Strona 1 z 1

workin' nine to five, what a way to make a livin'

: wt lip 22, 2025 10:31 pm
autor: Winnie Bloomfield
Miało jej tu nie być, w ogóle nie miała ochoty się pojawiać w pracy. Nie dzisiaj, nie w tym tygodniu, nie przez następne pół roku. Okazuje się jednak, że porzucenie przez narzeczonego nie wpisuje się w żadną definicję dłuższego urlopu.Nikt ci przecież nie umarł, Winifred, na litość boską!, wciąż dźwięczały jej w uszach słowa ordynatora. Stary gbur, jej miłość umarła, jej szczęśliwa przyszłość, wszystkie jej plany! On sam zresztą pewnie był w nieszczęśliwym związku, nikt normalny nie przesiaduje całych dni w szpitalu, dorzucając tylko każdemu dodatkowej pracy, dodatkowych szkoleń, nowych pacjentów. Na pewno musiał unikać niezadowolonej żony w domu, może jej też tak rzuci rozwodem, jej też zniszczy życie. Faceci.
No ale była tutaj, od samego rana, i przyjmowała powoli małych pacjentów, którzy siedzieli na kolanach swoich rodziców. Przy każdej kolejnej parze miała ochotę przewrócić oczami, myślała sobie tylko o jednym - dlaczego oni mają to co ona tak bardzo chciała, a jej los musiał to zabrać? Nie mogła się doczekać końca tego dnia, kanapa wzywała ją bardzo dobitnie, szczególnie, że dzisiaj w wieczornych planach miała najtańsze chardonnay jakie znalazła w markecie i Notting Hill w telewizji. I może paczkę popcornu. Albo lody? Boże, co za klisza.
Zanim jednak mogła uwolnić się z tego dzisiejszego piekła miała krótką chwilę na swoisty czyściec, czyli przerwę w pracy. Szybkim krokiem wyszła z gabinetu i skierowała się w stronę pokoju socjalnego dla lekarzy, modląc się w duchu żeby był w miarę pusty co było totalnym przeciwieństwem tego czym zawsze była. Kiedy jednak tam dotarła i napełniła kubek po brzegi czarną kawą, zauważyła siedzącego w rogu Constatina. A takiej okazji nie mogła przepuścić, nawet jeśli nie chciał, to dzisiaj wysłucha jej absolutnego narzekania na wszystko.
- Dzisiaj jeden chłopiec obsmarkał mi cały fartuch kiedy badałam mu migdałki, musiałam się przebierać - rzuciła bez żadnego większego przywitania, siadając na przeciwko mężczyzny, nawet nie sprawdzając czy miejsce jest wolne - Co jest nie tak z płcią męską? Już od najmłodszych lat są problemem - dorzuciła niedbale, poprawiając się na krześle i podnosząc kubek do ust - A ty nie miałeś mieć dzisiaj wolnego? - od kiedy się dowiedziała ile godzin wyrabia Constatin stała się samozwańczą obrończynią praw pracowników, a szczególnie tego bruneta, który siedział teraz przy niej. Ostatnio jednak traciła poczucie czasu, więc może jest dzisiaj przypisowo w pracy i obrywa mu się za niewinność?

Constantin Vesthorn

workin' nine to five, what a way to make a livin'

