there is a crack in everything, that’s how the light gets in
: sob lip 26, 2025 1:30 pm
there is a crack in everything, that’s how the light gets in
Tego wieczoru - a może niezmiennie każdego dnia - mieszkanie pachniało niczym miejsce, w którym ludzie myślą za dużo, śpiąc za mało. W powietrzu unosiła się mieszanina zapachów: słodkawy dym kadzidła - dziś chyba sandałowca, choć wcześniej wyraźnie dało się wyczuć bergamotkę z resztek wypalonego stożka, harmonizował z dochodzącym ze stołu zapachem zalanej po raz trzeci suszonej lawendy i yerba mate, oraz cynamonową nutą podgrzanej w Air Fryer wegańskiej szarlotki ze Sweet Hart Kitchen, którą ktoś zostawił w lodówce kilka dni temu. Pozorną ciszę punktowo oświetlonego pomieszczenia przerywały, acz bynajmniej nie zakłócały, dźwięki dochodzące z tętniącego życiem wieczornego Parkdale, którego częścią Mira stać miała się już niedługo, ale teraz, jeszcze przez krótką chwilę, zamierzała pozostać skulona na kanapie z książką opartą o podkulone niemal pod samą brodę nogi. Tkwienie gdzieś między introwertyzmem a ekstrawertyzmem wymagało momentów takich jak ten, kiedy wszystko dookoła przestawało mieć znaczenie, była tylko ona, przytłumione światło z lampy stojącej obok kanapy, zimna herbata, cisza i czarne litery na białym tle, nad którymi nie zawsze była w stanie pochylić się i skupić. Kwestią minut pozostawało, kiedy oversizowy t-shirt zamieni na crop top, znalezione w second handzie szorty Toronto Raptors - na zbyt krótką spódniczkę albo szerokie jeansy, wyleje resztę herbaty do zlewu, wyrzuci niedojedzoną szarlotkę do kosza na śmieci, a książkę bezmyślnie odłoży na stół, zapominając oznaczyć miejsce, w którym skończyła czytać. Teraz jednak, jeszcze przez krótki moment, pozostanie na kanapie, upajając się chwilą spokoju. Nie dotrą do niej żadne wiadomości, nie pozwoli swoim myślom spleść się z powrotem w niezrozumiałą i zbyt pędzącą plątaninę, w której nie będzie potrafiła odnaleźć sensu, i odetchnie, tak po prostu głęboko odetchnie zanim zwlecze się z kanapy, nie wiedząc dokładnie kiedy wróci na nią z powrotem. Dawała sobie jeszcze kilka dodatkowych minut za każdym razem, kiedy rozbrzmiewał alarm w telefonie, przypominający jej, że nie chciała spóźnić się na umówione spotkanie ze znajomymi. Zdąży, w najgorszym wypadku weźmie taksówkę. Jeszcze minuta, pięć albo… dzwonek do drzwi - jeden, drugi i trzeci, natarczywy tak bardzo, że nie da się go zignorować.
Odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze ustami z charakterystycznym świstem, na moment przed tym jak przekręciła zamek w drzwiach i nacisnęła na klamkę. Powoli, może nawet zbyt wolno, uchylała drzwi, jakby przedłużyć chciała moment, w którym pozostawała całkowicie sama. A potem zmarszczyła zaskoczona brwi, odruchowało poprawiła lewą dłonią grzywkę, co robiła zawsze w sytuacjach, w których czuła się niepewna i wlepiła pytające spojrzenie w niespodziewanych gości. Pracownik socjalny Stone, słyszała wielokrotnie z ust stojącej przed nią kobiety, w sytuacjach łudząco podobnych, acz skrajnie różnych, do tej, w której nieoczekiwanie znalazły się. Obecność właśnie tej konkretnej pracownicy socjalnej przed drzwiami mieszkania Miry nie była rzadkością - nie była również codziennością, ale zdecydowanie zaczynała stanowić pewnego rodzaju schemat za każdym razem, kiedy Luxley decydowała się przygarnąć pod swój dach nowego współlokatora. Dziś jednak mieszkanie było spokojne, ciche, niemal idylliczne, a przede wszystkim - poza obecnością Miry - nie było w nim nikogo. Za to Stone nie była sama. Za jej plecami stał dzieciak. Chuda, młodziutka postaćtkwiła w miejscu zbyt cicho, zbyt nieruchomo, zbyt zniknięta, aby Mira zauważyć mogła ją w pierwszej chwili. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale głos ugrzązł jej gardle. Miała się przywitać? Zapytać kto to? Wpuścić ich do środka? Nie wiedziała, naprawdę nie wiedziała, dlatego nie powiedziała nic, przenosząc spojrzenie na Virginię Stone, której wyjaśnień potrzebowała.
Virginia C. Stone