Oh-oh-oh-oh-oh shit, anyway
: wt lip 22, 2025 7:25 pm
Powoli.
Krok, drugi, piąty.
Dokładnie.
Dwadzieścia dolarów, siedemdziesiąt... Nie, osiemdziesiąt pięć centów.
Ostrożnie.
Drogie ubrania wyprasowane z należytą starannością i odłożone do szafy tak, by prawowity właściciel nigdy nie domyślił się, że Phoenix nałogowo korzystał z przedmiotów, które nie były jego własnością.
Każdego dnia nakładał maskę i oszukiwał wszystkich dookoła (i siebie samego), że jego życie było tym, czego pragnęli ludzie marzący o bogactwie. Żył w iluzji, bo owa była prostsza od spojrzenia w lustro i przyznania, że miał niewiele; bo w owej nie musiał codziennie rano wstawać i gnać do pracy, która polegała na porządkowaniu przestrzeni.
Odkąd James wyjechał na drugi koniec świata, Phoenix uparcie podtrzymywał narrację, że wszystkie dobra należały do niego. W założeniu jego życie było piękne: był maklerem, który obracał setkami tysięcy dolarów i mógł pozwolić sobie na drogie wakacje na końcu świata, na pobyty w ekskluzywnych hotelach i na posiłki, których autorzy mogli poszczycić się międzynarodowym uznaniem.
Uparcie powtarzał wyuczoną formułkę, bo to było proste i przyjemne; bo dzięki temu 一 w swoim mniemaniu 一 zyskiwał w oczach innych i był traktowany lepiej niż gdyby powiedział prawdę.
Właśnie z tego powodu, ówcześnie sprawdziwszy, czy było go na to stać, wybrał się do baru, w którym zamierzał poznać nową osobę. I choć nie wiedział jeszcze, jak potoczy się ta znajomość (to jest, czy otrzyma odpowiednią dawkę uznania), zależało mu na rozmowie, dzięki której będzie mógł oderwać się od wyjątkowo ciężkiej porannej zmiany.
W Bar Poet był od przeszło godziny, co pozwoliło mu porozmawiać z paroma osobami. Ludzie różnie reagowali na jego przechwałki, ale Whitlock wynajdywał tych, którzy chcieli go słuchać. Właśnie rozprawiał młodej dziewczynie o swoim apartamencie, gdy dostrzegł, że parę stolików dalej siedzi osoba, którą pamiętał ze szkoły.
Gdy dotarło do niego, że Yvonne będzie podatniejszym gruntem, stracił zainteresowanie towarzyszką; przeprosiwszy dziewczynę, podniósł się ze swojego miejsca i ruszył do baru (Phoenix wiele tygodni temu opracował strategię i teraz trzymał się po prostu wypracowanych założeń).
Zatrzymał się przy wolnym miejscu, by udawać, że jest sam. Jego wzrok skupiał się na Yvonne i gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, ruszył w jej stronę i zajął miejsce naprzeciwko (to nic, że mogła się z kimś widzieć, przecież bogaci 一 w według niego 一 nie zawracali sobie głowy taką błahostką).
一 Yvonne 一 rzucił miękko, pozwalając sobie bezwstydnie zmierzyć wzrokiem jej sylwetkę. 一 Nic się nie zmieniłaś. Ile to już? 一 kontynuował w podobnym tonie, wznosząc się na wyżyny swojej gry aktorskiej.
Zależało mu, by wiernie oddać rolę bogacza; chciał, aby wszyscy wierzyli w bajeczkę, bo powoli zaczynał uzależniać się od tego uczucia i nie wyobrażał sobie, by to przerwać.
Yvonne Wyatt
Krok, drugi, piąty.
Dokładnie.
Dwadzieścia dolarów, siedemdziesiąt... Nie, osiemdziesiąt pięć centów.
Ostrożnie.
Drogie ubrania wyprasowane z należytą starannością i odłożone do szafy tak, by prawowity właściciel nigdy nie domyślił się, że Phoenix nałogowo korzystał z przedmiotów, które nie były jego własnością.
Każdego dnia nakładał maskę i oszukiwał wszystkich dookoła (i siebie samego), że jego życie było tym, czego pragnęli ludzie marzący o bogactwie. Żył w iluzji, bo owa była prostsza od spojrzenia w lustro i przyznania, że miał niewiele; bo w owej nie musiał codziennie rano wstawać i gnać do pracy, która polegała na porządkowaniu przestrzeni.
Odkąd James wyjechał na drugi koniec świata, Phoenix uparcie podtrzymywał narrację, że wszystkie dobra należały do niego. W założeniu jego życie było piękne: był maklerem, który obracał setkami tysięcy dolarów i mógł pozwolić sobie na drogie wakacje na końcu świata, na pobyty w ekskluzywnych hotelach i na posiłki, których autorzy mogli poszczycić się międzynarodowym uznaniem.
Uparcie powtarzał wyuczoną formułkę, bo to było proste i przyjemne; bo dzięki temu 一 w swoim mniemaniu 一 zyskiwał w oczach innych i był traktowany lepiej niż gdyby powiedział prawdę.
Właśnie z tego powodu, ówcześnie sprawdziwszy, czy było go na to stać, wybrał się do baru, w którym zamierzał poznać nową osobę. I choć nie wiedział jeszcze, jak potoczy się ta znajomość (to jest, czy otrzyma odpowiednią dawkę uznania), zależało mu na rozmowie, dzięki której będzie mógł oderwać się od wyjątkowo ciężkiej porannej zmiany.
W Bar Poet był od przeszło godziny, co pozwoliło mu porozmawiać z paroma osobami. Ludzie różnie reagowali na jego przechwałki, ale Whitlock wynajdywał tych, którzy chcieli go słuchać. Właśnie rozprawiał młodej dziewczynie o swoim apartamencie, gdy dostrzegł, że parę stolików dalej siedzi osoba, którą pamiętał ze szkoły.
Gdy dotarło do niego, że Yvonne będzie podatniejszym gruntem, stracił zainteresowanie towarzyszką; przeprosiwszy dziewczynę, podniósł się ze swojego miejsca i ruszył do baru (Phoenix wiele tygodni temu opracował strategię i teraz trzymał się po prostu wypracowanych założeń).
Zatrzymał się przy wolnym miejscu, by udawać, że jest sam. Jego wzrok skupiał się na Yvonne i gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, ruszył w jej stronę i zajął miejsce naprzeciwko (to nic, że mogła się z kimś widzieć, przecież bogaci 一 w według niego 一 nie zawracali sobie głowy taką błahostką).
一 Yvonne 一 rzucił miękko, pozwalając sobie bezwstydnie zmierzyć wzrokiem jej sylwetkę. 一 Nic się nie zmieniłaś. Ile to już? 一 kontynuował w podobnym tonie, wznosząc się na wyżyny swojej gry aktorskiej.
Zależało mu, by wiernie oddać rolę bogacza; chciał, aby wszyscy wierzyli w bajeczkę, bo powoli zaczynał uzależniać się od tego uczucia i nie wyobrażał sobie, by to przerwać.
Yvonne Wyatt