: wt lip 22, 2025 10:58 pm
autor: Constantin Vesthorn
  Dzień jak co dzień na SORze charakteryzował się tym, że był intensywny, choć dzisiaj nie można było mówić o jakimś wyjściu poza średnią. A na pewno nie tą wyższą niż zwykle, ba! Można było rzec, że było nawet całkiem spokojnie. Tu jeden wypadek samochodowy, tam jakieś złamanie, ktoś miał zawał, a i trafił się nawet jakiś ćpun. Ogromnym plusem był fakt, że na razie nikt nie umarł co mogło wskazywać na dwie rzeczy: albo mieli dziś wyjątkowe szczęście, albo dzień się jeszcze nie skończył i być może zaliczą jakąś katastrofę w ruchu lądowym w postaci wykolejonego pociągu. Mówienie o tym w tak lekkim stylu mogło sprawiać wrażenie, że ludzie pracujący na tym oddziale byli bezduszni, a jednak prawda była taka, że naoglądali się już w życiu takiej chujni, że zdawało się iż nic nie mogło za bardzo ich ruszyć zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
  Zważywszy więc, że dzień był całkiem spokojny, a zespół wyjątkowo w komplecie bez zbędnych zwolnień lekarskich czy też innych wypadków losowych, to mógł sobie pozwolić na pięć minut przerwy przy dziewiątej godzinie swojego dwunastogodzinnego dyżuru. Nie czuł, że nogi ma jak z betonu, dopóki nie rzucił się na jeden z foteli w pokoju socjalnym, z kubkiem kawy w ręce którego objętości nie powstydziłby się prawdopodobnie żaden barista. Mała (duża) czarna idealnie w sam środek dnia pracy. Czasami rozważał podłączenie sobie jej w formie kroplówki, ale byłoby to dość ryzykowne. Co innego kofeina w iniekcji, ale do niej nie miał dostępu, bo farmaceuci już dawno odkryli, że miał jedno czy dwa uzależnienia powiązane z substancjami czynnymi.
  Wpadnięcie kogokolwiek do tego pomieszczenia nie było szczególnie problematyczne, ale wpadnięcie tu Winnie Bloomfield już raczej tak. Nie to, że coś do niej miał, ale ostatnio miał pewne, nieodparte wrażenie, że wpada na nią częściej niż zakładała konstytucja i prawo karne i przez myśl przechodziło mu czy jest to kwestia przypadku, czy go śledzi, lub czy mają przy tym udział osoby trzecie nasyłające ją na niego za każdym razem jak zapomni oddać dolara za batonik.
  - Tak, faceci są okropni, szczególnie Ci którzy przychodzą do pracy zgodnie z rozpisanym grafikiem. Absurd. - stwierdził, opierając głowę na knykciach i przyglądając się jej stalowoszarymi, nieco zbyt mocno podkrążonymi oczami. Upił łyk kawy nie spuszczając z niej wzroku, jakby za chwilę miała go wyrzucić ze szpitala, aby w końcu odpoczął. Odkąd odkryła jak wygląda tryb pracy w realiach SOR miał wrażenie, że odkryła jak wygląda prawdziwe życie.

Winnie Bloomfield

workin' nine to five, what a way to make a livin'

: wt lip 22, 2025 11:36 pm
autor: Winnie Bloomfield
Przewróciła teatralnie oczami, po czym przeniosła wzrok na jego dzban z kawą. Dzban bo kubkiem nie można tego było nazwać, pod żadnym pozorem. Osobiście dziewczyna nigdy nie była wielką fanką kawy, jasne, nie przeszkadzała jej, mogła wypić dla towarzystwa ale w większości przypadków brała ją w pokoju socjalnym i większość wylewała przed wyjściem. Jakieś chyba normy społeczne pchały ją do tego żeby coś w tym kubku mieć. Tak czy siak, spoglądała teraz to na jego kawę, to na jego zmęczoną twarz i nie mogła się powstrzymać przed ciężkim westchnięciem - Absurdem jest grafik, który jest rozpisany na praktycznie każdy dzień tygodnia. Czytałam ostatnio ciekawy artykuł - insert wyskoczyło mi na tiktoku - w którym mówili, że lekarze tak naprawdę powinni pracować nawet poniżej 40 godzin tygodniowo, ze względu na obciążającą nas odpowiedzialność. Skończyłeś medyczne studia, chyba powinieneś być najlepszym autorytetem do tego, żeby wiedzieć jak to jest wyniszczające, prawda? - tak, Winnie nigdy nie pochwalała jej znajomych lekarzy, którzy przechwalali się tym ile godzin wyrobili w danym miesiącu. Mimo wszystko twierdziła, że pracujemy żeby żyć, nigdy odwrotnie. Nie rozumiała totalnie jak ktoś może wpadać w wir pracy, żeby zapomnieć o tym co się dzieje prywatnie w życiu. Jasne, pediatria i SOR to kompletnie inne światy, ale do Winnie to chyba nie docierało. - Plus, wyglądasz strasznie, jakbyś nie spał od tygodnia - rzuciła bezpardonowo, kompletnie nie myśląc o tym, że mówi to do znajomego z pracy, a nie do choćby, najlepszej przyjaciółki. Ale dlaczego miałaby owijać w bawełnę? Ona przynajmniej swoje wymęczone od łez oczu mogła zakryć makijażem, tym bardziej, że nikomu poza swoim szefem nie pochwaliła się jeszcze, że ślub od którym trajkotała wszędzie gdzie mogła (i nie mogła) się jednak nie odbywa. On z przywileju makijażu najwyraźniej nie korzystał. W trakcie tego poważnego lustrowania go wzrokiem zauważyła jednak jeszcze jeden szczegół...
- Dlaczego nie masz naklejki, którą ostatni Ci przyniosłam? - rzuciła z wyczuwalnym wyrzutem w głosie. Ostatnio przyszła jej nowa dostawa naklejek dla najmłodszych pacjentów i nie mogła się powstrzymać, żeby nie podarować Kostkowi takiej z królem lwem na której dumnie było napisane "byłem odważny dla doktor Winnie". - Przecież przykleiłam Ci wtedy na identyfikorze! - parę dni wcześniej kiedy również go złapała na przerwie miał akurat zdjętą plakietkę i kiedy poszedł po dolewkę kawy, czy tam porozmawiać z innym lekarzem, popełnił podstawowy błąd i zostawił ją na stoliku. Wcześniej dużo czasu straciła na rozmyślaniu jak będzie mogła mu ją jakoś przemycić i proszę, znalazł się sposób! Oparła się plecami o oparcie krzesła i, tak samo jak on z niej, ona również nie spuszczała z niego wzroku. Nie z nią te numery, ona się nie da tak łatwo speszyć - Jeśli ci odpadła, powinnam mieć ich więcej, chyba nawet przy sobie... - i zaczęła grzebać po kieszeniach, najpierw wyrzucając 3 opakowania po snickersach, jedną zużytą chusteczkę, pomadkę do ust i jedną porwaną rękawiczkę na stolik pomiędzy nimi - Oho, proszę, oto ona! - i jest, dumne wyciągnęła pomiętą naklejkę i pomachała nią przed mężczyzną.

