001. Misery loves company
: pt sie 01, 2025 2:36 am
001
Poranny gwar miasta przybierał na sile. Dźwięki wirowały w powietrzu jak leniwa melodia — stukot obcasów o bruk, rzucone nieśmiale dzień dobry, przypadkowy śmiech, który gdzieś umknął za rogiem. Chłonęła wetudę Toronto bez skrępowania, jakby widziała to miasto po raz pierwszy. Pamiętała, jak straszliwie metropolia wyglądała z sypialnianego okna, które dzieliła z mężem; jak gorycz małżeństwa penetrowała jej serce i narzucała oczom wrogość, czyniąc świat stokroć brzydszym.
Bez niego mogła wreszcie odetchnąć głęboko, poczuć wolność z dala od dławiącej ciasnoty mieszkania oraz szpitalnych korytarzy, które przemierzała z mężem każdego poranka. Kiedy wyjeżdżał, czuła, jakby naradzała się na nowo, nie przypominając dłużej wiotkiej, zahukanej dziewczyny; czuła, że zostało w niej coś ze starej Celine — tej, która nie obawiała się pragnąć - i próbuje wydostać się na zewnątrz.
Hardo przemierzała ulice. Wyprostowana, krokiem śmiałym oraz pewnym, górowała nad przechodniami niskiego wzrostu. Rozluźnione lico w żaden sposób nie odzwierciedlało jej wewnętrznego chaosu. Powtarza w myślach, że dziś pozostanie niewrażliwa na wpływ męża. Oddzielały ich setki kilometrów i niczego nie pragnęła bardziej niż oprzeć się przychodzącym po sobie wiadomościom.
Zdusiła wzbierające w piersiach mocne westchnięcie, gdy dłoń dobyła komórki. Dobry humor wydawał się wiarygodną iluzją. Rozpierająca trzewia ulga była prawie namacalna. Przez kilka uderzeń serca była... wolna.
Świat niespodziewanie poszarzał. Hałas ruchu ulicznego przeszedł w cichy szum, monotonne buczenie samochodowych klaksonów oraz zniekształconej syreny ambulansu. Zwykłe kaszlnięcie, brzęk kopniętej puszki czy wypadających monet hulających z głośnym warkotem wśród betonowych korytarzy denerwował ją. Pod wpływem impulsu niemal odwróciła się na pięcie i pognała w stronę domu, chociaż kawiarnia, do której zmierzała pójść, majaczyła na horyzoncie. Stanęła w wejściu, krytycznym wzrokiem oceniając kilkuosobowy kordon. Odezwała się dopiero, stając naprzeciw lady, kiedy nadeszła jej kolej.
— Zmieniłaś menu — zauważyła. Wykrzywiła usta w czymś, co miało przypominać delikatny uśmiech, jednak mało mu brakowało do zdezorientowanego grymasu, ukazującego mankamenty urody. Uniosła spojrzenie ponad właścicielkę, sunąc po zamocowanej na ścianie liście dań oraz napojów — Jaka jest szansa na przygotowanie mojego stałego zamówienia? — zapytała, nienaturalnie dużo czasu poświęcając wygładzeniu rękawów bluzy, które zaraz subtelnie naciągnęła na palce.
Willa Turner