę. – Zobaczmy, czy dalej lubisz niespodzianki.
Kilka telefonów. Parę kliknięć. Nazwisko. Adres. Kod do domofonu? To nie problem. Znał ludzi. Miał wpływy. I znał Tarianne – wiedział, że jej zasady zmieniają się szybciej niż kierunek wiatru, ale jeśli coś zostało niezmienne, to jej zbyt wielkie zaufanie do rutyny i… zapachów.
Wszedł do apartamentu tuż po tym, jak portierka wyszła na przerwę. Klucz? Nie był potrzebny. Elektronika potrafi być wdzięczna wobec odpowiedniego człowieka z odpowiednim nazwiskiem.
Mieszkanie pachniało znajomo – nuty wanilii, lawendy i czegoś nieokreślonego, co zawsze kojarzyło mu się z nią. Nie ruszał niczego. Jeszcze nie. Przeszedł przez salon, położył na stole czerwoną różę i kopertę z jednym zdaniem, pisanym jego charakterystycznym pismem:
"Zabawa się jeszcze nie skończyła. Twoja kolej."
Usiadł na kanapie, zakładając nogę na nogę, nonszalancko, jakby to był jego dom. I może trochę był. Przynajmniej przez chwilę. Oczekiwał na jej przybycie - chcąc zrobić byłej kochance niespodziankę.