Constantin Vesthorn

workin' nine to five, what a way to make a livin'

: śr lip 23, 2025 9:27 pm
autor: Constantin Vesthorn
  Obserwował ją znad kubka nie spuszczając wzroku ani na sekundę. Przez chwilę można było mieć wrażenie, że to stalowoszare spojrzenie mogło mieć z siebie coś z orła czyhającego na potencjalną ofiarę. Co jakiś czas upijał kolejny łyk lub dwa nawet nie zwracając uwagi na to, że kawy było na tyle sporo, że mało co ubywało jej z tego kubka.
  - Śmierć nie odpoczywa. Wypadki też nie. - mruknął i nie mogła zaprzeczyć, że nie miał racji. Szczególnie w tak potężnej aglomeracji jak Toronto co chwilę działo się coś, co wymagało nagłej reakcji służb i nie miał absolutnie żadnego znaczenia fakt, że istniało tu kilka szpitali. Dla każdego zawsze znalazła się robota. Nie pomagały też braki kadrowe i budżetowe cięcia, bo oczywiście jeśli chodziło o szpitalne wydatki to SOR mimo bycia jednym z najbardziej obleganych, zwykle dostawał najmniej. Vesthorn nie mógł doczekać się pewnego, pięknego dnia, kiedy usłyszy "finansowanie się skończyło, zamykamy".
  - Badania swoje, realia swoje. To miłe, że się martwisz, ale z tymi obawami najlepiej iść do związków zawodowych, a może nawet i dyrektora, aby ogarnął mi więcej ludzi. Podpowiem Ci: będą mieli to gdzieś. - albo chociaż stażystów, których można było rzucić w paszczę lwa i robili porządny triaż, bo tych których aktualnie dostał prędzej wyrzuci za drzwi. Mówią, że nie pamiętał wół jak cielęciem był, ale on pamiętał. I na pewno nie był tak głupi.
  - Ja tak wyglądam nawet jak śpię, genetyki nie oszukasz. - nie to, że faktycznie ostatnio spał mniej, ale te parę godzin dziennie wyrabiał i jakoś w miarę to szło. Niemniej geny jego rodziców też robiły tu robotę, ale naprawdę nie zamierzał się tu teraz nad tym zastanawiać, bo miał zamiar chociaż chwilę odpocząć, a nie wytężać swój umysł na swego rodzaju tłumaczenia i wymówki, a już na pewno nie koleżance z pracy, która miała z nim tyle wspólnego co padaczka z pękniętą śledzioną.
  - Ponieważ SOR to nie pediatria i tu należy zachować powagę sytuacji. - stwierdził, i od rozkładającego mu się kija w tyłku aż poprawił się na swoim miejscu, przekładając nogę na nogę. Chyba musi wrócić na siłownię, bo w innym wypadku sflaczeje już całkowicie. - Jak Ci bardzo zależy, to możesz zostawić kilka naszym pielęgniarkom, przyda się jak przyjedzie dziecko umierające od odry, bo starzy go nie zaszczepili. - przewrócił oczami na majtającą się przed nim naklejką z Simbą. Wziął ją mimo wszystko i obejrzał z każdej strony, ale uparcie na identyfikator nie przykleił.
  - Nie macie dzisiaj roboty na pediatrii? - nie to, że ją zbywał, ale może trochę.

