this bleeding heart
: pn lip 21, 2025 1:20 pm
break the truth inside of me
climbed down to hell on the devil's tree
outfit
outfit
W tym roku Giselle była inna.
Gdy pierwszy raz występowała w jednej z pobocznych ról wtedy, w Mediolanie, pragnęła głównej roli dla prestiżu, ambicji - ale też dla dłuższej spódnicy, która mogła zasłonić jej uda. Pragnęła tytułu, który mogła nosić na swojej piersi niczym odznakę. Medalu, którego błysk przyciągnąłby uwagę jej ojca. Tworzyła sztukę, choć z perspektywy czasu nie czuła, by w pełni ją pojmowała. Pośród barwnych kostiumów i dramatycznej muzyki naprzód prowadziło ją ego, dążenie do doskonałości zakorzenione w niej od dzieciństwa.
Wirując tego wieczoru na parkiecie - nawet którego przyczepność okazała się doskonała - w blasku oślepiających świateł i huku wygrywającej muzykę orkiestry, po raz pierwszy poczuła. Poczuła miłość Giselle do mężczyzny, który nigdy nie był jej pisany. Odczuła jej szaleństwo, gdy zatracała się w swojej rzeczywistości. Pozwalała, by i jej cząstka umarła wraz z nią, padając w ramiona swojego partnera. Wcielając się w rolę, czuła się najprawdziwszą wersją siebie od lat, które spędziła w innej.
Nie potrafiła jedynie podzielać jej zdolności do przebaczenia.
Adrenalina i zachwyt stworzyły tak silną barierę w jej umyśle, że żaden ból i dyskomfort nie był w stanie się przez nią przedrzeć. Niemal z niechęcią kończyła trzeci akt, choć jej serce tłukło się o ściany klatki piersiowej, łydki zesztywniały, w stopach brakowało jej czucia gdy pochylała się, kłaniając przed zejściem ze sceny. Kochała to miejsce. Kochała tę sztukę, ale też kochała ten teatr, swoje małe stanowisko na zapleczu, oślepiające światło jarzeniówek lustra, w którym spoglądała na swoje odbicie. Niezależnie od tego, czy była w Toronto, czy w Mediolanie, teatry zawsze wydawały jej się podobne. Miały ten sam zapach, wzbudzały w niej to samo uczucie - domu.
Minęło sporo czasu nim wreszcie przygotowała się do wyjścia. W natłoku emocji spoglądała na pozostawione dla niej bukiety kwiatów, notując w głowie by powrócić po nie rano. Urywkowo potwierdzała wychodzącym tancerzom, że zamierza udać się na przyjęcie po spektaklu. W ciszy i skupieniu łagodziła sceniczny makijaż, rozplątywała ciasnego koka by zaraz stworzyć z niego prostszą, luźniejszą fryzurę czy wyciągała ze swojej walizki sukienkę na przebranie. Gdy jako ostatnia gasiła światło i wzywała taksówkę, przyjęcie trwało już od dłuższego czasu.
Wsuwając się do środka ekskluzywnego klubu - po wcześniejszym odnalezieniu nazwiska na odpowiedniej liście - wzrokiem omiotła znajome i obce twarze. Witała się z przedstawicielami każdej z tej grupy, zmierzając powoli w kierunku baru - dopóki nie dostrzegła tam jego.
W jej balecie było wielu, stałych fanów zjawiających się na przyjęciach takich jak te. Jego lubiła najmniej. Jego źle skrojonego garnituru, na którym już drugi raz dostrzegła tę samą plamę, w tym samym miejscu. Wiecznie spoconych, gorących dłoni, które kładł nieproszony na jej talii zawsze, gdy podeszła zbyt blisko. Tego, w jaki sposób patrzył na nią gdy znajdowała się w pomieszczeniu - w jaki spojrzał teraz, jakby wyczuł jej nadejście i natychmiast odwrócił się, ruszając w jej stronę.
Rozejrzała się, czując ziarenko paniki zasiewające w jej sercu. W poszukiwaniu ucieczki, z ulgą dostrzegła plecy wysokiego mężczyzny o jasnych włosach, który przypominał jej jednego z tancerzy. Ruszyła w jego stronę, palcem trącając go w bok by zwrócić na siebie uwagę.
- Jeśli ten oblech znowu mnie złapie, wyjdę stąd i nigdy nie wrócę - syknęła, stając obok niego i wreszcie zadzierając w górę głowę - po to, by dostrzec zupełnie oblicze od tego, którego się spodziewała. Jej serce zamarło gwałtownie, nie z zaskoczenia, z czystego nietaktu, który popełniła. - Najmocniej przepraszam. Musiałam pana z kimś pomylić.
Marco Todorovski