chcę wiedzieć
: ndz sie 03, 2025 10:02 am
Słońce go oślepiało, zawsze tak było. Myśli mu przyćmiewało, nie był w stanie się skupić na sprawach, nad którymi pracował w takim samym stopniu jak nocami. Wszędzie było za głośno i za jasno, a on potrzebował usłyszeć własne myśli.
Wahał się przez chwilę, czy nie pojawić się pod komisariatem o normalnej porze, jednocześnie osoby parających się takimi zawodami jak on, czy wszyscy, którzy właśnie siedzieli w tym budynku, nie wpisywały się absolutnie w ramy narzuconego przez społeczeństwo normalnego trybu dobowego.
Ostatecznie dotarł na komisariat kiedy na ulicach zapaliły się już latarnie, ludzie mający wolne wieczory zaczęli wylewać się na miasto, a on kupował (dopiero drugą dzisiaj) kawę.
Upijając pierwszy łyk skrzywił się bo była kwaśna, nie lubił kwaśnej kawy, nie żeby się wybitnie znał na rodzajach ale miał kilka ulubionych ziaren. Problem polegał na tym że w najtańszych budach z kawą na mieście wszystkie to były po prostu americano a on nie zamierzał protekcjonalnie pytać zmęczonych pracowników zarabiających najniższą krajową z jakich ziaren ta kawa jest parzona.
- Ja do detektyw Winters.
Wylegitymował się w holu, co było tylko (słuszną) formalnością bo bywały czasy kiedy pojawiał się tu tak często że pamiętał niektórych pomniejszych złodziejaszków - znowu aresztowanych - z imienia i z twarzy i przeszedł dalej, żeby przy recepcji grzecznie poczekać i dopić swoją paskudną kawę.
- Macie tu gdzieś cukier? - Oparł się jednym łokciem o ladę spoglądając na młodego policjanta znudzonego zmianą na linii pierwszego kontaktu z petentami, Haymitch w ogóle mu się nie dziwił.
Chyba ze względu na swoje znużenie właśnie wybrał pasywną przemoc i wzruszył ramionami.
- Pewnie na kantynie. - Na którą on, Birdman obywatel bez munduru, wstępu nie miał.
Mitch skinął tylko na to głową z uśmiechem któremu daleko do życzliwego i upił kolejny kwaśny łyk, rozglądając się.
Postukał palcami w blat, ostatecznie wyjmując telefon, żeby sprawdzić czy w ogóle ma jeszcze numer do Mazarine. Miał kontakty do zbyt wielu ludzi a niestety miewał tendencje do niezapisywania ich z imienia i nazwiska więc teraz przeglądał archiwalne smsy z numerkami telefonów, próbując z treści wywnioskować, który należał do policjantki.
Zdaje się, że ten.
Będzie musiał go w końcu zapisać, teraz był dobry moment.
Odłożył na blat recepcji papierowy kubek i wystukał krótką wiadomość, licząc że na numer trafił dobry, ale nie mógł się pomylić, ostatni raz pracowali razem nad sprawą turystki z Peru, która padła ofiarą ataku na tle seksualnym, z niewieloma innymi osobami akurat o tym by pisał.
Pomijając informatorów.
Mazarine Winters
Wahał się przez chwilę, czy nie pojawić się pod komisariatem o normalnej porze, jednocześnie osoby parających się takimi zawodami jak on, czy wszyscy, którzy właśnie siedzieli w tym budynku, nie wpisywały się absolutnie w ramy narzuconego przez społeczeństwo normalnego trybu dobowego.
Ostatecznie dotarł na komisariat kiedy na ulicach zapaliły się już latarnie, ludzie mający wolne wieczory zaczęli wylewać się na miasto, a on kupował (dopiero drugą dzisiaj) kawę.
Upijając pierwszy łyk skrzywił się bo była kwaśna, nie lubił kwaśnej kawy, nie żeby się wybitnie znał na rodzajach ale miał kilka ulubionych ziaren. Problem polegał na tym że w najtańszych budach z kawą na mieście wszystkie to były po prostu americano a on nie zamierzał protekcjonalnie pytać zmęczonych pracowników zarabiających najniższą krajową z jakich ziaren ta kawa jest parzona.
- Ja do detektyw Winters.
Wylegitymował się w holu, co było tylko (słuszną) formalnością bo bywały czasy kiedy pojawiał się tu tak często że pamiętał niektórych pomniejszych złodziejaszków - znowu aresztowanych - z imienia i z twarzy i przeszedł dalej, żeby przy recepcji grzecznie poczekać i dopić swoją paskudną kawę.
- Macie tu gdzieś cukier? - Oparł się jednym łokciem o ladę spoglądając na młodego policjanta znudzonego zmianą na linii pierwszego kontaktu z petentami, Haymitch w ogóle mu się nie dziwił.
Chyba ze względu na swoje znużenie właśnie wybrał pasywną przemoc i wzruszył ramionami.
- Pewnie na kantynie. - Na którą on, Birdman obywatel bez munduru, wstępu nie miał.
Mitch skinął tylko na to głową z uśmiechem któremu daleko do życzliwego i upił kolejny kwaśny łyk, rozglądając się.
Postukał palcami w blat, ostatecznie wyjmując telefon, żeby sprawdzić czy w ogóle ma jeszcze numer do Mazarine. Miał kontakty do zbyt wielu ludzi a niestety miewał tendencje do niezapisywania ich z imienia i nazwiska więc teraz przeglądał archiwalne smsy z numerkami telefonów, próbując z treści wywnioskować, który należał do policjantki.
Zdaje się, że ten.
Będzie musiał go w końcu zapisać, teraz był dobry moment.
Odłożył na blat recepcji papierowy kubek i wystukał krótką wiadomość, licząc że na numer trafił dobry, ale nie mógł się pomylić, ostatni raz pracowali razem nad sprawą turystki z Peru, która padła ofiarą ataku na tle seksualnym, z niewieloma innymi osobami akurat o tym by pisał.
Pomijając informatorów.
Mazarine Winters