Winnie Bloomfield

workin' nine to five, what a way to make a livin'

: śr lip 23, 2025 11:52 pm
autor: Winnie Bloomfield
Zacisnęła usta w cienką linię. Szczerze nienawidziła kiedy inne oddziały poczuwały się ważniejsze od innych - szczególnie, że na pediatrię wszyscy patrzyli trochę z góry. No ale bo co ty tam robisz Winnie, wypisujesz rutinoscorbin na przeziębienia, usłyszała już parokrotnie w swoim życiu. I tak, może nie ratowała ludzkich żyć w takim samym bezpośrednim tego słowa znaczeniu ale, kurde, monitorowanie rozwoju jest równie istotne, nie wspominając o tym, że ona również jest odpowiedzialna za pierwszą pomoc w nagłych przypadkach. Na przykład jak ośmiolatek wsadzi sobie małe kuleczki do nosa i uszu. - Dziękuję za tą mądrość, na studiach medycznych o tym nie wspominali, albo nie zanotowałam - miała się ugryźć w język, tak, ale nie zdążyła. Nie chciała być dla niego wredna, przy nim limitowała się do znacznie lżejszych sarkastycznych komentarzy a głównie i tak starała się być rozpromienionym słoneczkiem ale ostatnio nawet zmuszając się, nie potrafiła. Trochę jakby miała wieczne osy w nosie - Myślę, że jako rezydentka jestem tutaj pół schodka wyżej niż stażyści a i tak jestem na końcu układu pokarmowego tego szpitala. Ale to co, przez to że zakładasz, że będą mieli to gdzieś to nie należy z tym nic robić? Przystać na zastaną rzeczywistość i zgadzać się na dosłownie niewolnictwo? Przecież gdyby starsi ze stażem lekarze zaczęli zwracać na to uwagę, albo nawet zaproponowali strajk... Musieliby zatrudnić więcej pracowników - powiedziała z przekonaniem w głosie. Och, młode pokolenie, takie pewne siebie a równocześnie takie głupie. Ale przynajmniej Winnie była idealistką i naprawdę wierzyła w to co mówi.
- Ciężko mi w to uwierzyć, jesteś przystojnym facetem, jakbyś tylko nie żył pod taką presją to wszystko by się zmieniło. A tak to odbija ci się na skórze i za niedługo będziesz wyglądał jak smutny 50-latek - kompletnie nie miała problemu z tym, żeby rzucić do niego takim komplementem. Postawmy jednak sprawę jasno - nie miała z tym problemu bo Kostek jawił się dla niej jako... Hm, może to mocne stwierdzenie, szczególnie że nie spędzali ze sobą więcej czasu niż czasem piętnaście minut na przerwie, ale jako taki obraz starszego brata. Jakoś od samego początku jej rezydentury tutaj upatrzyła sobie w tym gburowatym, nigdy nieuśmiechniętym mężczyźnie kogoś kto potrzebuje takiej upierdliwej osoby dla rozluźnienia stresującego dnia. A skoro nie żywiła do niego żadnych romantycznych uczuć, nie czuła zatem skrępowania żeby powiedzieć mu, że to ładny chłop, bo było to w całości niewinne. Już pomijając fakt, że w jej głowie oni mieli znacznie bliższą relację niż on to widział.
Ściągnęła brwi na sam środek czoła słysząc kolejną bzdurę z jego ust - Och, przepraszam panie poważny, dobrze, że przed przyjściem tutaj zdjęłam też swój strój klauna bo byś jeszcze padł na zawał - żarty żartami, ale czasem przy mniejszych dzieciach zakładała różne kolorowe opaski, jak na przykład czółki pszczoły, żeby rozluźnić atmosferę w gabinecie. I tak, czasem się zapominała i faktycznie krążyła w takich po szpitalu - Serio, Constatine? Nie zabiłoby cię gdybyś był trochę bardziej, hm... Pozytywny - mruknęła, potrząsając głową. Jak jedna osoba może być aż tak ponura? - Ja myślę, że pacjenci by docenili taki dodatek, stajesz się wtedy ludzki, a nie jak robot, który mechanicznie przechodzi od pacjenta do pacjenta - i dziewczyna serio szczerze w to wierzyła; rozluźniony pacjent to też pacjent który lepiej współpracuje, a to wszystkim lekarzom było potrzebne. Delikatny uśmiech wkradł się jej na usta kiedy zobaczyła, że ostatecznie przyjął jej naklejkę - No dalej, ona nie gryzie - i postukała w swoją plakietkę, zachęcając żeby jednak się zdecydował na przyklejenie.
- A co ty, moim szefem jesteś? - rzuciła przekomarzająco - Parę wizyt miałam dzisiaj odwołanych, kolejna zaplanowana jest dopiero za pół godziny, zostały zresztą same szczepienia - dzięki bogu - Potrzebujesz dodatkowych rąk u siebie? Jestem rewelacyjna we wszystkim, nie zawadzam, czytam w myślach co mam robić, może się przydam? - tak, przed chwilą odliczała godziny do domu, ale z drugiej strony co na nią tam czekało? Rozpaczanie nad sobą.

Constantin Vesthorn